wtorek, 21 lipca 2015

4. Wskazówka

Demetri
Miałem ochotę coś rozwalić, chociaż za wszelką cenę próbowałem trzymać nerwy na wodzy. Nie potrafiłem jednoznacznie opisać tego, co działo się ze mną w ostatnim czasie, ale prawda była taka, że zachowanie spokoju kosztowało mnie zdecydowanie więcej energii niż kiedykolwiek wcześniej. Już nawet nie próbowałem tego powstrzymywać, mając serdecznie dość… No cóż, w zasadzie wszystkiego.
To nie było uczciwe – wiedziałem o tym doskonale – ale i to przestało mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Kiedy gniew i skrajne emocje dochodziły do głosu, po prostu im się poddawałem, w tak nagły i naturalny sposób, że czasami nawet mnie wydawało się to nieprawdopodobne. Nigdy nie byłem święty, a cierpliwość zdecydowanie nie była moją mocną stroną, ale w ostatnim czasie zaczynałem przechodzić samego siebie, co było oczywiste nawet dla mnie. Dobrze wiedziałem, że Hannah i Felix obserwują mnie z coraz większym niepokojem, może nawet z pretensjami, ale chociaż rozumiałem to, że mają swoje powody, również oni drażnili mnie do tego stopnia, że chyba jedynie cudem nie pożarliśmy się na amen. Zawsze było trudno, przynajmniej jeśli chodzi o moje relacje z Hanną, jednak jakiekolwiek spięcia między mną a Felixem nie były normą, nawet mimo całych wieków przyjaźni i służby dla Volturi.
Wszystko się zmieniło, ale wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy. Z drugiej strony, może to po prostu ja się zmieniłem, ale…
Och, w zasadzie jakie to miało znaczenie?
Moje myśli wirowały, mieszając się ze sobą i plącząc do tego stopnia, że nawet pojemny umysł, który zazwyczaj pozwalał mi w krótkim czasie analizować kilka istotnych kwestii jednocześnie, zaczął nagle jawić mi się jako prawdziwe przekleństwo. Co więcej, miałem świadomość, że moja głowa już nie należy wyłącznie do mnie, przez co nawet gdybym chciał, nie byłbym w stanie ignorować kroczącego przede mną Edwarda. Teoretycznie powinienem być do takiego stanu rzeczy przyzwyczajony, bo przez lata to Aro miał w zwyczaju naruszać prywatność swoich strażników, jedynym dotykiem będąc w stanie poznać wszystkie myśli, wspomnienia, uczucia i słabości swoich podwładnych, jednak to było coś zupełnie innego. W przypadku Aro wystarczyło zachować ostrożność i nie wchodzić mu w drogę, by móc cieszyć się świętym spokojem, zresztą w przeszłości nie miałem niczego do ukrycia. Edward z kolei był ojcem dziewczyny, którą naprawdę kochałem, a który na dodatek mnie nienawidził – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Przesadzasz – zaoponował sam zainteresowany, w końcu decydując się odezwać. Aż się we mnie zagotowało, bo jego słowa niejako potwierdzały moje dotychczasowe przypuszczenia: zdecydowanie siedział mi w głowie. – To jeszcze nie jest nienawiść, skoro już musisz wiedzieć. Niemniej jeśli jeszcze raz podniesiesz rękę na moją siostrę albo kogokolwiek z mojej rodziny…
– Bo sam nigdy nie miałeś na to ochoty, tak? – sarknąłem, nie mogąc się powstrzymać. Miałem złe przeczucia, co do tej rozmowy, nie wspominając o tym, że samemu sobie nie potrafiłem wytłumaczyć, dlaczego właściwie zdecydowałem się na to, żeby gdziekolwiek z tym cholerykiem pójść. W tamtej chwili chciałem być w zdecydowanie innym miejscu, ale doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że to niemożliwe – i to nie tylko dlatego, że Edward prędzej by mnie rozczłonkował niż pozwolił na to, bym w takim stanie zbliżył się do jego córki chociażby na krok. – Zresztą nieważne. Powiedz Rosalie, żeby dała mi święty spokój, a wtedy wszyscy dobrze na tym wyjdziemy – mruknąłem chmurnie, chcąc skończyć ten temat.
Nerwowo zacisnąłem dłonie w pięści, nawet nie próbując udawać, że spacer po lesie, na dodatek w jego towarzystwie, jest mi na rękę. Zdecydowanie preferowałem milczenie, choć i to wydawało zdawać się na nic, skoro nie miałem co liczyć na chwilę samotności. Nie miałem pojęcia, czego tak naprawdę oczekiwał ode mnie Edward, ale krążenie tam i z powrotem w otoczeniu tej przytłaczającej zieleni bynajmniej nie działało na mnie kojąco. Monotonność krajobrazu, który sprowadzał się wyłącznie do rosnących blisko siebie drzew, na dodatek częściowo uśpionych z powodu zimna, miał w sobie coś przygnębiającego, poza tym jednoznacznie kojarzył mi się z poszukiwaniami Nessie – i tym, jak znalazłem ją na wpół przytomną i zdaną na łaskę albo niełaskę Heidi. Ta jedna kwestia nie dawała mi spokoju, zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy po raz kolejny mogłem utracić Renesmee, jeszcze bardziej bezradny niż wtedy, nawet mimo swoich zdolności nie będąc w stanie odnaleźć tej, której szukałem.
Poczułem na sobie przenikliwe spojrzenie topazowych oczu Edwarda, ale starałem się udawać, że to nie robi na mnie żadnego wrażenia. Chciał słuchać? Proszę bardzo, ja nie miałem nic przeciwko. Tak zresztą łatwiej było mi kontrolować swoje myśli, co było o wiele bardziej komfortowe, niż gdyby zaczął podsłuchiwać mnie w najmniej oczekiwanym przeze mnie momencie. Miałem dość wspomnień, które szanownego Cullena mogłyby doprowadzić do szaleństwa, tym bardziej, że dotyczyły jego małej córeczki oraz… mnie. To były intymne chwile, które zdecydowanie lepiej było zachować dla siebie, co jak na razie przychodziło mi o tyle łatwo, że trudno było mi myśleć o Renesmee jako o obiekcie seksualnych westchnień, skoro przez większość czasu byłem w stanie wyłącznie zadręczać się o to, czy przeżyje następną godzinę, dzień, nawet tydzień…
Zabawne. W ostatnim czasie traciłem ją tak wiele razy, że chyba powinienem się do tego przyzwyczaić, a jednak nadal wręcz nosiło mnie na myśl o tym, co się wydarzyło – i co nadal mogło się wydarzyć.
Milczenie przeciągało się, ale nie miałem nic przeciwko, wciąż nie ufając sobie na tyle, by wchodzić z Edwardem w jakiekolwiek bardziej emocjonalne dyskusje. Podejrzewałem, że gdyby i przy nim mnie poniosło, wtedy mógłbym liczyć się z natychmiastową eksmisją z domu Cullenów. W zasadzie ich nastawienie było mi całkowicie obojętne, jednak nie wyobrażałem sobie tego, by ktokolwiek kazał mi trzymać się z daleka od Renesmee, zwłaszcza, że ona sama nie miała w tej kwestii niczego do powiedzenia. Czasami czułem się tak, jakbym był z tym wszystkim sam, chociaż to mimo wszystko nie była prawda, a rodzina dziewczyny – nawet jeśli cholernie mnie irytowała – była w stanie poświęcić wszystko, byleby zapewnić Nessie bezpieczeństwo.
– I właśnie dlatego stoisz do nas w kontrze? – mruknął jakby od niechcenia Edward.
Wciąż zaskakiwał mnie tym, że zachowywał się spokojnie, chociaż to mogły być wyłącznie pozory – nie miałem pewności. Miałem wrażenie, że od jakiegoś czasu narastało pomiędzy nami coś, co zbliżało się do nieuchronnego wręcz wybuchu, a jednak… Hm, chyba nawet byłem tym rozczarowany, jakkolwiek by to nie brzmiało. Potrzebowałem okazji do tego, by się wyładować, nawet jeśli później jednak miałbym tego żałować.
Poirytowany, bez słowa przystanąłem, zamierając w bezruchu i zaplatając ramiona na piersiach. Edward również się zatrzymał, natychmiast zwracając w moją stronę, chociaż do tej pory jakoś nie przeszkadzało mu to, że stałem tuż za jego plecami, mogąc w każdej chwili rzucić mu się do gardła. No cóż, mogłem zrozumieć brak zaufania – sam sobie również już nie wierzyłem – ale i tak spiąłem się instynktownie, kiedy tak zatrzymaliśmy się naprzeciwko siebie, tocząc coś na kształt nieformalnego pojedynku na spojrzenia, chociaż sam nie byłem pewien, czego tak naprawdę powinienem oczekiwać. Swoją drogą, jedna niewiadoma tam czy z powrotem nieszczególnie robiła mi różnicę, ale i tak wystawiała moje poszarpane nerwy na próbę.
– O co ci znowu chodzi? – zapytałem, dochodząc do wniosku, że wampir oczekuje ode mnie jakiejkolwiek odpowiedzi. – Nie wmówisz mi, że sam jesteś taki chętny do współpracy z psami. Nie wiem, co wy do nich macie, ale ja…
Ty… – powtórzył z naciskiem Edward, nawet nie próbując mnie wysłuchać. To było do przewidzenia, tym bardziej, że podejrzewałem, iż przez ostatni kwadrans zdążył z moich myśli wyłapać dość, by być świadomym mojego stanowiska chyba nawet w stopniu większym niż ja sam mógłby być. – Kiedy w końcu dotrze do ciebie, że jest nas tutaj więcej? Jesteśmy w tym wszyscy, a ty w gruncie rzeczy nie masz niczego do powiedzenia. Wierz mi, mnie też się to nie podoba, ale jeśli okaże się, że będziemy musieli podpisać pakt nawet z samym diabłem, żeby ją ratować, zrobię to i to bez zastanawiania się nad konsekwencjami. – Edward zamilkł i z niedowierzaniem pokręcił głową. – Tutaj nie ma miejsca na osobiste animozje któregokolwiek z nas. Z tego samego powodu jeszcze cię nie pogoniłem, chociaż coraz częściej tego żałuję i nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo – bo niezależnie od wszystkiego, oboje dążymy do tego samego, a przynajmniej tak mi się wydawało.
– To znaczy do czego? Do jej dobra? Powiedz mi coś, czego nie wiem! – wybuchłem, nagle tracąc nad sobą cierpliwość. – Mam powiedzieć to na głos? W porządku, chociaż wydawało mi się, że to oczywiste. Tak, do cholery, zrobiłbym dla Nessie wszystko, co będzie konieczne, bo ją kocham. I tak, owszem, to wymaga poświęceń, ale…
– Tutaj nie powinno być żadnego „ale” – zaoponował Edward, całkowicie wytrącając mnie tym z równowagi. – Tracimy czas na bzdury i wzajemne warczenie na siebie nawzajem, zamiast skupić się na tym, co najważniejsze. W końcu mamy jakiś trop, ale potrzebujemy potwierdzenia, a te legendy… Jeśli mogą okazać się odpowiedzią, niech i tak będzie. Odnoszą się do Indian, a Quileuci są jedynym plemieniem, które znamy. Chcesz się o to wściekać? Proszę bardzo! Możesz zrównać ten las z ziemią, jeśli tego akurat potrzebujesz, ale przestań zachowywać się jak dzieciak, bo następnym razem nie będę powstrzymywał Emmett’a przed skopaniem ci tyłka. Powiem więcej: jeszcze mu w tym pomogę i naprawdę nie będzie obchodziło mnie, czy Nessie później będzie miała do nas pretensje!
Urwał i już tylko wpatrywał się we mnie, wyglądając na chętnego od ręki spełnić swoje groźby. Jego słowa skutecznie wytrąciły mnie z równowagi, tak, że przez kilka pierwszych sekund byłem w stanie wyłącznie tkwić w miejscu i tępo wpatrywać się w strojącego przede mną wampira. Czy on właśnie śmiał mi grozić?, pomyślałem, chociaż doskonale znałem odpowiedź, prawda zresztą była taka, że to nie tego chciałem się dowiedzieć.
Cholera, to nie miało być tak! Spodziewałem się wielu rzeczy, ale na pewno nie rozsądnego Edwarda i tego, że to właśnie on będzie mnie umoralniał. Przez ostatnie tygodnie tak wiele razy w dość wymowny sposób okazywał mi swoją niechęć, że niemal spodziewałem się tego, że skorzysta z pierwszej okazji, by się mnie pozbyć, tym bardziej, że Renesmee była jego oczkiem w głowie. W zasadzie spodziewałem się tego, że prędzej czy później się pozabijamy, zwłaszcza żyjąc w tym całym napięciu i nie zgadzając się w tak wielu kwestiach. Teraz aż mnie nosiło, ale nawet nie miałem powodu, żeby mu przywalić, co sprawiało, że czułem się jeszcze gorzej, zdolny wyłącznie do nerwowo zaciskania dłoni w pięści i czekaniu na okazję – jedno nieprzemyślane słowo, które mógłby uznać za zaproszenie albo…
– Nie patrz na mnie w ten sposób. Mój stosunek do ciebie to jedno, ale jakie to ma teraz znaczenie? – podjął znowu Edward, decydując się przerwać panującą ciszę. Jego głos mnie drażnił, a zwłaszcza ten nienaturalny wręcz spokój, którego zdecydowanie się po nim nie spodziewałem. Miałem dość okazji, by przekonać się, że jest dość porywczy, a jednak… – Tutaj chodzi o coś zdecydowanie więcej, zresztą przez cały czas o tym rozmawiamy. Ja chcę wyłącznie dobra córki. Teraz liczy się dla mnie tylko to, żeby się obudziła. Chcę, by była cała i zdrowa, a później… Później zastanowię się, co takiego robić z wami – stwierdził i tym razem to jak nic była groźba. – Do tej pory znosiłem twoją obecność, bo mimo wszystko masz na nią dobry wpływ. Widzę, jak się przy niej zachowujesz i wiem, że coś do niej czujesz, nawet jeśli to nie do końca jest mi na rękę. Mógłbym udawać, że to nie ma znaczenia i wmawiać sobie, że to jakaś farsa, ale to nie ma sensu, a jeśli po wszystkim faktycznie miałaby wybrać właśnie ciebie… Dobra, niech będzie i tak, jeśli tylko dzięki temu będzie szczęśliwa.
– Dzięki piękne za błogosławieństwo – rzuciłem z niedowierzaniem, ale nawet to zabrzmiało sztucznie; już i tak nie mogłem zebrać myśli, a teraz jeszcze to…
A niech to, Edward oszalał! Inaczej nie dało się tego opisać.
– To nie szaleństwo, a ty zaczynasz mnie denerwować. – Wampir obrzucił mnie przenikliwym, wymownym spojrzeniem. – Nie licz, że tak ten temat zakończę, bo dopiero mamy do porozmawiania, ale do tego będę potrzebował Nessie. Nie w mojej gestii jest oceniać, czy się zmieniłeś i czy jesteś dla niej dość dobry… Cóż, dla mnie nie jesteś, ale pewnie nawet wzór cnót u jej boku byłby dla mnie nie do zniesienia – powiedział i odniosłem wrażenie, że gdyby nie napięta sytuacja, może nawet udałoby mu się uśmiechnąć. No cóż, mnie jakoś do śmiechu nie było, aczkolwiek… – Liczy się to, co widzę, a prawda jest taka, że nie było nas przy niej. Odebrano nam pół roku, a przez te miesiące żadne z nas nie było sobą. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to ona cierpiała najbardziej, przekonana, że została sama… Jeszcze to miejsce. Zawsze chciałem ją przed tym chronić, ale to już nie ma znaczenia. Sęk w tym, że niezależnie od wszystkiego, co ja myślę, to jednak wy zajęliście się nią, kiedy tego potrzebowała. Wierz mi, to nie jest dla mnie proste, zwłaszcza teraz, kiedy widzę ją taką, ale… Nie zmienię ani prawdy, ani tego, co działo się przez ostatnie miesiące. Miała was i niezależnie od tego, co czuję, nie potrafiłbym nie być wdzięczny za to, że ją chroniliście.
– Jeśli zaraz zaczniesz mi dziękować, wtedy naprawdę poczuję się dziwnie – przyznałem, coraz bardziej zdezorientowany. Sam już nie miałem pojęcia, jak powinienem się zachować, tym bardziej, że nie tak wyobrażałem sobie konieczność poważnej rozmowy z Edwardem. Szykowałem się na potyczkę słowną, ale mimo wszystko… – To zasługa twojej córki, nikogo więcej. Nessie nas urzekła i już właściwie nie mieliśmy wyboru.
– Nessie zawsze miała talent do tego, by owijać sobie innych wokół palca. – Edward zawała się na moment. – No cóż, tak czy inaczej, nie obiecuj sobie zbyt wiele. Teraz cię toleruję, bo muszę, ale jeśli nad sobą nie zapanujesz… Wierz mi, naprawdę nie chcesz zmusić mnie do tego, żebym faktycznie cię znienawidził. Dla niej jestem w stanie zrobić wszystko, nawet jeśli musiałbym ją stracić, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Nie chcesz wiedzieć, jak daleko jestem w stanie się posunąć, żeby chronić swoją rodzinę, a i wdzięczność ma swoje granice. Jesteście w naszym domu i na naszych zasadach, więc lepiej dla ciebie, żebyś w końcu to zaakceptował. Nie naciskamy na was w kwestii zmiany diety, poza tym mimo wszystko daliśmy wam mnóstwo swobody, dlatego przynajmniej spróbuj się opanować.
Jedynie potrząsnąłem głową, ostatecznie decydując się na milczenie, chociaż jakaś część mnie aż rwała się do tego, by jednak mu odpyskować. Nie wiedziałem, co ten wampir ma w sobie, ale bardzo łatwo potrafił wytrącić mnie z równowagi – i to chwilę po tym, jak zaczynał mówić coś, co wydawało mi się niemal cieniem szansy na porozumienie. Co więcej, nie mogłem pozbyć się niejasnego wrażenia, że Edward na swój sposób rozumiał, co takiego przeżywałem i to nie tylko przez wzgląd na fakt, że Renesmee była jego córką. Już w Volterze dał mi do zrozumienia, że zamierza skoncentrować się na dobrze Nessie, zamartwianie się naszym ewentualnym związek odkładając na dalszy plan, ale chyba do ostatniej chwili nie przypuszczałem, że jednak będzie do tego zdolny. W gruncie rzeczy przez wzgląd na okoliczności, zwłaszcza to nieszczęsne zamknięcie, nie przemyślałem bardzo wielu rzeczy związanych z tym, jak dalej będą wyglądały relacje moje i Nessie, skoro okazało się, że jej rodzina jednak żyje i ma się dobrze – przynajmniej teoretycznie. Skupiałem się na niej i na wspomnieniach, które przez większość czasu pozwalały mi utrzymać się przy zdrowych zmysłach, chociaż mimo wszystko i tak byłem bliski tego, żeby jednak postradać rozum.
Edward wciąż nie wiedział wielu rzeczy i może tak było lepiej, bo dzięki temu jeszcze nie próbował mnie zabić. Nie przypuszczałem, żebyśmy kiedykolwiek mieli tak naprawdę się dogadać, ale mimo wszystko fakt, że jednak potrafiliśmy względnie normalnie rozmawiać, wydawał się pocieszający, nawet jeśli nie zachwycała mnie myśl o nim jako ewentualnym sojuszniku. W ostatnim czasie wszystko było nie tak, a może to po prostu ja nie potrafiłem się dostosować, przyzwyczajony do samotności i tego, że przez większość czasu musiałem martwić się wyłącznie o siebie. Pojawienie się Renesmee wywróciło mój świat do góry nogami, ostatecznie sprowadzając mnie do miejsca, które… było obce. I w którym zdecydowanie nie potrafiłem się odnaleźć.
– Więc lepiej spróbuj, jeśli chcesz przynajmniej liczyć na to, że uda nam się porozumieć. Renesmee jest częścią naszej rodziny, a my chronimy siebie nawzajem – i działamy razem. Nie wierzę, że będąc w straży się tego nie nauczyłeś – mruknął, a ja prychnąłem cicho.
– Pytasz o te nasze cudowne zdolności współpracy? O to, jacy byliśmy zgrani, kiedy przychodziło co do czego? – Potrząsnąłem z niedowierzaniem głową, niechętnie wracając pamięcią do okresu, który całkiem niedawno był jedynym życiem, które tak naprawdę znałem. – To wszystko farsa. Współpracowaliśmy, bo nie mieliśmy wyboru, a każde z nas przywykło do tego, by bez szemrania wykonywać rozkazy. Te misje… Robiliśmy coś, co przynosiło nam uznanie, ale w najmniejszym stopniu nas nie dotyczyło. Chelsea też robiła swoje, wpajając nam przywiązanie, które w rzeczywistości nie istniało. Graliśmy, a to przynosiło efekty, w oczach innych czyniąc z nas potężniejszych i bardziej niebezpiecznych niż byliśmy w rzeczywistości. Och, jedno, czego na pewno nauczyłem się, kiedy służyłem Aro i jego braciom, to na pewno dbanie o własny interes. Nieważne, czy ktoś straci na tym, co robisz. Najważniejsze jest to, żebyś to właśnie ty osiągnął sukces. – Wymownie wywróciłem oczami, nie mogąc się powstrzymać. Kiedyś wydawało się to aż nazbyt oczywiste, ale teraz… Teraz nie rozumiałem, jak przez te wszystkie lata byłem w stanie trwać w tak rażącym po oczach kłamstwie. – Byliśmy silni, bo nie istniało nic, co nasi wrogowie mogliby wykorzystać jako naszą słabość. Niezbyt przychylnie patrzono na pary, a my nieszczególni garnęliśmy się do wchodzenia w jakieś szczególnie zobowiązujące relacje, aczkolwiek…
Zamilkłem i obojętnie wzruszyłem ramionami, całkiem wprawnie udając, że to nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Chyba faktycznie nie miało, a przynajmniej przestało mieć z chwilą, w której pozwoliłem na to, żeby moje uczucia do Renesmee przejęły nade mną kontrolę, przysłaniając wszystko i wszystkich. To, co kiedyś miałem za słabość, ostatecznie stało się moim więzieniem, ale wcale nie miałem nic przeciwko temu, wręcz sukcesywnie brnąc w to, co niegdyś uważałem za prawdziwe niebezpieczeństwo – uczucia, które zaczynały być o wiele silniejsze ode mnie. Co więcej, wcale tego nie żałowałem, już nie wyobrażając sobie powrotu i tego, by się od tego odciąć, tym samym tracąc ją po kres wieczności.
Ha, no proszę. Gdyby ktoś powiedział mi rok wcześniej, że w mojej egzystencji będzie miał miejsce podobny przewrót, a to wszystko z winy w połowie ludzkiej małolaty, najpewniej bym go wyśmiał – a potem zabrał Felixa do najbliższego baru, by udowodnić sobie i całemu światu, co takiego sądzę o jakichkolwiek stałych związkach. Przecież wiedziałem dobrze, jaką opinię miałem w Volterze, zwłaszcza kiedy w grę wchodziły moje słabostki do kobiet, poza tym…
– Słyszałeś? – Głos Edwarda przywołał mnie do porządku.
Natychmiast zamrugałem i chcąc nie chcąc skoncentrowałem wzrok na wampirze. Wciąż stał naprzeciwko mnie, ale nie zwracał większej uwagi na mojej osobie czy krążących w mojej głowie myślach, co jak najbardziej było mi na rękę. Nie od razu pojąłem zresztą, co takiego miał na myśli Edward, przez kilka pierwszych sekund po prostu stojąc i ze zmarszczonymi brwiami spoglądając na otaczającą nas ze wszystkich stron gęstwinę. Jeśli to miał być jakiś marny żart, wtedy naprawdę…
Coś poruszyło się pomiędzy drzewami i tym razem nie miałem co do tego najmniejszych wątpliwości. Zanim którykolwiek z nas zadecydował, co powinniśmy w obecnej sytuacji zrobić (Nie żeby kwestia współpracy była mi w tej sytuacji jakoś szczególnie na rękę…), jakaś postać najpierw zamajaczyła gdzieś w ciemności przed nami, a chwilę później z wolna ruszyła w naszą stronę.
– Chcę tylko porozmawiać – odezwał się aż nazbyt znajomy, bez wątpienia kobiecy głos, ja zaś poczułem się tak, jakby ktoś zdzielił mnie czymś wyjątkowo ciężkim po głowie.
Te wszystkie tygodnie… Dobrze wiedziałem, ile dni dokładnie minęło od dnia, kiedy miałem okazję zobaczyć tę kobietę po raz ostatni. Wiedziałem to doskonale, tak jak i pamiętałem palący gniew, który towarzyszył mi od chwili, w której tak po prostu pozwoliliśmy jej uciec, chociaż wydawała się być naszym jednym rozwiązaniem. Później nie byłem w stanie jej odnaleźć, tak jak i sprawczyni całego zamieszania, chociaż zważywszy na to, że niemal z miejsca nie rozszarpałem Rosy, przez dłuższą chwilę będąc w stanie unieruchomić ją w miejscu, odszukanie jej powinno być dla mnie dziecinną igraszką.
Nic bardziej mylnego, jak się okazało. To była moja osobista porażka, nie tylko jako tropiciela w pełnym znaczeniu tego słowa, ale to wydawało się najmniej istotne.
Kiedy spojrzałem na stojącą przed nami Fionę, wszystko przestało mieć jakikolwiek sens.
Była ostrożna, co zresztą wcale mnie nie dziwiło, bo każdy z nas – zarówno Edward, jak i ja – miał długą listę powodów, żeby przy pierwszej nadarzającej się okazji pozbawić ją życia. Z drugiej strony, równie wiele argumentów wydawało się popierać to, żeby jednak pozwolić Fionie żyć, choć w gruncie rzeczy wystarczył tylko jeden: jako jedyna była w stanie powiedzieć nam, gdzie jest Rosa, a może nawet…
Nerwowo zacisnąłem dłonie pięści, właściwie swoich odruchów nie kontrolując. Jakaś część mnie aż rwała się do tego, by rzucić się do przodu i upewnić się, że wampirzycy nie uda się uciec, gdyby nagle przyszło jej do głowy, żeby jednak się wycofać, ale stanowczo zmusiłem się do tego, by jednak pozostać na swoim miejscu. Nie chodziło przecież o to, żeby ją wystraszyć, poza tym… Nie, musiałem działać rozsądnie, przynajmniej ten jeden raz, kiedy od podjęcia kilku pozornie prostych decyzji mogło zależeć… Cóż, właściwie wszystko.
Edward również milczał, co bynajmniej nie powstrzymało go przed rzuceniem mi przenikliwego, ostrzegawczego spojrzenia. Wiem, do cholery!, przekazałem mu w myślach, po podejrzewałem, że miał mnie za kretyna, który jednak da się ponieść emocjom, choć być może nie powinienem był mu się dziwić – i to zwłaszcza po akcji, którą urządziłem, kiedy ta blond włosa idiotka wytrąciła mnie z równowagi. W porządku, w ostatnim czasie nie byłem sobą – i to najdelikatniej rzecz ujmując – ale…
– Co tutaj robisz? – odezwał się natychmiast Edward, decydując się przejść do rzeczy.
– Gdzie jest Rosa? – zapytałem w tym samym momencie, dosłownie piorunując mojego niechcianego towarzysza wzrokiem. Kogo obchodziło, jakimi motywami kierowała się ta wampirzyca?
Fiona jedynie potrząsnęła głową, wymownie spoglądając to na mnie, to znów na Cullena. Wydawała się spokojna, chociaż w jej spojrzeniu wciąż dostrzegałem rezerwę albo… Och, czy to był strach? Z jakiegoś powodu wydało mi się to absolutnie niewłaściwe i alarmujące, chociaż nie miałem pewności dlaczego. Miała prawo się bać, zwłaszcza w obecnej sytuacji, jednak obserwując jej zachowanie, wcale nie miałem poczucia tego, by jej lęk miał jakikolwiek związek z towarzystwem, w którym się znajdowała.
Kątem oka zauważyłem, że Edward marszczy brwi, coraz bardziej intensywnie wpatrując się w stojącą przed nami wampirzycę. Wiedziałem, że najpewniej próbował lustrować jej umysł i wyjątkowo nie miałem nic przeciwko temu, wręcz zaczynając doceniać obecność chodzącego encefalografu, jednak cień, który przemknął przez twarz ojca Nessie, wyraźnie dał mi do zrozumienia, że jego starania przynajmniej tymczasowo spełzły na niczym.
– Chcę porozmawiać – powtórzyła Fiona, a potem – chociaż odniosłem wrażenie, że kosztowało ją to mnóstwo samozaparcia – zrobiła ostrożny krok w naszą stronę. Uderzyło mnie to, że zignorowała oba nasze pytania, ale bardziej byłem przejęty jej obecnością, by próbować się nad tym zastanawiać. – Proszę… – zaczęła, w poddańczym geście unosząc obie ręce ku górze, by udowodnić nam, że nie ma złych zamiarów.
– O co? – zapytałem natychmiast.
Chciałem dodać coś jeszcze, ale wtedy Fiona – wampirzyca, do cholery! – nagle się zachwiała, jakby utrzymanie się na nogach przychodziło jej z trudem. Kobieta zatoczyła się jak pijana, musząc ratować się poprzez chwycenie kory najbliższego drzewa, by łatwiej utrzymać równowagę. Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na jej wygląd, dokładnie mierząc ją wzrokiem i nie po raz pierwszy zwracając uwagę na strach, który czaił się w jej oczach, a który – teraz mogłem się o to założyć – nie miał żadnego związku z tym, że właśnie próbowała się do nas zbliżyć. Chodziło o coś innego, chociaż nie miałem pewności o co i skąd brała się ta dziwna pewność, która towarzyszyła mi przez cały ten czas. Wszystko we mnie aż krzyczało, że coś jest nie tak, ale z drugiej strony… Cholera, co właściwie powinienem był o tym myśleć?
Bladość w przypadku wampira nie była niczym nowym, ale patrząc na Fionę naprawdę miało się wrażenie, że coś jest z nią nie tak. Widziałem cienie pod jej oczami, co teoretycznie mogło świadczyć o głodzie, ale jej tęczówki wyglądały normalnie – lśniące i rubinowe, zupełnie jakby dopiero co urządziła sobie dość udane polowanie. Jej ubranie zresztą wydawało się to potwierdzać, bo kiedy przyjrzałem się dokładniej, zauważyłem ciemne plamy na bluzce i jeansach, które miała na sobie, a które swym kolorem swobodnie mogły pomóc jej się ukryć, gdyby tego potrzebowała. Zwłaszcza w połączeniu z jej zdolnościami wydawało się to praktyczne, ale obserwując ją, nie mogłem się pozbyć wrażenia, iż ta dziewczyna nie byłaby w stanie bronić się przed nikim, nawet gdyby nagle rzuciło się na nią nieporadne dziecko.
Chciałem coś powiedzieć, jednak zrezygnowałem, kiedy to Fiona otworzyła usta. Wyrwał jej się dziwny jęk, zaraz też skrzywiła się i mocno zacisnęła powieki, energicznie potrząsając głową. Zwłaszcza w zestawieniu z kruczoczarnymi włosami jej mleczna cera robiła wrażenie, jednak nie to tak naprawdę zwróciło moją uwagę. Również Edward wydawał się zdezorientowany i zaniepokojony, być może wyczuwając to, co i ja – coś niewłaściwego, jakby energię, która wydawała się wypełniać powietrze wokół nas, wprawiając je w drżenie – a może nadal niecierpliwiąc się z powodu tego, że nie był w stanie wychwycić niczego sensownego z umysłu przybyłej. Wampiry nie chorowały a tym bardziej nie słabły, a jednak Fiona na taką wyglądała: wykończoną, niespokojną i na swój sposób… bliską obłędu, chociaż nie byłem pewien, czy w moim toku rozumowania jest jakikolwiek sens.
– Proszę… – jęknęła Fi, nie zwracając się do nikogo konkretnego. – Tak trzeba. Proszę cię…
Odpowiedź nie nadeszła, bo zarówno ja, jak i Edward uparcie milczeliśmy, ale przecież aż nazbyt oczywistym wydawało się, że słowa Fiony nie są przeznaczone dla żadnego z nas. Jakaś cześć mnie nadal chciała do niej podejść, podtrzymać ją albo – najlepiej, gdybym jednak pokusił się o kierowanie egoizmem – porządnie potrząsnąć, byleby w końcu wyrzuciła z siebie to, co miała nam do powiedzenia, jednak nie potrafiłem zmusić się do ruszenia z miejsca, zdolny wyłącznie do prowadzenia biernej obserwacji. Cokolwiek się działo, musiało do czegoś prowadzić, a to znaczyło, że…
Fiona nagle krzyknęła rozdzierająco i złapawszy się za głowę, zgięła się wpół, zupełnie jakby bolała ją głowa. Zanim którykolwiek z nas zdążył zareagować, dziewczyna nagle osunęła się na kolana, próbując zapanować nad kolejnym krzykiem i zachowując się co najmniej tak, jak wielu tych, którzy doświadczyli daru Jane, kiedy ta mała sadystka jeszcze chodziła po świecie. Nerwowo zacisnąłem dłonie w pięści, chyba nawet spodziewając się zobaczyć ulubienicę „wielkiej trójcy”, chyba nawet będąc w stanie pogodzić się z perspektywą tego, że nawet sam Lucyfer miał dość tej kretynki i wykopał ją z piekła – bo na niebo w końcu żadne z nas nie miało co liczyć, a już zwłaszcza ona. To nie było możliwe, ale z drugiej strony, równie nieprawdopodobne wydawało się to, by istniały wampiry i inne istoty nieśmiertelne. Kto wie, w takim razie równie dobrze mogło okazać się, że sama śmierć to jedna wielka ściema i kolejna życiowa tajemnica z której znamienita większość żyjących nie zdawała sobie sprawy.
Zaczynam bawić się w filozofa… Cholera jasna, czas umierać – jak nic!
– Rosa! – wydarła się Fiona. Odniosłem wrażenie, że odezwanie się przyszło jej z trudem, a ona sama sprawia wrażenie kogoś, kto nie był w stanie złapać tchu. – Rosa, przestań! Mówię ci, żebyś… PRZESTAŃ!!!
Znowu krzyknęła, a potem nagle poderwała się na równe nogi, rzucając do przodu, jakby tuż przed sobą zobaczyła coś, czego ani ja, ani Edward nie byliśmy w stanie zauważyć. W jej oczach widziałem czyste przerażenie, wręcz obłęd, którego w żadnym stopniu nie potrafiłem opisać. Wiedziałem jedynie, że nie jest dobrze, a sama Fiona wydaje się toczyć jakąś wewnętrzną walkę… z sobą samą? Ze swoim umysłem? To w zasadzie wydawało się sensowne, zwłaszcza jeśli zdawałem sobie sprawę z tego, kim jest Rosa i jak niebezpieczne są jej zdolności, ale i tak byłem oszołomiony sytuacją – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
To Edward jako pierwszy zareagował, być może dlatego, że Fiona bez jakiegokolwiek ostrzeżenia skoczyła w jego stronę – ni to w próbie ataku, ni to ucieczki. Wampir przemieścił się błyskawicznie, chwytając szarpiącą się dziewczynę wpół i próbując unieruchomić, chociaż była tak zdenerwowana, że miał z tym problem, poniekąd dlatego, że w przeciwieństwie do mnie i Fiony żywił się w ten nielogiczny dla przeciętego nieśmiertelnego sposób.
Tak to jest, kiedy toleruje się jedynie krew biednych szaraczków z puszystymi ogonkami, pomyślałem z przekąsem i rzuciłem się, żeby mu pomóc, chwytając Fionę za ramię akurat w momencie, w którym udało jej się oswobodzić na tyle, by mieć szansę zdzielić Edwarda łokciem w brzuch. Krzyknęła jak oparzona, wzdrygając się pod moim dotykiem, ale nawet najbardziej rozszalała wampirka nie miała szans z dwójką doświadczonych nieśmiertelnych…
A przynajmniej miałem taką nadzieję.
– Hej, dziewczyno… Fiona, na litość boską! – warknąłem na nią, próbując jakkolwiek zwrócić na siebie jej uwagę. Jedynie potrząsnęła energicznie głową, myślami wydając się być gdzieś indziej, być może w jakimś koszmarze, którego tylko mogłam się domyślać. Nie miałem zdolności Edwarda, choć i te zdawały się na nic, kiedy w grę  w istocie wchodziła iluzja Rosy. – Nic tu nie ma. Nic…
Urwałem, kiedy nagle znieruchomiała, odwracając się w moją stronę. Jej rubinowe oczy wydawały się przenikać mnie na wylot, rozszerzone do tego stopnia, że tęczówki niemal w całości zakrywały białka, co samo w sobie wydawało mi się niewłaściwe, a przynajmniej bardzo, ale to bardzo niepokojące.
Chwilę jeszcze na mnie patrzyła, a potem coś w jej oczach się zmienił – jedynie a chwilę, ale to wystarczyło, by choć na ułamek sekundy odzyskała kontakt z rzeczywistością i wyrzuciła z siebie to, co przez cały ten czas wydawało się dusić ją od środka.
– Ta… ta dziewczyna… Renesmee… – wyszeptała. To były pojedyncze słowa, ale i tak wydawały się lepsze niż nic.
– Nessie – potwierdziłem, coraz bardziej niespokojny i podekscytowany jednocześnie. – Wiesz coś? Fiono, co…?
– Macie mało czasu – przerwała mi, zachowując się tak, jakby niczego nie usłyszała. Patrzyła na mnie, ale równie dobrze mogłaby mnie nie widzieć. – Ona… Rosa… ten kwiat i…
– Jaki znowu kwiat, do jasnej cholery? – zapytałem, chociaż przecież wiedziałem.
Wzmianki, które w Internecie znalazła Alice. Czyżby to…?
Fiona nagle wrzasnęła i znowu zaczęła się szarpać, jeszcze bardziej panicznie niż wcześniej. Wzmocniłem uścisk, chyba jedynie cudem będąc w stanie przyciągnąć ją z powrotem do mnie i do Edwarda, zanim zdążyłaby od nas uciec.
– Jaki kwiat? – powtórzyłem. – Dokończ! Po prostu dokończ, ale… – zacząłem rozgorączkowanym tonem, chcąc zmusić ją do tego, by raz jeszcze skoncentrowała na mnie wzrok, jednak tym razem nie miałem na co liczyć.
– Ni’ihau… – powiedziała w zamian. – Ni’ihau! – powtórzyła raz jeszcze.
A potem – cholera wie jakim cudem – nagle osunęła się nam w ramionach i po prostu znieruchomiała.
Hm, pozwolę sobie pozostawić bez komentarza ten dłuższy zastój w pisaniu, tym bardziej, że nowy rozdział nareszcie jest, a zwłoka opłaciła się, bo kolejne linijki pisały się właściwie same. Jestem zadowolona z efektu, aczkolwiek ostateczną ocenę jak zwykle pozostawiam Wam.
Jestem wdzięczna za wszystkie motywujące komentarze. Postaram się napisać coś nowego już w przyszłym tygodniu, zwłaszcza przez wzgląd na tę końcówkę, jednak kto mnie tam wie. Jakimś cudem zwykle nic nie idzie po mojej myśli, chociaż może tym razem chęci będą równie łaskawe, co i nieopuszczająca mnie wena.
Do najbliższego,

Nessa.

1 komentarz

  1. Hej
    No w końcu Edward zachowuje się sensownie w przeciwieństwie do Demetriego. Jestem zdziwiona tak spokojną rozmową tych dwóch nieśmiertelnych. Myślałam, że rzucą się sobie do gardeł, a tu proszę:) Cywilizacja^^. Cóż, Dem powinien wziąść sobie słowa Edwarda do serca, bo ten zachowuje się nieznośnie. Tylko on i on..rozumiem, że samotność dała mu się we znaki, ale może pora zainwestować w psychologa:D Będzie mu potrzebny.. albo chociaż szczera rozmowa z przyjacielem?
    Fiona.. Rosa ją uwięziła w iluzji tak aby ta nie mogła ostrzec bliskich Nessie? Biedna dziewczyna. Widać, że przeżywała niewyobrażalne katusze. Rosa jest bardzo zdeterminowana aby się zemścić na Nessie, chociaż ta niczemu nie zawiniła przecież.. no może trochę, ale czy to jej wina?
    No i końcówka. Fiona wydawała się potwierdzać przypuszczenia Alice na temat substancji, którą podała Nessie Rosa. A później umarła? Przecież to niemożliwe...Wampira nie tak łatwo przecież uśmiercić.
    Teraz co? Pojadą jednak do rezerwatu, aby znaleźć rozwiązanie. Teraz to nawet Dem nie będzie się opierał po słowach wampirzycy.

    Czekam na ciąg dalszy:) Zwłoka się opłacała, choć mam nadzieje, że teraz będzie lepiej Ci się pisało:)
    Weny
    Guśka

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa