Demetri
Miałem ochotę coś rozwalić,
chociaż za wszelką cenę próbowałem trzymać nerwy na wodzy. Nie potrafiłem
jednoznacznie opisać tego, co działo się ze mną w ostatnim czasie, ale
prawda była taka, że zachowanie spokoju kosztowało mnie zdecydowanie więcej
energii niż kiedykolwiek wcześniej. Już nawet nie próbowałem tego
powstrzymywać, mając serdecznie dość… No cóż, w zasadzie wszystkiego.
To nie było
uczciwe – wiedziałem o tym doskonale – ale i to przestało mieć dla
mnie jakiekolwiek znaczenie. Kiedy gniew i skrajne emocje dochodziły do
głosu, po prostu im się poddawałem, w tak nagły i naturalny sposób,
że czasami nawet mnie wydawało się to nieprawdopodobne. Nigdy nie byłem święty,
a cierpliwość zdecydowanie nie była moją mocną stroną, ale w ostatnim
czasie zaczynałem przechodzić samego siebie, co było oczywiste nawet dla mnie.
Dobrze wiedziałem, że Hannah i Felix obserwują mnie z coraz większym
niepokojem, może nawet z pretensjami, ale chociaż rozumiałem to, że mają
swoje powody, również oni drażnili mnie do tego stopnia, że chyba jedynie cudem
nie pożarliśmy się na amen. Zawsze było trudno, przynajmniej jeśli chodzi o moje
relacje z Hanną, jednak jakiekolwiek spięcia między mną a Felixem nie
były normą, nawet mimo całych wieków przyjaźni i służby dla Volturi.
Wszystko
się zmieniło, ale wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy. Z drugiej
strony, może to po prostu ja się zmieniłem, ale…
Och, w zasadzie
jakie to miało znaczenie?
Moje myśli
wirowały, mieszając się ze sobą i plącząc do tego stopnia, że nawet
pojemny umysł, który zazwyczaj pozwalał mi w krótkim czasie analizować
kilka istotnych kwestii jednocześnie, zaczął nagle jawić mi się jako prawdziwe
przekleństwo. Co więcej, miałem świadomość, że moja głowa już nie należy
wyłącznie do mnie, przez co nawet gdybym chciał, nie byłbym w stanie
ignorować kroczącego przede mną Edwarda. Teoretycznie powinienem być do takiego
stanu rzeczy przyzwyczajony, bo przez lata to Aro miał w zwyczaju naruszać
prywatność swoich strażników, jedynym dotykiem będąc w stanie poznać
wszystkie myśli, wspomnienia, uczucia i słabości swoich podwładnych,
jednak to było coś zupełnie innego. W przypadku Aro wystarczyło zachować
ostrożność i nie wchodzić mu w drogę, by móc cieszyć się świętym
spokojem, zresztą w przeszłości nie miałem niczego do ukrycia. Edward z kolei
był ojcem dziewczyny, którą naprawdę kochałem, a który na dodatek mnie
nienawidził – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
–
Przesadzasz – zaoponował sam zainteresowany, w końcu decydując się
odezwać. Aż się we mnie zagotowało, bo jego słowa niejako potwierdzały moje
dotychczasowe przypuszczenia: zdecydowanie siedział mi w głowie. – To
jeszcze nie jest nienawiść, skoro już musisz wiedzieć. Niemniej jeśli jeszcze
raz podniesiesz rękę na moją siostrę albo kogokolwiek z mojej rodziny…
– Bo sam
nigdy nie miałeś na to ochoty, tak? – sarknąłem, nie mogąc się powstrzymać.
Miałem złe przeczucia, co do tej rozmowy, nie wspominając o tym, że samemu
sobie nie potrafiłem wytłumaczyć, dlaczego właściwie zdecydowałem się na to,
żeby gdziekolwiek z tym cholerykiem pójść. W tamtej chwili chciałem
być w zdecydowanie innym miejscu, ale doskonale zdawałem sobie sprawę z tego,
że to niemożliwe – i to nie tylko dlatego, że Edward prędzej by mnie
rozczłonkował niż pozwolił na to, bym w takim stanie zbliżył się do jego
córki chociażby na krok. – Zresztą nieważne. Powiedz Rosalie, żeby dała mi
święty spokój, a wtedy wszyscy dobrze na tym wyjdziemy – mruknąłem
chmurnie, chcąc skończyć ten temat.
Nerwowo
zacisnąłem dłonie w pięści, nawet nie próbując udawać, że spacer po lesie,
na dodatek w jego towarzystwie, jest mi na rękę. Zdecydowanie preferowałem
milczenie, choć i to wydawało zdawać się na nic, skoro nie miałem co
liczyć na chwilę samotności. Nie miałem pojęcia, czego tak naprawdę oczekiwał
ode mnie Edward, ale krążenie tam i z powrotem w otoczeniu tej
przytłaczającej zieleni bynajmniej nie działało na mnie kojąco. Monotonność
krajobrazu, który sprowadzał się wyłącznie do rosnących blisko siebie drzew, na
dodatek częściowo uśpionych z powodu zimna, miał w sobie coś
przygnębiającego, poza tym jednoznacznie kojarzył mi się z poszukiwaniami
Nessie – i tym, jak znalazłem ją na wpół przytomną i zdaną na łaskę
albo niełaskę Heidi. Ta jedna kwestia nie dawała mi spokoju, zwłaszcza w obecnej
sytuacji, kiedy po raz kolejny mogłem utracić Renesmee, jeszcze bardziej
bezradny niż wtedy, nawet mimo swoich zdolności nie będąc w stanie
odnaleźć tej, której szukałem.
Poczułem na
sobie przenikliwe spojrzenie topazowych oczu Edwarda, ale starałem się udawać,
że to nie robi na mnie żadnego wrażenia. Chciał słuchać? Proszę bardzo, ja nie
miałem nic przeciwko. Tak zresztą łatwiej było mi kontrolować swoje myśli, co
było o wiele bardziej komfortowe, niż gdyby zaczął podsłuchiwać mnie w najmniej
oczekiwanym przeze mnie momencie. Miałem dość wspomnień, które szanownego
Cullena mogłyby doprowadzić do szaleństwa, tym bardziej, że dotyczyły jego
małej córeczki oraz… mnie. To były intymne chwile, które zdecydowanie lepiej
było zachować dla siebie, co jak na razie przychodziło mi o tyle łatwo, że
trudno było mi myśleć o Renesmee jako o obiekcie seksualnych
westchnień, skoro przez większość czasu byłem w stanie wyłącznie zadręczać
się o to, czy przeżyje następną godzinę, dzień, nawet tydzień…
Zabawne. W ostatnim
czasie traciłem ją tak wiele razy, że chyba powinienem się do tego
przyzwyczaić, a jednak nadal wręcz nosiło mnie na myśl o tym, co się
wydarzyło – i co nadal mogło się wydarzyć.
Milczenie
przeciągało się, ale nie miałem nic przeciwko, wciąż nie ufając sobie na tyle,
by wchodzić z Edwardem w jakiekolwiek bardziej emocjonalne dyskusje.
Podejrzewałem, że gdyby i przy nim mnie poniosło, wtedy mógłbym liczyć się
z natychmiastową eksmisją z domu Cullenów. W zasadzie ich
nastawienie było mi całkowicie obojętne, jednak nie wyobrażałem sobie tego, by
ktokolwiek kazał mi trzymać się z daleka od Renesmee, zwłaszcza, że ona
sama nie miała w tej kwestii niczego do powiedzenia. Czasami czułem się
tak, jakbym był z tym wszystkim sam, chociaż to mimo wszystko nie była
prawda, a rodzina dziewczyny – nawet jeśli cholernie mnie irytowała – była
w stanie poświęcić wszystko, byleby zapewnić Nessie bezpieczeństwo.
– I właśnie
dlatego stoisz do nas w kontrze? – mruknął jakby od niechcenia Edward.
Wciąż
zaskakiwał mnie tym, że zachowywał się spokojnie, chociaż to mogły być
wyłącznie pozory – nie miałem pewności. Miałem wrażenie, że od jakiegoś czasu
narastało pomiędzy nami coś, co zbliżało się do nieuchronnego wręcz wybuchu, a jednak…
Hm, chyba nawet byłem tym rozczarowany, jakkolwiek by to nie brzmiało.
Potrzebowałem okazji do tego, by się wyładować, nawet jeśli później jednak
miałbym tego żałować.
Poirytowany,
bez słowa przystanąłem, zamierając w bezruchu i zaplatając ramiona na
piersiach. Edward również się zatrzymał, natychmiast zwracając w moją
stronę, chociaż do tej pory jakoś nie przeszkadzało mu to, że stałem tuż za
jego plecami, mogąc w każdej chwili rzucić mu się do gardła. No cóż,
mogłem zrozumieć brak zaufania – sam sobie również już nie wierzyłem – ale i tak
spiąłem się instynktownie, kiedy tak zatrzymaliśmy się naprzeciwko siebie,
tocząc coś na kształt nieformalnego pojedynku na spojrzenia, chociaż sam nie
byłem pewien, czego tak naprawdę powinienem oczekiwać. Swoją drogą, jedna
niewiadoma tam czy z powrotem nieszczególnie robiła mi różnicę, ale i tak
wystawiała moje poszarpane nerwy na próbę.
– O co
ci znowu chodzi? – zapytałem, dochodząc do wniosku, że wampir oczekuje ode mnie
jakiejkolwiek odpowiedzi. – Nie wmówisz mi, że sam jesteś taki chętny do
współpracy z psami. Nie wiem, co wy do nich macie, ale ja…
– Ty… – powtórzył z naciskiem Edward,
nawet nie próbując mnie wysłuchać. To było do przewidzenia, tym bardziej, że
podejrzewałem, iż przez ostatni kwadrans zdążył z moich myśli wyłapać
dość, by być świadomym mojego stanowiska chyba nawet w stopniu większym
niż ja sam mógłby być. – Kiedy w końcu dotrze do ciebie, że jest nas tutaj
więcej? Jesteśmy w tym wszyscy, a ty w gruncie rzeczy nie masz
niczego do powiedzenia. Wierz mi, mnie też się to nie podoba, ale jeśli okaże
się, że będziemy musieli podpisać pakt nawet z samym diabłem, żeby ją
ratować, zrobię to i to bez zastanawiania się nad konsekwencjami. – Edward
zamilkł i z niedowierzaniem pokręcił głową. – Tutaj nie ma miejsca na
osobiste animozje któregokolwiek z nas. Z tego samego powodu jeszcze
cię nie pogoniłem, chociaż coraz częściej tego żałuję i nawet nie zdajesz
sobie sprawy z tego, jak bardzo – bo niezależnie od wszystkiego, oboje
dążymy do tego samego, a przynajmniej tak mi się wydawało.
– To znaczy
do czego? Do jej dobra? Powiedz mi coś, czego nie wiem! – wybuchłem, nagle
tracąc nad sobą cierpliwość. – Mam powiedzieć to na głos? W porządku,
chociaż wydawało mi się, że to oczywiste. Tak, do cholery, zrobiłbym dla Nessie
wszystko, co będzie konieczne, bo ją kocham. I tak, owszem, to wymaga
poświęceń, ale…
– Tutaj nie
powinno być żadnego „ale” – zaoponował Edward, całkowicie wytrącając mnie tym z równowagi.
– Tracimy czas na bzdury i wzajemne warczenie na siebie nawzajem, zamiast
skupić się na tym, co najważniejsze. W końcu mamy jakiś trop, ale
potrzebujemy potwierdzenia, a te legendy… Jeśli mogą okazać się
odpowiedzią, niech i tak będzie. Odnoszą się do Indian, a Quileuci są
jedynym plemieniem, które znamy. Chcesz się o to wściekać? Proszę bardzo!
Możesz zrównać ten las z ziemią, jeśli tego akurat potrzebujesz, ale
przestań zachowywać się jak dzieciak, bo następnym razem nie będę powstrzymywał
Emmett’a przed skopaniem ci tyłka. Powiem więcej: jeszcze mu w tym pomogę
i naprawdę nie będzie obchodziło mnie, czy Nessie później będzie miała do
nas pretensje!
Urwał i już
tylko wpatrywał się we mnie, wyglądając na chętnego od ręki spełnić swoje
groźby. Jego słowa skutecznie wytrąciły mnie z równowagi, tak, że przez
kilka pierwszych sekund byłem w stanie wyłącznie tkwić w miejscu i tępo
wpatrywać się w strojącego przede mną wampira. Czy on właśnie śmiał mi grozić?, pomyślałem, chociaż doskonale
znałem odpowiedź, prawda zresztą była taka, że to nie tego chciałem się
dowiedzieć.
Cholera, to
nie miało być tak! Spodziewałem się wielu rzeczy, ale na pewno nie rozsądnego
Edwarda i tego, że to właśnie on będzie mnie umoralniał. Przez ostatnie
tygodnie tak wiele razy w dość wymowny sposób okazywał mi swoją niechęć,
że niemal spodziewałem się tego, że skorzysta z pierwszej okazji, by się
mnie pozbyć, tym bardziej, że Renesmee była jego oczkiem w głowie. W zasadzie
spodziewałem się tego, że prędzej czy później się pozabijamy, zwłaszcza żyjąc w tym
całym napięciu i nie zgadzając się w tak wielu kwestiach. Teraz aż
mnie nosiło, ale nawet nie miałem powodu, żeby mu przywalić, co sprawiało, że
czułem się jeszcze gorzej, zdolny wyłącznie do nerwowo zaciskania dłoni w pięści
i czekaniu na okazję – jedno nieprzemyślane słowo, które mógłby uznać za
zaproszenie albo…
– Nie patrz
na mnie w ten sposób. Mój stosunek do ciebie to jedno, ale jakie to ma
teraz znaczenie? – podjął znowu Edward, decydując się przerwać panującą ciszę.
Jego głos mnie drażnił, a zwłaszcza ten nienaturalny wręcz spokój, którego
zdecydowanie się po nim nie spodziewałem. Miałem dość okazji, by przekonać się,
że jest dość porywczy, a jednak… – Tutaj chodzi o coś zdecydowanie
więcej, zresztą przez cały czas o tym rozmawiamy. Ja chcę wyłącznie dobra
córki. Teraz liczy się dla mnie tylko to, żeby się obudziła. Chcę, by była cała
i zdrowa, a później… Później zastanowię się, co takiego robić z wami
– stwierdził i tym razem to jak nic była groźba. – Do tej pory znosiłem
twoją obecność, bo mimo wszystko masz na nią dobry wpływ. Widzę, jak się przy
niej zachowujesz i wiem, że coś do niej czujesz, nawet jeśli to nie do
końca jest mi na rękę. Mógłbym udawać, że to nie ma znaczenia i wmawiać
sobie, że to jakaś farsa, ale to nie ma sensu, a jeśli po wszystkim
faktycznie miałaby wybrać właśnie ciebie… Dobra, niech będzie i tak, jeśli
tylko dzięki temu będzie szczęśliwa.
– Dzięki
piękne za błogosławieństwo – rzuciłem z niedowierzaniem, ale nawet to
zabrzmiało sztucznie; już i tak nie mogłem zebrać myśli, a teraz
jeszcze to…
A niech
to, Edward oszalał! Inaczej nie dało się tego opisać.
– To nie
szaleństwo, a ty zaczynasz mnie denerwować. – Wampir obrzucił mnie
przenikliwym, wymownym spojrzeniem. – Nie licz, że tak ten temat zakończę, bo
dopiero mamy do porozmawiania, ale do tego będę potrzebował Nessie. Nie w mojej
gestii jest oceniać, czy się zmieniłeś i czy jesteś dla niej dość dobry…
Cóż, dla mnie nie jesteś, ale pewnie nawet wzór cnót u jej boku byłby dla
mnie nie do zniesienia – powiedział i odniosłem wrażenie, że gdyby nie
napięta sytuacja, może nawet udałoby mu się uśmiechnąć. No cóż, mnie jakoś do
śmiechu nie było, aczkolwiek… – Liczy się to, co widzę, a prawda jest
taka, że nie było nas przy niej. Odebrano nam pół roku, a przez te
miesiące żadne z nas nie było sobą. Najgorsze w tym wszystkim jest
to, że to ona cierpiała najbardziej, przekonana, że została sama… Jeszcze to
miejsce. Zawsze chciałem ją przed tym chronić, ale to już nie ma znaczenia. Sęk
w tym, że niezależnie od wszystkiego, co ja myślę, to jednak wy zajęliście
się nią, kiedy tego potrzebowała. Wierz mi, to nie jest dla mnie proste, zwłaszcza
teraz, kiedy widzę ją taką, ale… Nie zmienię ani prawdy, ani tego, co działo
się przez ostatnie miesiące. Miała was i niezależnie od tego, co czuję, nie
potrafiłbym nie być wdzięczny za to, że ją chroniliście.
– Jeśli
zaraz zaczniesz mi dziękować, wtedy naprawdę poczuję się dziwnie – przyznałem,
coraz bardziej zdezorientowany. Sam już nie miałem pojęcia, jak powinienem się
zachować, tym bardziej, że nie tak wyobrażałem sobie konieczność poważnej
rozmowy z Edwardem. Szykowałem się na potyczkę słowną, ale mimo wszystko…
– To zasługa twojej córki, nikogo więcej. Nessie nas urzekła i już
właściwie nie mieliśmy wyboru.
– Nessie
zawsze miała talent do tego, by owijać sobie innych wokół palca. – Edward
zawała się na moment. – No cóż, tak czy inaczej, nie obiecuj sobie zbyt wiele.
Teraz cię toleruję, bo muszę, ale jeśli nad sobą nie zapanujesz… Wierz mi,
naprawdę nie chcesz zmusić mnie do tego, żebym faktycznie cię znienawidził. Dla
niej jestem w stanie zrobić wszystko, nawet jeśli musiałbym ją stracić, by
zapewnić jej bezpieczeństwo. Nie chcesz wiedzieć, jak daleko jestem w stanie
się posunąć, żeby chronić swoją rodzinę, a i wdzięczność ma swoje granice.
Jesteście w naszym domu i na naszych zasadach, więc lepiej dla
ciebie, żebyś w końcu to zaakceptował. Nie naciskamy na was w kwestii
zmiany diety, poza tym mimo wszystko daliśmy wam mnóstwo swobody, dlatego
przynajmniej spróbuj się opanować.
Jedynie
potrząsnąłem głową, ostatecznie decydując się na milczenie, chociaż jakaś część
mnie aż rwała się do tego, by jednak mu odpyskować. Nie wiedziałem, co ten
wampir ma w sobie, ale bardzo łatwo potrafił wytrącić mnie z równowagi
– i to chwilę po tym, jak zaczynał mówić coś, co wydawało mi się niemal
cieniem szansy na porozumienie. Co więcej, nie mogłem pozbyć się niejasnego
wrażenia, że Edward na swój sposób rozumiał, co takiego przeżywałem i to
nie tylko przez wzgląd na fakt, że Renesmee była jego córką. Już w Volterze
dał mi do zrozumienia, że zamierza skoncentrować się na dobrze Nessie,
zamartwianie się naszym ewentualnym związek odkładając na dalszy plan, ale
chyba do ostatniej chwili nie przypuszczałem, że jednak będzie do tego zdolny. W gruncie
rzeczy przez wzgląd na okoliczności, zwłaszcza to nieszczęsne zamknięcie, nie
przemyślałem bardzo wielu rzeczy związanych z tym, jak dalej będą
wyglądały relacje moje i Nessie, skoro okazało się, że jej rodzina jednak
żyje i ma się dobrze – przynajmniej teoretycznie. Skupiałem się na niej i na
wspomnieniach, które przez większość czasu pozwalały mi utrzymać się przy
zdrowych zmysłach, chociaż mimo wszystko i tak byłem bliski tego, żeby
jednak postradać rozum.
Edward
wciąż nie wiedział wielu rzeczy i może tak było lepiej, bo dzięki temu
jeszcze nie próbował mnie zabić. Nie przypuszczałem, żebyśmy kiedykolwiek mieli
tak naprawdę się dogadać, ale mimo wszystko fakt, że jednak potrafiliśmy
względnie normalnie rozmawiać, wydawał się pocieszający, nawet jeśli nie
zachwycała mnie myśl o nim jako ewentualnym sojuszniku. W ostatnim
czasie wszystko było nie tak, a może to po prostu ja nie potrafiłem się
dostosować, przyzwyczajony do samotności i tego, że przez większość czasu
musiałem martwić się wyłącznie o siebie. Pojawienie się Renesmee wywróciło
mój świat do góry nogami, ostatecznie sprowadzając mnie do miejsca, które… było
obce. I w którym zdecydowanie nie potrafiłem się odnaleźć.
– Więc
lepiej spróbuj, jeśli chcesz przynajmniej liczyć na to, że uda nam się
porozumieć. Renesmee jest częścią naszej rodziny, a my chronimy siebie
nawzajem – i działamy razem. Nie wierzę, że będąc w straży się tego
nie nauczyłeś – mruknął, a ja prychnąłem cicho.
– Pytasz o te
nasze cudowne zdolności współpracy? O to, jacy byliśmy zgrani, kiedy
przychodziło co do czego? – Potrząsnąłem z niedowierzaniem głową,
niechętnie wracając pamięcią do okresu, który całkiem niedawno był jedynym
życiem, które tak naprawdę znałem. – To wszystko farsa. Współpracowaliśmy, bo
nie mieliśmy wyboru, a każde z nas przywykło do tego, by bez
szemrania wykonywać rozkazy. Te misje… Robiliśmy coś, co przynosiło nam
uznanie, ale w najmniejszym stopniu nas nie dotyczyło. Chelsea też robiła
swoje, wpajając nam przywiązanie, które w rzeczywistości nie istniało.
Graliśmy, a to przynosiło efekty, w oczach innych czyniąc z nas
potężniejszych i bardziej niebezpiecznych niż byliśmy w rzeczywistości.
Och, jedno, czego na pewno nauczyłem się, kiedy służyłem Aro i jego
braciom, to na pewno dbanie o własny interes. Nieważne, czy ktoś straci na
tym, co robisz. Najważniejsze jest to, żebyś to właśnie ty osiągnął sukces. –
Wymownie wywróciłem oczami, nie mogąc się powstrzymać. Kiedyś wydawało się to
aż nazbyt oczywiste, ale teraz… Teraz nie rozumiałem, jak przez te wszystkie
lata byłem w stanie trwać w tak rażącym po oczach kłamstwie. –
Byliśmy silni, bo nie istniało nic, co nasi wrogowie mogliby wykorzystać jako
naszą słabość. Niezbyt przychylnie patrzono na pary, a my nieszczególni
garnęliśmy się do wchodzenia w jakieś szczególnie zobowiązujące relacje,
aczkolwiek…
Zamilkłem i obojętnie
wzruszyłem ramionami, całkiem wprawnie udając, że to nie ma dla mnie żadnego
znaczenia. Chyba faktycznie nie miało, a przynajmniej przestało mieć z chwilą,
w której pozwoliłem na to, żeby moje uczucia do Renesmee przejęły nade mną
kontrolę, przysłaniając wszystko i wszystkich. To, co kiedyś miałem za
słabość, ostatecznie stało się moim więzieniem, ale wcale nie miałem nic
przeciwko temu, wręcz sukcesywnie brnąc w to, co niegdyś uważałem za
prawdziwe niebezpieczeństwo – uczucia, które zaczynały być o wiele
silniejsze ode mnie. Co więcej, wcale tego nie żałowałem, już nie wyobrażając
sobie powrotu i tego, by się od tego odciąć, tym samym tracąc ją po kres
wieczności.
Ha, no
proszę. Gdyby ktoś powiedział mi rok wcześniej, że w mojej egzystencji
będzie miał miejsce podobny przewrót, a to wszystko z winy w połowie
ludzkiej małolaty, najpewniej bym go wyśmiał – a potem zabrał Felixa do
najbliższego baru, by udowodnić sobie i całemu światu, co takiego sądzę o jakichkolwiek
stałych związkach. Przecież wiedziałem dobrze, jaką opinię miałem w Volterze,
zwłaszcza kiedy w grę wchodziły moje słabostki do kobiet, poza tym…
–
Słyszałeś? – Głos Edwarda przywołał mnie do porządku.
Natychmiast
zamrugałem i chcąc nie chcąc skoncentrowałem wzrok na wampirze. Wciąż stał
naprzeciwko mnie, ale nie zwracał większej uwagi na mojej osobie czy krążących
w mojej głowie myślach, co jak najbardziej było mi na rękę. Nie od razu
pojąłem zresztą, co takiego miał na myśli Edward, przez kilka pierwszych sekund
po prostu stojąc i ze zmarszczonymi brwiami spoglądając na otaczającą nas
ze wszystkich stron gęstwinę. Jeśli to miał być jakiś marny żart, wtedy
naprawdę…
Coś
poruszyło się pomiędzy drzewami i tym razem nie miałem co do tego
najmniejszych wątpliwości. Zanim którykolwiek z nas zadecydował, co
powinniśmy w obecnej sytuacji zrobić (Nie żeby kwestia współpracy była mi
w tej sytuacji jakoś szczególnie na rękę…), jakaś postać najpierw
zamajaczyła gdzieś w ciemności przed nami, a chwilę później z wolna
ruszyła w naszą stronę.
– Chcę
tylko porozmawiać – odezwał się aż nazbyt znajomy, bez wątpienia kobiecy głos,
ja zaś poczułem się tak, jakby ktoś zdzielił mnie czymś wyjątkowo ciężkim po
głowie.
Te
wszystkie tygodnie… Dobrze wiedziałem, ile dni dokładnie minęło od dnia, kiedy
miałem okazję zobaczyć tę kobietę po raz ostatni. Wiedziałem to doskonale, tak
jak i pamiętałem palący gniew, który towarzyszył mi od chwili, w której
tak po prostu pozwoliliśmy jej uciec, chociaż wydawała się być naszym jednym
rozwiązaniem. Później nie byłem w stanie jej odnaleźć, tak jak i sprawczyni
całego zamieszania, chociaż zważywszy na to, że niemal z miejsca nie
rozszarpałem Rosy, przez dłuższą chwilę będąc w stanie unieruchomić ją w miejscu,
odszukanie jej powinno być dla mnie dziecinną igraszką.
Nic
bardziej mylnego, jak się okazało. To była moja osobista porażka, nie tylko
jako tropiciela w pełnym znaczeniu tego słowa, ale to wydawało się
najmniej istotne.
Kiedy
spojrzałem na stojącą przed nami Fionę, wszystko przestało mieć jakikolwiek
sens.
Była
ostrożna, co zresztą wcale mnie nie dziwiło, bo każdy z nas – zarówno
Edward, jak i ja – miał długą listę powodów, żeby przy pierwszej
nadarzającej się okazji pozbawić ją życia. Z drugiej strony, równie wiele
argumentów wydawało się popierać to, żeby jednak pozwolić Fionie żyć, choć w gruncie
rzeczy wystarczył tylko jeden: jako jedyna była w stanie powiedzieć nam,
gdzie jest Rosa, a może nawet…
Nerwowo
zacisnąłem dłonie pięści, właściwie swoich odruchów nie kontrolując. Jakaś
część mnie aż rwała się do tego, by rzucić się do przodu i upewnić się, że
wampirzycy nie uda się uciec, gdyby nagle przyszło jej do głowy, żeby jednak
się wycofać, ale stanowczo zmusiłem się do tego, by jednak pozostać na swoim
miejscu. Nie chodziło przecież o to, żeby ją wystraszyć, poza tym… Nie,
musiałem działać rozsądnie, przynajmniej ten jeden raz, kiedy od podjęcia kilku
pozornie prostych decyzji mogło zależeć… Cóż, właściwie wszystko.
Edward
również milczał, co bynajmniej nie powstrzymało go przed rzuceniem mi
przenikliwego, ostrzegawczego spojrzenia. Wiem,
do cholery!, przekazałem mu w myślach, po podejrzewałem, że miał mnie
za kretyna, który jednak da się ponieść emocjom, choć być może nie powinienem
był mu się dziwić – i to zwłaszcza po akcji, którą urządziłem, kiedy ta
blond włosa idiotka wytrąciła mnie z równowagi. W porządku, w ostatnim
czasie nie byłem sobą – i to najdelikatniej rzecz ujmując – ale…
– Co tutaj
robisz? – odezwał się natychmiast Edward, decydując się przejść do rzeczy.
– Gdzie
jest Rosa? – zapytałem w tym samym momencie, dosłownie piorunując mojego
niechcianego towarzysza wzrokiem. Kogo obchodziło, jakimi motywami kierowała
się ta wampirzyca?
Fiona
jedynie potrząsnęła głową, wymownie spoglądając to na mnie, to znów na Cullena.
Wydawała się spokojna, chociaż w jej spojrzeniu wciąż dostrzegałem rezerwę
albo… Och, czy to był strach? Z jakiegoś powodu wydało mi się to
absolutnie niewłaściwe i alarmujące, chociaż nie miałem pewności dlaczego.
Miała prawo się bać, zwłaszcza w obecnej sytuacji, jednak obserwując jej
zachowanie, wcale nie miałem poczucia tego, by jej lęk miał jakikolwiek związek
z towarzystwem, w którym się znajdowała.
Kątem oka
zauważyłem, że Edward marszczy brwi, coraz bardziej intensywnie wpatrując się w stojącą
przed nami wampirzycę. Wiedziałem, że najpewniej próbował lustrować jej umysł i wyjątkowo
nie miałem nic przeciwko temu, wręcz zaczynając doceniać obecność chodzącego
encefalografu, jednak cień, który przemknął przez twarz ojca Nessie, wyraźnie
dał mi do zrozumienia, że jego starania przynajmniej tymczasowo spełzły na
niczym.
– Chcę
porozmawiać – powtórzyła Fiona, a potem – chociaż odniosłem wrażenie, że
kosztowało ją to mnóstwo samozaparcia – zrobiła ostrożny krok w naszą
stronę. Uderzyło mnie to, że zignorowała oba nasze pytania, ale bardziej byłem
przejęty jej obecnością, by próbować się nad tym zastanawiać. – Proszę… –
zaczęła, w poddańczym geście unosząc obie ręce ku górze, by udowodnić nam,
że nie ma złych zamiarów.
– O co?
– zapytałem natychmiast.
Chciałem
dodać coś jeszcze, ale wtedy Fiona – wampirzyca, do cholery! – nagle się zachwiała,
jakby utrzymanie się na nogach przychodziło jej z trudem. Kobieta
zatoczyła się jak pijana, musząc ratować się poprzez chwycenie kory
najbliższego drzewa, by łatwiej utrzymać równowagę. Dopiero wtedy zwróciłem
uwagę na jej wygląd, dokładnie mierząc ją wzrokiem i nie po raz pierwszy
zwracając uwagę na strach, który czaił się w jej oczach, a który –
teraz mogłem się o to założyć – nie miał żadnego związku z tym, że
właśnie próbowała się do nas zbliżyć. Chodziło o coś innego, chociaż nie
miałem pewności o co i skąd brała się ta dziwna pewność, która
towarzyszyła mi przez cały ten czas. Wszystko we mnie aż krzyczało, że coś jest
nie tak, ale z drugiej strony… Cholera, co właściwie powinienem był o tym
myśleć?
Bladość w przypadku
wampira nie była niczym nowym, ale patrząc na Fionę naprawdę miało się
wrażenie, że coś jest z nią nie tak. Widziałem cienie pod jej oczami, co
teoretycznie mogło świadczyć o głodzie, ale jej tęczówki wyglądały
normalnie – lśniące i rubinowe, zupełnie jakby dopiero co urządziła sobie
dość udane polowanie. Jej ubranie zresztą wydawało się to potwierdzać, bo kiedy
przyjrzałem się dokładniej, zauważyłem ciemne plamy na bluzce i jeansach,
które miała na sobie, a które swym kolorem swobodnie mogły pomóc jej się
ukryć, gdyby tego potrzebowała. Zwłaszcza w połączeniu z jej
zdolnościami wydawało się to praktyczne, ale obserwując ją, nie mogłem się
pozbyć wrażenia, iż ta dziewczyna nie byłaby w stanie bronić się przed
nikim, nawet gdyby nagle rzuciło się na nią nieporadne dziecko.
Chciałem
coś powiedzieć, jednak zrezygnowałem, kiedy to Fiona otworzyła usta. Wyrwał jej
się dziwny jęk, zaraz też skrzywiła się i mocno zacisnęła powieki,
energicznie potrząsając głową. Zwłaszcza w zestawieniu z kruczoczarnymi
włosami jej mleczna cera robiła wrażenie, jednak nie to tak naprawdę zwróciło
moją uwagę. Również Edward wydawał się zdezorientowany i zaniepokojony,
być może wyczuwając to, co i ja – coś niewłaściwego, jakby energię, która
wydawała się wypełniać powietrze wokół nas, wprawiając je w drżenie – a może
nadal niecierpliwiąc się z powodu tego, że nie był w stanie wychwycić
niczego sensownego z umysłu przybyłej. Wampiry nie chorowały a tym
bardziej nie słabły, a jednak Fiona na taką wyglądała: wykończoną,
niespokojną i na swój sposób… bliską obłędu, chociaż nie byłem pewien, czy
w moim toku rozumowania jest jakikolwiek sens.
– Proszę… –
jęknęła Fi, nie zwracając się do nikogo konkretnego. – Tak trzeba. Proszę cię…
Odpowiedź
nie nadeszła, bo zarówno ja, jak i Edward uparcie milczeliśmy, ale
przecież aż nazbyt oczywistym wydawało się, że słowa Fiony nie są przeznaczone
dla żadnego z nas. Jakaś cześć mnie nadal chciała do niej podejść,
podtrzymać ją albo – najlepiej, gdybym jednak pokusił się o kierowanie
egoizmem – porządnie potrząsnąć, byleby w końcu wyrzuciła z siebie
to, co miała nam do powiedzenia, jednak nie potrafiłem zmusić się do ruszenia z miejsca,
zdolny wyłącznie do prowadzenia biernej obserwacji. Cokolwiek się działo, musiało
do czegoś prowadzić, a to znaczyło, że…
Fiona nagle
krzyknęła rozdzierająco i złapawszy się za głowę, zgięła się wpół, zupełnie
jakby bolała ją głowa. Zanim którykolwiek z nas zdążył zareagować,
dziewczyna nagle osunęła się na kolana, próbując zapanować nad kolejnym
krzykiem i zachowując się co najmniej tak, jak wielu tych, którzy
doświadczyli daru Jane, kiedy ta mała sadystka jeszcze chodziła po świecie.
Nerwowo zacisnąłem dłonie w pięści, chyba nawet spodziewając się zobaczyć
ulubienicę „wielkiej trójcy”, chyba nawet będąc w stanie pogodzić się z perspektywą
tego, że nawet sam Lucyfer miał dość tej kretynki i wykopał ją z piekła
– bo na niebo w końcu żadne z nas nie miało co liczyć, a już
zwłaszcza ona. To nie było możliwe, ale z drugiej strony, równie
nieprawdopodobne wydawało się to, by istniały wampiry i inne istoty
nieśmiertelne. Kto wie, w takim razie równie dobrze mogło okazać się, że
sama śmierć to jedna wielka ściema i kolejna życiowa tajemnica z której
znamienita większość żyjących nie zdawała sobie sprawy.
Zaczynam
bawić się w filozofa… Cholera jasna, czas umierać – jak nic!
– Rosa! –
wydarła się Fiona. Odniosłem wrażenie, że odezwanie się przyszło jej z trudem,
a ona sama sprawia wrażenie kogoś, kto nie był w stanie złapać tchu. –
Rosa, przestań! Mówię ci, żebyś… PRZESTAŃ!!!
Znowu
krzyknęła, a potem nagle poderwała się na równe nogi, rzucając do przodu,
jakby tuż przed sobą zobaczyła coś, czego ani ja, ani Edward nie byliśmy w stanie
zauważyć. W jej oczach widziałem czyste przerażenie, wręcz obłęd, którego
w żadnym stopniu nie potrafiłem opisać. Wiedziałem jedynie, że nie jest
dobrze, a sama Fiona wydaje się toczyć jakąś wewnętrzną walkę… z sobą
samą? Ze swoim umysłem? To w zasadzie wydawało się sensowne, zwłaszcza
jeśli zdawałem sobie sprawę z tego, kim jest Rosa i jak niebezpieczne
są jej zdolności, ale i tak byłem oszołomiony sytuacją – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
To Edward
jako pierwszy zareagował, być może dlatego, że Fiona bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia skoczyła w jego stronę – ni to w próbie ataku, ni to
ucieczki. Wampir przemieścił się błyskawicznie, chwytając szarpiącą się
dziewczynę wpół i próbując unieruchomić, chociaż była tak zdenerwowana, że
miał z tym problem, poniekąd dlatego, że w przeciwieństwie do mnie i Fiony
żywił się w ten nielogiczny dla przeciętego nieśmiertelnego sposób.
Tak to jest, kiedy toleruje się jedynie krew
biednych szaraczków z puszystymi ogonkami, pomyślałem z przekąsem
i rzuciłem się, żeby mu pomóc, chwytając Fionę za ramię akurat w momencie,
w którym udało jej się oswobodzić na tyle, by mieć szansę zdzielić Edwarda
łokciem w brzuch. Krzyknęła jak oparzona, wzdrygając się pod moim
dotykiem, ale nawet najbardziej rozszalała wampirka nie miała szans z dwójką
doświadczonych nieśmiertelnych…
A przynajmniej
miałem taką nadzieję.
– Hej,
dziewczyno… Fiona, na litość boską! – warknąłem na nią, próbując jakkolwiek
zwrócić na siebie jej uwagę. Jedynie potrząsnęła energicznie głową, myślami
wydając się być gdzieś indziej, być może w jakimś koszmarze, którego tylko
mogłam się domyślać. Nie miałem zdolności Edwarda, choć i te zdawały się
na nic, kiedy w grę w istocie
wchodziła iluzja Rosy. – Nic tu nie ma. Nic…
Urwałem,
kiedy nagle znieruchomiała, odwracając się w moją stronę. Jej rubinowe
oczy wydawały się przenikać mnie na wylot, rozszerzone do tego stopnia, że
tęczówki niemal w całości zakrywały białka, co samo w sobie wydawało
mi się niewłaściwe, a przynajmniej bardzo, ale to bardzo niepokojące.
Chwilę
jeszcze na mnie patrzyła, a potem coś w jej oczach się zmienił –
jedynie a chwilę, ale to wystarczyło, by choć na ułamek sekundy odzyskała
kontakt z rzeczywistością i wyrzuciła z siebie to, co przez cały
ten czas wydawało się dusić ją od środka.
– Ta… ta
dziewczyna… Renesmee… – wyszeptała. To były pojedyncze słowa, ale i tak
wydawały się lepsze niż nic.
– Nessie –
potwierdziłem, coraz bardziej niespokojny i podekscytowany jednocześnie. –
Wiesz coś? Fiono, co…?
– Macie
mało czasu – przerwała mi, zachowując się tak, jakby niczego nie usłyszała.
Patrzyła na mnie, ale równie dobrze mogłaby mnie nie widzieć. – Ona… Rosa… ten
kwiat i…
– Jaki
znowu kwiat, do jasnej cholery? – zapytałem, chociaż przecież wiedziałem.
Wzmianki,
które w Internecie znalazła Alice. Czyżby to…?
Fiona nagle
wrzasnęła i znowu zaczęła się szarpać, jeszcze bardziej panicznie niż
wcześniej. Wzmocniłem uścisk, chyba jedynie cudem będąc w stanie
przyciągnąć ją z powrotem do mnie i do Edwarda, zanim zdążyłaby od
nas uciec.
– Jaki
kwiat? – powtórzyłem. – Dokończ! Po prostu dokończ, ale… – zacząłem
rozgorączkowanym tonem, chcąc zmusić ją do tego, by raz jeszcze skoncentrowała
na mnie wzrok, jednak tym razem nie miałem na co liczyć.
– Ni’ihau… –
powiedziała w zamian. – Ni’ihau! – powtórzyła raz jeszcze.
A potem
– cholera wie jakim cudem – nagle osunęła się nam w ramionach i po
prostu znieruchomiała.
Hm, pozwolę sobie pozostawić bez komentarza ten dłuższy zastój w pisaniu, tym bardziej, że nowy rozdział nareszcie jest, a zwłoka opłaciła się, bo kolejne linijki pisały się właściwie same. Jestem zadowolona z efektu, aczkolwiek ostateczną ocenę jak zwykle pozostawiam Wam.Jestem wdzięczna za wszystkie motywujące komentarze. Postaram się napisać coś nowego już w przyszłym tygodniu, zwłaszcza przez wzgląd na tę końcówkę, jednak kto mnie tam wie. Jakimś cudem zwykle nic nie idzie po mojej myśli, chociaż może tym razem chęci będą równie łaskawe, co i nieopuszczająca mnie wena.Do najbliższego,Nessa.
Hej
OdpowiedzUsuńNo w końcu Edward zachowuje się sensownie w przeciwieństwie do Demetriego. Jestem zdziwiona tak spokojną rozmową tych dwóch nieśmiertelnych. Myślałam, że rzucą się sobie do gardeł, a tu proszę:) Cywilizacja^^. Cóż, Dem powinien wziąść sobie słowa Edwarda do serca, bo ten zachowuje się nieznośnie. Tylko on i on..rozumiem, że samotność dała mu się we znaki, ale może pora zainwestować w psychologa:D Będzie mu potrzebny.. albo chociaż szczera rozmowa z przyjacielem?
Fiona.. Rosa ją uwięziła w iluzji tak aby ta nie mogła ostrzec bliskich Nessie? Biedna dziewczyna. Widać, że przeżywała niewyobrażalne katusze. Rosa jest bardzo zdeterminowana aby się zemścić na Nessie, chociaż ta niczemu nie zawiniła przecież.. no może trochę, ale czy to jej wina?
No i końcówka. Fiona wydawała się potwierdzać przypuszczenia Alice na temat substancji, którą podała Nessie Rosa. A później umarła? Przecież to niemożliwe...Wampira nie tak łatwo przecież uśmiercić.
Teraz co? Pojadą jednak do rezerwatu, aby znaleźć rozwiązanie. Teraz to nawet Dem nie będzie się opierał po słowach wampirzycy.
Czekam na ciąg dalszy:) Zwłoka się opłacała, choć mam nadzieje, że teraz będzie lepiej Ci się pisało:)
Weny
Guśka