wtorek, 29 września 2015

7. Sojusznik

Demetri
Ręce wciąż mi się trzęsły, kiedy poderwałem Nessie na ręce, by nie ryzykować tego, że jednak mogłaby osunąć się na ziemię. Oddychałem spazmatycznie, chociaż tlen już od dawna był mi całkowicie zbędny do normalnego funkcjonowania. Niektóre przyzwyczajenia pozostawały silne i to nawet po wiekach od dnia, w którym odrzuciło się człowieczeństwo. Z drugiej strony, być może moje zachowanie miało związek tylko i wyłącznie z nią i tym, że przebywając przy Renesmee, na powrót zdołałem obudzić w sobie bardziej ludzką cząstkę, ale to w tamtej chwili wydawało mi się najmniej istotne.
– Co to było? – usłyszałem, ale nawet nie spojrzałem na Bellę. Nie potrzebowałem zdolności Jaspera albo dostępu do czyichkolwiek myśli, żeby zorientować się, że wampirzyca była przerażona. – Na Boga, co to…?
– A skąd mam to wiedzieć? – warknąłem na nią, nie mogąc się powstrzymać.
Zamilkła posłusznie, już tylko wpatrując się we mnie niespokojnie, ale przynajmniej decydując się na trwanie w ciszy. Zdawałem sobie sprawę z tego, że była zdenerwowana, zresztą tak jak i ja, ale nie byłem w stanie zrobić niczego, żeby jakkolwiek jej ulżyć. W porządku, była matką Nessie i bez wątpienia odchodziła od zmysłów, zamartwiając się o córkę, ale czy ja sam czułem się lepiej? Wciąż nie docierało do mnie to, czego oboje byliśmy świadkami, tym bardziej, że przez ułamek sekundy naprawdę miałem nadzieję na to, że Renesmee jednak się obudziła – że mamy przełom, pieprzony cud albo cokolwiek innego, czego mógłbym się uczepić, by nie postradać zmysłów.
No cóż, tak się nie stało.
Spojrzałem na wypraną z jakichkolwiek emocji twarzy wtulonej we mnie dziewczyny. Wszelakie oznaki życia zniknęły równie nagle, co się pojawiły, a ona znów zapadła się w nicość, chociaż naprawdę chciałem wierzyć w to, że po prostu spała. Tak było prościej, przynajmniej początkowo, bo sen nie jawił mi się jako coś niewłaściwego, tym bardziej, że sam za nim tęskniłem. W zasadzie już nie pamiętałem, co to znaczyło zamknąć oczy i wyzbyć się wszelakich emocji, myśli i niechcianych uczuć, w zamian odczuwając już wyłącznie spokój. Co prawda zdawałem sobie sprawę z tego, że to nie było aż takie proste i że czasami ten przywilej również potrafił okazać się przekleństwem, tak jak i przez długie miesiące, kiedy Renesmee budziła się z krzykiem, dręczona koszmarami, ale sen mimo wszystko jawił mi się jako coś pożądanego. Łatwiej było docenić pewne rzeczy dopiero z chwilą, w której się je utraciło, a perspektywa wiecznego dnia niejednego byłaby w stanie przyprawić o zawroty głowy.
W milczeniu przeczesałem jej miedziane włosy palcami, po czym bardzo ostrożnie ułożyłem ją na łóżku. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w nią uważnie, szukając jakichkolwiek śladów, które świadczyłyby o tym, że jednak miała się obudzić albo że zrobiła sobie jakąkolwiek krzywdę, kiedy tak nagle zaczęła się rzucać, ale wszystko wydawało się być w porządku. Myśl o tym mimo wszystko mnie uspokoiła, chociaż wciąż odczuwałem narastające przygnębienie, w miarę jak zaczęła dochodzić do mnie myśl o tym, że tak naprawdę nic się nie zmieniło. Po części chyba nadal byłem w szoku, targany sprzecznymi emocjami, których w żaden sposób nie byłem w stanie uporządkować, a które stopniowo doprowadzały mnie do ostateczności. Wciąż pamiętałem jej zamglone spojrzenie i wyraz twarzy, kiedy spoglądała na mnie czekoladowymi oczami, by po chwili wyszeptać to jedno, jedyne słowo.
Lilia.
Co takiego powinienem o tym myśleć? Nie byłem w stanie stwierdzić z czym wiązało się to imię, o ile to w istocie było imię. Nie potrafiłem stwierdzić, co takiego tak naprawdę czułem, słuchając jej głosu po długich tygodniach – i słysząc właśnie to, chociaż jakaś egoistyczna cząstka moje duszy naprawdę pragnęła tego, żeby zwracała się do mnie. A niech to diabli, w porządku! To zwłaszcza w obecnej sytuacji było najmniej istotne, ale naprawdę dałbym się nawet pokroić, byleby jeszcze raz usłyszeć jak wypowiada moje imię, a później móc zapewnić ją o tym, że już wszystko jest w porządku – że ze mną jest bezpieczna, że ją chronię i robię wszystko, byleby tylko zapewnić jej bezpieczeństwo… Chciałem wierzyć w to, że wbrew wszystkiemu to wiedziała – że była w stanie to wyczuć, dzięki czemu jakiekolwiek słowa byłyby zbędne – ale już dawno wyczerpałem wszelakie pokłady optymizmu, o ile kiedykolwiek byłem w stanie spojrzeć na jakąkolwiek sprawę z tak pozytywnym nastawieniem. Zwykle miałem się po prostu za realistę, chociaż mogłem założyć się o wszystko, że Hannah z nieskrywaną wręcz radością uświadomiłaby mnie, że jestem cholernym egoistą, dupkiem i największym pesymistą, jakiego kiedykolwiek widziała na oczy.
– Już dobrze – powiedziałem cicho, właściwie bezwiednie. Nie miałem pewności czy zwracam się do siebie, do wciąż roztrzęsionej Belli, czy może do Renesmee. Opadłem na skraj łóżka, raz po raz muskając blade policzki Nessie palcami, chcąc jakkolwiek ją uspokoić, chociaż leżała bezwładnie, zupełnie jakby była martwa, chociaż o tym starałem się nie myśleć. – Już jest… dobrze.
– Dzwoniłem do Carlisle’a – włączył się nowy głos. Obecność Edwarda mnie zaskoczyła, a jednak kiedy spojrzałem się w stronę wejścia do pokoju, przekonałem się, że wampir w istocie tkwił w progu. Szybkim krokiem podszedł do żony, by na ułamek sekundy otoczyć ją ramieniem, zanim przybliżył się do łóżka. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na moment, a ja niemalże oczekiwałem tego, że każe mi się odsunąć, ale nie zrobił tego, w zamian najzwyczajniej w świecie mnie ignorując i nachylając się nad córką. – Niedługo będzie – dodał, chociaż nie uważałem tego za jakąś szczególnie dobrą wiadomość.
– Tak? I co potem? – zapytałem z powątpiewaniem. Doktor może i robił, co mógł, ale badał ją już tyle razy, że gdyby miał coś wymyślić, już dawno mielibyśmy gotowy plan.
Edward nawet nie tracił czasu na to, żeby próbować mi odpowiedzieć. W milczeniu pogładził córkę po policzku, a po chwili drgnął niespokojnie i przeniósł dłoń na jej czoło.
– Jest rozpalona – stwierdził z wyraźnym niepokojem, a ja wydałem z siebie poirytowane prychnięcie.
– Zawsze jest – rzuciłem, zanim zdążyłem zastanowić się nad tym, co mówię. Zdążyłem już przyzwyczaić się do tego, że skóra Nessie była o wiele cieplejsza od mojej.
Tym razem spojrzał wprost na mnie, potrząsając z niedowierzaniem głową. Jego oczy pociemniały, ale nie byłem pewien czy za sprawą niepokoju, czy irytacji, którą wywołały w nim moje słowa.
– Wiem o tym, ale nie aż tak. To mała różnica, ale śmiem twierdzić, że jestem w stanie rozpoznać prawidłową temperaturę własnego dziecka – warknął na mnie.
Zacisnąłem usta, po czym raz jeszcze spojrzałem na Nessie, tym razem o wiele uważniej. Nie miałem pewności, czy to nie przypadkiem siła autosugestii, ale chyba w istocie w obawach Edwarda coś było, chociaż trudno było mi się skoncentrować na tyle, by jednoznacznie to ocenić. Wcześniej co prawda przed samym sobą zarzekałem się, że byłbym w stanie stwierdzić, gdyby jej fizyczny stan się pogorszył, ale trudno było mi skoncentrować się na czymkolwiek, kiedy moje myśli raz po raz uciekały do tego, co się wydarzyło – że otworzyła oczy, przemówiła i spojrzała na mnie. Przez moment naprawdę była ze mną, zanim ponownie straciła przytomność. Czułem, że coś nam umyka i że koncentrowanie się na objawach  rzeczywistości nie rozwiązuje problemu, ale to wciąż było zbyt mało, żebym zrozumiał wszystko. Już i tak martwiłem się o Renesmee, a jednak spoglądałem na nią w tamtej chwili i…
Pojawienie się Belli spowodowało, że chcąc nie chcąc usunąłem się na bok, pozwalając na to, żeby zajęła moje wcześniejsze miejsce przy córce. Natychmiast rzuciła się ją uspokajać, głaskać i dotykać, wyraźnie przejęta słowami męża. Sam wciąż nie mogłem przyjąć do wiadomości tego, że Nessie w istocie mogłaby mieć gorączkę, chociaż to przynajmniej wyjaśniłoby jej zachowanie i to, że być może majaczyła, przez co jej słowa najzwyczajniej w świecie nie miały sensu. Jeśli na dodatek w istocie jej organizm zaczynał się buntować, to znaczyło, że właśnie kończył nam się czas. Co prawda od początku wszyscy wiedzieliśmy, że utrzymująca się śpiączka to zaledwie początek i że w każdej chwili może dojść do przełomu – i to niekoniecznie na naszą korzyść – ale chyba mimo wszystko liczyłem na to, że po dwóch tygodniach letargu wydarzy się… cokolwiek pozytywnego.
Chociaż wszystko we mnie rwało się do tego, żeby być przy Nessie, obecność Edwarda i Belli skutecznie zmusiła mnie do trzymania się na dystans. Oparłem się plecami o ścianę, niezdolny do tego, żeby wyjść i zostawić ją chociaż na moment. W pewnym momencie przyłapałem się nawet na tym, że mimo wszystko wyczekuję pojawienia się Carlisle’a, chociaż sam nie byłem pewien, czego tak naprawdę oczekiwałem. Zaprzeczenia? Tego, że rodzice Renesmee byli przewrażliwieni? Sam nie wiedziałem, ale czułem, że jeśli natychmiast nie zajmę czymś myśli, najzwyczajniej w świecie oszaleję.
– Gdzie jest Fiona? – zapytałem po dłuższej chwili wahania.
Edward przeniósł na mnie wzrok. Nie wydawał się wrogo nastawiony, nawet pomimo tego, że zostawiłem go samego… z nieprzytomną wampirzycą na rękach.
– Zostawiłem ją w pokoju gościnnym – odparł takim tonem, jakby to było najzupełniej oczywistą sytuacją, że w pokoju obok leżała sobie kobieta, której szukaliśmy od tygodni. – Dalej nie wiem, co o tym myśleć.
– O czym wy mówicie? – wtrąciła Bella, rzucając mężowi naglące spojrzenie.
Edward spojrzał na żonę, najpewniej zamierzając mu odpowiedzieć, ale nie miał po temu okazji. Sam nie byłem pewien, który jako pierwszy zareagował na nieprzyjemny, przyprawiający o mdłości zapach, który nagle wypełnił powietrze, przynajmniej mnie skutecznie wytrącając z równowagi. Woń nie była jakoś szczególnie wyczuwalna, zwłaszcza przez wzgląd na to, że w domu na co dzień przebywała cała grupa wampirów, ale i tak skrzywiłem się, mając wrażenie, że leśny zapach drażni moje nozdrza i płuca, tak uciążliwy, że momentalnie zapragnąłem wycofać się gdzieś daleko, byleby nie musieć go znosić. Nie miałem pojęcia, co się dzieje, ale zdecydowanie nie przypadło mi to do gustu, zresztą tak jak i Edwardowi – jego oczy wyraźnie pociemniały, a on sam westchnął przeciągle, w dość oczywisty sposób zdradzając swoją irytację.
Chwilę jeszcze trwałem w bezruchu, zupełnie nie mając pojęcia, co powinienem o tej dziwnej zmianie myśleć. Już w następnej sekundzie coś mnie tknęło i nawet nie zastanawiając się nad tym, co robię, pośpiesznie wyszedłem na korytarz, bez słowa wyjaśnienia ruszając w stronę schodów. Nieprzyjemna myśl pojawiła się w mojej głowie, tak bardzo uciążliwa, że momentalnie zapragnąłem coś rozwalić – cokolwiek, byleby tylko odsunąć ją gdzieś na dalszy plan i przekonać samego siebie, że najzwyczajniej świecie coś sobie ubzdurałem. Naprawdę chciałem wiedzieć, że moi tak zwani „przyjaciele” nie posunęliby się aż tak daleko, tym bardziej, że zdawali sobie sprawę z tego, jakie ja mam podejście do sytuacji. Cholera, ktoś musiałby naprawdę upaść na głowę, żeby chcieć wystawiać moje nerwy na próbę akurat teraz, kiedy sam raz po raz posuwałem się do robienia rzeczy, które w innym wypadku zdecydowanie nie miałyby miejsca.
Wciąż naiwnie w to wierzyłem, ludzkim krokiem kierując się do salonu, ale wszelakie moje wątpliwości w dość brutalny sposób rozwiał podniesiony głos wściekłej Rosalie:
– Czy ktoś mi wyjaśni, dlaczego w całym domu śmierdzi przemoczonym kundlem?!
Przez większość czasu uważałem ją za histeryczkę, a już na pewno nie żałowałem tego, że rzuciłem się tej cholernie irytującej kobiecie do gardła, ale tym razem zgadzałem się z nią w zupełności. To jedno pytanie dosłownie wyjęła mi z ust, chociaż sam pewnie ująłbym sprawę w o wiele bardziej dobitny sposób, o ile oczywiście byłbym w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowo – tym bardziej, że jeszcze zanim pojawiłem się w przedpokoju, u stóp schodów dostrzegłem stojącą niemalże na baczność, spoglądając na mnie w ostrzegawczy sposób Hannę. Jej mina i spojrzenie wydawały się zdradzać wszystko, tym bardziej, że wampirzyca wydawała się sprawiać wrażenie kogoś, kto właśnie wyczekiwał kary śmierci, w głowie wciąż jeszcze szukając sposobu na to, żeby jej uniknąć albo przynajmniej odciągnąć wykonanie wyroku w czasie.
Zamarłem wpół kroku, zaciskając palce na drewnianej poręczy, tak mocno, że w lakierowanej powierzchni jak nic powstały idealnie pasujące do moich palców odciski. Zacisnąłem usta w wąską linijkę, po czym wbiłem spojrzenie w stojącą dosłownie na wyciągnięcie ręki dziewczynę, zastanawiając się, czy gdybym teraz na nią warknął, udałoby mi się ją nastraszyć. Hannah zawsze była butna i zdecydowanie zbyt uparta, ale to ja w ostatnim czasie przechodziłem samego siebie. Musiała zdawać sobie z tego sprawę, jeśl zaś chodziło o to, czy miała powody do tego, żeby się mnie obawiać..
– Hannah… – Wymówiłem jej imię starannie, niemalże uprzejmie, chociaż to w jakiś sposób wydało mi się nawet gorsze. Zamilkłem na moment i raz jeszcze zmierzyłem ją wzrokiem, koncentrując się przede wszystkim na jej rubinowych tęczówkach. – Hannah – zacząłem raz jeszcze, robiąc ostrożny krok naprzód. – Czy byłabyś taka dobra i powiedziała mi, że wcale nie zrobiliście z Felixem tego, o co właśnie was podejrzewam i…?
– Dem – przerwała mi zniecierpliwionym tonem. – Bez takich tanich zagrań, w porządku? Jak chcesz skopać mi tyłek, ustaw się w kolejce. Już i tak mam beznadziejny dzień, więc przynajmniej ty jeden mnie nie denerwuj, bo nie ręczę za siebie! – warknęła, przy końcu znacznie podnosząc ton głosu.
Natychmiast urwałem, równie zaskoczony, co i na swój sposób rozbawiony tym, że akurat teraz mogłaby zwracać się do mnie właśnie takim tonem. A niech to diabli! Ta dziewczyna wciąż mnie zadziwiała, tym bardziej, że miała charakterek. Z drugiej strony, Hannah po prostu była szalona, a przynajmniej w takim przekonaniu sukcesywnie utwierdzałem się już od naszego pierwszego spotkania, kiedy to z takim uporem próbowała kłócić się ze mną i Felixem, chociaż każdy z nas był w stanie bez konsekwencji ją zabić. Chyba nigdy nie miałem zrozumieć kobiet, zwłaszcza takich jak ona, ale prawda była taka, że… No cóż,  na swój sposób to było dobre. Wiedziałem o tym, tak jak i zdawałem sobie sprawę z tego, że Hannah i Felix zaczynali mieć mnie dość. Już od dłuższego czasu istniało między nami narastające sukcesywnie napięcie, a ja miałem wrażenie, że  w każdej chwili któreś z nas jednak wybuchnie, a my pozabijamy siebie nawzajem.
Wypuściłem powietrze ze świstem, po czym uniosłem ręce, by energicznie potrzeć skronie. W porządku, w przypadku wampira ból głowy był naturalnie niemożliwy, ale to i tak nie miało faktu, że w ostatnim czasie zupełnie nie byłem sobą. Wszystko było nie tak, a my zamiast trzymać się razem, dodatkowo walczyliśmy między sobą, co zdecydowanie nie miało sensu. Chciałem jakoś nad sobą panować i udawać, że wszystko jest w porządku, ale kłamstwem byłoby stwierdzić, że to takie proste. Emocje mnie przytłaczały, zwłaszcza te nowe, których nie doświadczyłem nigdy wcześniej, a przynajmniej nie pamiętałem, bym kiedykolwiek czuł w ten sposób. Renesmee rozbudziła jakąś cząstkę mnie, która przez całe wieki pozostawała uśpiona i chociaż przy niej czułem się dobrze z tą niemalże zapomnianą przeze mnie naturą, wszystko zaczynało się sypać z chwilą, w której jej przy mnie zabrakło, a mnie dosięgła jakże uciążliwa bezradność.
Cholera, to nie miało być tak. Nie sądziłem, że kiedykolwiek znajdę się w takiej sytuacji – że ktokolwiek aż do tego stopnia wpłynie na mnie i to, czego mógłbym pragnąć. Nie pojmowałem własnych uczuć, zwłaszcza tęsknot i pragnień, których nie zaznałem przy żadnej innej kobiecie. Nie byłem pewien kiedy i dlaczego, ale czułem, że moje uczucie do Renesmee już jakiś czasu wymknęło się spod kontroli, przekraczając moje zdolności pojmowania. Ta… miłość nie była tym, co przywykłem czuć, przez co sam już nie potrafiłem stwierdzić, w jaki sposób powinienem postępować albo jak się zachować – wobec niej, jej rodziny, przyjaciół… Do tej pory byłem sam, po prostu ja i moje problemy – o ile tym mianem można było określić moje debaty z Felixem na temat tego, który z barów w okolicy wydawał się najodpowiedniejszy do tego, żeby zapolować… I nie tylko. Służba w szeregach Volturi była obowiązkiem, który wypełniałem bez większych emocji, nie tylko za sprawą daru Chelsea, która wpływała na nasze przywiązanie do władców i siebie nawzajem. Te uczucia były proste i na swój sposób sztuczne, nic nieznaczące, tak jak i znakomita większość relacji, które nawiązywałem przez całe wampirze życie. Może i potrafiliśmy z Felixem polegać na sobie nawzajem, ale to również nie był skomplikowany rodzaj przyjaźni, sprowadzający się przede wszystkim do wzajemnego chronienia sobie tyłków, jeśli już zdarzyło się wpakować nam w jakieś poważniejsze kłopoty. W porządku, polegaliśmy na sobie i to w istocie była dość trwała relacja, ale to, co zacząłem czuć z chwilą pojawienia się Renesmee…
Gubiłem się w tym.
A moja przewodniczka w tym nowym, zdecydowanie bardziej ludzkim życiu, w każdej chwili mogła umrzeć, zostawiając mnie samego z tym, czego zdecydowanie nie rozumiałem.
– Nie musisz mi przypominać, że jestem dupkiem – wymamrotałem pozbawionym chociażby cienia wesołości tonem. – To moje drugie imię, więc nie bądź zdziwiona.
– W tej chwili powiedziałabym raczej, że przedstawiasz obraz nędzy i rozpaczy – odparła Hannah, ale w jej głosie pojawiło się coś, czego szczerze nie znosiłem: współczucie. A niech to! Jeszcze tego było mi potrzeba! – Co z Nessie? – zapytała pośpiesznie; najwyraźniej wyczuła moją niechęć, bo postanowiła się zreflektować: – Pytam dla zasady, bo to moja przyjaciółka.
Gdyby nie całe to szaleństwo i to, że na swój sposób nadal byłem na nią zły, może nawet udałoby mi się wysilić na złośliwy uśmiech.
– Jeśli wierzyć Edwardowi, zaczęła gorączkować – oznajmiłem grobowym tonem. – Nie patrz tak na mnie. Ja też czuję, że to niedobrze.
– Hm… A co na to szanowny teść? – zapytała, a ja machnąłem niecierpliwie ręką, nakazując jej milczenie.
– Cicho! – Niespokojnie obejrzałem się w stronę schodów, w duchu modląc się o to, by wampir był zbyt przejęty stanem córki, żeby dodatkowo przejmować się nami. W ułamku sekundy doskoczyłem do Hanny, bezceremonialnie ujmując ją pod ramię i odciągając na bok; w korytarzu stanowczo przycisnąłem ją do ściany, a ona pisnęła cicho, chociaż jako wampirzyca nie miała prawa czuć bólu. – Przysięgam, że jeśli masz teraz jakieś nieprzyzwoite myśli, to… Och, po prostu przestań – syknąłem, całym sobą wysilając się, żeby nie zacząć rozpamiętywać tego, co zaszło między mną a Renesmee w celi.
Hannah spojrzała na mnie w sposób sugerujący, że poważnie wątpi w moje zdrowie psychiczne, ale bez większych wyrzutów sumienia zdecydowałem się na to, żeby ją zignorować. Zmrużyła oczy, wyraźnie zagniewana, ale i na to nie zwróciłem większej uwagi, zbyt zajęty własnymi myślami, bo dodatkowo zadręczać się tym, czy sposób mojego zachowania względem niej był właściwy.
– Przecież ja nic… – zaczęła, a potem nagle urwała i spojrzała na mnie podejrzliwie. – Chwila! Czy ty i Nessie…?
Jedno moje spojrzenie wystarczyło, żeby ją uciszyć.
– Jeśli z twojej winy Edward mnie zabije, przysięgam, że będę cię nachodził po śmierci – syknąłem. – Wszystko jedno – mam duszę, czy nie.
– Z praktycznego punktu widzenia, Dem, oboje jesteśmy martwi – uświadomiła mnie spokojnie. – Co oczywiście nie znaczy, że przestałam z tego powodu lubić moje ramię. Gdybyś był teraz tak dobry i mnie puścił…
– Co wyście zrobili, Hannah? – przerwałem jej szorstko, ale odsunąłem się do tyłu, chcąc nie chcąc oswobadzając wampirzycę ze swojego uścisku.
Obrzuciła mnie wymownym spojrzeniem, po czym w pośpiechu wyminęła mnie, odsuwając się na bezpieczną odległości. Wywróciłem oczami, w ostatniej chwili powstrzymując się do jakiejś złośliwej uwagi na temat tego, że mogłaby się mnie obawiać. Gdyby w istocie tak było, zdecydowanie nie przyszłoby jej do głowy stać do mnie w kontrze, a jednak niemal na każdym kroku wydawała się podkreślać to, że ma opinię moją i Felixa w szanownym poważaniu. Jakby tego było mało, jeszcze zanim doczekałem się odpowiedzi, wyczułem wyraźne poruszenie w salonie, nawet bez pytania o sytuację nie mając wątpliwości co do tego, kogo zastałbym w pomieszczeniu, gdybym zdecydował się tam zajrzeć.
Znowu doszedł mnie głos Rosalie, chociaż tym razem jej wypowiedź zdecydowanie nie nadawała się do tego, żeby ją przytoczyć. Spojrzałem na Hannę i bez słowa ruszyłem w tamtą stronę, udając, że dostrzegam, że wampirzyca wygląda na chętną, żeby mnie zatrzymać. Co jeszcze chciała mi tłumaczyć? Byłem przybity, a nie cofnięty w rozwoju, chociaż znając tę wampirzycę, mogłem założyć się o to, że stawała między tymi dwoma pojęciami znak równości. Usiłowałem zachować przynajmniej względny spokój, jednak prawda była taka, że wszystko we mnie aż gotowało się na myśl o tym, że ona i Felix naprawdę mogliby sprowadzić do domu kundla! Na Boga, gdyby przynajmniej chodziło o konieczność współpracy ze zmiennokształtnym, jeszcze jakoś bym się z tym pogodził, ale to byłoby zdecydowanie zbyt proste. Nie, mnie musiał dostać się były, wpojony dupek, o którym co prawda Nessie rzadko wspominała, ale wiedziałem dość, by postrzegać go jako potencjalne zagrożenie. Co więcej, podświadomie czułem, że bratanie się z wilkami jedynie pogorszy sprawę, nawet jeśli faktycznie istniała szansa na to, że te istoty będąc w stanie podsunąć nam kilka istotnych wskazówek.
Nerwowo zacisnąłem dłonie w pięści. Cholera, byłem w naprawdę podłym nastroju, a to mogło skończyć się różnie, tym bardziej, jeśli moje podejrzenia były słuszne – w końcu kto normalny dogadałby się z facetem, który mógł chcieć odebrać mu miłość życia? Miałem złe przeczucia, zresztą jakoś nie wierzyłem w nagłą przyjaźń międzygatunkową, zwłaszcza po tym, co wydarzyło się ponad osiemnaście lat wcześniej. Kundle już wtedy nie pałały do nas sympatią, a jeśli ich reakcja miała być przynajmniej w połowie zbliżona do tej Cullenów, nie sądziłem, żeby skończyło się to jakoś szczególnie dobrze. Miałem wrażenie, że w ostatnim czasie wszyscy byliśmy szczególnie rozchwiani emocjonalnie, a to mogło skończyć się różnie. Byłem gotowy rozszarpać nawet Rosalie, kiedy wytrąciła mnie z równowagi, więc co tak naprawdę miało powstrzymać mnie przed podniesieniem ręki na któregokolwiek ze zmiennokształtnych? Ten śmieszny pakt, który Cullenowie zawarli ze swoimi czworonożnymi przyjaciółmi? No bez żartów! To było dawno, zresztą nie przypominałem sobie, żebym kiedykolwiek zarzekał się, że dostosuje się do absolutnie wszystkich reguł, a już zwłaszcza takich, które jak nic podniosłyby mi ciśnienie, gdybym tylko mógł pochwalić się bijącym sercem.
– Przestań ironizować – usłyszałem, a chwilę później tuż za mną dosłownie zmaterializował się Edward. – I bez głupich numerów, bo naprawdę zrobię ci krzywdę. – Zmrużył oczy i spojrzał na mnie ostrzegawczo. Uważał, że jest w stanie na mnie wpłynąć, na dodatek tylko dlatego, że raz poszedłem mu na rękę, jeśli chodziło o rozmowę w cztery oczy? – Najlepiej zostań tutaj – warknął do mnie, już w następnej sekundzie bezceremonialnie przepychając się obok.
Spojrzałem na niego z powątpiewaniem, ale już zdążył zniknąć w salonie. Usłyszałem jego względnie spokojny głos, chociaż po tonie poznałem, że sam nie był zachwycony perspektywą współpracy z kimś, kto w rzeczywistości powinien być naszym naturalnym wrogiem. Już nawet nie chodziło o doszukiwanie się różnic między zmiennokształtnymi a dziećmi księżyca, które tak namiętnie wybijał w przeszłości Kajusz, ale o sam fakt tego, że jakiś kundel…
– Chcę ją zobaczyć – doszedł mnie obcy, odrobinę zachrypnięty głos.
To jedno zdanie zmieniło wszystko. Zanim zdążyłem zastanowić się nad tym, co robię, pośpiesznie ruszyłem śladem Edwarda, chyba jedynie cudem wciąż będąc w stanie zachować spokój. Gdzieś za moimi plecami Hannah wypowiedziała moje imię, ale zignorowałem ją niemalże z dziką przyjemnością, zbyt skoncentrowany na zupełnie innej kwestii. Nie miałem pojęcia, co chciał odpowiedzieć psu Edward, ale jedno było pewne – prędzej połamałbym komuś kości, aniżeli pozwolił na to, by jakikolwiek wilk zbliżył się do Renesmee, na dodatek teraz. Co prawda instynkt podpowiadał mi, że dziewczyna mogłaby mieć o to do mnie pretensje, ale nie dbałem o to. Była chora, a ja w każdej chwili mogłem ją stracić, poza tym… No cóż, czego oczy nie widzą…
Gwałtownie zastygłem w progu, krzywiąc się mimowolnie, kiedy woń zmokłego psa stała się jeszcze trudniejsza do zniesienia. To na moment skutecznie mnie zdekoncentrowało, wybijając mi z głowy wszystkie głupie pomysły, ale bynajmniej nie powstrzymało przed nerwowym rozejrzeniem się dookoła. Pierwszym, co zwróciło moją uwagę, już na wstępie okazali się dwaj pokaźnej postury mężczyźni – i to nie tylko dlatego, że obaj byli na wpół nadzy, jeśli nie liczyć krótkich, wciągniętych w pośpiechu jeansowych spodenek. Sam nie byłem pewien, czego tak naprawdę się spodziewałem, ale w pamięci nadal miałem olbrzymie wilki, które towarzyszyły Cullenom podczas ich ostatniej konfrontacji z Volturi. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, że przecież ot tak mogli przeistaczać się w ludzi albo zwierzęta, w przeciwieństwie do dzieci księżyca mogąc cieszyć się pełną swobodą w kwestii przemiany. Nawet jeśli, bardziej prawdopodobne wydawało mi się to, że właśnie pod wilczą postacią pojawią się w domu, który w znamienitej większości zamieszkiwały wampiry, zwłaszcza po całych miesiącach komplikacji, które wywołał dar Hanny.
Zacisnąłem usta, próbując silić się na spokój i przynajmniej udawać, że instynkt wcale nie nakazywał mi rzucić się tej dwójce do gardła. Kiedy przyjrzałem się uważniej, przekonałem się, że jeden z nich wyglądał wciąż na dzieciaka, chociaż wyjątkowo wyrośniętego. Miał ciemne włosy, zaś w rysach twarzy i spojrzeniu brązowych oczu bez trudu doszukałem się czegoś sympatycznego, zupełnie jakby obecność wampirów nie robiła na nim wrażenia. To na mnie nt wytrąciło mnie z równowagi, bo wciąż nie do pojęcia było dla mnie to, że ktokolwiek mógłby bratać się ze swoim naturalnym wrogiem, wszystko wskazywało na to, że chłopak mógłby okazać się wyjątkiem.
Drugi z przybyszy wydał mi się o wiele bardziej czujny i bardziej… wrogo nastawiony. Tak przynajmniej odebrałem jego postawę, jeszcze zanim zdążyłby się odezwać, a ja zyskałbym niezbity dowód na to, że to właśnie on próbował naciskać na spotkanie z Nessie. Nie jestem pewien, jakim cudem udało mi się ot tak rozpoznać Jacoba, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że to instynkt albo po prostu obawa przed tym, że z jakiegokolwiek powodu mógłbym dziewczynę stracić. Ten wilk może i mógł okazać się naszym sprzymierzeńcem, ale to i tak nie zmieniało faktu, że z równym powodzeniem był w stanie zostać moją zgubą… No cóż, to samo w sobie wystarczyło, bym już na wstępie założył, że go nie polubię – i to najpewniej ze wzajemnością.
– Renesmee teraz śpi – oznajmiłem cicho, zanim zdążyłbym ugryźć się w język. Obaj zmiennokształtni jak na zawołanie spojrzeli w moją stronę, zresztą tak jak i Edward oraz Rosalie, którzy jak nic obawiali się tego, że za moment rozpętam małe piekło. – W zasadzie śpi już od dłuższego czasu, ale to nie ma teraz znaczenia. Ważne, że potrzebuje spokoju – powiedziałem z naciskiem; miałem nadzieję, że jakimś cudem do chłopaka miała dotrzeć dość subtelna wersja komunikatu „Wybacz, stary, ale zdecydowanie nie masz na co liczyć”.
– Kto to jest? – rzucił z irytacją właściciel tego cholernie irytującego, zachrypniętego głosu. Jak bardzo szalone było to, że już na wstępie dosłownie wszystko w nim doprowadzało mnie do białej gorączki?
Było coś obojętnego w spojrzeniu, którym mnie obdarował, chociaż wyraźnie się spiął, kiedy zauważył moje czerwone tęczówki. Gdyby nie sytuacja, pewnie nawet pokusiłbym się o pełen samozadowolenia uśmiech, całkiem usatysfakcjonowany taką reakcją. Obawiał się mnie? Tak byłoby najlepiej, tym bardziej, że miał powody. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że już na wstępie najrozsądniej będzie szczeniakowi pokazać, gdzie jego miejsce, skoro już uparł się tu przyjść, i jednak nie pogodził Hanny i Felixa do diabła, kiedy tylko dowiedział się kim są i co zrobili.
Zaplotłem ramiona na piersi, po czym przestąpiłem o krok naprzód. Panowanie nad emocjami przyszło mi z łatwością, tym bardziej, że miałem całe wieki na to, by wyrobić w sobie ten nawyk. Wiedziałem jak wzbudzać w innych nie tyle szacunek, co na pewno niepokój, poza tym… No cóż, ani mnie, ani nikomu innemu ze straży nie dało się odmówić tego, że potrafiliśmy mordować. To była część naszej egzystencji – część istnienia każdego wampira – i tylko od nas samych zależało, czy zamierzaliśmy pozwolić na to, by instynkt drapieżcy przejął kontrolę. Podejrzewałem, że te dzieciaki miały okazać się zdecydowanie zbyt pewne siebie, tym bardziej, że przez całe lata żyli w przekonaniu, że zdarzają się dobre wampiry, takie jak Cullenowie i ich „wegetarianizm”. To mogło skomplikować sprawę, ale z drugiej strony… Och, byłem skłonny oddać naprawdę wiele, byleby tylko znaleźć powód, by rzucić się któremukolwiek z nich do gardła!
Wyczułem ruch po swojej prawej stronie, dopiero w tamtej chwili zauważając wpatrzonego we mnie Felixa. Wampir wyprostował się, po czym spojrzał na mnie w ostrzegawczy, po części porozumiewawczy sposób. Uświadomiłem sobie, że w istocie spiąłem się i bezwiednie zacząłem zachowywać się prawie tak, jak podczas polowań, kiedy jeszcze byłem w trakcie podejmowania decyzji o tym, którą z ewentualnych ofiar zaatakować, ale mimo wszystko…
Cholera.
– Dem, daj spokój – rzucił cicho Felix. – Lepiej powiedz, co z Nessie. Co to za zamieszanie? – zapytał, a ja westchnąłem cicho.
– Sytuacja opanowana – odpowiedziałem lakonicznie. Naprawdę chciał rozmawiać ze mną na ten temat przy obcych? Dla mnie to byli intruzi, których zdecydowanie nie zamierzałem zaakceptować. – Powinienem zabić i ciebie, i Hannę… Daj mi przynajmniej jeden powód, dla którego teraz nie mam tego zrobić – dodałem.
Felix wywrócił oczami. Świetnie. Więc do tego wszystkiego zaczynałem brzmieć na tyle żałośnie, by moje groźby nie robiły na nim większego wrażenia?
– Zrobiliśmy to, co było trzeba – uciął stanowczym tonem. – Już i tak jedynie cudem wyszliśmy z tego cało, więc się nie wysilaj. Nie przyjęli nas zbyt miło, jeśli wiesz, co mam na myśli.
– Wtargnęliście na nasz teren – wtrącił Jacob. Gdybym był człowiekiem, ciśnienie jak nic by mi skoczył, osiągając wręcz alarmująco wysoki poziom. – Żadne z was zresztą nie było na tyle praktyczne, by wyjaśnić nam szczegóły. Renesmee żyje, ale…
– Nessie jest chora i właśnie w tym leży problem – przerwał mu Edward. Jego głos zabrzmiał stanowczo, poza tym miał w sobie coś, co sprawiło, że wszyscy chcąc nie chcąc skoncentrowaliśmy się na nim. – Alice natrafiła w Internecie na dość niejasne zmianki, które mogą nam pomóc… Czy też raczej Nessie, bo przecież tylko o nią tutaj chodzi. – Spojrzał znacząco na Jacoba i jego towarzysza. – To jakieś stare, plemienne legendy, ale nie mamy pewności, czego tak naprawdę dotyczą.
– I stąd prośba do nas, tak? – Jacob w dość sceptyczny sposób spojrzał na miedzianowłosego wampira. Kątem oka wciąż obserwował mnie i Felixa, wyraźnie czując się nieswojo z tym, że mógłby mieć któregokolwiek z nas za plecami. – Nieważne. Chcę ją zobaczyć – powtórzył z naciskiem.
Nerwowo zacisnąłem dłonie w pięści. Felix natychmiast przesunął się bliżej, jak gdyby nigdy nic kładąc mi obie dłonie na ramionach, ale ja wiedziałem swoje. Chyba nawet nie powinienem być zdziwiony po tym, że nieszczególnie ufał mi po tym, jak zaatakowałem blondynę, ale mimo wszystko…
– Czego, do diabła, nie zrozumiałeś w tym, że ona…? – zacząłem tonem, jednoznacznie sugerującym, że za nim nie przepadam, ale nie miałem okazji skończyć.
– Ona umrze, jeśli natychmiast się nie porozumiecie. Tak jak to widzę, a znam was wszystkich raptem chwilę.
Nie jestem pewien, czy którekolwiek z nas usłyszało wcześniej chociażby najcichsze kroki, ale to nie miało znaczenia. We wzburzeniu i tak nie zorientowałbym się, że nie jesteśmy sami, zresztą – pomijając Nessie – właścicielka zmęczonego, aczkolwiek zdecydowanego sopranu, była ostatnią osobą, którą spodziewałbym się zobaczyć w salonie.
Natychmiast obejrzałem się przez ramię, całkiem wytrącony z równowagi. Fi opierała się o framugę, zupełnie jakby utrzymanie się w pionie wymagało od niej mnóstwa energii, chociaż w przypadku wampira wydawało się to niemożliwe. Czarne włosy częściowo przysłoniły jej twarz, mocno kontrastując z mlecznobiałą cerą i sprawiając, że nieśmiertelna przywodziła na myśl zjawę, jednak nie to w tamtej chwili było najważniejsze.
– Już podałam wam rozwiązaniem. Naprawdę nie rozumiem na co jeszcze czekacie – stwierdziła, a przez jej twarz przemknął grymas. Nerwowo odgarnęła kosmyk włosów z twarzy, po czym westchnęła cicho. – A tak dla waszej wiadomości… Rosa jest bliżej niż wam się wydaje.
Po raz kolejny napisanie rozdziału zajęło mi dużo więcej czasu, niż pierwotnie zakładałam. No cóż, nie przeczę, że to przede wszystkim moja wina; w ostatnim czasie popadłam w letarg, poza tym pisanie finałowych rozdziałów Zagubionych w czasie wymagało ode mnie skupienia i czasu, w wyniku czego nie miałam siły na nic więcej. Tak czy inaczej, najważniejsze jest to, że z ostatecznej wersji jestem zadowolona. 
Właśnie zaczynam studia i to również powinno dość pozytywnie wpłynąć na moje pisanie, bo już od dłuższego czasu miałam dość przesiadywania w domu. Tak, tak – długa przerwa jest na dłuższą metę nużąca. Tak czy inaczej, liczę na to, że rozdziały będą pojawiały się częściej; przynajmniej postaram się, żeby tak było. 
Na koniec jak zwykle dziękuję za wszystkie komentarze. Rozdział z dedykacją dla Guśki, Gabi, Karoliny K. i przede wszystkim dla nowej czytelniczki, cocount.jpg, która nieświadomie dodała mi motywacji do skończenia siódemeczki, którą wredna ja już od dłuższego czasu miała na dysku – z tym, że brakło mi chęci na to, żeby ją dokończyć. 

Do napisania,
Nessa. 

9 komentarzy

  1. O Boże, jest. JEST.
    Lecę czytać zanim złamię łóżko moim podekscytowanym podskakiwaniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Poziom testosteronu taki wysoki, Jacob taki irytujący, Dem taki niesamowity. Wow. Hannah, ty idiotko. Wow.
    Nie, ale tak na serio, to właśnie chciałam zabić Jacoba - nie żartuję. Boże, jak ja kocham takie momenty, w których wszystko najprawdopodobniej się skomplikuje. :')
    Oczywiście mam taką cichą nadzieję, że wywiąże się między nimi jakaś walka bo naprawdę, ciekawa jestem jak byś to opisała. Poza tym to są właśnie moje klimaty, oj tak.
    Muszę Ci jednak przyznać, że za cholerę nie mogę domyślić się o co chodzi z Renesmee i tą śpiączką, jedyne co przychodzi mi do głowy to jedna wielka pustka i aż nie mogę wysiedzieć na miejscu, z nadzieją, że w końcu to ujawnisz. I Ty dziwisz się, że jestem podekscytowana? Właśnie znalazłaś osobę, która wytatuowała by sobie cytaty z Twojego opowiadania na czole. XD
    Podsumowując, postaram się dawać Ci więcej motywujących kopniaków. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej. <3
    Wreszcie się doczekałam rozdziału. Trzeba Cię czasami porządnie w tyłek kopnąć, żebyś pisać zaczęła. Tak samo jest ze mną, więc doskonale rozumiem co masz na myśli mówiąc, że potrzebowałaś motywacji do napisania końcówki siódmego rozdziału. Od razu mogę powiedzieć, ze czekanie na rozdział się opłacało.
    Rozbroiłaś mnie tekstem Demetriego do Edwarda, ciekawe co sobie tatuś pomyślał, kiedy się dowiedział, że jego córeczka jest zawsze rozpalona. :D Czytając to brzmi znacznie zabawniej niż czytając w rozmowie. Całe szczęście, że Demowi się słówka nie pomyliły i powiedział to "rozpalona", a nie "napalona". Coś czuję, że wtedy chłopak długo by nie pożył.
    Coś jest w Edwardzie co sprawia, że jest irytujący. ;-; ja nie wiem czy to dlatego, że odzwyczaiłam się od jego postaci czy miałaś taki plan, ale no... Trochę mnie Cullen wkurzać zaczyna.
    Haha, ojejku. Dem się boi, że wyjdzie na jaw to co wyrabiali z Nessie w tej celi. Edward zadowolony to by nie był, może stałby się jeszcze bardziej irytujący. Kto go tam wie, ale który tatuś byłby szczęśliwy wiedząc, że jego córka przespała się ze swoim chłopakiem? Chyba żaden xD
    " Ostatecznie doszedłem do wniosku, że już na wstępie najrozsądniej będzie szczeniakowi pokazać, gdzie jego miejsce, skoro już uparł się tu przyjść, i jednak nie pogodził Hanny i Felixa do diabła, kiedy tylko dowiedział się kim są i co zrobili...." a nie powinno być "I jednak nie pogonił Hanny i Felixa..."? ;)
    Jezu, ty uwielbiasz kończyć w takich momentach, prawda? Zawsze musisz nam to robić, a my musimy czekać sobie na kolejne rozdziały w niepewności nie wiedząc co będzie dalej. :< Takie rzeczy powinny być karalne. ;-; Rozdział czytało mi się lekko i z przyjemnością, a z jeszcze większą chęcią przeczytałabym ósemeczkę... I całą resztę. ;)
    Mam nadzieję, że będziesz miała wenę na dalsze pisania. <3
    Dziękuję za dedykację i cóż czekam bardzo (nie)cierpliwie na następny rozdział.
    Ściskam,
    Gabi. :* <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej
    Rozdział podoba mi sie. Zwłaszcza końcówka. Powoli mam dość tego żalu Demetriego. Wszystko rozumiem ale zaczyna przesadzać. Hanna i Felix chcieli dobrze a to ze tylko ten sposób przyszedł im do głowy... Trudno. Powinien schować dumę do kieszeni bo w ten sposób Nessie nie pomoże. Oni coś zrobili a nie tylko skaczą do gardła każdemu kto sie napatoczy.
    Jake... Hmm czuje ze jegonosoba trochę zamiesza w tej księdze ale nie wpłynie to na decyzję Nessie odnośnie chłopaka, z którym chce być- zwlaszcza ze przypuszczam ze ona jest w ciąży. Cóż Edward wpadnie w szał jak okarze sie to prawda:-)
    Fiona sie ocknęła. Hmm mam nadziee ze teraz akcja ruszy z kopyta..;-)

    Dziękuje kochana za dedykacje. Rozumiem ze zastój w domu jest bardzo demotywujacy dlatego cieszę sie bardzo ze dałaś rade sie zmobilizować:-) czekam na następny rozdział:-)

    Weny
    Guśka

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej !
    Napisałaś naprawdę świetny rozdział. Podobał mi się ten niespodziewany zwrot akcji z Fioną. Byłam przekonana, że po prostu umrze, a ona nagle budzi się i mówi takie coś... Jestem bardzo ciekawa co knuje Rosa.
    Uważam, że plan Hanny i Felixa był dobry. Czuję, że wilki i wampiry znów połączą swoje siły w obronie Renesmee ^^
    Rozumiem niechęć Dema do Edwarda. Ja bym nie wytrzymała, gdyby ktoś ciągle czytał w moich myślach xD Ale potrafię też zrozumieć dlaczego ojciec Nessie nie lubi Demetriego. No bo który ojciec lubi chłopaka swojej córki ? :D Rozbraja mnie jak bardzo Demowi zależy, aby to, co działo się w celi nie wyszło na jaw ;) Ja także przypuszczam, że Nessie może być w ciąży, więc raczej nie zatrzymają tego w sekrecie ;p
    Oczywiście dziękuję ci bardzo za dedykacje <3 Nie spodziewałam się tego :) To naprawdę bardzo miłe, że dbasz o swoich wiernych czytelników. A dedykacja od tak utalentowanej osoby jest podwójnie miła :)
    Życzę weny i przede wszystkim motywacji. I pisz szybciutko, bo ta końcówka jest... Ach, aż brak słów, by określić w jakim momencie skończyłaś :<

    Pozdrawiam i do nn :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej:* Nessie? TA Nessie? Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś zobaczymy na forum o Zmierzchu:)
    Do rzeczy, do rzeczy... uwielbiam Twoją kreację Demetriego, powoli przekonuję się do tej postaci. Bo wolę innych Volturi, ale Twój jest super:)
    W ogóle śliczny blog, na grafikę można się gapić i gapić
    Dużo rozdziałów, gratuluję samozaparcia i determinacji:)
    Fajnie, że ktoś jeszcze pamięta o Zmierzchu;)
    Będę podczytywać także weny życzę, duużo weny
    Pozdrawiam cieplutko Ainslie Volturi :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej ^^
      Dziękuję pięknie za komentarz i za wszystkie miłe słowa =) Staram się, tym bardziej, że pisanie to nieodłączna część mnie.
      "Ta Nessie"? To znaczy jaka? Znamy się? ^^ Jeśli o forach mowa, to bardzo możliwe. Hm... MBD może? Aż jestem ciekawa :D
      Bardzo cieszę się, że spodobała Ci się moja kreacja Demetriego. Weny i samozaparcia mi nie brakuje, co można zauważyć na innych moich opowiadaniach, ale to zawsze się przyda.
      Raz jeszcze dziękuję. Poprawiłaś mi nastrój :D
      Pozdrawiam,
      Nessa.

      Usuń
  7. A wiesz, nic osobistego, tak tylko mi się nick skojarzył... hm...chyba wszelkie możliwe o Zmierzchu z dwa trzy latka temu (Eternal Feelings, wszystkie edycje gdzie adminowała niejaka Blue i Artemis, Twilight in Polish...) grałyśmy bodajże z parę razy. Ale może to mi się pomieszało ostatnio zakręconam:D
    Także dużo weny życzę, bo naprawdę fajnie się czyta
    (Na blogach piszę gościnnie bardzo, tak że, przepraszam w razie czego za wszystkie nielogiczności^^)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, mnie to nic nie mówi =) Prowadziłam My Breaking Dawn, poza tym byłam na wielu innych forach, ale tych nawet nie kojarzę. Chociaż kto wie :D
      Dziękuję, kolejny rozdział się pisze, chociaż częściej pojawiam się na LITT (spis blogów jest po prawej;) ).
      Pozdrawiam
      Nessa.

      Usuń


After We Fall
stories by Nessa