środa, 4 listopada 2015

8. Księżyc

Renesmee
Nie potrafię przypomnieć sobie, co tak naprawdę się wydarzyło. Tkwię w ciemności, zawieszona w pustce, która w równym stopniu mnie dezorientuje, co i napawa coraz silniejszym niepokojem. Choć to powinno wydawać się przerażające, nagle uświadamiam sobie, że nie jestem w stanie wyczuć własnego ciała, zupełnie jakby mnie nie było, choć jednocześnie doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jestem – albo przynajmniej powinnam być. Moje własne ciało wydaje mi się obce, tak jak i napierająca na mnie ze wszystkich stron ciemność, nie pozwalająca mi nawet stwierdzić, czy znajduję się w jakimś konkretnym miejscu, czy też wokół mnie nie ma niczego, co mogłoby posłużyć mi jako punkt zaczepienia.
Przymykam oczy, a przynajmniej wydaje mi się, że próbuję to zrobić, bo przez wzgląd na wszechobecny mrok, przymknięcie powiek nie czyni najmniejszej nawet różnicy. Próbuję za wszelką cenę zachować spokój i przekonać samą siebie, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku, ale to równie bezsensowne, co i wodzenie wzrokiem na prawo i lewo. Nic nie słyszę, nic nie czuję ani nie widzę, a jedynym, co tak naprawdę mam, są włącznie moje uczucia i myśli. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś podobnego, a przynajmniej mam takie wrażenie, bo zdecydowanie nie podoba mi się perspektywa tego, że taki stan rzeczy miałby się utrzymać przez dłuższy okres czasu. W zasadzie sama myśl o tym mnie przeraża, tak jak i możliwość stania się więźniem własnego umysłu, choć teoretycznie nie mam powodów do tego, by w jakimkolwiek stopniu obawiać się samej siebie…
A może powinnam mieć, skoro nawet nie potrafię stwierdzić, kim tak naprawdę jestem albo być powinnam.
Pustka w głowie mnie poraża, być może nawet bardziej niż otaczająca mnie nicość. W pewnym momencie sama już nie jestem pewna, co z tego, co dzieje się wokół mnie, jest prawdziwe – o ile cokolwiek takie jest i to łącznie ze mną. Przez myśl przechodzi mi, że mogę spróbować się poruszyć – zrobić choć niewielki krok naprzód, o ile to możliwe, skoro nie mam nawet pewności, czy jestem prawdziwa. Podjęcie jakiejkolwiek decyzji wydaje się graniczyć z prawdziwym cudem, a ja nie potrafię znaleźć w sobie dość odwagi, by przynajmniej spróbować zaryzykować. Prawda jest taka, że czuję coraz silniejsze pragnienie, by zacząć krzyczeć z frustracji, ale jakoś nie mam złudzeń co do tego, czy ktokolwiek będzie w stanie mnie usłyszeć. Gdziekolwiek jestem, nie mogę liczyć na towarzystwo, co wydaje mi się równie oczywiste, co i fakt, że nawet w swojej obecnej sytuacji muszę oddychać, choć sama nie potrafię stwierdzić, jaki to ma sens.
Mimo wszystko ten stan rzeczy jawi mi się w niezwykle znajomy sposób, choć sama nie jestem pewna, skąd biorą się ta i jej podobne myśli. Dlaczego niczego nie pamiętam? To głupie pytanie, tym bardziej, że nie ma nikogo, kto może mi odpowiedzieć, ale wydaje się najzupełniej naturalne w mojej sytuacji. Próbuję przynajmniej udawać, że jestem w stanie zapanować nad swoją sytuacją i wszystko uporządkować, ale idzie mi to opornie, tym bardziej, że czuję się dziwnie zmęczona. Nie wiem, czy ma to związek z oszołomieniem, czy czymkolwiek innych, ale przez cały czas towarzyszy mi coraz silniejszy niepokój, którego w żaden sposób nie potrafię zrozumieć.
Pamiętać…
Powinnam coś pamiętać… kogoś pamiętać… ale…
W przypływie frustracji, rzucam się przed siebie. Rzucam i to dosłownie, bo z chwilą, w której znajduję w sobie dość samozaparcia, by spróbować przesunąć się do przodu, nagle po prostu lecę przed siebie – i to tak gwałtownie, że początkowo nawet nie jestem świadoma tego, co dzieje się ze mną i z moim ciałem. Przez ułamek sekundy mam wrażenie, że popełniłam błąd i że za moment zacznę spadać, by przez resztę wieczności zapadać się w pustkę, jednak nic podobnego nie ma miejsca.
W zamian czuję przytłumiony, aczkolwiek jak najbardziej prawdziwy ból i uświadamiam sobie, że już nie leżę zawieszona w ciemności. Coś się zmieniło, a ja wyraźnie czuję twarde, choć dziwne w dotyku podłoże, które… wydaje mi się wilgotne?
Nie rozumiem tego.
Coraz bardziej zdezorientowana, niepewnie otwieram oczy i unoszę głowę ku górze. Dookoła wciąż panuje wszechogarniająca ciemność, więc mija dłuższa chwila, zanim jestem w stanie oswoić się z sytuacją na tyle, by móc rozejrzeć się dookoła i cokolwiek dostrzec. Moje nienaturalnie wyostrzone, aż nadto wrażliwe zmysły, podsuwają mi coraz to nowe bodźce, co przyjmuję z nieopisaną wręcz ulgą. Świat wokół mnie wciąż jest zimny i obcy, a ja podświadomie czuję, że nie mam prawa go pamiętać, ale to i tak lepsze niż nic. Czuję, że w ciemności czeka szaleństwo i że to prędzej czy później mnie dopadnie, ale teraz zamierzam zrobić wszystko, byleby choć przez moment odwlec to przykre doświadczenie w czasie. Boję się i to również wydaje mi się zrozumiałe, choć jednocześnie towarzyszy mi niejasne, aczkolwiek kojące wrażenie, że jestem bezpieczna – przynajmniej w tym momencie, ale jednak, jakby gdzieś tam czuwał nade mną ktoś, kto chciał tylko i wyłącznie mojego dobra.
Drżę niekontrolowanie, po czym z pewnym wysiłkiem próbuję się podnieść. Lodowate zimno, którego nagle doświadczam, skutecznie wytrąca mnie z równowagi, bo dotychczas temperatura wokół jawiła mi się jako całkowicie neutralna. W końcu jestem świadoma swojego ciała, ale nie wiem, czy to dobrze, tym bardziej, że w kilka sekund później zaczynam coraz bardziej dygotać. Nerwowym gestem obejmuję się, po czym energicznie pocieram odsłonięte przedramiona, chcąc choć po części zapanować nad utratą ciepła, ale to wdaje się całkowicie pozbawione sensu. W zasadzie z każdą kolejną sekundą jest coraz gorzej, aż instynkt podpowiada mi, że powinnam spróbować coś zrobić – wstać i nawet na oślep ruszyć przed siebie, byleby tylko nie tkwić w miejscu, czekając aż coraz bardziej przenikliwy chłód mnie wykończy.
Próbuję dostosować się do własnych przeczuć, ale i tak potrzebuję dłuższej chwili, zanim udaje mi się dźwignąć na nogi. Wciąż jestem obolała po upadku, ale nie zwracam na to większej uwagi, bardziej przejęta tym, że świat wokół mnie zmienia się w niepokojący, niezrozumiały dla mnie sposób. Czuję, że coś utraciłam, ale wspomnienia wydają się odległe i nieosiągalne dla mnie, co samo w sobie wydaje mi się niepokojące. Dlaczego? Próbuję zrozumieć, ale moje starania wydają się pozbawione sensu. Myśli plątają się ze sobą, tak jak i podsuwane mi przez wyostrzone zmysły bodźce, a ja czuję się coraz bardziej zagubiona i niezdolna do tego, by choć po części bronić się przed tym, co dzieje się w moim wnętrzu. Chcę się uspokoić – jakkolwiek zapanować nad własnym ciałem – byleby tylko zwiększyć szanse zrozumienie tego, co się wydarzyło, a co wydaje się być gdzieś poza moim zasięgiem – ale nie jestem w stanie.
Tym większym zaskoczeniem jest dla mnie łagodny, srebrzysty blask, który jak na zawołanie rozprasza mrok wokół mnie. Światło jest delikatne i anemiczne, a ja początkowo nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, że cokolwiek się zmieniło. Stopniowo przybiera na sile, ale i tak mrużę odzwyczajone od jasności oczy, mrugając pośpiesznie, by lepiej dostosować się do sytuacji. Mam ochotę osłonić twarz ramieniem, ale powstrzymuję się i rozglądam dookoła, by utwierdzić się w przekonaniu, że w istocie… jestem aż po kolana w wodzie. W zasadzie to jeszcze niczego nie znaczy, skoro kulę się na ziemi, ale widok warstwy wilgoci, która wydaje się napierać na mnie ze wszystkich stron, przyprawiając o nieprzyjemne dreszcze, jest dla mnie nieprzyjemnym i coraz bardziej dezorientującym doświadczeniem, które skutecznie wytrąca mnie już z i tak zdecydowanie zbyt kruchej równowagi.
Nogi początkowo odmawiają mi współpracy, kiedy instynktownie próbuję się poderwać, ale ostatecznie udaje mi się uchwycić równowagę. Z pewnym opóźnieniem orientuję się, że choć powinnam być przemoczona a biała sukienka, którą mam na sobie (Zabawne… Dlaczego mam wrażenie, że nigdy wcześniej jej nie widziałam?) przesiąknięta wodą, przekonuję się, że jestem absolutnie sucha. To sprzeczne z zasadami, które znam, a przynajmniej wydaje mi się, że powinnam znać, choć nie pojmuję, dlaczego prawda fizyki i normalnego świata pamiętam o wiele lepiej niż to, co dotyczy się mnie.
W zasadzie o sobie nie wiem niczego…
Drżę niekontrolowanie, po czym obejmuję się ramionami, chcąc chronić się przed niezrozumiałym chłodem. Nie mam pojęcia, czy to dziwne uczucie ma jakikolwiek związek z wodą, czy też targającymi mną emocjami, a już zwłaszcza narastającym z każdą kolejną sekundą niepokojem. Czuję jedynie, że wszystko jest nie tak, a ja muszę jak najszybciej wydostać się z tego dziwnego miejsca – pustki, która mnie otacza i którą czuję wewnątrz. Pragnę zacząć krzyczeć, ale nawet nie wiem do kogo powinnam się zwrócić i czy w ogóle istniał ktoś, kto powinien chcieć mnie wysłuchać. Bóg? Mało prawdopodobne. Być może wątpliwości są w tamtej chwili najmniej właściwe, a ja powinnam chwytać się wszystkiego, co może zapewnić mi choć odrobinę jakże upragnionej nadziei, ale nie potrafię zmusić się do powoływania się na siły, które są mi obce. Jakie to ma zresztą znaczenie teraz, kiedy…?
Z opóźnieniem przypominam sobie o jasności, która tak nagle mnie otacza, więc rozglądam się dookoła, szukając ewentualnego źródła srebrzystego blasku. Sama nie jestem pewna, czego powinnam się spodziewać, ale ciekawość ostatecznie przeważa nad zdrowym rozsądkiem i jakimikolwiek obawami. Jestem gotowa przysiąc, że gdzieś kiedyś słyszałam, że nie powinno podążać się w stronę światła, ale… Och, czy to śmierć? Mam spodziewać się znanego z licznych opowieści długiego tunelu i światełka, które będzie przyciągało mnie jak żarówka nieświadomego owada? Sama nie wiem czy ta myśl mnie bardziej niepokoi, czy bawi, tym bardziej, że nie chcę przyjąć do wiadomości tego, że mogłabym być martwa. Nie jestem, myślę z uporem i podświadomie wiem, że mam rację, chociaż to z równym powodzeniem mogą być moje wewnętrzne pragnienia – na dodatek takie, które w rzeczywistości nie mają racji bytu, absolutnie niezwiązane z rzeczywistością.
Z tym, że ja mam powód, dla którego powinnam walczyć i chcieć dalej żyć. Co prawda nie potrafię go sobie przypomnieć, ale jestem pewna, że…
Och, jesteś pewna?
Krzywię się w odpowiedzi na myśl, która jak na zawołanie pojawia się w moim umyśle. Pozornie nic nie znaczy, a jednak wydaje się wyróżniać na tle niespójnych urywków i pytań, które zadaję samej sobie przez cały ten czas. To naturalne, prawda? Dziwne, ale mam wrażenie, że ta jedna myśl nie należy do mnie, choć taka możliwość wydaje mi się irracjonalna.
Jednak… Czy faktycznie jestem pewna?
Tak, jestem.
Muszę.
Muszę…
Mój wzrok pada na coś, co wydaje się majaczyć w niewielkiej odległości ode mnie – nieregularny kształt zawieszony gdzieś jakby w nicość, bo mimo obecności tego, co uznaję za wodę, wciąż otacza mnie przede wszystkim mrok. Początkowo blask mnie oślepia, po chwili jednak jestem w stanie rozpoznać, że źródłem mojego wybawienia jest cieniutki, ale niezwykle wyraźny półksiężyc. Satelita wydaje się jaśnieć, a ja niemalże z ulgą poddaję się jego światłu, choć w srebrnej aurze jest coś niepokojącego, co sprawia, że instynktownie mam ochotę się wycofać. No cóż, nie robię tego, choć dwie natury walczą we mnie, wystawiając na próbę i sprawiając, że zaczynam czuć się coraz bardziej nieswojo, jakby ogólna dezorientacja sama w sobie nie stanowiła problemu.
Przez kilka sekund nic się nie dzieje, a ja po prostu stoję i spoglądam przed siebie, niemal jak urzeczona widokiem niezwykłego zjawiska. Sierp księżyca jest piękny i na swój sposób niepokojący, poza tym wydaje się stanowić jedyną prawdziwą rzecz w tym dziwnym świecie, gdzie tak naprawdę nie ma niczego. Poruszam się prawie jak w transie, bezwiednie robiąc krok na przód; tren białej sukienki muska moje odsłonięte łyski, przez co robi mi się jeszcze bardziej zimno, ale to nie ma znaczenia.
Nieistotne jest również to, że coś po raz kolejny zmienia się w otaczającej mnie pustce.
Początkowo tu subtelna zmiana, a ja nie zauważam tego, że robi mi się odrobinę cieplej. Wkrótce przestaję drżeć, wciąż uważnie wpatrzona w księżyc i jakby oczarowana jego pięknem. Nie jestem w stanie odwrócić wzroku, a tym bardziej wycofać się, poniekąd dlatego, że pomimo tego, że sukcesywnie zbliżam się do pulsującego punktu, ten wydaje się pozostawać w tej samej odległości – lekko przekrzywiony, intensywnie srebrny, piękny…
Jest coraz cieplej. W pewnym momencie czuję się prawie jak podczas przyjemnie ciepłego, letniego dnia, co jest miłą odmianą po wcześniejszym chłodzie…
A przynajmniej byłoby, gdyby temperatura zatrzymała się na stałym poziomie, jakkolwiek przyjemnym dla mnie.
Nie jestem pewna, w którym momencie tak naprawdę orientuję się, że cokolwiek zaczyna być nie tak. Niepokój wzrasta, a moje wymęczone skokami temperatur i nadmiarem bodźców wydaje się buntować przed coraz silniejszymi falami ciepła, które uderzają we mnie w równie intensywny sposób, co wcześniej strach i dreszcze. Lekko chwieję się na nogach, ale utrzymuję się na nogach, choć obraz zaczyna zamazywać mi się przed oczami, a ja czuję się dziwnie słaba. Chcę iść, ale wrażenie jest takie, jakbym się cofała, utrzymując się w pionie jedynie siła woli, choć i tej zaczyna mi brakować.
Inny jest również świat wokół mnie.
Widzę wyraźnie, jak dotychczas przyjemne, neutralne dla mojego ciała i oczu srebro, stopniowo przechodzi w czerwień – coraz intensywniejszą i bardziej agresywną, reagującą w równie gwałtowny sposób, co wcześniej temperatura. Wciąż nie potrafię stwierdzić, co to oznacza dla mnie, ale czuję, że tak być nie powinno; chcę to przerwać, ale czuję się bezradna i aż nazbyt świadoma tego, że nie ucieknę – bo przecież nie dało uciec się przed samą sobą.
To tylko twoja wyobraźnia, myślę pod wpływem impulsu. Cokolwiek dzieje się wokół ciebie, to tylko twoja wyobraźnia…
Wiem to, a jednak nie potrafię uwierzyć.
Półksiężyc zmienia się i nagle jest już jarzącym się niebezpiecznie, krwistoczerwonym kształtem na niebie. Serce gwałtownie mi przyśpiesza, waląc tak szaleńczo, jakby chciało połamać mi żebra i wyrwać się na zewnątrz, ale to dzieje się gdzieś jakby poza mną. Strach staje się coraz bardziej dominujący, ogłupiając i przyprawiając o zawroty głowy, choć to równie dobrze może mieć związek z temperaturą – nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.
Poza tym jest gorąco.
Tak bardzo gorąco…
Demetri
W milczeniu wpatrywałem się w Fionę. Kobieta z pewnym wysiłkiem wyprostowała się, po czym przestąpiła o krok na przód, wolną ręką wciąż przypatrując się framugi drzwi. Na moment przymknęła oczy, a ja pomyślałem, że wygląda tak, jakby była wykończona albo coś ją bolało, choć w przypadku wampira wydawało się to niemożliwe.
– O czym ty mówisz? – zapytał Edward, przesuwając się bliżej. Wydawał się co najmniej zdezorientowany, choć nieprawdopodobne wydawało mi się to, by ze swoimi zdolnościami nie był w stanie wychwycić z myśli Fi tego, co próbowała nam przekazać. – Rosa jest…
– Musi być gdzieś w okolicy, jeśli jeszcze się nie zorientowaliście – uświadomiła nas Fiona, a już w następnej sekundzie wydała z siebie cichy, zduszony okrzyk. Zaniepokoiło mnie to, bo w każdej chwili mogła nam odlecieć i to zanim zdążyłaby powiedzieć wszystko, co mogłoby nas zainteresować. – Obserwuje was od blisko dwóch tygodni. Wy naprawdę… nie zoriento… zorientowaliście się? – zapytała, choć wypowiedzenie kolejnych słów wydawało się przychodzić jej z wielkim trudem.
Po jej słowach zapadła cisza, podczas której jedynie w milczeniu lustrowaliśmy wzrokiem stojącą przed nami nieśmiertelną, w czasie w którym ona wpatrywała się w nas. Już w następnej sekundzie Felix jako pierwszy ruszył w stronę drzwi wyjściowych, przemykając tuż obok chwiejącej się na nogach Fiony, by móc wypaść na zewnątrz. W pierwszym odruchu zapragnęłam popędzić za nim, nagle mając trudność z tym, by spokojnie ustać w miejscu. Czułem się jak kompletny idiota, na dodatek całkowicie bezużyteczny, bo w całej swojej karierze tropiciela, nauczyłem się polegać na własnych zdolnościach. Jak miałem czuć się z tym, że kobieta, która gdzieś tam była, a która wydawała się kluczem do rozwiązania dręczącej nas zagadki, igrała sobie ze mną, bo najzwyczajniej w świecie nie potrafiłem jej odnaleźć?
Inaczej sprawy miały się z Fi, która wydawała się płonąć gdzieś na granicy mojej świadomości, jaśniejąc bardziej niż w ciągu minionych tygodni. Jeśli do tej pory Rosa ją chroniła, teraz najwyraźniej nie widziała po temu powodów, by wyraźnie czułem obecność stojącej naprzeciwko mnie wampirzycy. Ona sama ryzykowała wszystko, łącznie ze swoim życiem, bo wciąż wszystko we mnie aż rwała się do tego, by rozerwać ją na kawałeczki, choć jednocześnie czułem, że byłoby to idiotyczne. Jaki cel miałaby w ujawnianiu się, gdyby faktycznie zamierzała nam zaszkodzić?
– Szukanie jej niczego nie da. To zdolna iluzjonistka – przypomniała cicho Fi, koncentrując rubinowe tęczówki na mnie. – Zwodzi cię.
– Obie to robiłyście – zarzuciłem jej, nie zamierzając udawać, że jestem do niej pozytywnie nastawiony. – Co się zmieniło? – zapytałem, a do mojego głosu wkradła się wyraźna nutka goryczy.
Fiona zacisnęła usta, po czym spuściła wzrok.
– Może po prostu tego nie chcę… Mściwe z nas istoty, ale ja nigdy taka nie byłam – oznajmiła z naciskiem. Przez moment poczułem się naprawdę nieswojo, kiedy zmierzyła mnie wzrokiem. – Nie chcę gonić za zemstą, chociaż mogłabym. I ty to wiesz.
Drgnąłem niespokojnie, dziwnie zaniepokojony jej słowami. Coś w tonie Fiony sprawiło, że poczułem się trochę tak, jakby próbowała mnie nimi uderzyć, co skutecznie dało mi do myślenia. Początkowo sam nie byłem pewien, co tak naprawdę miała na myśli, ale nagle zrozumiałem, tak, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Wampir, którego zabiłem, kiedy byliśmy z Nessie w Greenpoint. Fiona jak najbardziej miała powodu do tego, żeby pragnąć mojej śmierci, a ja z zaskoczeniem przekonałem się, że nawet nie potrafiłem mieć do niej o to pretensji. Kiedyś bym tego nie zrozumiał, ale przez ostatnie miesiące zmieniło się dość, bym w bardziej złożony sposób zaczął pojmować uczucia i związane z nimi reakcje. Wciąż nie byłem pewien czy to dobrze, czy źle, ale trudno było mi docenić mętlik w głowie, tym bardziej, że ten towarzyszył mi już od dłuższego czasu.
– Przepraszam – rzuciłem pod wpływem impulsu, samego siebie zaskakując tym jednym słowem.
Oczy Fiony pociemniały, kiedy spojrzała w moją stronę.
– Co takiego? – wyszeptała i zrozumiałem, że udało mi się skutecznie wytrącić ją z równowagi.
– Powiedziałem, że… – zacząłem spiętym tonem, jednak coś w spojrzeniu rubinowych tęczówek wampirzycy skutecznie zamknęło mi usta.
Miałem wrażenie, że się pogrążam, poza tym trudno było mi rozluźnić się w sytuacji, w której rozmowa w cztery oczy była niemożliwa. Abstrahując od obecności kundli, a zwłaszcza Jacoba, sama konieczność powiedzenia „przepraszam” była dla mnie nowa. Również wyrzuty sumienia nie należały do kategorii rzeczy normalnych, a jednak chyba właśnie to uczucie towarzyszyło mi w tamtej chwili. Nie byłem pewien, czy cokolwiek zmieniłbym tamtego dnia, kiedy zaatakowałem Silence'a, ale z drugiej strony… Co tak naprawdę zmieniłoby się, gdybym wtedy choć na moment się zawahał? Nie wspominając o tym, że już nic nie było w stanie zmienić się teraz, jeśli zaś chodziło o Fionę, byłem w stanie wyobrazić sobie swoją reakcję, gdyby jedynym, co otrzymałbym po śmierci Renesmee, było głupie, nic nieznaczące „przepraszam”.
– To teraz nie ma znaczenia – ucięła stanowczo. – Z kolei ja… Ja nie mogę zostać długo. Ona mnie wykończy i chyba wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę.
Kolejny raz zapanowało milczenie, podczas którego po prostu parzyliśmy się na Fionę. Wciąż miałem w główkę mętlik, przez co najzwyczajniej w świecie nie docierało do mnie to, że Rosa znajdowała się gdzieś na wyciągnięcie ręki i najpewniej znakomicie bawiła się naszym kosztem. Samo zachowanie Fi było dla mnie nie zrozumiałe, tym bardziej, że w naturalny sposób powinna pragnąć tego, co jej przyjaciółka, skoro przez śmierć Renesmee mogła z łatwością odegrać się również na mnie – i to w o wiele bardziej satysfakcjonujące sposób, aniżeli po prostu mnie zabijając.
Jakiekolwiek były jej motywu, nie zamierzałem tracić czasu na to, żeby się nad tym zastanawiać. Otworzyłem usta, gotów zadać kolejne pytanie, ale w tamtej chwili Fiona wydała z siebie cichy okrzyk i zachwiała się niebezpiecznie, prawie tak jak w lesie, kiedy… niejako straciła przytomność.
– Co do cholery…? – usłyszałem gdzieś za plecami ochrypnięty głos kundla i jeśli miałem być ze sobą szczery, przez moment korciło mnie, żeby zapytać dokładnie o to samo.
Edward w pośpiechu doskoczył do wampirzycy, pośpiesznie ujmując ją pod ramię i stawiając do pionu. Kątem oka zauważyłem, że Rosalie sztywnieje i gniewnie mruży oczy, najwyraźniej nieszczególnie zachwycona tym, że jej brat mógłby przejmować się kimś, kto miał jakikolwiek związek z tym, co spotkało Renesmee. Całe szczęście, że nawet jeśli miała jakieś uwagi, zdecydowała się zachować je dla siebie, Edward zresztą wydawał się bardziej skupiony na Fionie i jej ewentualnych myślach niż na czymkolwiek innym – a już zwłaszcza kąśliwych uwagach Rose.
– Co się tutaj dzieje? – zapytał spiętym tonem.
Z zaskoczeniem przekonałem się, że sprawiał wrażenie naprawdę zdezorientowanego – i to najdelikatniej rzecz ujmują. W przypadku tego konkretnego wampira to zdecydowanie nie było normalne, tym bardziej, że jego zdolności zwykle wystarczyły, żeby był w stanie zgromadzić przynajmniej cześć potrzebnych mu informacji. Miałem wrażenie, że tak jak ja czy znamienita większość członków straży Volturi, Edward nauczył się polegać na swoim darze, ten jednak w przypadku Fiony i Rosy wydawał się całkowicie bezużyteczny.
– Wciąż się nie zorientowaliście? – zapytała w zamian. W tamtej chwili przeszło mi przez myśl, że jeśli znowu zamierzała mówić zagadkami, wtedy niezależnie od wszystkiego byłbym skłonny zrobić jej krzywdę. – Powiedziałam, że Ro…
– Do cholery, to wiemy – przerwałem jej szorstko. – Lepiej przejdź do rzeczy. Dlaczego Rosa miałaby chcieć zrobić coś tobie?
– Bo wam pomagam? – warknęła tamta.
No cóż, to było oczywiste, ale przecież nie to miałem na myśli!
– I my mamy tak po prostu to kupić? – zapytałem z powątpiewaniem. – Jak na razie wiem jedynie tyle, że bawisz się w altruistkę i wybawcę. Dalej nie mam pojęcia, co…?
Urwałem, bo Fiona znowu skrzywiła się i uwiesiła na ramieniu Edwarda, najpewniej utrzymując się w pionie wyłącznie dzięki jego obecności. Ze świstem wypuściła powietrze, zachowując się trochę tak, jakby coś ją bolało. Tym razem przynajmniej nie odpłynęła, choć do tej pory nie miałem pojęcia, jak miałaby tego dokonać.
– Och… To zaczyna być coraz bardziej uciążliwe – stwierdziła, po czym zacisnęła powieki, by łatwiej powstrzymać kolejny grymas. Przez dłuższą chwilę milczała, aż zacząłem się martwić tym, że znowu zostaniemy z niczym, niezależnie od tego, jak bardzo mogłaby chcieć nam pomóc. – Jak często macie wrażenie, że właśnie spalacie się żywcem? – zapytała niemal pogodnym tonem, co samo w sobie okazało się o wiele bardziej makabryczne od jej słów.
– To ona ci to robi? – zapytała natychmiast Rosalie. – To próbujesz nam wmówić? Że twoja własna przyjaciółka…
– W ten sposób nie zachowywała się moja przyjaciółka – przerwała jej chłodno Fiona. Zacisnęła zęby, a z głębi jej gardła wyrwało się przeciągłe warknięcie. – Przyjaźń zresztą jest przereklamowana, tak jak i miłość. To zazwyczaj ci, których dopuścisz najbliżej siebie, najszybciej pokurzą się o to, żeby wbić ci nóż w plecy.
Zacisnąłem usta, nawet słowem decydując się nie komentować jej wypowiedzi. Najbardziej przerażające było to, że kiedyś sam myślałem dokładnie takimi samymi kategoriami, zanim w moim życiu pojawiła się Nessie. Nie musiałem pytać, żeby wiedzieć, że Fiona też kiedyś kochała – i że najpewniej sam skończyłbym o wiele marniej od niej, gdybym stracił Renesmee. To sprawiało, że w tym bardziej zdesperowany sposób byłem gotowy walczyć o to, żeby ją ocalić, nawet gdyby to miało się okazać ostatnią rzeczą, którą miałbym zrobić.
– Do rzeczy – powtórzyłem z naciskiem. Zabrzmiało to szorstko, ale coś w zachowaniu Fi i jej słowach sprawiło, że z pełnym przekonaniem musiałem przyznać, iż do tej pory traciliśmy czas. Jeśli faktycznie było aż tak źle, jak próbowała nam uświadomić, tym bardziej musieliśmy działać. – Więc ona tutaj jest, tak? Gdzieś w okolicy… – Zacisnąłem dłonie w pięści w nerwowym geście, co najmniej wytrącony z równowagi tym, że jako tropiciel mógłbym się nie zorientować. Ba! W zasadzie żadne z nas na to nie wpadło, pozwalając na to, żeby igrała z nami przez te wszystkie tygodnie. – I dręczy cię, tak jak Renesmee, a więc…
– Sprawa z twoją dziewczyną jest bardziej skomplikowana. Jeśli uważasz, że śmierć to najgorsze, co może ją spotkać, jesteś w błędzie – oznajmiła poważnym tonem. – Rosa to sadystka. Zawsze wiedziałam, że jest mściwa, ale to, jak zareagowała po śmierci Sean’a… Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie. A uwierz mi, ja i Rosa znamy się długo.
Spojrzała na mnie dziwnie zamglonymi, rubinowymi oczami. Gdzieś w jej spojrzeniu krył się znajomy mi już ból, ale starałem się o tym nie zastanawiać… Tak jak i nad tym, że skoro ta mała wariatka była w stanie bawić się zmysłami Fiony, mogła spokojnie pokusić się o uprzykrzenie życia któremukolwiek z nas.
Cudownie. Po śmierci Jane, nagle okazywało się, że potrafiąca wytworzyć iluzję bólu wampirzyca jest w gruncie rzeczy miła i absolutnie niegroźna – a przynajmniej w porównaniu z zrozpaczoną wariatką, która była w stanie dokonać o wiele bardziej spektakularnych czynów samą tylko siłą umysłu, na dodatek bez względu na odległość.
– Dla mojej przyjemności, możecie być nawet siostrami, bo to i tak niczego nie zmienia – oznajmił Jacob, obrzucając wampirzycę wrogim spojrzeniem. – Chcesz pomóc, ta? Więc lepiej powiedz nam, co mamy zrobić, bo naprawdę…?
– Za dużo szczekasz, kundlu – obruszyłem się. – Przecież mówi… Bo masz taki zamiar, prawda? – zapytałem dla pewności, nagle zaczynając wątpić we własne zapewnienia.
Fiona obrzuciła mnie ponurym spojrzeniem.
– Powiedziałam wam – przypomniała usłużnie. – Ni’ihau. Myślałam, że kiedy ja… Kiedy ona mnie… – Urwała i potrząsnęła głową. – Powinniście byli to sprawdzić.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, jak to brzmi? – zapytałem, spoglądając na nią w niemniej skonsternowany sposób, aniżeli w chwili, w której zaczęła wypowiadać to dziwne słowo po raz pierwszy. Wtedy byłem przekonany, że bredziła i być może coś w tym było, choć z równie wielkim powodzeniem mogło się okazać, że próbowała zażartować sobie naszym kosztem. Jeśli Rosa faktycznie była taka okrutna, zaryzykowanie życia koleżanki i zwodzenie nas w każdy możliwy sposób mogło okazać się jak najbardziej w jej stylu. – To jakaś choroba, czy jak? – zaryzykowałem, próbując jakoś zebrać fakty; nie byłem pewien, czy nazwanie tego, co działo się z Nessie, ma jakikolwiek sens, ale chciałem wierzyć w to, że w ten sposób łatwiej przyjdzie nam znalezienie rozwiązania.
– To wyspa – uświadomił mnie Edward. Spoglądał na Fionę, wciąż próbując utrzymać ją w pionie, ale podświadomie czułem, że tym razem nie próbował czytać wampirzycy w myślach, dla odmiany mówiąc o rzeczach, które już wiedział. – Wchodzi w skład Hawajów, a przynajmniej tak mi się wydaje… Najmniejsza i najmniej znana – ciągnął, ostrożnie dobierając słowa. Lekko zmarszczył brwi, po czym spojrzał na Fionę. – Chyba jest prywatna, prawda?
Kobieta krótko skinęła głowa.
– Nawet nazywa się ją Zakazaną Wyspą, chociaż to brzmi trochę zbyt dramatycznie jak na mój gust – przyznała, po czym lekko przekrzywiła głowę, jakby chcąc lepiej się skoncentrować. – Tamtejsza ludność odcięła się od dzisiejszego świata. W większości to rdzenni mieszkańcy, dość wrogo nastawieni do obcych… W zasadzie nikt z zewnątrz nie jest tam mile widziany, jeśli wiecie, co mam na myśli – dodała i spojrzała porozumiewawczo na każdego z nas z osobna. – Ale komuś takiemu jak Rosa trudni jest odmówić. Wiem, że spędziła tam trochę czasu, chociaż nigdy nie powiedziała mi wprost dlaczego… Mam wrażenie, że wszystko zaczęło się już po śmierci Sean’a. Zniknęła na długo, zostawiła mnie i Silence’a… – Zamilkła, najwyraźniej potrzebując chwili do tego, żeby zebrać myśli. – O Zakazanej Wyspie krąży wiele plotek. I nie mam na myśli tego, co mówią między sobą ludzie, ale przede wszystkim tacy jak my – oznajmiła z naciskiem. – Wiele razy słyszałam, że tamtejsi mieszkańcy… Słyszałam dużo o ich powiązaniach z dziećmi księżyca, ale nie wiem ile w tym prawdy.
Być może mówiła coś więcej, ale ja już nie słuchałem, bardziej przejęty zgoła inną kwestią. Do tej pory nie chciałem o tym myśleć, a już tym bardziej zastanawiać się nad tym, co tak naprawdę chciała osiągnąć chochlikowata siostra Edwarda, kiedy czytała pozornie wyssane z palca bajki – legendy, które ostatecznie popchnęły nas do tego, żeby ryzykować współprace z wilkołakami – ale teraz nie miało to znaczenia.
Bardziej istotne było to, że wyjaśnienia Fiony jak na zawołanie przypominały mi słowa wpatrującej się w ekran komputera Alice, wręcz niepokojąco trafnie pokrywając się z tym, co teoretycznie już wiedzieliśmy.
„Tak czy inaczej, dla własnego bezpieczeństwa, cała społeczność zmuszona była do wycofania się ze współczesnego świata, zwłaszcza odkąd ten stał się bardziej cywilizowany. Przenieśli się na wyspę i całkowicie odcięli od świata zewnętrznego, by w spokoju pielęgnować swoje wierzenia.”
Nie chciałem nawet zastanawiać się nad tym, co to tak naprawdę oznaczało, tym bardziej, że sytuacja nadal nie prezentowała się jakoś szczególnie klarownie. Z drugiej strony, w tamtej chwili nie musiałem pytać, by wiedzieć, że słowa wampirzycy w jakiś pokrętny sposób uczyniły dotychczasowe spekulacje bardziej rzeczywistymi niż kiedykolwiek wcześniej. To już nie były po prostu bajki, które w przypływie desperacji ciotka Renesmee znalazła w Internecie, za wszelką cenę usiłując doszukać się w nich sensu. Co prawda nie miałem pewności, czy zaufanie Fionie może wyjść nam na dobre, ale w gruncie rzeczy żadne z nas nie miało wyboru – tym bardziej, że stan Nessie jedynie utwierdzał nas w przekonaniu, że mogło być jeszcze gorzej.
– Więc Ni’ihau… – powtórzyłem i skrzywiłem się, zupełnie jakby to mnie ktoś próbował wmówić, że płonę. Wolałem nie zastanawiać się nad tym, jakie to musiało być w rzeczywistości uczucie. – Mój Boże, to brzmi beznadziejnie.
– Nieważne jak – stwierdziła Rosalie. – Jeśli chcecie, szukajcie nawet na Księżycu, o ile tylko to nam jakkolwiek pomoże… Och, nie musze chyba dodawać, że lepiej dla ciebie, byś nie próbowała nas oszukać, prawda? – zapytała, raptownie poważniejąc i obrzucając naszą niespodziewaną wybawczynię najbardziej lodowatym spojrzeniem, na jakie tylko była w stanie się zdobyć. Musiałem przyznać, że Królowa Śniegu miała do tego wręcz niepokojący talent.
Wampirzyca nie odpowiedziała, a tym bardziej nie sprawiała wrażenia kogoś, kto szczególnie przejmuje się groźbami pod swoim adresem. Jeśli w istocie Fiona cierpiała tak, jak próbowała nam wmówić, mogłem założyć się, że mało co tak naprawdę było w stanie wywrzeć na niej wrażenie – i to łącznie z perspektywą śmierci, którą na swój sposób sugerowała jej Rose.
– I tak nie mamy lepszego pomysłu – powiedziałem. No cóż, nie dało się ukryć, że jeszcze kilka godzin wcześniej sam ze sceptycyzmem i zniechęceniem podchodziłem do jakiejkolwiek perspektywy działania, ale to już nie miało znaczenia – tym bardziej, że od tamtej chwili zdążyło zmienić się wszystko. – Idę do Nessie. Carlisle jeszcze nie wrócił, a o ile się nie pomyliłem, może minąć trochę czasu zanim… – Urwałem, dochodząc do wniosku, że wiedzieli, co takiego miałem na myśli.
– Idź – zgodził się Edward, spoglądając na mnie jakoś dziwnie. – Bella nie powinna siedzieć tam sama, a ja… No cóż, mam do zrobienia to i owo.
Zmarszczyłem brwi. Czyżbym sprawiał wrażenie tak beznadziejnie załamanego, że nawet Edward był skłonny udzielić mi swojego błogosławieństwa?
Wampir zacisnął usta i wydął usta.
– Nie zapędzaj się – rzucił ostrzegawczym tonem.
Wymownie wywróciłem oczami.
– Ależ gdzież bym śmiał… – zadrwiłem, bez słowa ruszając w stronę schodów. – Jeśli chodzi o psy, róbcie sobie z nimi, co tylko zechcecie – dodałem, niemalże z wprawą ignorując zagniewane spojrzenie nieszczęsnego adoratora mojej Renesmee. – Już i tak ich nie potrzebujemy.
– Ja nigdzie się nie wybieram – warknął cicho Jacob.
Wydąłem usta.
– Chyba właśnie tego się obawiałem… – mruknąłem, ale nie to było moim priorytetem.
Miałem odejść, kiedy poczułem na sobie intensywne spojrzenie rubinowych oczu Fiony. Coś w sposobie w jaki na mnie patrzyła skutecznie zwróciło moją uwagę – i to na tyle, że zdecydowałem się jeszcze na moment zatrzymać, żeby na nią spojrzeć.
– Ja… Muszę przyznać, że jestem zdziwiona tym, że ona wciąż żyje – oznajmiła, a przez moją twarz jak na zawołanie przemknął grymas. – Nie zrozum mnie źle. Jest silna… Silniejsza niż początkowo przypuszczałam. Zupełnie jakby miała powód, żeby tak kurczowo trzymać się życia – dodała.
Gniewnie zmrużyłem oczy.
– Nessie ma dość powodów, żeby walczyć o życie – uciąłem, choć wtedy tak naprawdę nie rozumiałem, co miała na myśli.
Zaraz po tym bez słowa odwróciłem się i zniknąłem na piętrze.
Jeśli mam być szczera, sama nie wiem, co powinnam sądzić o ponad miesięcznej przerwie. Naprawdę – nie planowałam tego. Tak jak i nie wzięłam pod uwagę, że gdzieś ucieknie mi październik, przez co jestem w tym większym szoku, że ostatni raz publikowałam na koniec września. Zakręcona ja, więc tym bardziej cieszę się z tego, że w końcu udało mi się dodać rozdział – i to na dodatek taki z którego jestem bardzo zadowolona. Akcja ruszyła do przodu, chociaż nie chciałabym zapeszyć, bo przy mojej wenie i pomysłach wszystko potrafi się zmienić w ciągu zaledwie chwili, nawet jeśli teoretycznie od dawna mam gotowy scenariusz.
Naturalnie wyspa Ni’ihau istnieje naprawdę i jak najbardziej jest odcięta od świata. Wszystkie inne spekulacje i powiązania z nadnaturalnymi wątkami to już mój wymysł, bo miejsce to wydało mi się idealnie do osadzenia planowanej przeze mnie akcji. Liczę na to, że efekt będzie interesujący, a ja nie zepsuję tego, co zaplanowałam sobie… blisko dwa lata temu.
Jak zwykle dziękuję za wszystkie komentarze, poza tym witam nowych czytelników. Wasze wsparcie jest dla mnie niezwykle ważne.
Na tę chwilę do napisania, oby jak najszybciej.

Nessa.

1 komentarz

  1. Hej
    Akcja rusza do przodu- i dobrze. Miałam już trochę dość tej ciągłej niepewności i trwania w miejscu. Może teraz kiedy poznali już powód dziwnego stanu Nessie przestaną na siebie wzajemnie warczeć, bo robiło się to męczące. Zwłaszcza Dem przechodził samego siebie.
    Fiona powiedziała coś takiego co utwierdza mnie w mojej teorii na temat dziecka- tej dziewczynki, która nawiedza Nessie w tym świecie jej wyobraźni, w którym się znajduje. Powód dla którego wciąż walczy. Dziewczynka.. nawet nieświadomie ma się ten instynkt, prawda?:D Sądzę, że to ciąża, ale jak tak dalej pójdzie to i to nie pomoże.. muszą się pośpieszyć, a sądzę, że obecność zmiennokształtnych będzie dla nich zbawienna.Nie sądzę, aby Ci rdzenni mieszkańcy chcieli rozmawiać z wampirami.. co innego, z "ciemnymi twarzami". Sądzę, że jednak Dem będzie zawdzięczał coś Jacobowi, ale mimo wszystko... Nessie nie będzie kartą przetargową:)
    PS. Uwielbiam ten szablon. Za każdym razem gdy wchodzę na tą stronę, nie mogę oderwać wzroku od tej dwójki na zdjęciu:) Proszę nie zmieniaj za szybko:D

    Weny kochana. Czekam na rozwój wydarzeń- mam nadzieje, że teraz pójdzie zdecydowanie szybciej:)
    Guśka

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa