Demetri
Cisza miała w sobie coś
kojącego, zwłaszcza po narzekaniach Hanny. Próbowałem być cierpliwym, aż nazbyt
dobrze rozumiejąc, że zarówno ona, jak i Felix chcieli dobrze i podobnie
jak ja martwili się o Renesmee, ale to wcale nie było takie proste… Och,
w porządku – może faktycznie było, ale nie dla mnie. Co prawda
doskonale rozumiałem, że siedzenie i załamywanie się nie ma najmniejszego
sensu, ale nie wyobrażałem sobie zostawienie Nessie nawet na moment, a co
dopiero na całe dni, tygodnie miesiące… W zasadzie każda możliwość
wydawała się równie prawdopodobna zwłaszcza w sytuacji, kiedy sami nie
mieliśmy pewności z kim mamy do czynienia, nie wspominając o jakimkolwiek
punkcie podparcia. Fiona i Rosa rozpłynęły się w powietrzu, a ja
nie zamierzałem tracić czasu na bezsensowne przeczesywanie bliżej
nieokreślonego terenu, nie mając nawet pewności od czego powinniśmy zacząć
i gdzie szukać. Plan może był dobry, ale dla mnie niewykonalny i równie
niepraktyczny, co i bezruch, więc w gruncie rzeczy było mi wszystko
jedno, a zostając w domu przynajmniej mogłem zajmować się tą, która
była dla mnie wszystkim.
Nie miałem
ochoty na polowanie, a tym bardziej zmuszanie się do uganiania za
zwierzętami. Co więcej, nie podobała mi się sama perspektywa przebywania
z daleka od Renesmee, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że
sytuacja raczej nie ulegnie zmiany w ciągu kilku zaledwie godzin. Nessie
była pod dobą opieką, a rodzina była gotowa oddać za nią życie, zresztą
tak jak i ja, chociaż trudno było mówić o jakiejkolwiek formie
porozumienia w związku z tym, że mieliśmy jeden cel. Nie miałem
pewności, czego właściwie powinienem był oczekiwać po Cullenach, ale cały czas
dręczyła mnie myśl, że w którymś momencie nawet autorytet Carlisle'a
i dobroć Esme okażą się niewystarczające, a ojciec Renesmee albo
rzuci mi się do gardła, albo postara się, żebym ani ja, ani Hannah czy Felix
nie mieli okazji do przekroczenia progu domu. Chyba powinienem się cieszyć, że
przynajmniej tymczasowo nie istniał żaden konkretny powodów, dla którego
miałbym trzymać się od Nessie z daleka, ale znając moje parszywe
szczęście, kolejne komplikacje były jedynie kwestią czasu.
Tak, bo natrętna rodzinka akurat by cię
powstrzymała, zadrwił cichy głosik w mojej głosie. Uśmiechnąłem się mimowolnie,
co prawda w nieszczególnie radosny sposób, ale to nie miało znaczenia.
Nie, oczywiście, że gdyby przyszło co do czego, nawet cała armia nie byłaby
w stanie zmusić mnie do tego, żebym przestał o Nessie walczyć. Jeśli
miałem być ze sobą szczery, jedynie ona jedna byłaby w stanie mnie
zniszczyć, tylko pod warunkiem, że wprost zdecydowałaby się mnie odrzucić, choć
i wtedy pewnie nie tak łatwo przyjąłbym jej decyzję do wiadomości. Problem
leżał w tym, że byłem uparty i niemal równie samolubny, co i na samym
początku naszej znajomości. Ona z kolei należała do mnie, a przynajmniej
takie rozwiązanie podsuwał mi instynkt, ja z kolei nie robiłem niczego, by
próbować się przed takim myśleniem bronić. Co prawda nigdy nie zniżyłbym się do
przedmiotowego traktowania jedynej osoby, którą naprawdę kochałem, a i ona
nie pozwoliłaby mi na to, o wiele zbyt dumna i niezależna, by się na
to zgodzić, aczkolwiek to niczego nie zmieniało. Wiedziałem jedynie, że muszę
być przy niej i znaleźć rozwiązanie, zanim zmartwienie i wątpliwości
doprowadzą do tego, że jednak jakimś cudem postradam zmysły.
Dłuższą
chwilę kręciłem się w okolicy domu, nie mając co ze sobą zrobić. Zdawałem
sobie sprawę z tego, że Carlisle najpewniej miał rację, a ja musiałem
zapolować, ale i tak nie podobało mi się to, że doktor praktycznie wymógł
na mnie ruszenie się gdzieś poza pokój Renesmee. Minęła dłuższa chwila zanim
ostatecznie wziąłem się w garść, a instynkt ostatecznie poprowadził
mnie do miasta. Obrzeża Seattle nie były tak licznie zaludnione jak samo
miasto, więc musiałem być ostrożny, co bynajmniej nie poprawiło mi humoru.
Swoją drogą, mimo wszystko rozsądniejsze wydawało się przejście na dietę
Cullenów, przynajmniej tymczasowo, skoro już byliśmy zmuszeni mieszkać pod
jednym dachem, ale nawet nie chciałem o tym słyszeć. Po całych dekadach
wykorzystywania ludzi, czy też raczej ich krwi, do zaspokajania głodu,
przejście na „wegetarianizm”, jak uroczo określali swój styl życia Cullenowie,
jawiło mi się jako niemożliwe, a wręcz śmieszne.
Kiedyś
wszystko było o wiele prostsze… Nie powiem, jedną z zalet należenia
do straży przybocznej Volturi bez wątpienia było to, że potencjalne ofiary
przez całe lata podsuwała nam Heidi, co bynajmniej nie znaczyło, że byliśmy od
niej zależni. Inaczej spoglądałem na tę kwestię podczas licznych misji, które
z uwagi na moje zdolności regularnie przydzielał mi Aro. Wtedy musiałem
polować, chociaż to zwykle sprowadzało się albo do cichego mordu na
przypadkowych bezdomnych, by zminimalizować ryzyko ujawnienia się, albo do… bardziej
rozrywkowej formy, jaką było uwodzenie naiwnych panienek, których pełno było
w podrzędnych barach i nocnych klubach. Kiedyś nawet sprawiało mi to
przyjemność, stając się swego rodzaju rozrywką, czy też raczej sposobem na
połączenie „pożytecznego z przyjemnym”. Seks był seksem, zresztą trudno
było mówić o jakichkolwiek ciepłych uczuciach względem przyszłego obiadu,
a przynajmniej kiedy dla własnej wygody myślałem takimi kategoriami. Teraz
wszystko było inne, a może to po prostu ja się zmieniłem; nie miałem
pewności, ale chyba nawet podobał mi się kierunek w którym to wszystko
zmierzało.
Zabawne. A podobno
ludzie się nie zmieniali… Ta sama zasada miała dotyczyć wampirów, na dodatek
w bardziej kategoryczny i ostateczny sposób, a jednak wszystko
wskazywało na to, że od każdej reguły istniał wyjątek.
Rozwiązanie
pojawiło się z chwilą, w której moją uwagę przykuł umiejscowiony po
przeciwnej stronie ulicy szpital. Początkowo sam nawet nie byłem pewien,
dlaczego widok niepozornego budynku wydał mi się tak istotny, ale i tak
ruszyłem w jego stronę, dziwnie skonsternowany. Moje myśli jak na
zawołanie powędrowały w stronę Renesmee, a konkretnie kilku godzin po
śmierci Heidi, kiedy starałem się zrobić wszystko, byleby pomóc dziewczynie
dojść do siebie. Wtedy rozwiązanie również okazało się wręcz nieprawdopodobnie
oczywiste, przynajmniej jeśli chodziło o krew, którą swobodnie mogłem
zabrać ze szpitala, tym samym oszczędzając sobie konieczności polowania. Teraz
co prawda chodziło o mnie, a ja – w przeciwieństwie do Nessie –
nie miałem aż tak ograniczających poglądów, ale z drugiej strony…
Poczułem
się o wiele pewniej, kiedy już ruszyłem w drogę powrotną do domu
Cullenów. Krew z plastikowego woreczka, na dodatek prosto z lodówki,
zdecydowanie nie przypominała tej bezpośrednio z ludzkich żył, ale i tak
jawiła się jako o wiele atrakcyjniejsze niż marna podróbka, jak zdarzało
mi się myśleć o zwierzęcej osoce. Swoją drogą, nigdy nie przypuszczałem,
że kiedykolwiek zniżę się do okradania szpitali, ale niektóre sytuacje wymagały
kompromisów, a zaniechanie mordu na ludziach było sporym odstępstwem od
tego, co przywykłem robić.
Po
tygodniach spędzonych w zamknięciu, na dodatek odcięty od krwi, wciąż
czułem się rozchwiany, a jakby tego było mało, wykańczał mnie niepokój
o Nessie. Być może to był jakiś skutek uboczny daru Marcusa, ale miałem
wrażenie, że nadal nie jestem sobą. Krew mnie satysfakcjonowała, przynajmniej
do pewnego stopnia, ale prawda była taka, że już nie miała dla mnie takiej
wartości, jak mógłbym się tego spodziewać. Po głodzie, którego doświadczyłem,
pragnienie towarzyszyło mi przez cały czas, ale prawie nie zwracałem na to
uwagi, ignorując nieprzyjemne, aczkolwiek znośne pieczenie i uparcie
odwlekając w czasie polowanie – a więc konieczność zostawienia
Nessie. W pamięci wciąż miałem to, co zaszło między nami w podziemiach,
a kiedy wspominałem słodycz jej krwi…
Cóż, choć
ją skrzywdziłem i to nie dawało mi spokoju, jednocześnie nie potrafiłem
wyobrazić sobie czegoś cudowniejszego niż chwila, w której mnie karmiła
i później, kiedy oddaliśmy się sobie nawzajem. Oczywiście starałem się
unikać wspominania tej chwili, aż nazbyt świadom tego, jaka byłaby reakcja
Edwarda. Hm… W zasadzie nawet nie miałem pewności, co wytrąciłoby tego
wampira z równowagi w większym stopniu – fakt, że mógłbym ukąsić
jego córkę, czy to, że śmiałem zbałamucić „oczko w głowie tatusia”. Chyba
nie chciałem tego wiedzieć, chociaż nawet rozszalały Edward wydawał się
interesującą perspektywą, jeśli tylko miałbym pewność, że w ten sposób uda
mi się zmusić Nessie do tego, żeby otworzyła oczy.
Podjazd
przed domem był opustoszały, co jak najbardziej było mi na rękę. Z okna na
piętrze sączyło się światło, czego zresztą mogłem się spodziewać. Nie musiałem
sprawdzać, by wiedzieć, że wszyscy najpewniej nadal ślęczą nad książkami albo
przed monitorem komputera, nie po raz pierwszy szukając czegoś, co mogłoby
okazać się nam przydatne, chociaż ostatnie tygodnie jasno pokazały, że
poszukiwania są tylko stratą czasu. Zacisnąłem usta, nagle przygnębiony, po
czym bez słowa obszedłem dom, decydując się skorzystać z tylniego wejścia.
Niezauważony przez któregokolwiek z domowników, w pośpiechu
przemknąłem w stronę schodów, już kilka sekund później z niejaką ulgą
wchodząc do pogrążonej w półmroku sypialni.
Carlisle'a
nie było, ale nie miałem do niego o to pretensji. Ludzkim tempem
podszedłem do łóżka, spoglądając na spokojną twarz pogrążonej we śnie Nessie
i nachylając się w jej stronę. Nawet nie drgnęła, kiedy w najzupełniej
naturalnym geście ucałowałem ją najpierw w czoło, a później –
korzystając z tego, że byliśmy sami – prosto w usta. Na moment
przymknąłem w oczy, przez kilka następnych sekund napawając się bijącym od
jej ciała ciepłem i słodkim zapachem wciąż krążącej w żyłach krwi.
– Cześć,
kochanie – szepnęłam. Chyba byłem już mistrzem monologu, nie po raz
pierwszy próbując do niej mówić, żyjąc w złudnym przekonaniu, że mogła
mnie usłyszeć. Podobno ludzie w śpiączce często wiedzieli, co działo się
wokół nich, więc może i w jej przypadku ta zasada również miała rację
bytu. – Już jestem. Twój dziadek potrafi być bardzo uparty, jeśli akurat
ma na to ochotę, wiesz? – rzuciłem, siląc się na blady uśmiech.
Jeszcze
kiedy mówiłem, ostrożnie usiadłam na skraju łóżka, wciąż skoncentrowany na
bladej twarzy Nessie. Z ramienia zsunąłem czarną, płócienną torbę,
stawiając ją na ziemi i krzywiąc się mimowolnie w odpowiedzi na
chlupotanie, które zwłaszcza w panującej ciszy wydało mi się nienaturalnie
głośne. Dla pewności spojrzałem w stronę drzwi, nasłuchując, ale na
korytarzu panowała cisza, co ostatecznie pozwoliło mi się rozluźnić.
Towarzystwo było ostatnim, czego potrzebowałem, zwłaszcza, że zamierzałem coś
sprawdzić.
Przeczesując
palcami rozrzucone na poduszce loki Nessie, wolną ręką sięgnąłem do porzuconej
na podłodze torby. Plastikowy woreczek z krwią zaciążył mi w dłoni,
telepiąc się i wyginając pod najdziwniejszymi kątami. Z zaciekawieniem
spojrzałem na ciemny, prawie czarny przy braku oświetlenia płyn, dziwnie
zafascynowany tym, jak krew zmieniała kształt, dostosowując się do ułożenia
mojej dłoni. Gardło jak na zawołanie zapiekło mnie na samą myśl o słodyczy
płynu w woreczku, ale z łatwością zignorowałem pragnienie, bardziej
skoncentrowany na tym, co chodziło mi po głowie. Co prawda nie miałem jeszcze
pewności, co takiego chciałem osiągnąć, ale… Właściwie jakie to miało
znaczenie? Chciałem przynajmniej spróbować, a chyba nie istniało nic
bardziej praktycznego od wampirzego instynktu i odrobiny uporu.
No cóż,
krew – ludzka krew, a nie ta marna podróbka, którą uparli się żywić
Cullenowie – zawsze dodawała nam, wampirom, najwięcej siły. Nie bez powodu
pragnienie dręczyło istoty takie jak my właściwie przez cały czas, niejednego
doprowadzając do szaleństwa swoją intensywnością. Nasze ciała tego
potrzebowały, a polowanie na ludzi i stałe dostarczanie organizmowi
krwi stanowiły nieodłączną część naszej natury. Nie bez powodu byliśmy
najlepszymi i zarazem najbardziej niebezpiecznymi drapieżnikami, które
chodziły po tej planecie, nawet jeśli to nie zawsze wydawało się aż tak oczywiste.
Tak czy inaczej, skoro to krew stanowiła podstawę naszego istnienia, być może… W końcu
Nessie po części była wampirem, zwłaszcza od czasu tej dziwnej przemiany po
ugryzieniu Kajusza, a osoka wydawała mi się najlepszym lekarstwem na
wszystko. Brak pożywienia na pewno jej nie pomagał, a Cullenowie do tej
pory jakoś nie kwapili się do tego, żeby spróbować podać jej krew w jakiejkolwiek
postaci, w tej jednej kwestii chyba licząc na ludzką naturę i ewentualne
dostarczanie niezbędnych składników przez kroplówkę. Cóż, nie kłamałem tak do
końca, kiedy w rozmowie z Carlisle’m wprost stwierdziłem, że ani
ciągły sen, ani karmienie przez rurkę nie są normalne, a już na pewno nie
zamierzałem biernie przyglądać się temu, jak najważniejsza istota w mojej
egzystencji staje się niezdolną do samodzielnego funkcjonowania roślinką.
Zawahałem
się na moment, świadom tego, że w tym jednym wypadku łatwiej było mówić
aniżeli zacząć działać. Sam nie miałem pewności, jak powinienem zabrać się do
tego, co chodziło mi po głowie, ale starałem się nie myśleć o ewentualnych
niepowodzeniach. Przecież to tylko próba,
a oni i tak mi nie pomogą, skarciłem się w duchu, aż nazbyt
świadom tego, jaka byłaby reakcja, gdybym to rodzinie Renesmee zasugerował
próbę podania jej krwi, na dodatek ludzkiej. Swoją drogą, sam pewnie też
musiałem się pośpieszyć, nie tylko przez wzgląd na pewną cholernie irytującą
wróżbitkę, której sporadycznie jednak zdarzało się wydawać bratanicę w swoich
wizjach. Powiedzieć, że rodzice Nessie byliby niezadowoleni, zachodziło na
wyjątkowo naciągany eufemizm i spore niedociągnięcie, nie wspominając
o tym, że zdecydowanie nie miałem ochoty na kolejne spięcie, niezależnie
od tego, czy konflikt interesów w rzeczywistości istniał, czy też nie.
W zamyśleniu
zająłem miejsce na krawędzi łóżka, żeby łatwiej spróbować posadzić Renesmee do
pionu. Jej ciało zaciążyło mi w przyjemny sposób, chociaż jednocześnie
zdawałem sobie sprawę z tego, że
dziewczyna jest całkowicie bezwładna i słaba. Westchnąłem cicho, bardziej
stanowczo przygarniając Nessie do siebie i delikatnie opierając ją o swój
tors; kciukiem czule pogładziłem ją po policzku, jakby chcąc uspokoić, chociaż
nic nie wskazywało na to, żeby w ogóle zdawała sobie sprawę z tego,
co działo się wokół niej.
–
Przynajmniej spróbujemy, prawda? – szepnąłem jej do ucha, unosząc woreczek
z krwią. Wciąż zamknięty, podsunąłem jej plastikową torebkę do ust,
niespokojnie obserwując jej twarz i czekając… W zasadzie sam nie
jestem pewien na co. – Proszę. Nie zrobisz tego dla mnie albo… – zacząłem
i zaraz urwałem, podświadomie czując, że robię z siebie kretyna.
Nie
słyszała mnie, a przynajmniej nic nie wskazywało na to, żeby była w stanie
odpowiedzieć. Miałem całe dwa tygodnie na to, by oswoić się z myślą, że
nawet gdybym zaczął ją błagać, nie zareagowałaby na moje prośby – i to
bynajmniej nie dlatego, że próbowała zrobić mi na złość. To po prostu była poza
jej zasięgiem, a ona… Nie byłem pewien, jak to ująć, ale najczęściej
myślałem o tym dziwnym stanie, jak o rodzaju rozstania – bo Nessie
z nami nie było; jej… ciało było tylko pustą skorupą i niczym więcej.
Zacisnąłem
usta, próbując odgonić od siebie niechciane myśli. W milczeniu wpatrywałem
się w bladą twarz dziewczyny, wciąż czekając na jakąś reakcję,
sprowadzającą się nawet do zwykłego drgnięcia powieki albo delikatnego
rozchylenia ust. Miałem wrażenie, że czas ciągnie się w nieskończoność,
podświadomie chyba zdając sobie sprawę z tego, że najpewniej tracę czas,
ale nie potrafiłem ot tak się wycofać, nawet jeśli…
Renesmee
drgnęła, nagle gwałtownie nabierając powietrza do płuc. Zastygłem w bezruchu,
wpatrując się w nią jak urzeczony i próbując określić, czy to
przypadkiem nie wytwór mojej wyobraźni. Z drugiej strony, to jeszcze
niczego nie musiało oznaczać; w końcu nie byłem lekarzem i tak
naprawdę nie wiedziałem, czego powinienem się po niej spodziewać, zwłaszcza
kiedy była w tym stanie. W zasadzie zakładałem, że nawet Carlisle nie
miał pewności, do pewnego stopnia zafascynowany zmianami, które zaszły w jego
wnuczce pod wpływem jadu, jak i zmartwiony bezradnością, którą wszyscy
odczuwaliśmy.
– Jesteś
głodna, aniele? – Spojrzałem wyczekująco na bladą twarz Nessie. Mój głos
zabrzmiał jakoś dziwnie, zachrypnięty i pełen skrajnych emocji. – Powiedz
mi. Wystarczy, że mi powiesz, a wtedy…
–
DEMETRI!!!
Głos Hanny
przerwał panującą ciszę, wdzierając się w nią tak gwałtownie, że z wrażenia
omal nie spadłam z łóżka. Natychmiast obejrzałem się w stronę drzwi,
ale te były zamknięte, co jednak nie wystarczyło, bym zdołał się uspokoić.
Gwałtownie
wypuściłem powietrze, energicznie potrząsając głową. A niech to szlag!
Czego ona ode mnie chciała, na dodatek w tym momencie, jakby mało nerwów
napsuła mi podczas naszej ostatniej rozmowy? To nie miało dla mnie sensu,
a ja miałem wrażenie, że za chwilę ostatecznie puszczą mi nerwy i w afekcie
naprawdę kogoś zabiję.
– Dem,
chodź tu, do jasnej cholery! – wydarła się znów Hannah, nie zrażona tym, że nie
zamierzałem opowiadać. – Ja naprawdę… – Chyba dodała coś jeszcze, ale nie
miałem pewności.
W pierwszym
odruchu zapragnąłem na nią warknąć albo odkrzyknąć, żeby się wypchała, ale
w ostatniej chwili zdołałem się powstrzymać. Musiałem wziąć się w garść,
tym bardziej, że Hannah i Felix chcieli dla mnie dobrze, a już na
pewno nie byli moimi wrogami, co zresztą jakiś czas temu już zdążyłem sobie
przypomnieć. Zdawałem sobie sprawę z tego, że ciągłe napięcia i nerwy
nie pomagają żadnemu z nas, ale to i tak nie było takie proste, jak
mogłoby się wydawać.
Zacisnąłem
usta, próbując doprowadzić się do porządku. Chwilę jeszcze walczyłem sam ze
sobą, ostatecznie dając za wygraną. Bez słowa wrzuciłem zamknięty woreczek do
torby, kopnięciem wsuwając ją pod łóżko i delikatnie ułożywszy Renesmee na
materacu, nachyliłem się, żeby ucałować dziewczynę w czoło.
Hannah
wciąż był w bibliotece, co w równym stopniu mnie zaskoczyło, jak
i zaintrygowało. Już dawno przestałem robić sobie nadzieję na to, że jakiś
cudowny pomysł znikąd spadnie nam z nieba, ale już całe dni minęły, odkąd ostatnim
razem ktokolwiek (Okej, Hannah albo Felix – pozostali nieszczególnie palili się
do tego, by znosić moje towarzystwo, zwłaszcza teraz.) próbował nakłonić mnie
do pomocy przy poszukiwaniach w książkach i Internecie.
– Co jest?
– rzuciłem od progu, opierając się plecami o framugę.
Chcąc nie
chcąc rzuciłem krótkie, podenerwowane spojrzenie zebranym. Starałem się
zachować spokój, ale trudno było się rozluźnić, tym bardziej, że w stosunkowo
niewielkim pomieszczeniu zebrali się wszyscy domownicy. Psychicznie spróbowałem
przygotować się na znajome, na przemian niechętne i współczujące
spojrzenia, ale żadne z Cullenów nawet na mnie nie spojrzało, chyba nawet
nie zauważając mojego przybycia. Zmarszczyłem brwi i podszedłem bliżej,
ostrożnie obchodząc stojące w centralnej części biurko, w pośpiechu
dopadając do okna, gdzie przyczaili się Hannah i Felix. Oboje również
pochylili się do przodu, a ja z pewnym opóźnieniem uprzytomniłem
sobie, że – podobnie jak i wszyscy inni – wpatrywali się w monitor
stojącego na biurku laptopa. Po ich twarzach trudno było mi stwierdzić, o co
chodzi, ale nie zamierzałem się nad tym zastanawiać, aż nazbyt pewien tego, że
coś się stało.
Hannah
drgnęła, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia chwyciłem ją za ramię, próbując
zwrócić na siebie jej uwagę. Natychmiast otworzyła usta, chyba chcąc coś
powiedzieć, ale nawet nie dałem jej dość do słowa:
– Co, do
jasnej…?
– Och,
zamknij się – usłyszałem. I bez patrzenia wiedziałem, że głos należał do
Rosalie. – Zamknijcie się oboje i w końcu dajcie jej czytać – dodała, tym
samym powstrzymując mnie przed próbą powiedzenia czegoś naprawdę przykrego.
Zaintrygowany,
raz jeszcze spojrzałem w stronę komputera, który z jakiegoś powodu
wzbudził tak wiele emocji. Bezpośrednio przy biurku siedziała ciemnowłosa
ciotka Nessie, Alice, nerwowo postukując palcami w obudowę laptopa. W ostatnim
czasie wszyscy byliśmy przygnębieni, a ta mała irytowała mnie optymizmem,
który mimo wszystko udawało jej się zachować, jednak tym razem jej twarz
wyrażała coś więcej niż dotychczasową radość. Nie miałem pojęcia, co to tak
naprawdę oznacza, ale…
– Alice coś
znalazła – szepnęła spiętym tonem Hannah, szturchając mnie łokciem w żebra.
Gdybym był człowiekiem, pewnie zrobiłoby to na mnie wrażenie, ale w tamtej
chwili bardziej mnie to rozdrażniło niż zabolało.
Zastygłem
w bezruchu, mając wrażenie, że ktoś z całej siły zderzył mnie czymś
ciężkim w głowę. Znalazła…? Nie chciałem robić sobie nadziei, zwłaszcza po
tych wszystkich tygodniach, ale emocje zrobiły swoje, a ja nie mogłem
przejść wobec takiej rewelacji obojętnie. To nie musiało o niczym
świadczyć i starałem skoncentrować się na tej myśli, później woląc
pozytywnie się rozczarować, ale to wcale nie było takie proste. Każde z nas
w milczeniu wpatrywało się w małą wróżbitkę, czekając aż przejdzie do
rzeczy, ale ta uparcie milczała, wodząc wzorkiem po ekranie monitora. Widziałem
zaledwie jej profil, zresztą pochyliła się tak blisko komputera, że nie tylko
przysłoniła cały wyświetlacz, ale wyglądała, jakby chciała wniknąć do środka,
wyraźnie podekscytowana, ale i… zaniepokojona.
Nie miałem
pojęcia o co chodzi, a czekanie zdecydowanie nie było mi na rękę,
zwłaszcza po tych wszystkich tygodniach, nie wspominając już o tym, że nie
przywykłem do tego, żeby ktokolwiek w tak bezceremonialny sposób próbował
mnie uciszać, dlatego niewiele myśląc przestąpiłem krok na przód, po czym
ująłem dziewczynę za ramię, bez słowa wyjaśnienia odpychając ją na bok.
– Hej! –
zaprotestowała, ale nawet nie zwróciłem na nią uwagi; uniosłem wzrok jedynie na
chwilę, by rzucić ponure spojrzenie Jasperowi, kiedy ten warknął na mnie cicho,
wyraźnie niezadowolony z tego, jak potraktowałem jego żonę.
A niech
ich wszystko piekło pochłonie, jeśli dalej zamierzali się tak grzebać. Nie po
to zostawiłem Renesmee, żeby teraz bawić się w półśrodki i dalej
tracić czas, czekając na wyjaśnienia, które nie nadchodziły. Może i to nie
było uczciwe, a tym bardziej stosowne w sytuacji, w której chcąc
nie chcąc coś Cullenom zawdzięczałem i niejako wszyscy jechaliśmy na
jednym wózku, ale nie dbałem o to, tak jak i nie obchodziło mnie to,
czy darzyli mnie jakimkolwiek ciepłym uczuciem.
Zmarszczyłem
brwi, wbijając wzrok w otwartą stronę internetową. To, co widniało na
wyświetlaczu, nie wyglądało nawet w najmniejszym stopniu profesjonalne –
najzwyklejsza w świecie czarna, drobna czcionka na białym tle – ale to nie
miało dla mnie aż takiego znaczenia. Bardziej nietypowe wydało mi się to, że
zapisane słowa bynajmniej nie były po angielsku.
– To
portugalski – usłyszałem szorstki, wyraźnie rozdrażniony głos Edwarda. – Gdybyś
pozwolił mojej siostrze się skoncentrować, zamiast rzucać się jak wariat, już
dawno wszystko byłoby jasne – dodał, a ja spojrzałem na niego z niedowierzaniem,
nerwowo zaciskając usta.
– I mam
uwierzyć, że jesteś taki cierpliwy, co? – zadrwiłem, nie mogąc się powstrzymać.
Hannah
syknęła cicho, chyba próbując mnie ostrzec, ale nawet nie zwróciłem na nią
uwagi. Już i tak napięta atmosfera w gabinecie nagle zgęstniała
jeszcze bardziej, a powietrze stało się niemal równie ciężkie, co i przed
gwałtowną burzą albo sztormem – ciężkie, jedynie pozornie spokojne i zwiastujące
nieuchronny wybuch. Kiedy powiodłem wzrokiem dookoła, przekonałem się, że przybrane
rodzeństwo Edwarda patrzyło na mnie tak, jakbym był co najmniej ich wrogiem, co
zresztą nie powinno było mnie dziwić. Zwłaszcza w spojrzeniu Rosalie
doszukałem się wyraźnej niechęci, co było nawet zabawne, bo o ile dobrze
się orientowałem, ta wampirzyca była ostatnią osobą, którą podejrzewałbym
o szczególnie dobre kontakty z ojcem Renesmee. W porządku,
wszyscy kochali się i wspierali, jak to w rodzinie, chociaż to nadal
było dla mnie sytuacją czysto abstrakcyjna, aczkolwiek piękna blondynka tak
często wszczynała kłótnie, że czasami naprawdę zastanawiałem się, jak to
możliwe, że jeszcze do tej pory się nie pozabijali.
Wypuściłem
powietrze ze świstem, mimochodem zauważając, że wyraźnie zaniepokojona Esme
spięła się i wtuliwszy w Carlisle’a, powiodła wzrokiem po pokoju
w taki sposób, jakby wahała się nad tym, czy jednak nie powinna
zainterweniować. Ewentualnie przez wzgląd na nią byłem skłonny spróbować zachować
względny sposób, ale łatwo było mówić, skoro zdrowy rozsądek w ostatnim
czasie wydawał się być towarem deficytowym.
– Nie –
usłyszałem i ta nagła szczerość na ułamek sekundy wytrąciła mnie z równowagi.
Natychmiast przeniosłem wzrok na Edwarda, próbując zrozumieć, jak to możliwe,
że jakimś cudem nie tylko zachował
spokój, ale spojrzał na mnie w sposób, który wydawał się swego rodzaju
porozumieniem. Cholera, kto by pomyślał, że to właśnie on i Bella mogliby
najlepiej rozumieć, co takiego czułem. – Ale w ten sposób jej nie pomogę,
a chyba właśnie o dobro Nessie chodzi, prawda? – zauważył przytomnie,
robiąc śpieszny krok w stronę komputera.
Zacisnąłem
usta, machinalnie usuwając się na bok, żeby zrobić mu miejsce, chociaż mogłem
się założyć, że już dawno przeanalizował cały tekst, odczytując go z myśli
Alice. Gotowało się we mnie i prawda była taka, że nie miałbym nic
przeciwko temu, żeby jednak go sprowokować, a później wyciągnąć w jakiś
względnie bezpieczne miejsce, gdzie spokojnie moglibyśmy postarać się o szybkie
zniknięcie części leśnej flory, ale wampir najwyraźniej nie miał takiego
zamiaru. Co więcej, chyba faktycznie miał racje, w pierwszej kolejności
koncentrując się na tym, co najlepsze dla jego córki, chociaż naprawdę nie
przypuszczałem, że ktoś aż tak porywczy będzie do tego zdolny.
Chociaż bez
wątpienia musiał wychwycić moją dezorientację i wątpliwości, Edward nawet
nie zaszczycił mnie spojrzeniem. W zamian w pośpiechu raz jeszcze
powiódł wzrokiem po tekście i w końcu zdecydował się przejść do rzeczy:
– To jakaś
stara legenda, najpewniej jakieś plemienne wierzenia – wyjaśni, a po jego
głosie trudno było mi stwierdzić, co tak naprawdę o całej sytuacji milczy.
Jednocześnie poczułem narastające rozdrażnienie i nieprzyjemne ukłucie
irytacji. Marnowaliśmy czas na czytanie bajek? – W Internecie jest ich
pełno, chociaż już mieliśmy się okazję przekonać, że część z nich jest
prawdziwa. Mam wrażenie – postukał palcem w ekran – że to te same rejony,
co wtedy, kiedy szukaliśmy informacji o istotach takich jak Nessie, kiedy
Bella była w ciąży.
– Brazylia?
– odezwała się cicho sama zainteresowana. Pośpiesznie podeszła do męża,
otaczając go ramionami i spoglądając ponad jego ramieniem na tekst, choć
po jej spojrzeniu widać było, że niewiele rozumiała. – Zresztą nieważne. Co to
za legenda? – ponagliła i choć ten jeden raz musiałem oddać jej ukłon za
to, że jako jedyna wydawała się być praktyczna.
Edward
wyprostował się i rzucił jej krótkie, uspokajające spojrzenie.
– Nie znam
tej historii… Aczkolwiek wszystko sprowadza się do powstania pierwszych
wilkołaków i jednoczesnego wykształcenia się plemienia Strażników, a przynajmniej
tak mi się wydaje. Mam oczywiście na myśli prawdziwe wilkołaki, a więc
takie, których przemiana następowała w wyniku pełni – dodał, a ja
krótko spojrzałem na Felixa, ledwo będąc w stanie powstrzymać odrobinę
zmęczony uśmiech.
– Chciałeś
powiedzieć, sprowadzała – poprawiłem go, wywracając oczami. – Kajusz miał na
nich punkcie obsesje. Podejrzewam, że wybiliśmy wszystkie już wieki temu,
zresztą… Jak to rozwiązujesz nasz problem, bo nie rozumiem?
– Wilkołaki?
Nijak – przyznał, ale nie wydawał się zmartwiony. – Dużo tu wzmianek o konflikcie
między wilkołakami i… „zimnymi ludźmi” – ciągnął, po czym krótko spojrzał na
Bellę. W jej spojrzeniu pojawił się jakiś dziwny błysk, ale nie miałem
pewności, co to oznacza. – Według podań, to odwieczny i prawidłowy
porządek rzeczy: to, że w naturalny sposób sprzeciwiamy się sobie
nawzajem, chociaż z założenia żadne z nas nie powinno istnieć.
Potwory bez duszy… – Urwał i uśmiechnął się odrobinę gorzko. – Do nas
należy noc, a w zamian nie możemy swobodnie pokazać się w świetle
dnia. W przypadku wilkołaków to działa odwrotnie, więc niejako można mówić
o równowadze – wyjaśnił.
Milczący do
tej pory Emmett prychnął cicho, wyraźnie niezadowolony.
– Jakiej
równowagi? Pełnia jest raz w miesiącu – zauważył, jakby naszym największym
problem nie była śpiączka Nessie, a kwestia równouprawnienia wampirów
i wilkołaków.
– Hm… Tu
nie ma o tym mowy. – Edward na moment uniósł wzrok nad komputera i lekko
potrząsnął głową. – Jakby dobrze się zastanowić, my również nie spalamy się na
słońcu, ale przecież nie o to chodzi. Wracając do plemienia i owych
Strażników, mieli dbać o zachowanie równowagi… Nie jestem pewien, co to
tak naprawdę oznacza – przyznał, a ja jęknąłem w duchu. Ilu rzeczy
tak naprawdę już na samym wstępie nie wiedzieliśmy? – Tak czy inaczej, dla
własnego bezpieczeństwa, cała społeczność zmuszona była do wycofania się ze
współczesnego świata, zwłaszcza odkąd ten stał się bardziej cywilizowany.
Przenieśli się na wyspę i całkowicie odcięli od świata zewnętrznego, by
w spokoju pielęgnować swoje wierzenia. Pomijając ogólne wzmianki o Strażnikach
i współegzystencji nieśmiertelnych ras, piszą tutaj o…
– … o kwiatach,
których działanie idealnie pasuje do tego, co dzieje się z Nessie –
odezwała się Alice. – Właśnie to chciałam wam od samego początku powiedzieć. To
rzadkie rośliny, niegroźne dla ludzi, ale podobno dla wampirów już tak. Ma
silne działanie paraliżujące i ograniczające zmysły, trochę jak srebro,
ale w innym sensie. My nie chorujemy, a jak długo Nessie jest z nami,
nigdy nie miała problemów ze zdrowiem. Zwłaszcza po tej przemianie nie sądzę,
żeby cokolwiek było w stanie ot tak jej zaszkodzić. Rosa coś jej podała,
a skoro badania niczego nie wykazały, powinniśmy podejść do tej sprawy
inaczej – wyjaśniła w pośpiechu. Mówiła szybko, wyrzucając z siebie
z słowa tak szybko, jakby bała się, że którekolwiek z nas zdecyduje
się jej przerwać. – Słuchajcie… Takich jak my może zabić tylko ogień, ale
istnieją pewne substancje, które są w stanie ograniczyć wampira. My nie
stracimy przytomności, więc pozostaje nam bezruch i coś jak sen na jawie,
ale Nessie… Na Nessie to może zadziałać jakkolwiek!
Po jej
słowach zapanowała długa, przenikliwa cisza, podczas której tylko patrzyliśmy
się tępo albo na nią, albo na siebie nawzajem. Mówiła i choć to były tylko
przypuszczenia, odniosłem wrażenie, że każde z nas na swój sposób
potrzebowało nawet głupiego „być może” – czegokolwiek, co można byłoby uznać za
ewentualny punkt zaczepienia. W głowie miałem pustkę i sam nie
wiedziałem, co powinienem o całej tej sytuacji myśleć, tym bardziej, że
słowa wampirzycy prześlizgiwały się przez mój umysł, nie pozostawiając w nic
nawet śladu. Cholera, nie tego się spodziewałem, a ta teoria nie tylko
wydawała się mocno naciągana, ale nawet nie dawała cienia nadziei. Tak może
było lepiej, ale z drugiej strony…
Ze świstem
wypuściłem zbędne mi do normalnego funkcjonowania powietrze. Nawet nie zdawałem
sobie sprawy z tego, jak bardzo napięty i niespokojny byłem, ale to
nie miało znaczenia. Z jednej strony wykańczała mnie myśl o dalszym
bezruchu, ale jednocześnie nie byłem zdolny do czegokolwiek, w rzeczywistości
marząc już tylko o tym, żeby wrócić do Nessie, trzymać ją w ramionach
i raz jeszcze na spokojnie rozważyć, czy kierowanie się przypadkową
legendą w Internecie ma jakikolwiek sens.
Wodząc
wzrokiem po twarzach zebranych, zauważyłem, że nie tylko moje podejście było
dość sceptyczne. Wątpliwości w obecnej sytuacji wydawały się czymś
najzupełniej zrozumiałym, niezależnie od tego, jak bardzo staraliśmy się
zachować spokój i zdrowy rozsądek. Sam również starałem się zrobić
wszystko, byleby być wstanie udawać, że właśnie udało nam się osiągnąć swego
rodzaju sukces – że to przełom, którego wyczekiwaliśmy przez dwa ostatnie
tygodnie – ale prawda była taka, że wcale nie byłem taki pewien, czy mieliśmy
powody do świętowania.
W zasadzie
nadal czułem się tak, jakbyśmy stali w miejscu, a na myśl w naturalny
sposób nasunęło mi się jedno, dość istotne pytanie:
– W porządku,
ale… Co teraz?
Znamienita
większość spojrzeń jak na zawołanie powędrowała w moją stronę. Jedynie
Bella, która w którymś momencie odeszła od Edwarda i zatrzymawszy się
przy przeszklonej ścianie, w milczeniu wpatrywała się w ciemność za
szybą, wydawała się być myślami gdzieś daleko, chyba nawet nie zwracając uwagi
na to, co mówiliśmy. Tak przynajmniej pomyślałem w pierwszym momencie,
chociaż sam nie byłem pewien dlaczego to właśnie jej poświęciłem najwięcej
uwagi, skoro nic nie wskazywało na to, żeby matka Renesmee była w stanie
udzielić odpowiedzi na dręczące mnie pytanie.
Tym
bardziej zaskoczył mnie jej cichy, melodyjny głos, kiedy nagle zdecydowała się
odezwać:
– A może
byśmy…
Edward jak
na zawołanie poderwał głowę, w ułamku sekundy materializując się u jej
boku i kładąc jej obie dłonie na ramionach. Drgnęła i pozwoliła, żeby
ją objął, w milczeniu obserwując ich wspólne odbicie w szybie.
– Co
takiego, kochanie? – zachęcił, a jak mimo napięcia prawie udało się
uśmiechnąć, zwłaszcza kiedy wyczułem nutkę rozdrażnienia w głosie ojca
Nessie. Wyraźnie nie przywykł do tego, że nie ma dostępu do czyichkolwiek
wspomnień.
– Ja… Po
prostu pomyślałam, że możemy potrzebować pomocy. Ta legenda… – Urwała i nerwowo
przygryzła dolną wargę. Miałem wrażenie, że minęła cała wieczność zanim
zdecydowała się odwrócić w stronę męża i spojrzawszy mu w oczy,
ostatecznie dokończyć: – Myślałam o Jacobie.
Nareszcie dodaję rozdział. Dawno tak bardzo nie irytowała mnie sama tylko niemożność pisania, związana z chwilowym brakiem dostępu do Internetu. Dzięki Bogu, to już ostatnia taka niespodziewana przerwa, a ja nareszcie będę w stanie pisać tak długo i ile tylko będę chciała.Jak zwykle jestem wdzięczna wszystkim, którzy czytają, nawet jeśli nie komentują. Nie po raz pierwszy rozdział pisałam mając zaledwie mgliste pojęcie tego, co chciałabym przekazać. Ciekawe, ale właśnie takie rozdziały z jakiegoś powodu zadowalają mnie najbardziej i tak właśnie jest w tym przypadku. No cóż, ostateczną ocenę tak czy inaczej pozostawiam Wam.Do następnego,
Nessa.
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńRozdział przeczytałam wczoraj i przepraszam, że nie skomponowałam wcześniej, ale ostatnio mam mało czasu.
Co do rorozdziału jest świetny naprawdę, wygasam, przy Tobie.
Esme Anne Cullen
Hej
OdpowiedzUsuńKwiat? Hmm przypuszczałam, że to jakaś trucizna, a do tego jeszcze wilkołaki.. chociaż tak jak Bella uważam, że może chodzić o zmiennokształtnych- w końcu oni mogą przeobrazić się w zwierzęta o każdej porze dnia i nocy.. cóż- ciekawa jestem o co chodzi:P
Demetrii jak zwykle drażliwy, chociaż takim zachowaniem nie ma szans zjednać sobie rodziny ukochanej. Rozumiem dlaczego taki jest i nie dziwie się chociaż trochę dobrej woli z jego strony.. cóż.. ma do Esme i Carlisle:P Mam nadzieje, że wkrótce reszta rodzinki się przekona do nich. Chciałabym zobaczyć walkę- zabawę- Felixa i Emmeta:D Mogłoby być ciekawie:D Ciekawa jestem który by wygrał:P
Heh Dem i jego pomysły, chociaż próba nakarmienia Nessie krwią nie jest taka zła, ale pojenie jej z woreczka nie jest chyba zbyt sensowne- lepiej podłączyć kroplówkę, prawda? Cóż.. zobaczy co z tego wyjdzie:)
Czekam na więcej- jak zawsze niecierpliwie:)
Weny
Guśka
Tydzień mi zajął żeby przeczytać poprzednie księgi. I muszę ci powiedzieć że masz ogromny talent do pisania takich rzeczy. Zgadzam się z Guśką ja też myślałam że to jest trucizna a nie kwiat. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i życzę dużo weny do pisania kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Sylwia :)
Hej =)
UsuńDziękuję. Bardzo cieszę się, że kolejną osobę zaintrygowałam tym, co piszę. No cóż, staram się, a takie opinie jedynie dodają mi skrzydeł. Tym bardziej jestem wdzięczna, że zechciałaś poświęcić tej historii tyle czasu.
Kolejny rozdział już się pisze, chociaż przy czterech blogach trudno mi znaleźć czas na wszystko. Ale powinien pojawić się na dniach.
Pozdrawiam,
Nessa.
Zostałaś nominowana do LBA więcej dowiesz się tu ;)
OdpowiedzUsuńhttp://trueloveisinmortal.blogspot.com/p/lba.html