Demetri
Ręce wciąż mi się trzęsły,
kiedy poderwałem Nessie na ręce, by nie ryzykować tego, że jednak mogłaby
osunąć się na ziemię. Oddychałem spazmatycznie, chociaż tlen już od dawna był
mi całkowicie zbędny do normalnego funkcjonowania. Niektóre przyzwyczajenia
pozostawały silne i to nawet po wiekach od dnia, w którym odrzuciło
się człowieczeństwo. Z drugiej strony, być może moje zachowanie miało
związek tylko i wyłącznie z nią i tym, że przebywając przy
Renesmee, na powrót zdołałem obudzić w sobie bardziej ludzką cząstkę, ale
to w tamtej chwili wydawało mi się najmniej istotne.
– Co to
było? – usłyszałem, ale nawet nie spojrzałem na Bellę. Nie potrzebowałem
zdolności Jaspera albo dostępu do czyichkolwiek myśli, żeby zorientować się, że
wampirzyca była przerażona. – Na Boga, co to…?
– A skąd
mam to wiedzieć? – warknąłem na nią, nie mogąc się powstrzymać.
Zamilkła
posłusznie, już tylko wpatrując się we mnie niespokojnie, ale przynajmniej
decydując się na trwanie w ciszy. Zdawałem sobie sprawę z tego, że
była zdenerwowana, zresztą tak jak i ja, ale nie byłem w stanie
zrobić niczego, żeby jakkolwiek jej ulżyć. W porządku, była matką Nessie i bez
wątpienia odchodziła od zmysłów, zamartwiając się o córkę, ale czy ja sam
czułem się lepiej? Wciąż nie docierało do mnie to, czego oboje byliśmy
świadkami, tym bardziej, że przez ułamek sekundy naprawdę miałem nadzieję na
to, że Renesmee jednak się obudziła – że mamy przełom, pieprzony cud albo
cokolwiek innego, czego mógłbym się uczepić, by nie postradać zmysłów.
No cóż, tak
się nie stało.
Spojrzałem
na wypraną z jakichkolwiek emocji twarzy wtulonej we mnie dziewczyny.
Wszelakie oznaki życia zniknęły równie nagle, co się pojawiły, a ona znów
zapadła się w nicość, chociaż naprawdę chciałem wierzyć w to, że po
prostu spała. Tak było prościej, przynajmniej początkowo, bo sen nie jawił mi
się jako coś niewłaściwego, tym bardziej, że sam za nim tęskniłem. W zasadzie
już nie pamiętałem, co to znaczyło zamknąć oczy i wyzbyć się wszelakich
emocji, myśli i niechcianych uczuć, w zamian odczuwając już wyłącznie
spokój. Co prawda zdawałem sobie sprawę z tego, że to nie było aż takie
proste i że czasami ten przywilej również potrafił okazać się
przekleństwem, tak jak i przez długie miesiące, kiedy Renesmee budziła się
z krzykiem, dręczona koszmarami, ale sen mimo wszystko jawił mi się jako
coś pożądanego. Łatwiej było docenić pewne rzeczy dopiero z chwilą, w której
się je utraciło, a perspektywa wiecznego dnia niejednego byłaby w stanie
przyprawić o zawroty głowy.
W milczeniu
przeczesałem jej miedziane włosy palcami, po czym bardzo ostrożnie ułożyłem ją
na łóżku. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w nią uważnie, szukając
jakichkolwiek śladów, które świadczyłyby o tym, że jednak miała się
obudzić albo że zrobiła sobie jakąkolwiek krzywdę, kiedy tak nagle zaczęła się
rzucać, ale wszystko wydawało się być w porządku. Myśl o tym mimo
wszystko mnie uspokoiła, chociaż wciąż odczuwałem narastające przygnębienie, w miarę
jak zaczęła dochodzić do mnie myśl o tym, że tak naprawdę nic się nie
zmieniło. Po części chyba nadal byłem w szoku, targany sprzecznymi
emocjami, których w żaden sposób nie byłem w stanie uporządkować, a które
stopniowo doprowadzały mnie do ostateczności. Wciąż pamiętałem jej zamglone
spojrzenie i wyraz twarzy, kiedy spoglądała na mnie czekoladowymi oczami,
by po chwili wyszeptać to jedno, jedyne słowo.
Lilia.
Co takiego
powinienem o tym myśleć? Nie byłem w stanie stwierdzić z czym
wiązało się to imię, o ile to w istocie było imię. Nie potrafiłem
stwierdzić, co takiego tak naprawdę czułem, słuchając jej głosu po długich
tygodniach – i słysząc właśnie to, chociaż jakaś egoistyczna cząstka moje
duszy naprawdę pragnęła tego, żeby zwracała się do mnie. A niech to
diabli, w porządku! To zwłaszcza w obecnej sytuacji było najmniej
istotne, ale naprawdę dałbym się nawet pokroić, byleby jeszcze raz usłyszeć jak
wypowiada moje imię, a później móc zapewnić ją o tym, że już wszystko
jest w porządku – że ze mną jest bezpieczna, że ją chronię i robię
wszystko, byleby tylko zapewnić jej bezpieczeństwo… Chciałem wierzyć w to,
że wbrew wszystkiemu to wiedziała – że była w stanie to wyczuć, dzięki
czemu jakiekolwiek słowa byłyby zbędne – ale już dawno wyczerpałem wszelakie
pokłady optymizmu, o ile kiedykolwiek byłem w stanie spojrzeć na
jakąkolwiek sprawę z tak pozytywnym nastawieniem. Zwykle miałem się po
prostu za realistę, chociaż mogłem założyć się o wszystko, że Hannah z nieskrywaną
wręcz radością uświadomiłaby mnie, że jestem cholernym egoistą, dupkiem i największym
pesymistą, jakiego kiedykolwiek widziała na oczy.
– Już
dobrze – powiedziałem cicho, właściwie bezwiednie. Nie miałem pewności czy
zwracam się do siebie, do wciąż roztrzęsionej Belli, czy może do Renesmee.
Opadłem na skraj łóżka, raz po raz muskając blade policzki Nessie palcami,
chcąc jakkolwiek ją uspokoić, chociaż leżała bezwładnie, zupełnie jakby była
martwa, chociaż o tym starałem się nie myśleć. – Już jest… dobrze.
– Dzwoniłem
do Carlisle’a – włączył się nowy głos. Obecność Edwarda mnie zaskoczyła, a jednak
kiedy spojrzałem się w stronę wejścia do pokoju, przekonałem się, że
wampir w istocie tkwił w progu. Szybkim krokiem podszedł do żony, by
na ułamek sekundy otoczyć ją ramieniem, zanim przybliżył się do łóżka. Nasze
spojrzenia skrzyżowały się na moment, a ja niemalże oczekiwałem tego, że
każe mi się odsunąć, ale nie zrobił tego, w zamian najzwyczajniej w świecie
mnie ignorując i nachylając się nad córką. – Niedługo będzie – dodał,
chociaż nie uważałem tego za jakąś szczególnie dobrą wiadomość.
– Tak? I co
potem? – zapytałem z powątpiewaniem. Doktor może i robił, co mógł,
ale badał ją już tyle razy, że gdyby miał coś wymyślić, już dawno mielibyśmy
gotowy plan.
Edward
nawet nie tracił czasu na to, żeby próbować mi odpowiedzieć. W milczeniu
pogładził córkę po policzku, a po chwili drgnął niespokojnie i przeniósł
dłoń na jej czoło.
– Jest
rozpalona – stwierdził z wyraźnym niepokojem, a ja wydałem z siebie
poirytowane prychnięcie.
– Zawsze
jest – rzuciłem, zanim zdążyłem zastanowić się nad tym, co mówię. Zdążyłem już przyzwyczaić
się do tego, że skóra Nessie była o wiele cieplejsza od mojej.
Tym razem
spojrzał wprost na mnie, potrząsając z niedowierzaniem głową. Jego oczy
pociemniały, ale nie byłem pewien czy za sprawą niepokoju, czy irytacji, którą
wywołały w nim moje słowa.
– Wiem o tym,
ale nie aż tak. To mała różnica, ale śmiem twierdzić, że jestem w stanie
rozpoznać prawidłową temperaturę własnego dziecka – warknął na mnie.
Zacisnąłem
usta, po czym raz jeszcze spojrzałem na Nessie, tym razem o wiele
uważniej. Nie miałem pewności, czy to nie przypadkiem siła autosugestii, ale
chyba w istocie w obawach Edwarda coś było, chociaż trudno było mi
się skoncentrować na tyle, by jednoznacznie to ocenić. Wcześniej co prawda
przed samym sobą zarzekałem się, że byłbym w stanie stwierdzić, gdyby jej
fizyczny stan się pogorszył, ale trudno było mi skoncentrować się na
czymkolwiek, kiedy moje myśli raz po raz uciekały do tego, co się wydarzyło –
że otworzyła oczy, przemówiła i spojrzała na mnie. Przez moment naprawdę
była ze mną, zanim ponownie straciła przytomność. Czułem, że coś nam umyka i że
koncentrowanie się na objawach
rzeczywistości nie rozwiązuje problemu, ale to wciąż było zbyt mało,
żebym zrozumiał wszystko. Już i tak martwiłem się o Renesmee, a jednak
spoglądałem na nią w tamtej chwili i…
Pojawienie
się Belli spowodowało, że chcąc nie chcąc usunąłem się na bok, pozwalając na
to, żeby zajęła moje wcześniejsze miejsce przy córce. Natychmiast rzuciła się
ją uspokajać, głaskać i dotykać, wyraźnie przejęta słowami męża. Sam wciąż
nie mogłem przyjąć do wiadomości tego, że Nessie w istocie mogłaby mieć
gorączkę, chociaż to przynajmniej wyjaśniłoby jej zachowanie i to, że być
może majaczyła, przez co jej słowa najzwyczajniej w świecie nie miały
sensu. Jeśli na dodatek w istocie jej organizm zaczynał się buntować, to
znaczyło, że właśnie kończył nam się czas. Co prawda od początku wszyscy
wiedzieliśmy, że utrzymująca się śpiączka to zaledwie początek i że w każdej
chwili może dojść do przełomu – i to niekoniecznie na naszą korzyść – ale
chyba mimo wszystko liczyłem na to, że po dwóch tygodniach letargu wydarzy się…
cokolwiek pozytywnego.
Chociaż
wszystko we mnie rwało się do tego, żeby być przy Nessie, obecność Edwarda i Belli
skutecznie zmusiła mnie do trzymania się na dystans. Oparłem się plecami o ścianę,
niezdolny do tego, żeby wyjść i zostawić ją chociaż na moment. W pewnym
momencie przyłapałem się nawet na tym, że mimo wszystko wyczekuję pojawienia
się Carlisle’a, chociaż sam nie byłem pewien, czego tak naprawdę oczekiwałem. Zaprzeczenia?
Tego, że rodzice Renesmee byli przewrażliwieni? Sam nie wiedziałem, ale czułem,
że jeśli natychmiast nie zajmę czymś myśli, najzwyczajniej w świecie
oszaleję.
– Gdzie
jest Fiona? – zapytałem po dłuższej chwili wahania.
Edward
przeniósł na mnie wzrok. Nie wydawał się wrogo nastawiony, nawet pomimo tego,
że zostawiłem go samego… z nieprzytomną wampirzycą na rękach.
–
Zostawiłem ją w pokoju gościnnym – odparł takim tonem, jakby to było
najzupełniej oczywistą sytuacją, że w pokoju obok leżała sobie kobieta,
której szukaliśmy od tygodni. – Dalej nie wiem, co o tym myśleć.
– O czym
wy mówicie? – wtrąciła Bella, rzucając mężowi naglące spojrzenie.
Edward
spojrzał na żonę, najpewniej zamierzając mu odpowiedzieć, ale nie miał po temu
okazji. Sam nie byłem pewien, który jako pierwszy zareagował na nieprzyjemny,
przyprawiający o mdłości zapach, który nagle wypełnił powietrze,
przynajmniej mnie skutecznie wytrącając z równowagi. Woń nie była jakoś
szczególnie wyczuwalna, zwłaszcza przez wzgląd na to, że w domu na co
dzień przebywała cała grupa wampirów, ale i tak skrzywiłem się, mając
wrażenie, że leśny zapach drażni moje nozdrza i płuca, tak uciążliwy, że
momentalnie zapragnąłem wycofać się gdzieś daleko, byleby nie musieć go znosić.
Nie miałem pojęcia, co się dzieje, ale zdecydowanie nie przypadło mi to do
gustu, zresztą tak jak i Edwardowi – jego oczy wyraźnie pociemniały, a on
sam westchnął przeciągle, w dość oczywisty sposób zdradzając swoją
irytację.
Chwilę
jeszcze trwałem w bezruchu, zupełnie nie mając pojęcia, co powinienem o tej
dziwnej zmianie myśleć. Już w następnej sekundzie coś mnie tknęło i nawet
nie zastanawiając się nad tym, co robię, pośpiesznie wyszedłem na korytarz, bez
słowa wyjaśnienia ruszając w stronę schodów. Nieprzyjemna myśl pojawiła
się w mojej głowie, tak bardzo uciążliwa, że momentalnie zapragnąłem coś
rozwalić – cokolwiek, byleby tylko odsunąć ją gdzieś na dalszy plan i przekonać
samego siebie, że najzwyczajniej świecie coś sobie ubzdurałem. Naprawdę
chciałem wiedzieć, że moi tak zwani
„przyjaciele” nie posunęliby się aż tak daleko, tym bardziej, że zdawali sobie
sprawę z tego, jakie ja mam podejście do sytuacji. Cholera, ktoś musiałby
naprawdę upaść na głowę, żeby chcieć wystawiać moje nerwy na próbę akurat
teraz, kiedy sam raz po raz posuwałem się do robienia rzeczy, które w innym
wypadku zdecydowanie nie miałyby miejsca.
Wciąż
naiwnie w to wierzyłem, ludzkim krokiem kierując się do salonu, ale
wszelakie moje wątpliwości w dość brutalny sposób rozwiał podniesiony głos
wściekłej Rosalie:
– Czy ktoś
mi wyjaśni, dlaczego w całym domu śmierdzi przemoczonym kundlem?!
Przez
większość czasu uważałem ją za histeryczkę, a już na pewno nie żałowałem
tego, że rzuciłem się tej cholernie irytującej kobiecie do gardła, ale tym
razem zgadzałem się z nią w zupełności. To jedno pytanie dosłownie
wyjęła mi z ust, chociaż sam pewnie ująłbym sprawę w o wiele
bardziej dobitny sposób, o ile oczywiście byłbym w stanie wykrztusić
z siebie chociażby słowo – tym bardziej, że jeszcze zanim pojawiłem się w przedpokoju,
u stóp schodów dostrzegłem stojącą niemalże na baczność, spoglądając na
mnie w ostrzegawczy sposób Hannę. Jej mina i spojrzenie wydawały się
zdradzać wszystko, tym bardziej, że wampirzyca wydawała się sprawiać wrażenie
kogoś, kto właśnie wyczekiwał kary śmierci, w głowie wciąż jeszcze
szukając sposobu na to, żeby jej uniknąć albo przynajmniej odciągnąć wykonanie
wyroku w czasie.
Zamarłem
wpół kroku, zaciskając palce na drewnianej poręczy, tak mocno, że w lakierowanej
powierzchni jak nic powstały idealnie pasujące do moich palców odciski.
Zacisnąłem usta w wąską linijkę, po czym wbiłem spojrzenie w stojącą
dosłownie na wyciągnięcie ręki dziewczynę, zastanawiając się, czy gdybym teraz
na nią warknął, udałoby mi się ją nastraszyć. Hannah zawsze była butna i zdecydowanie
zbyt uparta, ale to ja w ostatnim czasie przechodziłem samego siebie.
Musiała zdawać sobie z tego sprawę, jeśl zaś chodziło o to, czy miała
powody do tego, żeby się mnie obawiać..
– Hannah… –
Wymówiłem jej imię starannie, niemalże uprzejmie, chociaż to w jakiś
sposób wydało mi się nawet gorsze. Zamilkłem na moment i raz jeszcze
zmierzyłem ją wzrokiem, koncentrując się przede wszystkim na jej rubinowych
tęczówkach. – Hannah – zacząłem raz jeszcze, robiąc ostrożny krok naprzód. –
Czy byłabyś taka dobra i powiedziała mi, że wcale nie zrobiliście z Felixem
tego, o co właśnie was podejrzewam i…?
– Dem –
przerwała mi zniecierpliwionym tonem. – Bez takich tanich zagrań, w porządku?
Jak chcesz skopać mi tyłek, ustaw się w kolejce. Już i tak mam
beznadziejny dzień, więc przynajmniej ty jeden mnie nie denerwuj, bo nie ręczę
za siebie! – warknęła, przy końcu znacznie podnosząc ton głosu.
Natychmiast
urwałem, równie zaskoczony, co i na swój sposób rozbawiony tym, że akurat
teraz mogłaby zwracać się do mnie właśnie takim tonem. A niech to diabli!
Ta dziewczyna wciąż mnie zadziwiała, tym bardziej, że miała charakterek. Z drugiej
strony, Hannah po prostu była szalona, a przynajmniej w takim
przekonaniu sukcesywnie utwierdzałem się już od naszego pierwszego spotkania,
kiedy to z takim uporem próbowała kłócić się ze mną i Felixem,
chociaż każdy z nas był w stanie bez konsekwencji ją zabić. Chyba
nigdy nie miałem zrozumieć kobiet, zwłaszcza takich jak ona, ale prawda była
taka, że… No cóż, na swój sposób to było
dobre. Wiedziałem o tym, tak jak i zdawałem sobie sprawę z tego,
że Hannah i Felix zaczynali mieć mnie dość. Już od dłuższego czasu
istniało między nami narastające sukcesywnie napięcie, a ja miałem
wrażenie, że w każdej chwili któreś
z nas jednak wybuchnie, a my pozabijamy siebie nawzajem.
Wypuściłem
powietrze ze świstem, po czym uniosłem ręce, by energicznie potrzeć skronie. W porządku,
w przypadku wampira ból głowy był naturalnie niemożliwy, ale to i tak
nie miało faktu, że w ostatnim czasie zupełnie nie byłem sobą. Wszystko
było nie tak, a my zamiast trzymać się razem, dodatkowo walczyliśmy między
sobą, co zdecydowanie nie miało sensu. Chciałem jakoś nad sobą panować i udawać,
że wszystko jest w porządku, ale kłamstwem byłoby stwierdzić, że to takie
proste. Emocje mnie przytłaczały, zwłaszcza te nowe, których nie doświadczyłem
nigdy wcześniej, a przynajmniej nie pamiętałem, bym kiedykolwiek czuł w ten
sposób. Renesmee rozbudziła jakąś cząstkę mnie, która przez całe wieki
pozostawała uśpiona i chociaż przy niej czułem się dobrze z tą
niemalże zapomnianą przeze mnie naturą, wszystko zaczynało się sypać z chwilą,
w której jej przy mnie zabrakło, a mnie dosięgła jakże uciążliwa
bezradność.
Cholera, to
nie miało być tak. Nie sądziłem, że kiedykolwiek znajdę się w takiej
sytuacji – że ktokolwiek aż do tego stopnia wpłynie na mnie i to, czego
mógłbym pragnąć. Nie pojmowałem własnych uczuć, zwłaszcza tęsknot i pragnień,
których nie zaznałem przy żadnej innej kobiecie. Nie byłem pewien kiedy i dlaczego,
ale czułem, że moje uczucie do Renesmee już jakiś czasu wymknęło się spod
kontroli, przekraczając moje zdolności pojmowania. Ta… miłość nie była tym, co
przywykłem czuć, przez co sam już nie potrafiłem stwierdzić, w jaki sposób
powinienem postępować albo jak się zachować – wobec niej, jej rodziny,
przyjaciół… Do tej pory byłem sam, po prostu ja i moje problemy – o ile
tym mianem można było określić moje debaty z Felixem na temat tego, który
z barów w okolicy wydawał się najodpowiedniejszy do tego, żeby
zapolować… I nie tylko. Służba w szeregach Volturi była obowiązkiem,
który wypełniałem bez większych emocji, nie tylko za sprawą daru Chelsea, która
wpływała na nasze przywiązanie do władców i siebie nawzajem. Te uczucia
były proste i na swój sposób sztuczne, nic nieznaczące, tak jak i znakomita
większość relacji, które nawiązywałem przez całe wampirze życie. Może i potrafiliśmy
z Felixem polegać na sobie nawzajem, ale to również nie był skomplikowany
rodzaj przyjaźni, sprowadzający się przede wszystkim do wzajemnego chronienia
sobie tyłków, jeśli już zdarzyło się wpakować nam w jakieś poważniejsze
kłopoty. W porządku, polegaliśmy na sobie i to w istocie była
dość trwała relacja, ale to, co zacząłem czuć z chwilą pojawienia się
Renesmee…
Gubiłem się
w tym.
A moja
przewodniczka w tym nowym, zdecydowanie bardziej ludzkim życiu, w każdej chwili mogła umrzeć, zostawiając mnie
samego z tym, czego zdecydowanie nie rozumiałem.
– Nie
musisz mi przypominać, że jestem dupkiem – wymamrotałem pozbawionym chociażby
cienia wesołości tonem. – To moje drugie imię, więc nie bądź zdziwiona.
– W tej
chwili powiedziałabym raczej, że przedstawiasz obraz nędzy i rozpaczy –
odparła Hannah, ale w jej głosie pojawiło się coś, czego szczerze nie
znosiłem: współczucie. A niech to! Jeszcze tego było mi potrzeba! – Co z Nessie?
– zapytała pośpiesznie; najwyraźniej wyczuła moją niechęć, bo postanowiła się
zreflektować: – Pytam dla zasady, bo to moja przyjaciółka.
Gdyby nie
całe to szaleństwo i to, że na swój sposób nadal byłem na nią zły, może
nawet udałoby mi się wysilić na złośliwy uśmiech.
– Jeśli
wierzyć Edwardowi, zaczęła gorączkować – oznajmiłem grobowym tonem. – Nie patrz
tak na mnie. Ja też czuję, że to niedobrze.
– Hm… A co
na to szanowny teść? – zapytała, a ja machnąłem niecierpliwie ręką,
nakazując jej milczenie.
– Cicho! –
Niespokojnie obejrzałem się w stronę schodów, w duchu modląc się o to,
by wampir był zbyt przejęty stanem córki, żeby dodatkowo przejmować się nami. W ułamku
sekundy doskoczyłem do Hanny, bezceremonialnie ujmując ją pod ramię i odciągając
na bok; w korytarzu stanowczo przycisnąłem ją do ściany, a ona
pisnęła cicho, chociaż jako wampirzyca nie miała prawa czuć bólu. – Przysięgam,
że jeśli masz teraz jakieś nieprzyzwoite myśli, to… Och, po prostu przestań –
syknąłem, całym sobą wysilając się, żeby nie zacząć rozpamiętywać tego, co
zaszło między mną a Renesmee w celi.
Hannah
spojrzała na mnie w sposób sugerujący, że poważnie wątpi w moje
zdrowie psychiczne, ale bez większych wyrzutów sumienia zdecydowałem się na to,
żeby ją zignorować. Zmrużyła oczy, wyraźnie zagniewana, ale i na to nie
zwróciłem większej uwagi, zbyt zajęty własnymi myślami, bo dodatkowo zadręczać
się tym, czy sposób mojego zachowania względem niej był właściwy.
– Przecież
ja nic… – zaczęła, a potem nagle urwała i spojrzała na mnie
podejrzliwie. – Chwila! Czy ty i Nessie…?
Jedno moje
spojrzenie wystarczyło, żeby ją uciszyć.
– Jeśli z twojej
winy Edward mnie zabije, przysięgam, że będę cię nachodził po śmierci –
syknąłem. – Wszystko jedno – mam duszę, czy nie.
– Z praktycznego
punktu widzenia, Dem, oboje jesteśmy martwi – uświadomiła mnie spokojnie. – Co
oczywiście nie znaczy, że przestałam z tego powodu lubić moje ramię.
Gdybyś był teraz tak dobry i mnie puścił…
– Co wyście
zrobili, Hannah? – przerwałem jej szorstko, ale odsunąłem się do tyłu, chcąc
nie chcąc oswobadzając wampirzycę ze swojego uścisku.
Obrzuciła
mnie wymownym spojrzeniem, po czym w pośpiechu wyminęła mnie, odsuwając
się na bezpieczną odległości. Wywróciłem oczami, w ostatniej chwili powstrzymując
się do jakiejś złośliwej uwagi na temat tego, że mogłaby się mnie obawiać.
Gdyby w istocie tak było, zdecydowanie nie przyszłoby jej do głowy stać do
mnie w kontrze, a jednak niemal na każdym kroku wydawała się
podkreślać to, że ma opinię moją i Felixa w szanownym poważaniu.
Jakby tego było mało, jeszcze zanim doczekałem się odpowiedzi, wyczułem wyraźne
poruszenie w salonie, nawet bez pytania o sytuację nie mając
wątpliwości co do tego, kogo zastałbym w pomieszczeniu, gdybym zdecydował
się tam zajrzeć.
Znowu
doszedł mnie głos Rosalie, chociaż tym razem jej wypowiedź zdecydowanie nie
nadawała się do tego, żeby ją przytoczyć. Spojrzałem na Hannę i bez słowa
ruszyłem w tamtą stronę, udając, że dostrzegam, że wampirzyca wygląda na
chętną, żeby mnie zatrzymać. Co jeszcze chciała mi tłumaczyć? Byłem przybity, a nie
cofnięty w rozwoju, chociaż znając tę wampirzycę, mogłem założyć się o to,
że stawała między tymi dwoma pojęciami znak równości. Usiłowałem zachować
przynajmniej względny spokój, jednak prawda była taka, że wszystko we mnie aż
gotowało się na myśl o tym, że ona i Felix naprawdę mogliby
sprowadzić do domu kundla! Na Boga, gdyby przynajmniej chodziło o konieczność
współpracy ze zmiennokształtnym, jeszcze jakoś bym się z tym pogodził, ale
to byłoby zdecydowanie zbyt proste. Nie, mnie musiał dostać się były, wpojony
dupek, o którym co prawda Nessie rzadko wspominała, ale wiedziałem dość,
by postrzegać go jako potencjalne zagrożenie. Co więcej, podświadomie czułem,
że bratanie się z wilkami jedynie pogorszy sprawę, nawet jeśli faktycznie
istniała szansa na to, że te istoty będąc w stanie podsunąć nam kilka
istotnych wskazówek.
Nerwowo
zacisnąłem dłonie w pięści. Cholera, byłem w naprawdę podłym
nastroju, a to mogło skończyć się różnie, tym bardziej, jeśli moje
podejrzenia były słuszne – w końcu kto normalny dogadałby się z facetem,
który mógł chcieć odebrać mu miłość życia? Miałem złe przeczucia, zresztą jakoś
nie wierzyłem w nagłą przyjaźń międzygatunkową, zwłaszcza po tym, co
wydarzyło się ponad osiemnaście lat wcześniej. Kundle już wtedy nie pałały do
nas sympatią, a jeśli ich reakcja miała być przynajmniej w połowie
zbliżona do tej Cullenów, nie sądziłem, żeby skończyło się to jakoś szczególnie
dobrze. Miałem wrażenie, że w ostatnim czasie wszyscy byliśmy szczególnie
rozchwiani emocjonalnie, a to mogło skończyć się różnie. Byłem gotowy
rozszarpać nawet Rosalie, kiedy wytrąciła mnie z równowagi, więc co tak
naprawdę miało powstrzymać mnie przed podniesieniem ręki na któregokolwiek ze
zmiennokształtnych? Ten śmieszny pakt, który Cullenowie zawarli ze swoimi czworonożnymi przyjaciółmi? No bez
żartów! To było dawno, zresztą nie przypominałem sobie, żebym kiedykolwiek
zarzekał się, że dostosuje się do absolutnie wszystkich reguł, a już
zwłaszcza takich, które jak nic podniosłyby mi ciśnienie, gdybym tylko mógł
pochwalić się bijącym sercem.
– Przestań
ironizować – usłyszałem, a chwilę później tuż za mną dosłownie
zmaterializował się Edward. – I bez głupich numerów, bo naprawdę zrobię ci
krzywdę. – Zmrużył oczy i spojrzał na mnie ostrzegawczo. Uważał, że jest w stanie
na mnie wpłynąć, na dodatek tylko dlatego, że raz poszedłem mu na rękę, jeśli
chodziło o rozmowę w cztery oczy? – Najlepiej zostań tutaj – warknął
do mnie, już w następnej sekundzie bezceremonialnie przepychając się obok.
Spojrzałem
na niego z powątpiewaniem, ale już zdążył zniknąć w salonie.
Usłyszałem jego względnie spokojny głos, chociaż po tonie poznałem, że sam nie
był zachwycony perspektywą współpracy z kimś, kto w rzeczywistości
powinien być naszym naturalnym wrogiem. Już nawet nie chodziło o doszukiwanie
się różnic między zmiennokształtnymi a dziećmi księżyca, które tak
namiętnie wybijał w przeszłości Kajusz, ale o sam fakt tego, że jakiś
kundel…
– Chcę ją
zobaczyć – doszedł mnie obcy, odrobinę zachrypnięty głos.
To jedno
zdanie zmieniło wszystko. Zanim zdążyłem zastanowić się nad tym, co robię,
pośpiesznie ruszyłem śladem Edwarda, chyba jedynie cudem wciąż będąc w stanie
zachować spokój. Gdzieś za moimi plecami Hannah wypowiedziała moje imię, ale
zignorowałem ją niemalże z dziką przyjemnością, zbyt skoncentrowany na
zupełnie innej kwestii. Nie miałem pojęcia, co chciał odpowiedzieć psu Edward,
ale jedno było pewne – prędzej połamałbym komuś kości, aniżeli pozwolił na to,
by jakikolwiek wilk zbliżył się do Renesmee, na dodatek teraz. Co prawda
instynkt podpowiadał mi, że dziewczyna mogłaby mieć o to do mnie
pretensje, ale nie dbałem o to. Była chora, a ja w każdej chwili
mogłem ją stracić, poza tym… No cóż, czego
oczy nie widzą…
Gwałtownie
zastygłem w progu, krzywiąc się mimowolnie, kiedy woń zmokłego psa stała
się jeszcze trudniejsza do zniesienia. To na moment skutecznie mnie
zdekoncentrowało, wybijając mi z głowy wszystkie głupie pomysły, ale
bynajmniej nie powstrzymało przed nerwowym rozejrzeniem się dookoła. Pierwszym,
co zwróciło moją uwagę, już na wstępie okazali się dwaj pokaźnej postury
mężczyźni – i to nie tylko dlatego, że obaj byli na wpół nadzy, jeśli nie
liczyć krótkich, wciągniętych w pośpiechu jeansowych spodenek. Sam nie
byłem pewien, czego tak naprawdę się spodziewałem, ale w pamięci nadal
miałem olbrzymie wilki, które towarzyszyły Cullenom podczas ich ostatniej
konfrontacji z Volturi. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, że przecież
ot tak mogli przeistaczać się w ludzi albo zwierzęta, w przeciwieństwie
do dzieci księżyca mogąc cieszyć się pełną swobodą w kwestii przemiany.
Nawet jeśli, bardziej prawdopodobne wydawało mi się to, że właśnie pod wilczą
postacią pojawią się w domu, który w znamienitej większości
zamieszkiwały wampiry, zwłaszcza po całych miesiącach komplikacji, które wywołał
dar Hanny.
Zacisnąłem
usta, próbując silić się na spokój i przynajmniej udawać, że instynkt
wcale nie nakazywał mi rzucić się tej dwójce do gardła. Kiedy przyjrzałem się
uważniej, przekonałem się, że jeden z nich wyglądał wciąż na dzieciaka, chociaż
wyjątkowo wyrośniętego. Miał ciemne włosy, zaś w rysach twarzy i spojrzeniu
brązowych oczu bez trudu doszukałem się czegoś sympatycznego, zupełnie jakby
obecność wampirów nie robiła na nim wrażenia. To na mnie nt wytrąciło mnie z równowagi,
bo wciąż nie do pojęcia było dla mnie to, że ktokolwiek mógłby bratać się ze
swoim naturalnym wrogiem, wszystko wskazywało na to, że chłopak mógłby okazać się
wyjątkiem.
Drugi z przybyszy
wydał mi się o wiele bardziej czujny i bardziej… wrogo nastawiony.
Tak przynajmniej odebrałem jego postawę, jeszcze zanim zdążyłby się odezwać, a ja
zyskałbym niezbity dowód na to, że to właśnie on próbował naciskać na spotkanie
z Nessie. Nie jestem pewien, jakim cudem udało mi się ot tak rozpoznać
Jacoba, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że to instynkt albo po prostu
obawa przed tym, że z jakiegokolwiek powodu mógłbym dziewczynę stracić.
Ten wilk może i mógł okazać się naszym sprzymierzeńcem, ale to i tak
nie zmieniało faktu, że z równym powodzeniem był w stanie zostać moją
zgubą… No cóż, to samo w sobie wystarczyło, bym już na wstępie założył, że
go nie polubię – i to najpewniej ze wzajemnością.
– Renesmee
teraz śpi – oznajmiłem cicho, zanim zdążyłbym ugryźć się w język. Obaj
zmiennokształtni jak na zawołanie spojrzeli w moją stronę, zresztą tak jak
i Edward oraz Rosalie, którzy jak nic obawiali się tego, że za moment
rozpętam małe piekło. – W zasadzie śpi już od dłuższego czasu, ale to nie
ma teraz znaczenia. Ważne, że potrzebuje spokoju
– powiedziałem z naciskiem; miałem nadzieję, że jakimś cudem do chłopaka
miała dotrzeć dość subtelna wersja komunikatu „Wybacz, stary, ale zdecydowanie
nie masz na co liczyć”.
– Kto to
jest? – rzucił z irytacją właściciel tego cholernie irytującego,
zachrypniętego głosu. Jak bardzo szalone było to, że już na wstępie dosłownie
wszystko w nim doprowadzało mnie do białej gorączki?
Było coś
obojętnego w spojrzeniu, którym mnie obdarował, chociaż wyraźnie się
spiął, kiedy zauważył moje czerwone tęczówki. Gdyby nie sytuacja, pewnie nawet
pokusiłbym się o pełen samozadowolenia uśmiech, całkiem usatysfakcjonowany
taką reakcją. Obawiał się mnie? Tak byłoby najlepiej, tym bardziej, że miał
powody. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że już na wstępie najrozsądniej
będzie szczeniakowi pokazać, gdzie jego miejsce, skoro już uparł się tu przyjść,
i jednak nie pogodził Hanny i Felixa do diabła, kiedy tylko
dowiedział się kim są i co zrobili.
Zaplotłem
ramiona na piersi, po czym przestąpiłem o krok naprzód. Panowanie nad
emocjami przyszło mi z łatwością, tym bardziej, że miałem całe wieki na
to, by wyrobić w sobie ten nawyk. Wiedziałem jak wzbudzać w innych
nie tyle szacunek, co na pewno niepokój, poza tym… No cóż, ani mnie, ani nikomu
innemu ze straży nie dało się odmówić tego, że potrafiliśmy mordować. To była
część naszej egzystencji – część istnienia każdego wampira – i tylko od
nas samych zależało, czy zamierzaliśmy pozwolić na to, by instynkt drapieżcy
przejął kontrolę. Podejrzewałem, że te dzieciaki miały okazać się zdecydowanie
zbyt pewne siebie, tym bardziej, że przez całe lata żyli w przekonaniu, że
zdarzają się dobre wampiry, takie jak Cullenowie i ich „wegetarianizm”. To
mogło skomplikować sprawę, ale z drugiej strony… Och, byłem skłonny oddać
naprawdę wiele, byleby tylko znaleźć powód, by rzucić się któremukolwiek z nich
do gardła!
Wyczułem
ruch po swojej prawej stronie, dopiero w tamtej chwili zauważając
wpatrzonego we mnie Felixa. Wampir wyprostował się, po czym spojrzał na mnie w ostrzegawczy,
po części porozumiewawczy sposób. Uświadomiłem sobie, że w istocie spiąłem
się i bezwiednie zacząłem zachowywać się prawie tak, jak podczas polowań,
kiedy jeszcze byłem w trakcie podejmowania decyzji o tym, którą z ewentualnych
ofiar zaatakować, ale mimo wszystko…
Cholera.
– Dem, daj
spokój – rzucił cicho Felix. – Lepiej powiedz, co z Nessie. Co to za
zamieszanie? – zapytał, a ja westchnąłem cicho.
– Sytuacja
opanowana – odpowiedziałem lakonicznie. Naprawdę chciał rozmawiać ze mną na ten
temat przy obcych? Dla mnie to byli
intruzi, których zdecydowanie nie zamierzałem zaakceptować. – Powinienem zabić
i ciebie, i Hannę… Daj mi przynajmniej jeden powód, dla którego teraz
nie mam tego zrobić – dodałem.
Felix
wywrócił oczami. Świetnie. Więc do tego wszystkiego zaczynałem brzmieć na tyle
żałośnie, by moje groźby nie robiły na nim większego wrażenia?
–
Zrobiliśmy to, co było trzeba – uciął stanowczym tonem. – Już i tak
jedynie cudem wyszliśmy z tego cało, więc się nie wysilaj. Nie przyjęli
nas zbyt miło, jeśli wiesz, co mam na myśli.
–
Wtargnęliście na nasz teren – wtrącił Jacob. Gdybym był człowiekiem, ciśnienie
jak nic by mi skoczył, osiągając wręcz alarmująco wysoki poziom. – Żadne z was
zresztą nie było na tyle praktyczne, by wyjaśnić nam szczegóły. Renesmee żyje,
ale…
– Nessie
jest chora i właśnie w tym leży problem – przerwał mu Edward. Jego
głos zabrzmiał stanowczo, poza tym miał w sobie coś, co sprawiło, że
wszyscy chcąc nie chcąc skoncentrowaliśmy się na nim. – Alice natrafiła w Internecie
na dość niejasne zmianki, które mogą nam pomóc… Czy też raczej Nessie, bo
przecież tylko o nią tutaj chodzi. – Spojrzał znacząco na Jacoba i jego
towarzysza. – To jakieś stare, plemienne legendy, ale nie mamy pewności, czego
tak naprawdę dotyczą.
– I stąd
prośba do nas, tak? – Jacob w dość sceptyczny sposób spojrzał na
miedzianowłosego wampira. Kątem oka wciąż obserwował mnie i Felixa,
wyraźnie czując się nieswojo z tym, że mógłby mieć któregokolwiek z nas
za plecami. – Nieważne. Chcę ją zobaczyć – powtórzył z naciskiem.
Nerwowo
zacisnąłem dłonie w pięści. Felix natychmiast przesunął się bliżej, jak
gdyby nigdy nic kładąc mi obie dłonie na ramionach, ale ja wiedziałem swoje.
Chyba nawet nie powinienem być zdziwiony po tym, że nieszczególnie ufał mi po
tym, jak zaatakowałem blondynę, ale mimo wszystko…
– Czego, do
diabła, nie zrozumiałeś w tym, że ona…? – zacząłem tonem, jednoznacznie
sugerującym, że za nim nie przepadam, ale nie miałem okazji skończyć.
– Ona
umrze, jeśli natychmiast się nie porozumiecie. Tak jak to widzę, a znam
was wszystkich raptem chwilę.
Nie jestem
pewien, czy którekolwiek z nas usłyszało wcześniej chociażby najcichsze kroki,
ale to nie miało znaczenia. We wzburzeniu i tak nie zorientowałbym się, że
nie jesteśmy sami, zresztą – pomijając Nessie – właścicielka zmęczonego,
aczkolwiek zdecydowanego sopranu, była ostatnią osobą, którą spodziewałbym się
zobaczyć w salonie.
Natychmiast
obejrzałem się przez ramię, całkiem wytrącony z równowagi. Fi opierała się
o framugę, zupełnie jakby utrzymanie się w pionie wymagało od niej mnóstwa
energii, chociaż w przypadku wampira wydawało się to niemożliwe. Czarne
włosy częściowo przysłoniły jej twarz, mocno kontrastując z mlecznobiałą
cerą i sprawiając, że nieśmiertelna przywodziła na myśl zjawę, jednak nie
to w tamtej chwili było najważniejsze.
– Już
podałam wam rozwiązaniem. Naprawdę nie rozumiem na co jeszcze czekacie –
stwierdziła, a przez jej twarz przemknął grymas. Nerwowo odgarnęła kosmyk
włosów z twarzy, po czym westchnęła cicho. – A tak dla waszej
wiadomości… Rosa jest bliżej niż wam się wydaje.
Po raz kolejny napisanie rozdziału zajęło mi dużo więcej czasu, niż pierwotnie zakładałam. No cóż, nie przeczę, że to przede wszystkim moja wina; w ostatnim czasie popadłam w letarg, poza tym pisanie finałowych rozdziałów Zagubionych w czasie wymagało ode mnie skupienia i czasu, w wyniku czego nie miałam siły na nic więcej. Tak czy inaczej, najważniejsze jest to, że z ostatecznej wersji jestem zadowolona.Właśnie zaczynam studia i to również powinno dość pozytywnie wpłynąć na moje pisanie, bo już od dłuższego czasu miałam dość przesiadywania w domu. Tak, tak – długa przerwa jest na dłuższą metę nużąca. Tak czy inaczej, liczę na to, że rozdziały będą pojawiały się częściej; przynajmniej postaram się, żeby tak było.Na koniec jak zwykle dziękuję za wszystkie komentarze. Rozdział z dedykacją dla Guśki, Gabi, Karoliny K. i przede wszystkim dla nowej czytelniczki, cocount.jpg, która nieświadomie dodała mi motywacji do skończenia siódemeczki, którą wredna ja już od dłuższego czasu miała na dysku – z tym, że brakło mi chęci na to, żeby ją dokończyć.Do napisania,Nessa.
O Boże, jest. JEST.
OdpowiedzUsuńLecę czytać zanim złamię łóżko moim podekscytowanym podskakiwaniem.
Poziom testosteronu taki wysoki, Jacob taki irytujący, Dem taki niesamowity. Wow. Hannah, ty idiotko. Wow.
OdpowiedzUsuńNie, ale tak na serio, to właśnie chciałam zabić Jacoba - nie żartuję. Boże, jak ja kocham takie momenty, w których wszystko najprawdopodobniej się skomplikuje. :')
Oczywiście mam taką cichą nadzieję, że wywiąże się między nimi jakaś walka bo naprawdę, ciekawa jestem jak byś to opisała. Poza tym to są właśnie moje klimaty, oj tak.
Muszę Ci jednak przyznać, że za cholerę nie mogę domyślić się o co chodzi z Renesmee i tą śpiączką, jedyne co przychodzi mi do głowy to jedna wielka pustka i aż nie mogę wysiedzieć na miejscu, z nadzieją, że w końcu to ujawnisz. I Ty dziwisz się, że jestem podekscytowana? Właśnie znalazłaś osobę, która wytatuowała by sobie cytaty z Twojego opowiadania na czole. XD
Podsumowując, postaram się dawać Ci więcej motywujących kopniaków. <3
Hej. <3
OdpowiedzUsuńWreszcie się doczekałam rozdziału. Trzeba Cię czasami porządnie w tyłek kopnąć, żebyś pisać zaczęła. Tak samo jest ze mną, więc doskonale rozumiem co masz na myśli mówiąc, że potrzebowałaś motywacji do napisania końcówki siódmego rozdziału. Od razu mogę powiedzieć, ze czekanie na rozdział się opłacało.
Rozbroiłaś mnie tekstem Demetriego do Edwarda, ciekawe co sobie tatuś pomyślał, kiedy się dowiedział, że jego córeczka jest zawsze rozpalona. :D Czytając to brzmi znacznie zabawniej niż czytając w rozmowie. Całe szczęście, że Demowi się słówka nie pomyliły i powiedział to "rozpalona", a nie "napalona". Coś czuję, że wtedy chłopak długo by nie pożył.
Coś jest w Edwardzie co sprawia, że jest irytujący. ;-; ja nie wiem czy to dlatego, że odzwyczaiłam się od jego postaci czy miałaś taki plan, ale no... Trochę mnie Cullen wkurzać zaczyna.
Haha, ojejku. Dem się boi, że wyjdzie na jaw to co wyrabiali z Nessie w tej celi. Edward zadowolony to by nie był, może stałby się jeszcze bardziej irytujący. Kto go tam wie, ale który tatuś byłby szczęśliwy wiedząc, że jego córka przespała się ze swoim chłopakiem? Chyba żaden xD
" Ostatecznie doszedłem do wniosku, że już na wstępie najrozsądniej będzie szczeniakowi pokazać, gdzie jego miejsce, skoro już uparł się tu przyjść, i jednak nie pogodził Hanny i Felixa do diabła, kiedy tylko dowiedział się kim są i co zrobili...." a nie powinno być "I jednak nie pogonił Hanny i Felixa..."? ;)
Jezu, ty uwielbiasz kończyć w takich momentach, prawda? Zawsze musisz nam to robić, a my musimy czekać sobie na kolejne rozdziały w niepewności nie wiedząc co będzie dalej. :< Takie rzeczy powinny być karalne. ;-; Rozdział czytało mi się lekko i z przyjemnością, a z jeszcze większą chęcią przeczytałabym ósemeczkę... I całą resztę. ;)
Mam nadzieję, że będziesz miała wenę na dalsze pisania. <3
Dziękuję za dedykację i cóż czekam bardzo (nie)cierpliwie na następny rozdział.
Ściskam,
Gabi. :* <3
Hej
OdpowiedzUsuńRozdział podoba mi sie. Zwłaszcza końcówka. Powoli mam dość tego żalu Demetriego. Wszystko rozumiem ale zaczyna przesadzać. Hanna i Felix chcieli dobrze a to ze tylko ten sposób przyszedł im do głowy... Trudno. Powinien schować dumę do kieszeni bo w ten sposób Nessie nie pomoże. Oni coś zrobili a nie tylko skaczą do gardła każdemu kto sie napatoczy.
Jake... Hmm czuje ze jegonosoba trochę zamiesza w tej księdze ale nie wpłynie to na decyzję Nessie odnośnie chłopaka, z którym chce być- zwlaszcza ze przypuszczam ze ona jest w ciąży. Cóż Edward wpadnie w szał jak okarze sie to prawda:-)
Fiona sie ocknęła. Hmm mam nadziee ze teraz akcja ruszy z kopyta..;-)
Dziękuje kochana za dedykacje. Rozumiem ze zastój w domu jest bardzo demotywujacy dlatego cieszę sie bardzo ze dałaś rade sie zmobilizować:-) czekam na następny rozdział:-)
Weny
Guśka
Hej !
OdpowiedzUsuńNapisałaś naprawdę świetny rozdział. Podobał mi się ten niespodziewany zwrot akcji z Fioną. Byłam przekonana, że po prostu umrze, a ona nagle budzi się i mówi takie coś... Jestem bardzo ciekawa co knuje Rosa.
Uważam, że plan Hanny i Felixa był dobry. Czuję, że wilki i wampiry znów połączą swoje siły w obronie Renesmee ^^
Rozumiem niechęć Dema do Edwarda. Ja bym nie wytrzymała, gdyby ktoś ciągle czytał w moich myślach xD Ale potrafię też zrozumieć dlaczego ojciec Nessie nie lubi Demetriego. No bo który ojciec lubi chłopaka swojej córki ? :D Rozbraja mnie jak bardzo Demowi zależy, aby to, co działo się w celi nie wyszło na jaw ;) Ja także przypuszczam, że Nessie może być w ciąży, więc raczej nie zatrzymają tego w sekrecie ;p
Oczywiście dziękuję ci bardzo za dedykacje <3 Nie spodziewałam się tego :) To naprawdę bardzo miłe, że dbasz o swoich wiernych czytelników. A dedykacja od tak utalentowanej osoby jest podwójnie miła :)
Życzę weny i przede wszystkim motywacji. I pisz szybciutko, bo ta końcówka jest... Ach, aż brak słów, by określić w jakim momencie skończyłaś :<
Pozdrawiam i do nn :*
Hej:* Nessie? TA Nessie? Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś zobaczymy na forum o Zmierzchu:)
OdpowiedzUsuńDo rzeczy, do rzeczy... uwielbiam Twoją kreację Demetriego, powoli przekonuję się do tej postaci. Bo wolę innych Volturi, ale Twój jest super:)
W ogóle śliczny blog, na grafikę można się gapić i gapić
Dużo rozdziałów, gratuluję samozaparcia i determinacji:)
Fajnie, że ktoś jeszcze pamięta o Zmierzchu;)
Będę podczytywać także weny życzę, duużo weny
Pozdrawiam cieplutko Ainslie Volturi :*
Hej ^^
UsuńDziękuję pięknie za komentarz i za wszystkie miłe słowa =) Staram się, tym bardziej, że pisanie to nieodłączna część mnie.
"Ta Nessie"? To znaczy jaka? Znamy się? ^^ Jeśli o forach mowa, to bardzo możliwe. Hm... MBD może? Aż jestem ciekawa :D
Bardzo cieszę się, że spodobała Ci się moja kreacja Demetriego. Weny i samozaparcia mi nie brakuje, co można zauważyć na innych moich opowiadaniach, ale to zawsze się przyda.
Raz jeszcze dziękuję. Poprawiłaś mi nastrój :D
Pozdrawiam,
Nessa.
A wiesz, nic osobistego, tak tylko mi się nick skojarzył... hm...chyba wszelkie możliwe o Zmierzchu z dwa trzy latka temu (Eternal Feelings, wszystkie edycje gdzie adminowała niejaka Blue i Artemis, Twilight in Polish...) grałyśmy bodajże z parę razy. Ale może to mi się pomieszało ostatnio zakręconam:D
OdpowiedzUsuńTakże dużo weny życzę, bo naprawdę fajnie się czyta
(Na blogach piszę gościnnie bardzo, tak że, przepraszam w razie czego za wszystkie nielogiczności^^)
Niestety, mnie to nic nie mówi =) Prowadziłam My Breaking Dawn, poza tym byłam na wielu innych forach, ale tych nawet nie kojarzę. Chociaż kto wie :D
UsuńDziękuję, kolejny rozdział się pisze, chociaż częściej pojawiam się na LITT (spis blogów jest po prawej;) ).
Pozdrawiam
Nessa.