Renesmee
Nie potrafię przypomnieć sobie, co tak naprawdę się
wydarzyło. Tkwię w ciemności, zawieszona w pustce, która w równym
stopniu mnie dezorientuje, co i napawa coraz silniejszym niepokojem. Choć
to powinno wydawać się przerażające, nagle uświadamiam sobie, że nie jestem w stanie
wyczuć własnego ciała, zupełnie jakby mnie nie było, choć jednocześnie
doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jestem – albo przynajmniej
powinnam być. Moje własne ciało wydaje mi się obce, tak jak i napierająca na
mnie ze wszystkich stron ciemność, nie pozwalająca mi nawet stwierdzić, czy
znajduję się w jakimś konkretnym miejscu, czy też wokół mnie nie ma
niczego, co mogłoby posłużyć mi jako punkt zaczepienia.
Przymykam oczy, a przynajmniej
wydaje mi się, że próbuję to zrobić, bo przez wzgląd na wszechobecny mrok,
przymknięcie powiek nie czyni najmniejszej nawet różnicy. Próbuję za wszelką
cenę zachować spokój i przekonać samą siebie, że wszystko jest w najzupełniejszym
porządku, ale to równie bezsensowne, co i wodzenie wzrokiem na prawo i lewo.
Nic nie słyszę, nic nie czuję ani nie widzę, a jedynym, co tak naprawdę mam,
są włącznie moje uczucia i myśli. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś
podobnego, a przynajmniej mam takie wrażenie, bo zdecydowanie nie podoba
mi się perspektywa tego, że taki stan rzeczy miałby się utrzymać przez dłuższy
okres czasu. W zasadzie sama myśl o tym mnie przeraża, tak jak i możliwość
stania się więźniem własnego umysłu, choć teoretycznie nie mam powodów do tego,
by w jakimkolwiek stopniu obawiać się samej siebie…
A może powinnam mieć, skoro
nawet nie potrafię stwierdzić, kim tak naprawdę jestem albo być powinnam.
Pustka w głowie mnie poraża,
być może nawet bardziej niż otaczająca mnie nicość. W pewnym momencie sama
już nie jestem pewna, co z tego, co dzieje się wokół mnie, jest prawdziwe
– o ile cokolwiek takie jest i to łącznie ze mną. Przez myśl przechodzi
mi, że mogę spróbować się poruszyć – zrobić choć niewielki krok naprzód, o ile
to możliwe, skoro nie mam nawet pewności, czy jestem prawdziwa. Podjęcie
jakiejkolwiek decyzji wydaje się graniczyć z prawdziwym cudem, a ja
nie potrafię znaleźć w sobie dość odwagi, by przynajmniej spróbować
zaryzykować. Prawda jest taka, że czuję coraz silniejsze pragnienie, by zacząć
krzyczeć z frustracji, ale jakoś nie mam złudzeń co do tego, czy
ktokolwiek będzie w stanie mnie usłyszeć. Gdziekolwiek jestem, nie mogę
liczyć na towarzystwo, co wydaje mi się równie oczywiste, co i fakt, że
nawet w swojej obecnej sytuacji muszę oddychać, choć sama nie potrafię
stwierdzić, jaki to ma sens.
Mimo wszystko ten stan rzeczy jawi
mi się w niezwykle znajomy sposób, choć sama nie jestem pewna, skąd biorą
się ta i jej podobne myśli. Dlaczego niczego nie pamiętam? To głupie
pytanie, tym bardziej, że nie ma nikogo, kto może mi odpowiedzieć, ale wydaje
się najzupełniej naturalne w mojej sytuacji. Próbuję przynajmniej udawać,
że jestem w stanie zapanować nad swoją sytuacją i wszystko
uporządkować, ale idzie mi to opornie, tym bardziej, że czuję się dziwnie
zmęczona. Nie wiem, czy ma to związek z oszołomieniem, czy czymkolwiek
innych, ale przez cały czas towarzyszy mi coraz silniejszy niepokój, którego w żaden
sposób nie potrafię zrozumieć.
Pamiętać…
Powinnam coś pamiętać… kogoś pamiętać… ale…
W przypływie frustracji, rzucam
się przed siebie. Rzucam i to
dosłownie, bo z chwilą, w której znajduję w sobie dość
samozaparcia, by spróbować przesunąć się do przodu, nagle po prostu lecę przed
siebie – i to tak gwałtownie, że początkowo nawet nie jestem świadoma
tego, co dzieje się ze mną i z moim ciałem. Przez ułamek sekundy mam
wrażenie, że popełniłam błąd i że za moment zacznę spadać, by przez resztę
wieczności zapadać się w pustkę, jednak nic podobnego nie ma miejsca.
W zamian czuję przytłumiony,
aczkolwiek jak najbardziej prawdziwy ból i uświadamiam sobie, że już nie
leżę zawieszona w ciemności. Coś się zmieniło, a ja wyraźnie czuję
twarde, choć dziwne w dotyku podłoże, które… wydaje mi się wilgotne?
Nie rozumiem tego.
Coraz bardziej zdezorientowana,
niepewnie otwieram oczy i unoszę głowę ku górze. Dookoła wciąż panuje
wszechogarniająca ciemność, więc mija dłuższa chwila, zanim jestem w stanie
oswoić się z sytuacją na tyle, by móc rozejrzeć się dookoła i cokolwiek
dostrzec. Moje nienaturalnie wyostrzone, aż nadto wrażliwe zmysły, podsuwają mi
coraz to nowe bodźce, co przyjmuję z nieopisaną wręcz ulgą. Świat wokół
mnie wciąż jest zimny i obcy, a ja podświadomie czuję, że nie mam prawa go pamiętać, ale to i tak
lepsze niż nic. Czuję, że w ciemności czeka szaleństwo i że to
prędzej czy później mnie dopadnie, ale teraz zamierzam zrobić wszystko, byleby
choć przez moment odwlec to przykre doświadczenie w czasie. Boję się i to
również wydaje mi się zrozumiałe, choć jednocześnie towarzyszy mi niejasne,
aczkolwiek kojące wrażenie, że jestem bezpieczna – przynajmniej w tym
momencie, ale jednak, jakby gdzieś tam czuwał nade mną ktoś, kto chciał tylko i wyłącznie
mojego dobra.
Drżę niekontrolowanie, po czym z pewnym
wysiłkiem próbuję się podnieść. Lodowate zimno, którego nagle doświadczam, skutecznie
wytrąca mnie z równowagi, bo dotychczas temperatura wokół jawiła mi się
jako całkowicie neutralna. W końcu jestem świadoma swojego ciała, ale nie
wiem, czy to dobrze, tym bardziej, że w kilka sekund później zaczynam
coraz bardziej dygotać. Nerwowym gestem obejmuję się, po czym energicznie
pocieram odsłonięte przedramiona, chcąc choć po części zapanować nad utratą
ciepła, ale to wdaje się całkowicie pozbawione sensu. W zasadzie z każdą
kolejną sekundą jest coraz gorzej, aż instynkt podpowiada mi, że powinnam
spróbować coś zrobić – wstać i nawet na oślep ruszyć przed siebie, byleby
tylko nie tkwić w miejscu, czekając aż coraz bardziej przenikliwy chłód
mnie wykończy.
Próbuję dostosować się do
własnych przeczuć, ale i tak potrzebuję dłuższej chwili, zanim udaje mi
się dźwignąć na nogi. Wciąż jestem obolała po upadku, ale nie zwracam na to
większej uwagi, bardziej przejęta tym, że świat wokół mnie zmienia się w niepokojący,
niezrozumiały dla mnie sposób. Czuję, że coś utraciłam, ale wspomnienia wydają
się odległe i nieosiągalne dla mnie, co samo w sobie wydaje mi się niepokojące.
Dlaczego? Próbuję zrozumieć, ale moje starania wydają się pozbawione sensu.
Myśli plątają się ze sobą, tak jak i podsuwane mi przez wyostrzone zmysły
bodźce, a ja czuję się coraz bardziej zagubiona i niezdolna do tego,
by choć po części bronić się przed tym, co dzieje się w moim wnętrzu. Chcę
się uspokoić – jakkolwiek zapanować nad własnym ciałem – byleby tylko zwiększyć
szanse zrozumienie tego, co się wydarzyło, a co wydaje się być gdzieś poza
moim zasięgiem – ale nie jestem w stanie.
Tym większym zaskoczeniem jest
dla mnie łagodny, srebrzysty blask, który jak na zawołanie rozprasza mrok wokół
mnie. Światło jest delikatne i anemiczne, a ja początkowo nawet nie
zdaję sobie sprawy z tego, że cokolwiek się zmieniło. Stopniowo przybiera
na sile, ale i tak mrużę odzwyczajone od jasności oczy, mrugając
pośpiesznie, by lepiej dostosować się do sytuacji. Mam ochotę osłonić twarz
ramieniem, ale powstrzymuję się i rozglądam dookoła, by utwierdzić się w przekonaniu,
że w istocie… jestem aż po kolana w wodzie. W zasadzie to
jeszcze niczego nie znaczy, skoro kulę się na ziemi, ale widok warstwy wilgoci,
która wydaje się napierać na mnie ze wszystkich stron, przyprawiając o nieprzyjemne
dreszcze, jest dla mnie nieprzyjemnym i coraz bardziej dezorientującym
doświadczeniem, które skutecznie wytrąca mnie już z i tak
zdecydowanie zbyt kruchej równowagi.
Nogi początkowo odmawiają mi
współpracy, kiedy instynktownie próbuję się poderwać, ale ostatecznie udaje mi
się uchwycić równowagę. Z pewnym opóźnieniem orientuję się, że choć
powinnam być przemoczona a biała sukienka, którą mam na sobie (Zabawne…
Dlaczego mam wrażenie, że nigdy wcześniej jej nie widziałam?) przesiąknięta
wodą, przekonuję się, że jestem absolutnie sucha. To sprzeczne z zasadami,
które znam, a przynajmniej wydaje mi się, że powinnam znać, choć nie
pojmuję, dlaczego prawda fizyki i normalnego
świata pamiętam o wiele lepiej niż to, co dotyczy się mnie.
W zasadzie o sobie nie wiem
niczego…
Drżę niekontrolowanie, po czym
obejmuję się ramionami, chcąc chronić się przed niezrozumiałym chłodem. Nie mam
pojęcia, czy to dziwne uczucie ma jakikolwiek związek z wodą, czy też
targającymi mną emocjami, a już zwłaszcza narastającym z każdą
kolejną sekundą niepokojem. Czuję jedynie, że wszystko jest nie tak, a ja
muszę jak najszybciej wydostać się z tego dziwnego miejsca – pustki, która
mnie otacza i którą czuję wewnątrz. Pragnę zacząć krzyczeć, ale nawet nie
wiem do kogo powinnam się zwrócić i czy w ogóle istniał ktoś, kto
powinien chcieć mnie wysłuchać. Bóg? Mało prawdopodobne. Być może wątpliwości
są w tamtej chwili najmniej właściwe, a ja powinnam chwytać się
wszystkiego, co może zapewnić mi choć odrobinę jakże upragnionej nadziei, ale
nie potrafię zmusić się do powoływania się na siły, które są mi obce. Jakie to
ma zresztą znaczenie teraz, kiedy…?
Z opóźnieniem przypominam sobie o jasności,
która tak nagle mnie otacza, więc rozglądam się dookoła, szukając ewentualnego
źródła srebrzystego blasku. Sama nie jestem pewna, czego powinnam się
spodziewać, ale ciekawość ostatecznie przeważa nad zdrowym rozsądkiem i jakimikolwiek
obawami. Jestem gotowa przysiąc, że gdzieś kiedyś słyszałam, że nie powinno
podążać się w stronę światła, ale… Och, czy to śmierć? Mam spodziewać się
znanego z licznych opowieści długiego tunelu i światełka, które
będzie przyciągało mnie jak żarówka nieświadomego owada? Sama nie wiem czy ta
myśl mnie bardziej niepokoi, czy bawi, tym bardziej, że nie chcę przyjąć do
wiadomości tego, że mogłabym być martwa. Nie
jestem, myślę z uporem i podświadomie wiem, że mam rację, chociaż
to z równym powodzeniem mogą być moje wewnętrzne pragnienia – na dodatek
takie, które w rzeczywistości nie mają racji bytu, absolutnie niezwiązane z rzeczywistością.
Z tym, że ja mam powód, dla
którego powinnam walczyć i chcieć dalej żyć. Co prawda nie potrafię go
sobie przypomnieć, ale jestem pewna, że…
Och,
jesteś pewna?
Krzywię się w odpowiedzi na
myśl, która jak na zawołanie pojawia się w moim umyśle. Pozornie nic nie
znaczy, a jednak wydaje się wyróżniać na tle niespójnych urywków i pytań,
które zadaję samej sobie przez cały ten czas. To naturalne, prawda? Dziwne, ale
mam wrażenie, że ta jedna myśl nie należy do mnie, choć taka możliwość wydaje
mi się irracjonalna.
Jednak… Czy faktycznie jestem
pewna?
Tak, jestem.
Muszę.
Muszę…
Mój wzrok pada na coś, co wydaje
się majaczyć w niewielkiej odległości ode mnie – nieregularny kształt
zawieszony gdzieś jakby w nicość, bo mimo obecności tego, co uznaję za wodę, wciąż otacza mnie przede wszystkim
mrok. Początkowo blask mnie oślepia, po chwili jednak jestem w stanie
rozpoznać, że źródłem mojego wybawienia jest cieniutki, ale niezwykle wyraźny
półksiężyc. Satelita wydaje się jaśnieć, a ja niemalże z ulgą poddaję
się jego światłu, choć w srebrnej aurze jest coś niepokojącego, co
sprawia, że instynktownie mam ochotę się wycofać. No cóż, nie robię tego, choć
dwie natury walczą we mnie, wystawiając na próbę i sprawiając, że zaczynam
czuć się coraz bardziej nieswojo, jakby ogólna dezorientacja sama w sobie
nie stanowiła problemu.
Przez kilka sekund nic się nie
dzieje, a ja po prostu stoję i spoglądam przed siebie, niemal jak
urzeczona widokiem niezwykłego zjawiska. Sierp księżyca jest piękny i na
swój sposób niepokojący, poza tym wydaje się stanowić jedyną prawdziwą rzecz w tym dziwnym
świecie, gdzie tak naprawdę nie ma niczego. Poruszam się prawie jak w transie,
bezwiednie robiąc krok na przód; tren białej sukienki muska moje odsłonięte
łyski, przez co robi mi się jeszcze bardziej zimno, ale to nie ma znaczenia.
Nieistotne jest również to, że
coś po raz kolejny zmienia się w otaczającej mnie pustce.
Początkowo tu subtelna zmiana, a ja
nie zauważam tego, że robi mi się odrobinę cieplej. Wkrótce przestaję drżeć,
wciąż uważnie wpatrzona w księżyc i jakby oczarowana jego pięknem.
Nie jestem w stanie odwrócić wzroku, a tym bardziej wycofać się,
poniekąd dlatego, że pomimo tego, że sukcesywnie zbliżam się do pulsującego
punktu, ten wydaje się pozostawać w tej samej odległości – lekko przekrzywiony,
intensywnie srebrny, piękny…
Jest coraz cieplej. W pewnym
momencie czuję się prawie jak podczas przyjemnie ciepłego, letniego dnia, co
jest miłą odmianą po wcześniejszym chłodzie…
A przynajmniej byłoby, gdyby
temperatura zatrzymała się na stałym poziomie, jakkolwiek przyjemnym dla mnie.
Nie jestem pewna, w którym
momencie tak naprawdę orientuję się, że cokolwiek zaczyna być nie tak. Niepokój
wzrasta, a moje wymęczone skokami temperatur i nadmiarem bodźców
wydaje się buntować przed coraz silniejszymi falami ciepła, które uderzają we
mnie w równie intensywny sposób, co wcześniej strach i dreszcze.
Lekko chwieję się na nogach, ale utrzymuję się na nogach, choć obraz zaczyna
zamazywać mi się przed oczami, a ja czuję się dziwnie słaba. Chcę iść, ale
wrażenie jest takie, jakbym się cofała, utrzymując się w pionie jedynie
siła woli, choć i tej zaczyna mi brakować.
Inny jest również świat wokół
mnie.
Widzę wyraźnie, jak dotychczas
przyjemne, neutralne dla mojego ciała i oczu srebro, stopniowo przechodzi w czerwień
– coraz intensywniejszą i bardziej agresywną, reagującą w równie
gwałtowny sposób, co wcześniej temperatura. Wciąż nie potrafię stwierdzić, co
to oznacza dla mnie, ale czuję, że tak być nie powinno; chcę to przerwać, ale
czuję się bezradna i aż nazbyt świadoma tego, że nie ucieknę – bo przecież
nie dało uciec się przed samą sobą.
To
tylko twoja wyobraźnia,
myślę pod wpływem impulsu. Cokolwiek
dzieje się wokół ciebie, to tylko twoja wyobraźnia…
Wiem to, a jednak nie
potrafię uwierzyć.
Półksiężyc zmienia się i nagle
jest już jarzącym się niebezpiecznie, krwistoczerwonym kształtem na niebie.
Serce gwałtownie mi przyśpiesza, waląc tak szaleńczo, jakby chciało połamać mi
żebra i wyrwać się na zewnątrz, ale to dzieje się gdzieś jakby poza mną.
Strach staje się coraz bardziej dominujący, ogłupiając i przyprawiając o zawroty
głowy, choć to równie dobrze może mieć związek z temperaturą – nie wiem i chyba
nie chcę wiedzieć.
Poza tym jest gorąco.
Tak bardzo gorąco…
Demetri
W milczeniu wpatrywałem się w Fionę. Kobieta z pewnym
wysiłkiem wyprostowała się, po czym przestąpiła o krok na przód, wolną
ręką wciąż przypatrując się framugi drzwi. Na moment przymknęła oczy, a ja
pomyślałem, że wygląda tak, jakby była wykończona albo coś ją bolało, choć w przypadku
wampira wydawało się to niemożliwe.
– O czym ty mówisz? –
zapytał Edward, przesuwając się bliżej. Wydawał się co najmniej
zdezorientowany, choć nieprawdopodobne wydawało mi się to, by ze swoimi
zdolnościami nie był w stanie wychwycić z myśli Fi tego, co próbowała
nam przekazać. – Rosa jest…
– Musi być gdzieś w okolicy,
jeśli jeszcze się nie zorientowaliście – uświadomiła nas Fiona, a już w następnej
sekundzie wydała z siebie cichy, zduszony okrzyk. Zaniepokoiło mnie to, bo
w każdej chwili mogła nam odlecieć i to zanim zdążyłaby powiedzieć
wszystko, co mogłoby nas zainteresować. – Obserwuje was od blisko dwóch
tygodni. Wy naprawdę… nie zoriento… zorientowaliście się? – zapytała, choć
wypowiedzenie kolejnych słów wydawało się przychodzić jej z wielkim
trudem.
Po jej słowach zapadła cisza,
podczas której jedynie w milczeniu lustrowaliśmy wzrokiem stojącą przed
nami nieśmiertelną, w czasie w którym ona wpatrywała się w nas.
Już w następnej sekundzie Felix jako pierwszy ruszył w stronę drzwi wyjściowych,
przemykając tuż obok chwiejącej się na nogach Fiony, by móc wypaść na zewnątrz.
W pierwszym odruchu zapragnęłam popędzić za nim, nagle mając trudność z tym,
by spokojnie ustać w miejscu. Czułem się jak kompletny idiota, na dodatek
całkowicie bezużyteczny, bo w całej swojej karierze tropiciela, nauczyłem
się polegać na własnych zdolnościach. Jak miałem czuć się z tym, że
kobieta, która gdzieś tam była, a która wydawała się kluczem do
rozwiązania dręczącej nas zagadki, igrała sobie ze mną, bo najzwyczajniej w świecie
nie potrafiłem jej odnaleźć?
Inaczej sprawy miały się z Fi,
która wydawała się płonąć gdzieś na granicy mojej świadomości, jaśniejąc
bardziej niż w ciągu minionych tygodni. Jeśli do tej pory Rosa ją
chroniła, teraz najwyraźniej nie widziała po temu powodów, by wyraźnie czułem
obecność stojącej naprzeciwko mnie wampirzycy. Ona sama ryzykowała wszystko,
łącznie ze swoim życiem, bo wciąż wszystko we mnie aż rwała się do tego, by
rozerwać ją na kawałeczki, choć jednocześnie czułem, że byłoby to idiotyczne.
Jaki cel miałaby w ujawnianiu się, gdyby faktycznie zamierzała nam
zaszkodzić?
– Szukanie jej niczego nie da.
To zdolna iluzjonistka – przypomniała cicho Fi, koncentrując rubinowe tęczówki
na mnie. – Zwodzi cię.
– Obie to robiłyście –
zarzuciłem jej, nie zamierzając udawać, że jestem do niej pozytywnie
nastawiony. – Co się zmieniło? – zapytałem, a do mojego głosu wkradła się
wyraźna nutka goryczy.
Fiona zacisnęła usta, po czym
spuściła wzrok.
– Może po prostu tego nie chcę…
Mściwe z nas istoty, ale ja nigdy taka nie byłam – oznajmiła z naciskiem.
Przez moment poczułem się naprawdę nieswojo, kiedy zmierzyła mnie wzrokiem. –
Nie chcę gonić za zemstą, chociaż mogłabym. I ty to wiesz.
Drgnąłem niespokojnie, dziwnie
zaniepokojony jej słowami. Coś w tonie Fiony sprawiło, że poczułem się
trochę tak, jakby próbowała mnie nimi uderzyć, co skutecznie dało mi do
myślenia. Początkowo sam nie byłem pewien, co tak naprawdę miała na myśli, ale
nagle zrozumiałem, tak, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Wampir, którego zabiłem, kiedy
byliśmy z Nessie w Greenpoint. Fiona jak najbardziej miała powodu do
tego, żeby pragnąć mojej śmierci, a ja z zaskoczeniem przekonałem
się, że nawet nie potrafiłem mieć do niej o to pretensji. Kiedyś bym tego
nie zrozumiał, ale przez ostatnie miesiące zmieniło się dość, bym w bardziej
złożony sposób zaczął pojmować uczucia i związane z nimi reakcje.
Wciąż nie byłem pewien czy to dobrze, czy źle, ale trudno było mi docenić
mętlik w głowie, tym bardziej, że ten towarzyszył mi już od dłuższego
czasu.
– Przepraszam – rzuciłem pod
wpływem impulsu, samego siebie zaskakując tym jednym słowem.
Oczy Fiony pociemniały, kiedy
spojrzała w moją stronę.
– Co takiego? – wyszeptała i zrozumiałem,
że udało mi się skutecznie wytrącić ją z równowagi.
– Powiedziałem, że… – zacząłem
spiętym tonem, jednak coś w spojrzeniu rubinowych tęczówek wampirzycy
skutecznie zamknęło mi usta.
Miałem wrażenie, że się
pogrążam, poza tym trudno było mi rozluźnić się w sytuacji, w której
rozmowa w cztery oczy była niemożliwa. Abstrahując od obecności kundli, a zwłaszcza
Jacoba, sama konieczność powiedzenia „przepraszam” była dla mnie nowa. Również
wyrzuty sumienia nie należały do kategorii rzeczy normalnych, a jednak
chyba właśnie to uczucie towarzyszyło mi w tamtej chwili. Nie byłem
pewien, czy cokolwiek zmieniłbym tamtego dnia, kiedy zaatakowałem Silence'a,
ale z drugiej strony… Co tak naprawdę zmieniłoby się, gdybym wtedy choć na
moment się zawahał? Nie wspominając o tym, że już nic nie było w stanie
zmienić się teraz, jeśli zaś chodziło o Fionę, byłem w stanie
wyobrazić sobie swoją reakcję, gdyby jedynym, co otrzymałbym po śmierci
Renesmee, było głupie, nic nieznaczące „przepraszam”.
– To teraz nie ma znaczenia –
ucięła stanowczo. – Z kolei ja… Ja nie mogę zostać długo. Ona mnie
wykończy i chyba wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę.
Kolejny raz zapanowało
milczenie, podczas którego po prostu parzyliśmy się na Fionę. Wciąż miałem w główkę
mętlik, przez co najzwyczajniej w świecie nie docierało do mnie to, że
Rosa znajdowała się gdzieś na wyciągnięcie ręki i najpewniej znakomicie
bawiła się naszym kosztem. Samo zachowanie Fi było dla mnie nie zrozumiałe, tym
bardziej, że w naturalny sposób powinna pragnąć tego, co jej przyjaciółka,
skoro przez śmierć Renesmee mogła z łatwością odegrać się również na mnie
– i to w o wiele bardziej satysfakcjonujące sposób, aniżeli po
prostu mnie zabijając.
Jakiekolwiek były jej motywu,
nie zamierzałem tracić czasu na to, żeby się nad tym zastanawiać. Otworzyłem usta,
gotów zadać kolejne pytanie, ale w tamtej chwili Fiona wydała z siebie
cichy okrzyk i zachwiała się niebezpiecznie, prawie tak jak w lesie,
kiedy… niejako straciła przytomność.
– Co do cholery…? – usłyszałem
gdzieś za plecami ochrypnięty głos kundla i jeśli miałem być ze sobą
szczery, przez moment korciło mnie, żeby zapytać dokładnie o to samo.
Edward w pośpiechu
doskoczył do wampirzycy, pośpiesznie ujmując ją pod ramię i stawiając do
pionu. Kątem oka zauważyłem, że Rosalie sztywnieje i gniewnie mruży oczy,
najwyraźniej nieszczególnie zachwycona tym, że jej brat mógłby przejmować się
kimś, kto miał jakikolwiek związek z tym, co spotkało Renesmee. Całe
szczęście, że nawet jeśli miała jakieś uwagi, zdecydowała się zachować je dla
siebie, Edward zresztą wydawał się bardziej skupiony na Fionie i jej
ewentualnych myślach niż na czymkolwiek innym – a już zwłaszcza kąśliwych
uwagach Rose.
– Co się tutaj dzieje? – zapytał
spiętym tonem.
Z zaskoczeniem przekonałem się,
że sprawiał wrażenie naprawdę zdezorientowanego – i to najdelikatniej
rzecz ujmują. W przypadku tego konkretnego wampira to zdecydowanie nie
było normalne, tym bardziej, że jego zdolności zwykle wystarczyły, żeby był w stanie
zgromadzić przynajmniej cześć potrzebnych mu informacji. Miałem wrażenie, że
tak jak ja czy znamienita większość członków straży Volturi, Edward nauczył się
polegać na swoim darze, ten jednak w przypadku Fiony i Rosy wydawał
się całkowicie bezużyteczny.
– Wciąż się nie
zorientowaliście? – zapytała w zamian. W tamtej chwili przeszło mi
przez myśl, że jeśli znowu zamierzała mówić zagadkami, wtedy niezależnie od
wszystkiego byłbym skłonny zrobić jej krzywdę. – Powiedziałam, że Ro…
– Do cholery, to wiemy –
przerwałem jej szorstko. – Lepiej przejdź do rzeczy. Dlaczego Rosa miałaby chcieć
zrobić coś tobie?
– Bo wam pomagam? – warknęła
tamta.
No cóż, to było oczywiste, ale
przecież nie to miałem na myśli!
– I my mamy tak po prostu
to kupić? – zapytałem z powątpiewaniem. – Jak na razie wiem jedynie tyle,
że bawisz się w altruistkę i wybawcę. Dalej nie mam pojęcia, co…?
Urwałem, bo Fiona znowu
skrzywiła się i uwiesiła na ramieniu Edwarda, najpewniej utrzymując się w pionie
wyłącznie dzięki jego obecności. Ze świstem wypuściła powietrze, zachowując się
trochę tak, jakby coś ją bolało. Tym razem przynajmniej nie odpłynęła, choć do
tej pory nie miałem pojęcia, jak miałaby tego dokonać.
– Och… To zaczyna być coraz
bardziej uciążliwe – stwierdziła, po czym zacisnęła powieki, by łatwiej
powstrzymać kolejny grymas. Przez dłuższą chwilę milczała, aż zacząłem się
martwić tym, że znowu zostaniemy z niczym, niezależnie od tego, jak bardzo
mogłaby chcieć nam pomóc. – Jak często macie wrażenie, że właśnie spalacie się
żywcem? – zapytała niemal pogodnym tonem, co samo w sobie okazało się
o wiele bardziej makabryczne od jej słów.
– To ona ci to robi? – zapytała
natychmiast Rosalie. – To próbujesz nam wmówić? Że twoja własna przyjaciółka…
– W ten sposób nie
zachowywała się moja przyjaciółka –
przerwała jej chłodno Fiona. Zacisnęła zęby, a z głębi jej gardła wyrwało
się przeciągłe warknięcie. – Przyjaźń zresztą jest przereklamowana, tak jak
i miłość. To zazwyczaj ci, których dopuścisz najbliżej siebie, najszybciej
pokurzą się o to, żeby wbić ci nóż w plecy.
Zacisnąłem usta, nawet słowem
decydując się nie komentować jej wypowiedzi. Najbardziej przerażające było to,
że kiedyś sam myślałem dokładnie takimi samymi kategoriami, zanim w moim
życiu pojawiła się Nessie. Nie musiałem pytać, żeby wiedzieć, że Fiona też
kiedyś kochała – i że najpewniej sam skończyłbym o wiele marniej od
niej, gdybym stracił Renesmee. To sprawiało, że w tym bardziej
zdesperowany sposób byłem gotowy walczyć o to, żeby ją ocalić, nawet gdyby
to miało się okazać ostatnią rzeczą, którą miałbym zrobić.
– Do rzeczy – powtórzyłem
z naciskiem. Zabrzmiało to szorstko, ale coś w zachowaniu Fi i jej
słowach sprawiło, że z pełnym przekonaniem musiałem przyznać, iż do tej
pory traciliśmy czas. Jeśli faktycznie było aż tak źle, jak próbowała nam
uświadomić, tym bardziej musieliśmy działać. – Więc ona tutaj jest, tak? Gdzieś
w okolicy… – Zacisnąłem dłonie w pięści w nerwowym geście, co
najmniej wytrącony z równowagi tym, że jako tropiciel mógłbym się nie
zorientować. Ba! W zasadzie żadne z nas na to nie wpadło, pozwalając
na to, żeby igrała z nami przez te wszystkie tygodnie. – I dręczy
cię, tak jak Renesmee, a więc…
– Sprawa z twoją dziewczyną
jest bardziej skomplikowana. Jeśli uważasz, że śmierć to najgorsze, co może ją
spotkać, jesteś w błędzie – oznajmiła poważnym tonem. – Rosa to sadystka.
Zawsze wiedziałam, że jest mściwa, ale to, jak zareagowała po śmierci Sean’a…
Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie. A uwierz mi, ja
i Rosa znamy się długo.
Spojrzała na mnie dziwnie
zamglonymi, rubinowymi oczami. Gdzieś w jej spojrzeniu krył się znajomy mi
już ból, ale starałem się o tym nie zastanawiać… Tak jak i nad tym,
że skoro ta mała wariatka była w stanie bawić się zmysłami Fiony, mogła
spokojnie pokusić się o uprzykrzenie życia któremukolwiek z nas.
Cudownie. Po śmierci Jane, nagle
okazywało się, że potrafiąca wytworzyć iluzję bólu wampirzyca jest w gruncie
rzeczy miła i absolutnie niegroźna – a przynajmniej w porównaniu
z zrozpaczoną wariatką, która była w stanie dokonać o wiele
bardziej spektakularnych czynów samą tylko siłą umysłu, na dodatek bez względu
na odległość.
– Dla mojej przyjemności,
możecie być nawet siostrami, bo to i tak niczego nie zmienia – oznajmił
Jacob, obrzucając wampirzycę wrogim spojrzeniem. – Chcesz pomóc, ta? Więc
lepiej powiedz nam, co mamy zrobić, bo naprawdę…?
– Za dużo szczekasz, kundlu –
obruszyłem się. – Przecież mówi… Bo masz taki zamiar, prawda? – zapytałem dla
pewności, nagle zaczynając wątpić we własne zapewnienia.
Fiona obrzuciła mnie ponurym
spojrzeniem.
– Powiedziałam wam –
przypomniała usłużnie. – Ni’ihau.
Myślałam, że kiedy ja… Kiedy ona mnie… – Urwała i potrząsnęła głową. –
Powinniście byli to sprawdzić.
– Zdajesz sobie sprawę z tego,
jak to brzmi? – zapytałem, spoglądając na nią w niemniej skonsternowany
sposób, aniżeli w chwili, w której zaczęła wypowiadać to dziwne słowo
po raz pierwszy. Wtedy byłem przekonany, że bredziła i być może coś
w tym było, choć z równie wielkim powodzeniem mogło się okazać, że
próbowała zażartować sobie naszym kosztem. Jeśli Rosa faktycznie była taka
okrutna, zaryzykowanie życia koleżanki i zwodzenie nas w każdy
możliwy sposób mogło okazać się jak najbardziej w jej stylu. – To jakaś
choroba, czy jak? – zaryzykowałem, próbując jakoś zebrać fakty; nie byłem
pewien, czy nazwanie tego, co działo się z Nessie, ma jakikolwiek sens,
ale chciałem wierzyć w to, że w ten sposób łatwiej przyjdzie nam
znalezienie rozwiązania.
– To wyspa – uświadomił mnie
Edward. Spoglądał na Fionę, wciąż próbując utrzymać ją w pionie, ale
podświadomie czułem, że tym razem nie próbował czytać wampirzycy w myślach,
dla odmiany mówiąc o rzeczach, które już wiedział. – Wchodzi w skład
Hawajów, a przynajmniej tak mi się wydaje… Najmniejsza i najmniej
znana – ciągnął, ostrożnie dobierając słowa. Lekko zmarszczył brwi, po czym
spojrzał na Fionę. – Chyba jest prywatna, prawda?
Kobieta krótko skinęła głowa.
– Nawet nazywa się ją Zakazaną Wyspą, chociaż to brzmi trochę
zbyt dramatycznie jak na mój gust – przyznała, po czym lekko przekrzywiła
głowę, jakby chcąc lepiej się skoncentrować. – Tamtejsza ludność odcięła się od
dzisiejszego świata. W większości to rdzenni mieszkańcy, dość wrogo
nastawieni do obcych… W zasadzie nikt z zewnątrz nie jest tam mile
widziany, jeśli wiecie, co mam na myśli – dodała i spojrzała
porozumiewawczo na każdego z nas z osobna. – Ale komuś takiemu jak
Rosa trudni jest odmówić. Wiem, że spędziła tam trochę czasu, chociaż nigdy nie
powiedziała mi wprost dlaczego… Mam wrażenie, że wszystko zaczęło się już po
śmierci Sean’a. Zniknęła na długo, zostawiła mnie i Silence’a… – Zamilkła,
najwyraźniej potrzebując chwili do tego, żeby zebrać myśli. – O Zakazanej Wyspie krąży wiele plotek.
I nie mam na myśli tego, co mówią między sobą ludzie, ale przede wszystkim
tacy jak my – oznajmiła z naciskiem. – Wiele razy słyszałam, że tamtejsi
mieszkańcy… Słyszałam dużo o ich powiązaniach z dziećmi księżyca, ale
nie wiem ile w tym prawdy.
Być może mówiła coś więcej, ale
ja już nie słuchałem, bardziej przejęty zgoła inną kwestią. Do tej pory nie
chciałem o tym myśleć, a już tym bardziej zastanawiać się nad tym, co
tak naprawdę chciała osiągnąć chochlikowata siostra Edwarda, kiedy czytała
pozornie wyssane z palca bajki – legendy, które ostatecznie popchnęły nas
do tego, żeby ryzykować współprace z wilkołakami – ale teraz nie miało to
znaczenia.
Bardziej istotne było to, że
wyjaśnienia Fiony jak na zawołanie przypominały mi słowa wpatrującej się
w ekran komputera Alice, wręcz niepokojąco trafnie pokrywając się z tym,
co teoretycznie już wiedzieliśmy.
„Tak czy inaczej, dla własnego
bezpieczeństwa, cała społeczność zmuszona była do wycofania się ze
współczesnego świata, zwłaszcza odkąd ten stał się bardziej cywilizowany.
Przenieśli się na wyspę i całkowicie odcięli od świata zewnętrznego, by
w spokoju pielęgnować swoje wierzenia.”
Nie chciałem nawet zastanawiać
się nad tym, co to tak naprawdę oznaczało, tym bardziej, że sytuacja nadal nie
prezentowała się jakoś szczególnie klarownie. Z drugiej strony, w tamtej
chwili nie musiałem pytać, by wiedzieć, że słowa wampirzycy w jakiś
pokrętny sposób uczyniły dotychczasowe spekulacje bardziej rzeczywistymi niż
kiedykolwiek wcześniej. To już nie były po prostu bajki, które w przypływie
desperacji ciotka Renesmee znalazła w Internecie, za wszelką cenę usiłując
doszukać się w nich sensu. Co prawda nie miałem pewności, czy zaufanie
Fionie może wyjść nam na dobre, ale w gruncie rzeczy żadne z nas nie
miało wyboru – tym bardziej, że stan Nessie jedynie utwierdzał nas
w przekonaniu, że mogło być jeszcze gorzej.
– Więc Ni’ihau… – powtórzyłem i skrzywiłem się, zupełnie jakby to
mnie ktoś próbował wmówić, że płonę. Wolałem nie zastanawiać się nad tym, jakie
to musiało być w rzeczywistości uczucie. – Mój Boże, to brzmi
beznadziejnie.
– Nieważne jak – stwierdziła
Rosalie. – Jeśli chcecie, szukajcie nawet na Księżycu, o ile tylko to nam
jakkolwiek pomoże… Och, nie musze chyba dodawać, że lepiej dla ciebie, byś nie
próbowała nas oszukać, prawda? – zapytała, raptownie poważniejąc
i obrzucając naszą niespodziewaną wybawczynię
najbardziej lodowatym spojrzeniem, na jakie tylko była w stanie się
zdobyć. Musiałem przyznać, że Królowa Śniegu miała do tego wręcz niepokojący
talent.
Wampirzyca nie odpowiedziała,
a tym bardziej nie sprawiała wrażenia kogoś, kto szczególnie przejmuje się
groźbami pod swoim adresem. Jeśli w istocie Fiona cierpiała tak, jak
próbowała nam wmówić, mogłem założyć się, że mało co tak naprawdę było w stanie
wywrzeć na niej wrażenie – i to łącznie z perspektywą śmierci, którą
na swój sposób sugerowała jej Rose.
– I tak nie mamy lepszego
pomysłu – powiedziałem. No cóż, nie dało się ukryć, że jeszcze kilka godzin
wcześniej sam ze sceptycyzmem i zniechęceniem podchodziłem do
jakiejkolwiek perspektywy działania, ale to już nie miało znaczenia – tym
bardziej, że od tamtej chwili zdążyło zmienić się wszystko. – Idę do Nessie. Carlisle
jeszcze nie wrócił, a o ile się nie pomyliłem, może minąć trochę
czasu zanim… – Urwałem, dochodząc do wniosku, że wiedzieli, co takiego miałem
na myśli.
– Idź – zgodził się Edward,
spoglądając na mnie jakoś dziwnie. – Bella nie powinna siedzieć tam sama,
a ja… No cóż, mam do zrobienia to i owo.
Zmarszczyłem brwi. Czyżbym
sprawiał wrażenie tak beznadziejnie załamanego, że nawet Edward był skłonny
udzielić mi swojego błogosławieństwa?
Wampir zacisnął usta
i wydął usta.
– Nie zapędzaj się – rzucił
ostrzegawczym tonem.
Wymownie wywróciłem oczami.
– Ależ gdzież bym śmiał… –
zadrwiłem, bez słowa ruszając w stronę schodów. – Jeśli chodzi o psy,
róbcie sobie z nimi, co tylko zechcecie – dodałem, niemalże z wprawą
ignorując zagniewane spojrzenie nieszczęsnego adoratora mojej Renesmee. – Już i tak ich nie potrzebujemy.
– Ja nigdzie się nie wybieram –
warknął cicho Jacob.
Wydąłem usta.
– Chyba właśnie tego się
obawiałem… – mruknąłem, ale nie to było moim priorytetem.
Miałem odejść, kiedy poczułem na
sobie intensywne spojrzenie rubinowych oczu Fiony. Coś w sposobie
w jaki na mnie patrzyła skutecznie zwróciło moją uwagę – i to na
tyle, że zdecydowałem się jeszcze na moment zatrzymać, żeby na nią spojrzeć.
– Ja… Muszę przyznać, że jestem
zdziwiona tym, że ona wciąż żyje – oznajmiła, a przez moją twarz jak na
zawołanie przemknął grymas. – Nie zrozum mnie źle. Jest silna… Silniejsza niż
początkowo przypuszczałam. Zupełnie jakby miała powód, żeby tak kurczowo
trzymać się życia – dodała.
Gniewnie zmrużyłem oczy.
– Nessie ma dość powodów, żeby
walczyć o życie – uciąłem, choć wtedy tak naprawdę nie rozumiałem, co
miała na myśli.
Zaraz po tym bez słowa odwróciłem
się i zniknąłem na piętrze.
Jeśli mam być szczera, sama nie wiem, co powinnam sądzić o ponad miesięcznej przerwie. Naprawdę – nie planowałam tego. Tak jak i nie wzięłam pod uwagę, że gdzieś ucieknie mi październik, przez co jestem w tym większym szoku, że ostatni raz publikowałam na koniec września. Zakręcona ja, więc tym bardziej cieszę się z tego, że w końcu udało mi się dodać rozdział – i to na dodatek taki z którego jestem bardzo zadowolona. Akcja ruszyła do przodu, chociaż nie chciałabym zapeszyć, bo przy mojej wenie i pomysłach wszystko potrafi się zmienić w ciągu zaledwie chwili, nawet jeśli teoretycznie od dawna mam gotowy scenariusz.Naturalnie wyspa Ni’ihau istnieje naprawdę i jak najbardziej jest odcięta od świata. Wszystkie inne spekulacje i powiązania z nadnaturalnymi wątkami to już mój wymysł, bo miejsce to wydało mi się idealnie do osadzenia planowanej przeze mnie akcji. Liczę na to, że efekt będzie interesujący, a ja nie zepsuję tego, co zaplanowałam sobie… blisko dwa lata temu.Jak zwykle dziękuję za wszystkie komentarze, poza tym witam nowych czytelników. Wasze wsparcie jest dla mnie niezwykle ważne.Na tę chwilę do napisania, oby jak najszybciej.Nessa.
Hej
OdpowiedzUsuńAkcja rusza do przodu- i dobrze. Miałam już trochę dość tej ciągłej niepewności i trwania w miejscu. Może teraz kiedy poznali już powód dziwnego stanu Nessie przestaną na siebie wzajemnie warczeć, bo robiło się to męczące. Zwłaszcza Dem przechodził samego siebie.
Fiona powiedziała coś takiego co utwierdza mnie w mojej teorii na temat dziecka- tej dziewczynki, która nawiedza Nessie w tym świecie jej wyobraźni, w którym się znajduje. Powód dla którego wciąż walczy. Dziewczynka.. nawet nieświadomie ma się ten instynkt, prawda?:D Sądzę, że to ciąża, ale jak tak dalej pójdzie to i to nie pomoże.. muszą się pośpieszyć, a sądzę, że obecność zmiennokształtnych będzie dla nich zbawienna.Nie sądzę, aby Ci rdzenni mieszkańcy chcieli rozmawiać z wampirami.. co innego, z "ciemnymi twarzami". Sądzę, że jednak Dem będzie zawdzięczał coś Jacobowi, ale mimo wszystko... Nessie nie będzie kartą przetargową:)
PS. Uwielbiam ten szablon. Za każdym razem gdy wchodzę na tą stronę, nie mogę oderwać wzroku od tej dwójki na zdjęciu:) Proszę nie zmieniaj za szybko:D
Weny kochana. Czekam na rozwój wydarzeń- mam nadzieje, że teraz pójdzie zdecydowanie szybciej:)
Guśka