poniedziałek, 1 czerwca 2015

2. Plemienne legendy

Demetri
Cisza miała w sobie coś kojącego, zwłaszcza po narzekaniach Hanny. Próbowałem być cierpliwym, aż nazbyt dobrze rozumiejąc, że zarówno ona, jak i Felix chcieli dobrze i podobnie jak ja martwili się o Renesmee, ale to wcale nie było takie proste… Och, w porządku – może faktycznie było, ale nie dla mnie. Co prawda doskonale rozumiałem, że siedzenie i załamywanie się nie ma najmniejszego sensu, ale nie wyobrażałem sobie zostawienie Nessie nawet na moment, a co dopiero na całe dni, tygodnie miesiące… W zasadzie każda możliwość wydawała się równie prawdopodobna zwłaszcza w sytuacji, kiedy sami nie mieliśmy pewności z kim mamy do czynienia, nie wspominając o jakimkolwiek punkcie podparcia. Fiona i Rosa rozpłynęły się w powietrzu, a ja nie zamierzałem tracić czasu na bezsensowne przeczesywanie bliżej nieokreślonego terenu, nie mając nawet pewności od czego powinniśmy zacząć i gdzie szukać. Plan może był dobry, ale dla mnie niewykonalny i równie niepraktyczny, co i bezruch, więc w gruncie rzeczy było mi wszystko jedno, a zostając w domu przynajmniej mogłem zajmować się tą, która była dla mnie wszystkim.
Nie miałem ochoty na polowanie, a tym bardziej zmuszanie się do uganiania za zwierzętami. Co więcej, nie podobała mi się sama perspektywa przebywania z daleka od Renesmee, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że sytuacja raczej nie ulegnie zmiany w ciągu kilku zaledwie godzin. Nessie była pod dobą opieką, a rodzina była gotowa oddać za nią życie, zresztą tak jak i ja, chociaż trudno było mówić o jakiejkolwiek formie porozumienia w związku z tym, że mieliśmy jeden cel. Nie miałem pewności, czego właściwie powinienem był oczekiwać po Cullenach, ale cały czas dręczyła mnie myśl, że w którymś momencie nawet autorytet Carlisle'a i dobroć Esme okażą się niewystarczające, a ojciec Renesmee albo rzuci mi się do gardła, albo postara się, żebym ani ja, ani Hannah czy Felix nie mieli okazji do przekroczenia progu domu. Chyba powinienem się cieszyć, że przynajmniej tymczasowo nie istniał żaden konkretny powodów, dla którego miałbym trzymać się od Nessie z daleka, ale znając moje parszywe szczęście, kolejne komplikacje były jedynie kwestią czasu.
Tak, bo natrętna rodzinka akurat by cię powstrzymała, zadrwił cichy głosik w mojej głosie. Uśmiechnąłem się mimowolnie, co prawda w nieszczególnie radosny sposób, ale to nie miało znaczenia. Nie, oczywiście, że gdyby przyszło co do czego, nawet cała armia nie byłaby w stanie zmusić mnie do tego, żebym przestał o Nessie walczyć. Jeśli miałem być ze sobą szczery, jedynie ona jedna byłaby w stanie mnie zniszczyć, tylko pod warunkiem, że wprost zdecydowałaby się mnie odrzucić, choć i wtedy pewnie nie tak łatwo przyjąłbym jej decyzję do wiadomości. Problem leżał w tym, że byłem uparty i niemal równie samolubny, co i na samym początku naszej znajomości. Ona z kolei należała do mnie, a przynajmniej takie rozwiązanie podsuwał mi instynkt, ja z kolei nie robiłem niczego, by próbować się przed takim myśleniem bronić. Co prawda nigdy nie zniżyłbym się do przedmiotowego traktowania jedynej osoby, którą naprawdę kochałem, a i ona nie pozwoliłaby mi na to, o wiele zbyt dumna i niezależna, by się na to zgodzić, aczkolwiek to niczego nie zmieniało. Wiedziałem jedynie, że muszę być przy niej i znaleźć rozwiązanie, zanim zmartwienie i wątpliwości doprowadzą do tego, że jednak jakimś cudem postradam zmysły.
Dłuższą chwilę kręciłem się w okolicy domu, nie mając co ze sobą zrobić. Zdawałem sobie sprawę z tego, że Carlisle najpewniej miał rację, a ja musiałem zapolować, ale i tak nie podobało mi się to, że doktor praktycznie wymógł na mnie ruszenie się gdzieś poza pokój Renesmee. Minęła dłuższa chwila zanim ostatecznie wziąłem się w garść, a instynkt ostatecznie poprowadził mnie do miasta. Obrzeża Seattle nie były tak licznie zaludnione jak samo miasto, więc musiałem być ostrożny, co bynajmniej nie poprawiło mi humoru. Swoją drogą, mimo wszystko rozsądniejsze wydawało się przejście na dietę Cullenów, przynajmniej tymczasowo, skoro już byliśmy zmuszeni mieszkać pod jednym dachem, ale nawet nie chciałem o tym słyszeć. Po całych dekadach wykorzystywania ludzi, czy też raczej ich krwi, do zaspokajania głodu, przejście na „wegetarianizm”, jak uroczo określali swój styl życia Cullenowie, jawiło mi się jako niemożliwe, a wręcz śmieszne.
Kiedyś wszystko było o wiele prostsze… Nie powiem, jedną z zalet należenia do straży przybocznej Volturi bez wątpienia było to, że potencjalne ofiary przez całe lata podsuwała nam Heidi, co bynajmniej nie znaczyło, że byliśmy od niej zależni. Inaczej spoglądałem na tę kwestię podczas licznych misji, które z uwagi na moje zdolności regularnie przydzielał mi Aro. Wtedy musiałem polować, chociaż to zwykle sprowadzało się albo do cichego mordu na przypadkowych bezdomnych, by zminimalizować ryzyko ujawnienia się, albo do… bardziej rozrywkowej formy, jaką było uwodzenie naiwnych panienek, których pełno było w podrzędnych barach i nocnych klubach. Kiedyś nawet sprawiało mi to przyjemność, stając się swego rodzaju rozrywką, czy też raczej sposobem na połączenie „pożytecznego z przyjemnym”. Seks był seksem, zresztą trudno było mówić o jakichkolwiek ciepłych uczuciach względem przyszłego obiadu, a przynajmniej kiedy dla własnej wygody myślałem takimi kategoriami. Teraz wszystko było inne, a może to po prostu ja się zmieniłem; nie miałem pewności, ale chyba nawet podobał mi się kierunek w którym to wszystko zmierzało.
Zabawne. A podobno ludzie się nie zmieniali… Ta sama zasada miała dotyczyć wampirów, na dodatek w bardziej kategoryczny i ostateczny sposób, a jednak wszystko wskazywało na to, że od każdej reguły istniał wyjątek.
Rozwiązanie pojawiło się z chwilą, w której moją uwagę przykuł umiejscowiony po przeciwnej stronie ulicy szpital. Początkowo sam nawet nie byłem pewien, dlaczego widok niepozornego budynku wydał mi się tak istotny, ale i tak ruszyłem w jego stronę, dziwnie skonsternowany. Moje myśli jak na zawołanie powędrowały w stronę Renesmee, a konkretnie kilku godzin po śmierci Heidi, kiedy starałem się zrobić wszystko, byleby pomóc dziewczynie dojść do siebie. Wtedy rozwiązanie również okazało się wręcz nieprawdopodobnie oczywiste, przynajmniej jeśli chodziło o krew, którą swobodnie mogłem zabrać ze szpitala, tym samym oszczędzając sobie konieczności polowania. Teraz co prawda chodziło o mnie, a ja – w przeciwieństwie do Nessie – nie miałem aż tak ograniczających poglądów, ale z drugiej strony…
Poczułem się o wiele pewniej, kiedy już ruszyłem w drogę powrotną do domu Cullenów. Krew z plastikowego woreczka, na dodatek prosto z lodówki, zdecydowanie nie przypominała tej bezpośrednio z ludzkich żył, ale i tak jawiła się jako o wiele atrakcyjniejsze niż marna podróbka, jak zdarzało mi się myśleć o zwierzęcej osoce. Swoją drogą, nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek zniżę się do okradania szpitali, ale niektóre sytuacje wymagały kompromisów, a zaniechanie mordu na ludziach było sporym odstępstwem od tego, co przywykłem robić.
Po tygodniach spędzonych w zamknięciu, na dodatek odcięty od krwi, wciąż czułem się rozchwiany, a jakby tego było mało, wykańczał mnie niepokój o Nessie. Być może to był jakiś skutek uboczny daru Marcusa, ale miałem wrażenie, że nadal nie jestem sobą. Krew mnie satysfakcjonowała, przynajmniej do pewnego stopnia, ale prawda była taka, że już nie miała dla mnie takiej wartości, jak mógłbym się tego spodziewać. Po głodzie, którego doświadczyłem, pragnienie towarzyszyło mi przez cały czas, ale prawie nie zwracałem na to uwagi, ignorując nieprzyjemne, aczkolwiek znośne pieczenie i uparcie odwlekając w czasie polowanie – a więc konieczność zostawienia Nessie. W pamięci wciąż miałem to, co zaszło między nami w podziemiach, a kiedy wspominałem słodycz jej krwi…
Cóż, choć ją skrzywdziłem i to nie dawało mi spokoju, jednocześnie nie potrafiłem wyobrazić sobie czegoś cudowniejszego niż chwila, w której mnie karmiła i później, kiedy oddaliśmy się sobie nawzajem. Oczywiście starałem się unikać wspominania tej chwili, aż nazbyt świadom tego, jaka byłaby reakcja Edwarda. Hm… W zasadzie nawet nie miałem pewności, co wytrąciłoby tego wampira z równowagi w większym stopniu – fakt, że mógłbym ukąsić jego córkę, czy to, że śmiałem zbałamucić „oczko w głowie tatusia”. Chyba nie chciałem tego wiedzieć, chociaż nawet rozszalały Edward wydawał się interesującą perspektywą, jeśli tylko miałbym pewność, że w ten sposób uda mi się zmusić Nessie do tego, żeby otworzyła oczy.
Podjazd przed domem był opustoszały, co jak najbardziej było mi na rękę. Z okna na piętrze sączyło się światło, czego zresztą mogłem się spodziewać. Nie musiałem sprawdzać, by wiedzieć, że wszyscy najpewniej nadal ślęczą nad książkami albo przed monitorem komputera, nie po raz pierwszy szukając czegoś, co mogłoby okazać się nam przydatne, chociaż ostatnie tygodnie jasno pokazały, że poszukiwania są tylko stratą czasu. Zacisnąłem usta, nagle przygnębiony, po czym bez słowa obszedłem dom, decydując się skorzystać z tylniego wejścia. Niezauważony przez któregokolwiek z domowników, w pośpiechu przemknąłem w stronę schodów, już kilka sekund później z niejaką ulgą wchodząc do pogrążonej w półmroku sypialni.
Carlisle'a nie było, ale nie miałem do niego o to pretensji. Ludzkim tempem podszedłem do łóżka, spoglądając na spokojną twarz pogrążonej we śnie Nessie i nachylając się w jej stronę. Nawet nie drgnęła, kiedy w najzupełniej naturalnym geście ucałowałem ją najpierw w czoło, a później – korzystając z tego, że byliśmy sami – prosto w usta. Na moment przymknąłem w oczy, przez kilka następnych sekund napawając się bijącym od jej ciała ciepłem i słodkim zapachem wciąż krążącej w żyłach krwi.
– Cześć, kochanie – szepnęłam. Chyba byłem już mistrzem monologu, nie po raz pierwszy próbując do niej mówić, żyjąc w złudnym przekonaniu, że mogła mnie usłyszeć. Podobno ludzie w śpiączce często wiedzieli, co działo się wokół nich, więc może i w jej przypadku ta zasada również miała rację bytu. – Już jestem. Twój dziadek potrafi być bardzo uparty, jeśli akurat ma na to ochotę, wiesz? – rzuciłem, siląc się na blady uśmiech.
Jeszcze kiedy mówiłem, ostrożnie usiadłam na skraju łóżka, wciąż skoncentrowany na bladej twarzy Nessie. Z ramienia zsunąłem czarną, płócienną torbę, stawiając ją na ziemi i krzywiąc się mimowolnie w odpowiedzi na chlupotanie, które zwłaszcza w panującej ciszy wydało mi się nienaturalnie głośne. Dla pewności spojrzałem w stronę drzwi, nasłuchując, ale na korytarzu panowała cisza, co ostatecznie pozwoliło mi się rozluźnić. Towarzystwo było ostatnim, czego potrzebowałem, zwłaszcza, że zamierzałem coś sprawdzić.
Przeczesując palcami rozrzucone na poduszce loki Nessie, wolną ręką sięgnąłem do porzuconej na podłodze torby. Plastikowy woreczek z krwią zaciążył mi w dłoni, telepiąc się i wyginając pod najdziwniejszymi kątami. Z zaciekawieniem spojrzałem na ciemny, prawie czarny przy braku oświetlenia płyn, dziwnie zafascynowany tym, jak krew zmieniała kształt, dostosowując się do ułożenia mojej dłoni. Gardło jak na zawołanie zapiekło mnie na samą myśl o słodyczy płynu w woreczku, ale z łatwością zignorowałem pragnienie, bardziej skoncentrowany na tym, co chodziło mi po głowie. Co prawda nie miałem jeszcze pewności, co takiego chciałem osiągnąć, ale… Właściwie jakie to miało znaczenie? Chciałem przynajmniej spróbować, a chyba nie istniało nic bardziej praktycznego od wampirzego instynktu i odrobiny uporu.
No cóż, krew – ludzka krew, a nie ta marna podróbka, którą uparli się żywić Cullenowie – zawsze dodawała nam, wampirom, najwięcej siły. Nie bez powodu pragnienie dręczyło istoty takie jak my właściwie przez cały czas, niejednego doprowadzając do szaleństwa swoją intensywnością. Nasze ciała tego potrzebowały, a polowanie na ludzi i stałe dostarczanie organizmowi krwi stanowiły nieodłączną część naszej natury. Nie bez powodu byliśmy najlepszymi i zarazem najbardziej niebezpiecznymi drapieżnikami, które chodziły po tej planecie, nawet jeśli to nie zawsze wydawało się aż tak oczywiste. Tak czy inaczej, skoro to krew stanowiła podstawę naszego istnienia, być może… W końcu Nessie po części była wampirem, zwłaszcza od czasu tej dziwnej przemiany po ugryzieniu Kajusza, a osoka wydawała mi się najlepszym lekarstwem na wszystko. Brak pożywienia na pewno jej nie pomagał, a Cullenowie do tej pory jakoś nie kwapili się do tego, żeby spróbować podać jej krew w jakiejkolwiek postaci, w tej jednej kwestii chyba licząc na ludzką naturę i ewentualne dostarczanie niezbędnych składników przez kroplówkę. Cóż, nie kłamałem tak do końca, kiedy w rozmowie z Carlisle’m wprost stwierdziłem, że ani ciągły sen, ani karmienie przez rurkę nie są normalne, a już na pewno nie zamierzałem biernie przyglądać się temu, jak najważniejsza istota w mojej egzystencji staje się niezdolną do samodzielnego funkcjonowania roślinką.
Zawahałem się na moment, świadom tego, że w tym jednym wypadku łatwiej było mówić aniżeli zacząć działać. Sam nie miałem pewności, jak powinienem zabrać się do tego, co chodziło mi po głowie, ale starałem się nie myśleć o ewentualnych niepowodzeniach. Przecież to tylko próba, a oni i tak mi nie pomogą, skarciłem się w duchu, aż nazbyt świadom tego, jaka byłaby reakcja, gdybym to rodzinie Renesmee zasugerował próbę podania jej krwi, na dodatek ludzkiej. Swoją drogą, sam pewnie też musiałem się pośpieszyć, nie tylko przez wzgląd na pewną cholernie irytującą wróżbitkę, której sporadycznie jednak zdarzało się wydawać bratanicę w swoich wizjach. Powiedzieć, że rodzice Nessie byliby niezadowoleni, zachodziło na wyjątkowo naciągany eufemizm i spore niedociągnięcie, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie miałem ochoty na kolejne spięcie, niezależnie od tego, czy konflikt interesów w rzeczywistości istniał, czy też nie.
W zamyśleniu zająłem miejsce na krawędzi łóżka, żeby łatwiej spróbować posadzić Renesmee do pionu. Jej ciało zaciążyło mi w przyjemny sposób, chociaż jednocześnie zdawałem sobie sprawę  z tego, że dziewczyna jest całkowicie bezwładna i słaba. Westchnąłem cicho, bardziej stanowczo przygarniając Nessie do siebie i delikatnie opierając ją o swój tors; kciukiem czule pogładziłem ją po policzku, jakby chcąc uspokoić, chociaż nic nie wskazywało na to, żeby w ogóle zdawała sobie sprawę z tego, co działo się wokół niej.
– Przynajmniej spróbujemy, prawda? – szepnąłem jej do ucha, unosząc woreczek z krwią. Wciąż zamknięty, podsunąłem jej plastikową torebkę do ust, niespokojnie obserwując jej twarz i czekając… W zasadzie sam nie jestem pewien na co. – Proszę. Nie zrobisz tego dla mnie albo… – zacząłem i zaraz urwałem, podświadomie czując, że robię z siebie kretyna.
Nie słyszała mnie, a przynajmniej nic nie wskazywało na to, żeby była w stanie odpowiedzieć. Miałem całe dwa tygodnie na to, by oswoić się z myślą, że nawet gdybym zaczął ją błagać, nie zareagowałaby na moje prośby – i to bynajmniej nie dlatego, że próbowała zrobić mi na złość. To po prostu była poza jej zasięgiem, a ona… Nie byłem pewien, jak to ująć, ale najczęściej myślałem o tym dziwnym stanie, jak o rodzaju rozstania – bo Nessie z nami nie było; jej… ciało było tylko pustą skorupą i niczym więcej.
Zacisnąłem usta, próbując odgonić od siebie niechciane myśli. W milczeniu wpatrywałem się w bladą twarz dziewczyny, wciąż czekając na jakąś reakcję, sprowadzającą się nawet do zwykłego drgnięcia powieki albo delikatnego rozchylenia ust. Miałem wrażenie, że czas ciągnie się w nieskończoność, podświadomie chyba zdając sobie sprawę z tego, że najpewniej tracę czas, ale nie potrafiłem ot tak się wycofać, nawet jeśli…
Renesmee drgnęła, nagle gwałtownie nabierając powietrza do płuc. Zastygłem w bezruchu, wpatrując się w nią jak urzeczony i próbując określić, czy to przypadkiem nie wytwór mojej wyobraźni. Z drugiej strony, to jeszcze niczego nie musiało oznaczać; w końcu nie byłem lekarzem i tak naprawdę nie wiedziałem, czego powinienem się po niej spodziewać, zwłaszcza kiedy była w tym stanie. W zasadzie zakładałem, że nawet Carlisle nie miał pewności, do pewnego stopnia zafascynowany zmianami, które zaszły w jego wnuczce pod wpływem jadu, jak i zmartwiony bezradnością, którą wszyscy odczuwaliśmy.
– Jesteś głodna, aniele? – Spojrzałem wyczekująco na bladą twarz Nessie. Mój głos zabrzmiał jakoś dziwnie, zachrypnięty i pełen skrajnych emocji. – Powiedz mi. Wystarczy, że mi powiesz, a wtedy…
– DEMETRI!!!
Głos Hanny przerwał panującą ciszę, wdzierając się w nią tak gwałtownie, że z wrażenia omal nie spadłam z łóżka. Natychmiast obejrzałem się w stronę drzwi, ale te były zamknięte, co jednak nie wystarczyło, bym zdołał się uspokoić.
Gwałtownie wypuściłem powietrze, energicznie potrząsając głową. A niech to szlag! Czego ona ode mnie chciała, na dodatek w tym momencie, jakby mało nerwów napsuła mi podczas naszej ostatniej rozmowy? To nie miało dla mnie sensu, a ja miałem wrażenie, że za chwilę ostatecznie puszczą mi nerwy i w afekcie naprawdę kogoś zabiję.
– Dem, chodź tu, do jasnej cholery! – wydarła się znów Hannah, nie zrażona tym, że nie zamierzałem opowiadać. – Ja naprawdę… – Chyba dodała coś jeszcze, ale nie miałem pewności.
W pierwszym odruchu zapragnąłem na nią warknąć albo odkrzyknąć, żeby się wypchała, ale w ostatniej chwili zdołałem się powstrzymać. Musiałem wziąć się w garść, tym bardziej, że Hannah i Felix chcieli dla mnie dobrze, a już na pewno nie byli moimi wrogami, co zresztą jakiś czas temu już zdążyłem sobie przypomnieć. Zdawałem sobie sprawę z tego, że ciągłe napięcia i nerwy nie pomagają żadnemu z nas, ale to i tak nie było takie proste, jak mogłoby się wydawać.
Zacisnąłem usta, próbując doprowadzić się do porządku. Chwilę jeszcze walczyłem sam ze sobą, ostatecznie dając za wygraną. Bez słowa wrzuciłem zamknięty woreczek do torby, kopnięciem wsuwając ją pod łóżko i delikatnie ułożywszy Renesmee na materacu, nachyliłem się, żeby ucałować dziewczynę w czoło.
Hannah wciąż był w bibliotece, co w równym stopniu mnie zaskoczyło, jak i zaintrygowało. Już dawno przestałem robić sobie nadzieję na to, że jakiś cudowny pomysł znikąd spadnie nam z nieba, ale już całe dni minęły, odkąd ostatnim razem ktokolwiek (Okej, Hannah albo Felix – pozostali nieszczególnie palili się do tego, by znosić moje towarzystwo, zwłaszcza teraz.) próbował nakłonić mnie do pomocy przy poszukiwaniach w książkach i Internecie.
– Co jest? – rzuciłem od progu, opierając się plecami o framugę.
Chcąc nie chcąc rzuciłem krótkie, podenerwowane spojrzenie zebranym. Starałem się zachować spokój, ale trudno było się rozluźnić, tym bardziej, że w stosunkowo niewielkim pomieszczeniu zebrali się wszyscy domownicy. Psychicznie spróbowałem przygotować się na znajome, na przemian niechętne i współczujące spojrzenia, ale żadne z Cullenów nawet na mnie nie spojrzało, chyba nawet nie zauważając mojego przybycia. Zmarszczyłem brwi i podszedłem bliżej, ostrożnie obchodząc stojące w centralnej części biurko, w pośpiechu dopadając do okna, gdzie przyczaili się Hannah i Felix. Oboje również pochylili się do przodu, a ja z pewnym opóźnieniem uprzytomniłem sobie, że – podobnie jak i wszyscy inni – wpatrywali się w monitor stojącego na biurku laptopa. Po ich twarzach trudno było mi stwierdzić, o co chodzi, ale nie zamierzałem się nad tym zastanawiać, aż nazbyt pewien tego, że coś się stało.
Hannah drgnęła, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia chwyciłem ją za ramię, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. Natychmiast otworzyła usta, chyba chcąc coś powiedzieć, ale nawet nie dałem jej dość do słowa:
– Co, do jasnej…?
– Och, zamknij się – usłyszałem. I bez patrzenia wiedziałem, że głos należał do Rosalie. – Zamknijcie się oboje i w końcu dajcie jej czytać – dodała, tym samym powstrzymując mnie przed próbą powiedzenia czegoś naprawdę przykrego.
Zaintrygowany, raz jeszcze spojrzałem w stronę komputera, który z jakiegoś powodu wzbudził tak wiele emocji. Bezpośrednio przy biurku siedziała ciemnowłosa ciotka Nessie, Alice, nerwowo postukując palcami w obudowę laptopa. W ostatnim czasie wszyscy byliśmy przygnębieni, a ta mała irytowała mnie optymizmem, który mimo wszystko udawało jej się zachować, jednak tym razem jej twarz wyrażała coś więcej niż dotychczasową radość. Nie miałem pojęcia, co to tak naprawdę oznacza, ale…
– Alice coś znalazła – szepnęła spiętym tonem Hannah, szturchając mnie łokciem w żebra. Gdybym był człowiekiem, pewnie zrobiłoby to na mnie wrażenie, ale w tamtej chwili bardziej mnie to rozdrażniło niż zabolało.
Zastygłem w bezruchu, mając wrażenie, że ktoś z całej siły zderzył mnie czymś ciężkim w głowę. Znalazła…? Nie chciałem robić sobie nadziei, zwłaszcza po tych wszystkich tygodniach, ale emocje zrobiły swoje, a ja nie mogłem przejść wobec takiej rewelacji obojętnie. To nie musiało o niczym świadczyć i starałem skoncentrować się na tej myśli, później woląc pozytywnie się rozczarować, ale to wcale nie było takie proste. Każde z nas w milczeniu wpatrywało się w małą wróżbitkę, czekając aż przejdzie do rzeczy, ale ta uparcie milczała, wodząc wzorkiem po ekranie monitora. Widziałem zaledwie jej profil, zresztą pochyliła się tak blisko komputera, że nie tylko przysłoniła cały wyświetlacz, ale wyglądała, jakby chciała wniknąć do środka, wyraźnie podekscytowana, ale i… zaniepokojona.
Nie miałem pojęcia o co chodzi, a czekanie zdecydowanie nie było mi na rękę, zwłaszcza po tych wszystkich tygodniach, nie wspominając już o tym, że nie przywykłem do tego, żeby ktokolwiek w tak bezceremonialny sposób próbował mnie uciszać, dlatego niewiele myśląc przestąpiłem krok na przód, po czym ująłem dziewczynę za ramię, bez słowa wyjaśnienia odpychając ją na bok.
– Hej! – zaprotestowała, ale nawet nie zwróciłem na nią uwagi; uniosłem wzrok jedynie na chwilę, by rzucić ponure spojrzenie Jasperowi, kiedy ten warknął na mnie cicho, wyraźnie niezadowolony z tego, jak potraktowałem jego żonę.
A niech ich wszystko piekło pochłonie, jeśli dalej zamierzali się tak grzebać. Nie po to zostawiłem Renesmee, żeby teraz bawić się w półśrodki i dalej tracić czas, czekając na wyjaśnienia, które nie nadchodziły. Może i to nie było uczciwe, a tym bardziej stosowne w sytuacji, w której chcąc nie chcąc coś Cullenom zawdzięczałem i niejako wszyscy jechaliśmy na jednym wózku, ale nie dbałem o to, tak jak i nie obchodziło mnie to, czy darzyli mnie jakimkolwiek ciepłym uczuciem.
Zmarszczyłem brwi, wbijając wzrok w otwartą stronę internetową. To, co widniało na wyświetlaczu, nie wyglądało nawet w najmniejszym stopniu profesjonalne – najzwyklejsza w świecie czarna, drobna czcionka na białym tle – ale to nie miało dla mnie aż takiego znaczenia. Bardziej nietypowe wydało mi się to, że zapisane słowa bynajmniej nie były po angielsku.
– To portugalski – usłyszałem szorstki, wyraźnie rozdrażniony głos Edwarda. – Gdybyś pozwolił mojej siostrze się skoncentrować, zamiast rzucać się jak wariat, już dawno wszystko byłoby jasne – dodał, a ja spojrzałem na niego z niedowierzaniem, nerwowo zaciskając usta.
– I mam uwierzyć, że jesteś taki cierpliwy, co? – zadrwiłem, nie mogąc się powstrzymać.
Hannah syknęła cicho, chyba próbując mnie ostrzec, ale nawet nie zwróciłem na nią uwagi. Już i tak napięta atmosfera w gabinecie nagle zgęstniała jeszcze bardziej, a powietrze stało się niemal równie ciężkie, co i przed gwałtowną burzą albo sztormem – ciężkie, jedynie pozornie spokojne i zwiastujące nieuchronny wybuch. Kiedy powiodłem wzrokiem dookoła, przekonałem się, że przybrane rodzeństwo Edwarda patrzyło na mnie tak, jakbym był co najmniej ich wrogiem, co zresztą nie powinno było mnie dziwić. Zwłaszcza w spojrzeniu Rosalie doszukałem się wyraźnej niechęci, co było nawet zabawne, bo o ile dobrze się orientowałem, ta wampirzyca była ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o szczególnie dobre kontakty z ojcem Renesmee. W porządku, wszyscy kochali się i wspierali, jak to w rodzinie, chociaż to nadal było dla mnie sytuacją czysto abstrakcyjna, aczkolwiek piękna blondynka tak często wszczynała kłótnie, że czasami naprawdę zastanawiałem się, jak to możliwe, że jeszcze do tej pory się nie pozabijali.
Wypuściłem powietrze ze świstem, mimochodem zauważając, że wyraźnie zaniepokojona Esme spięła się i wtuliwszy w Carlisle’a, powiodła wzrokiem po pokoju w taki sposób, jakby wahała się nad tym, czy jednak nie powinna zainterweniować. Ewentualnie przez wzgląd na nią byłem skłonny spróbować zachować względny sposób, ale łatwo było mówić, skoro zdrowy rozsądek w ostatnim czasie wydawał się być towarem deficytowym.
– Nie – usłyszałem i ta nagła szczerość na ułamek sekundy wytrąciła mnie z równowagi. Natychmiast przeniosłem wzrok na Edwarda, próbując zrozumieć, jak to możliwe, że jakimś  cudem nie tylko zachował spokój, ale spojrzał na mnie w sposób, który wydawał się swego rodzaju porozumieniem. Cholera, kto by pomyślał, że to właśnie on i Bella mogliby najlepiej rozumieć, co takiego czułem. – Ale w ten sposób jej nie pomogę, a chyba właśnie o dobro Nessie chodzi, prawda? – zauważył przytomnie, robiąc śpieszny krok w stronę komputera.
Zacisnąłem usta, machinalnie usuwając się na bok, żeby zrobić mu miejsce, chociaż mogłem się założyć, że już dawno przeanalizował cały tekst, odczytując go z myśli Alice. Gotowało się we mnie i prawda była taka, że nie miałbym nic przeciwko temu, żeby jednak go sprowokować, a później wyciągnąć w jakiś względnie bezpieczne miejsce, gdzie spokojnie moglibyśmy postarać się o szybkie zniknięcie części leśnej flory, ale wampir najwyraźniej nie miał takiego zamiaru. Co więcej, chyba faktycznie miał racje, w pierwszej kolejności koncentrując się na tym, co najlepsze dla jego córki, chociaż naprawdę nie przypuszczałem, że ktoś aż tak porywczy będzie do tego zdolny.
Chociaż bez wątpienia musiał wychwycić moją dezorientację i wątpliwości, Edward nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. W zamian w pośpiechu raz jeszcze powiódł wzrokiem po tekście i w końcu zdecydował się przejść do rzeczy:
– To jakaś stara legenda, najpewniej jakieś plemienne wierzenia – wyjaśni, a po jego głosie trudno było mi stwierdzić, co tak naprawdę o całej sytuacji milczy. Jednocześnie poczułem narastające rozdrażnienie i nieprzyjemne ukłucie irytacji. Marnowaliśmy czas na czytanie bajek? – W Internecie jest ich pełno, chociaż już mieliśmy się okazję przekonać, że część z nich jest prawdziwa. Mam wrażenie – postukał palcem w ekran – że to te same rejony, co wtedy, kiedy szukaliśmy informacji o istotach takich jak Nessie, kiedy Bella była w ciąży.
– Brazylia? – odezwała się cicho sama zainteresowana. Pośpiesznie podeszła do męża, otaczając go ramionami i spoglądając ponad jego ramieniem na tekst, choć po jej spojrzeniu widać było, że niewiele rozumiała. – Zresztą nieważne. Co to za legenda? – ponagliła i choć ten jeden raz musiałem oddać jej ukłon za to, że jako jedyna wydawała się być praktyczna.
Edward wyprostował się i rzucił jej krótkie, uspokajające spojrzenie.
– Nie znam tej historii… Aczkolwiek wszystko sprowadza się do powstania pierwszych wilkołaków i jednoczesnego wykształcenia się plemienia Strażników, a przynajmniej tak mi się wydaje. Mam oczywiście na myśli prawdziwe wilkołaki, a więc takie, których przemiana następowała w wyniku pełni – dodał, a ja krótko spojrzałem na Felixa, ledwo będąc w stanie powstrzymać odrobinę zmęczony uśmiech.
– Chciałeś powiedzieć, sprowadzała – poprawiłem go, wywracając oczami. – Kajusz miał na nich punkcie obsesje. Podejrzewam, że wybiliśmy wszystkie już wieki temu, zresztą… Jak to rozwiązujesz nasz problem, bo nie rozumiem?
– Wilkołaki? Nijak – przyznał, ale nie wydawał się zmartwiony. – Dużo tu wzmianek o konflikcie między wilkołakami i… „zimnymi ludźmi” – ciągnął, po czym krótko spojrzał na Bellę. W jej spojrzeniu pojawił się jakiś dziwny błysk, ale nie miałem pewności, co to oznacza. – Według podań, to odwieczny i prawidłowy porządek rzeczy: to, że w naturalny sposób sprzeciwiamy się sobie nawzajem, chociaż z założenia żadne z nas nie powinno istnieć. Potwory bez duszy… – Urwał i uśmiechnął się odrobinę gorzko. – Do nas należy noc, a w zamian nie możemy swobodnie pokazać się w świetle dnia. W przypadku wilkołaków to działa odwrotnie, więc niejako można mówić o równowadze – wyjaśnił.
Milczący do tej pory Emmett prychnął cicho, wyraźnie niezadowolony.
– Jakiej równowagi? Pełnia jest raz w miesiącu – zauważył, jakby naszym największym problem nie była śpiączka Nessie, a kwestia równouprawnienia wampirów i wilkołaków.
– Hm… Tu nie ma o tym mowy. – Edward na moment uniósł wzrok nad komputera i lekko potrząsnął głową. – Jakby dobrze się zastanowić, my również nie spalamy się na słońcu, ale przecież nie o to chodzi. Wracając do plemienia i owych Strażników, mieli dbać o zachowanie równowagi… Nie jestem pewien, co to tak naprawdę oznacza – przyznał, a ja jęknąłem w duchu. Ilu rzeczy tak naprawdę już na samym wstępie nie wiedzieliśmy? – Tak czy inaczej, dla własnego bezpieczeństwa, cała społeczność zmuszona była do wycofania się ze współczesnego świata, zwłaszcza odkąd ten stał się bardziej cywilizowany. Przenieśli się na wyspę i całkowicie odcięli od świata zewnętrznego, by w spokoju pielęgnować swoje wierzenia. Pomijając ogólne wzmianki o Strażnikach i współegzystencji nieśmiertelnych ras, piszą tutaj o…
– … o kwiatach, których działanie idealnie pasuje do tego, co dzieje się z Nessie – odezwała się Alice. – Właśnie to chciałam wam od samego początku powiedzieć. To rzadkie rośliny, niegroźne dla ludzi, ale podobno dla wampirów już tak. Ma silne działanie paraliżujące i ograniczające zmysły, trochę jak srebro, ale w innym sensie. My nie chorujemy, a jak długo Nessie jest z nami, nigdy nie miała problemów ze zdrowiem. Zwłaszcza po tej przemianie nie sądzę, żeby cokolwiek było w stanie ot tak jej zaszkodzić. Rosa coś jej podała, a skoro badania niczego nie wykazały, powinniśmy podejść do tej sprawy inaczej – wyjaśniła w pośpiechu. Mówiła szybko, wyrzucając z siebie z słowa tak szybko, jakby bała się, że którekolwiek z nas zdecyduje się jej przerwać. – Słuchajcie… Takich jak my może zabić tylko ogień, ale istnieją pewne substancje, które są w stanie ograniczyć wampira. My nie stracimy przytomności, więc pozostaje nam bezruch i coś jak sen na jawie, ale Nessie… Na Nessie to może zadziałać jakkolwiek!
Po jej słowach zapanowała długa, przenikliwa cisza, podczas której tylko patrzyliśmy się tępo albo na nią, albo na siebie nawzajem. Mówiła i choć to były tylko przypuszczenia, odniosłem wrażenie, że każde z nas na swój sposób potrzebowało nawet głupiego „być może” – czegokolwiek, co można byłoby uznać za ewentualny punkt zaczepienia. W głowie miałem pustkę i sam nie wiedziałem, co powinienem o całej tej sytuacji myśleć, tym bardziej, że słowa wampirzycy prześlizgiwały się przez mój umysł, nie pozostawiając w nic nawet śladu. Cholera, nie tego się spodziewałem, a ta teoria nie tylko wydawała się mocno naciągana, ale nawet nie dawała cienia nadziei. Tak może było lepiej, ale z drugiej strony…
Ze świstem wypuściłem zbędne mi do normalnego funkcjonowania powietrze. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo napięty i niespokojny byłem, ale to nie miało znaczenia. Z jednej strony wykańczała mnie myśl o dalszym bezruchu, ale jednocześnie nie byłem zdolny do czegokolwiek, w rzeczywistości marząc już tylko o tym, żeby wrócić do Nessie, trzymać ją w ramionach i raz jeszcze na spokojnie rozważyć, czy kierowanie się przypadkową legendą w Internecie ma jakikolwiek sens.
Wodząc wzrokiem po twarzach zebranych, zauważyłem, że nie tylko moje podejście było dość sceptyczne. Wątpliwości w obecnej sytuacji wydawały się czymś najzupełniej zrozumiałym, niezależnie od tego, jak bardzo staraliśmy się zachować spokój i zdrowy rozsądek. Sam również starałem się zrobić wszystko, byleby być wstanie udawać, że właśnie udało nam się osiągnąć swego rodzaju sukces – że to przełom, którego wyczekiwaliśmy przez dwa ostatnie tygodnie – ale prawda była taka, że wcale nie byłem taki pewien, czy mieliśmy powody do świętowania.
W zasadzie nadal czułem się tak, jakbyśmy stali w miejscu, a na myśl w naturalny sposób nasunęło mi się jedno, dość istotne pytanie:
– W porządku, ale… Co teraz?
Znamienita większość spojrzeń jak na zawołanie powędrowała w moją stronę. Jedynie Bella, która w którymś momencie odeszła od Edwarda i zatrzymawszy się przy przeszklonej ścianie, w milczeniu wpatrywała się w ciemność za szybą, wydawała się być myślami gdzieś daleko, chyba nawet nie zwracając uwagi na to, co mówiliśmy. Tak przynajmniej pomyślałem w pierwszym momencie, chociaż sam nie byłem pewien dlaczego to właśnie jej poświęciłem najwięcej uwagi, skoro nic nie wskazywało na to, żeby matka Renesmee była w stanie udzielić odpowiedzi na dręczące mnie pytanie.
Tym bardziej zaskoczył mnie jej cichy, melodyjny głos, kiedy nagle zdecydowała się odezwać:
– A może byśmy…
Edward jak na zawołanie poderwał głowę, w ułamku sekundy materializując się u jej boku i kładąc jej obie dłonie na ramionach. Drgnęła i pozwoliła, żeby ją objął, w milczeniu obserwując ich wspólne odbicie w szybie.
– Co takiego, kochanie? – zachęcił, a jak mimo napięcia prawie udało się uśmiechnąć, zwłaszcza kiedy wyczułem nutkę rozdrażnienia w głosie ojca Nessie. Wyraźnie nie przywykł do tego, że nie ma dostępu do czyichkolwiek wspomnień.
– Ja… Po prostu pomyślałam, że możemy potrzebować pomocy. Ta legenda… – Urwała i nerwowo przygryzła dolną wargę. Miałem wrażenie, że minęła cała wieczność zanim zdecydowała się odwrócić w stronę męża i spojrzawszy mu w oczy, ostatecznie dokończyć: – Myślałam o Jacobie.
Nareszcie dodaję rozdział. Dawno tak bardzo nie irytowała mnie sama tylko niemożność pisania, związana z chwilowym brakiem dostępu do Internetu. Dzięki Bogu, to już ostatnia taka niespodziewana przerwa, a ja nareszcie będę w stanie pisać tak długo i ile tylko będę chciała.
Jak zwykle jestem wdzięczna wszystkim, którzy czytają, nawet jeśli nie komentują. Nie po raz pierwszy rozdział pisałam mając zaledwie mgliste pojęcie tego, co chciałabym przekazać. Ciekawe, ale właśnie takie rozdziały z jakiegoś powodu zadowalają mnie najbardziej i tak właśnie jest w tym przypadku. No cóż, ostateczną ocenę tak czy inaczej pozostawiam Wam.
Do następnego,

Nessa.

5 komentarzy

  1. Pierwsza!
    Rozdział przeczytałam wczoraj i przepraszam, że nie skomponowałam wcześniej, ale ostatnio mam mało czasu.
    Co do rorozdziału jest świetny naprawdę, wygasam, przy Tobie.
    Esme Anne Cullen

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej
    Kwiat? Hmm przypuszczałam, że to jakaś trucizna, a do tego jeszcze wilkołaki.. chociaż tak jak Bella uważam, że może chodzić o zmiennokształtnych- w końcu oni mogą przeobrazić się w zwierzęta o każdej porze dnia i nocy.. cóż- ciekawa jestem o co chodzi:P
    Demetrii jak zwykle drażliwy, chociaż takim zachowaniem nie ma szans zjednać sobie rodziny ukochanej. Rozumiem dlaczego taki jest i nie dziwie się chociaż trochę dobrej woli z jego strony.. cóż.. ma do Esme i Carlisle:P Mam nadzieje, że wkrótce reszta rodzinki się przekona do nich. Chciałabym zobaczyć walkę- zabawę- Felixa i Emmeta:D Mogłoby być ciekawie:D Ciekawa jestem który by wygrał:P
    Heh Dem i jego pomysły, chociaż próba nakarmienia Nessie krwią nie jest taka zła, ale pojenie jej z woreczka nie jest chyba zbyt sensowne- lepiej podłączyć kroplówkę, prawda? Cóż.. zobaczy co z tego wyjdzie:)

    Czekam na więcej- jak zawsze niecierpliwie:)
    Weny
    Guśka

    OdpowiedzUsuń
  3. Tydzień mi zajął żeby przeczytać poprzednie księgi. I muszę ci powiedzieć że masz ogromny talent do pisania takich rzeczy. Zgadzam się z Guśką ja też myślałam że to jest trucizna a nie kwiat. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i życzę dużo weny do pisania kolejnego rozdziału.
    Pozdrawiam
    Sylwia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej =)
      Dziękuję. Bardzo cieszę się, że kolejną osobę zaintrygowałam tym, co piszę. No cóż, staram się, a takie opinie jedynie dodają mi skrzydeł. Tym bardziej jestem wdzięczna, że zechciałaś poświęcić tej historii tyle czasu.
      Kolejny rozdział już się pisze, chociaż przy czterech blogach trudno mi znaleźć czas na wszystko. Ale powinien pojawić się na dniach.
      Pozdrawiam,
      Nessa.

      Usuń
  4. Zostałaś nominowana do LBA więcej dowiesz się tu ;)
    http://trueloveisinmortal.blogspot.com/p/lba.html

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa