wtorek, 17 listopada 2015

9. Wyspa

Felix
Hannah wsparła dłonie na biodrach, uparcie tarasując przejście. Jej smukła sylwetka nie robiła na mnie szczególnego wrażenia, w przynajmniej w przypadku, gdybym chciał spojrzeć na nią jak na potencjalnego przeciwnika, bo w innym przypadku to stwierdzenie byłoby fałszem. Cholera, tak – była ładna i pełna gracji, zresztą jak każda nieśmiertelna kobieta, ale nie to w tamtej chwili było najistotniejsze. Ważne było to, że całą energię wkładała w to, żeby spokojnie stać w przejściu, opierając się plecami o framugę i udając, że nie zauważa tego, iż przez jej obecność wyjście na zewnątrz mogłoby okazać się skomplikowane, o ile założylibyśmy, że zmuszenie jej do odsunięcia się nie wchodzi w grę.
Wzniosłem oczy ku górze, udając nagłą fascynację czymś, co znajdowało się na suficie. Nie musiałem patrzeć na towarzyszącego mi Demetriego, by zorientować się, że jest w równie bojowym nastroju, co i Hannah, co samo w sobie mogłoby okazać się całkiem ciekawe, gdyby oboje jednak pokusili się o to, żeby rzucić się sobie do gardeł. Miałem ochotę przypomnieć jej, że denerwowanie Dema w ostatnim czasie nie jest najlepszym pomysłem, ale jakoś wątpiłem w to, żeby dziewczyna chciała mnie posłuchać – i to zwłaszcza po tym, jak naskoczyłem  na nią podczas wyjazdu do La Push. Nadal byłem zdenerwowany i nie zamierzałem udawać, że jej zachowanie już nie działa mi na nerwy, ale to nie było aż tak istotne. Najważniejsze w całej tej sytuacji było to, że po raz kolejny byliśmy bliscy tego, żeby zacząć kłócić się ze sobą nawzajem, a to zdecydowanie nie było w obecnej sytuacji dobre ani dla nas, ani tym bardziej dla Renesmee.
– Nie ma mowy – oznajmiła z powagą dziewczyna, wspierając obie dłonie na biodrach. – Nie patrz tak na mnie, Dem. Ja już powiedziałam – ucięła i chyba naprawdę wierzyła w to, że jej sprzeciw jest wystarczający, żeby przemówić tropicielowi do rozumu.
– Och, na litość Boską! – nie wytrzymał wampir. – Ja naprawdę nie mam na to czasu. Już i tak jesteśmy spóźnieni, więc gdybyś była taka dobra i…
– Więc pozwól mi jechać – przerwała mu, uśmiechając się słodko.
Jej oczy wydawały się łagodnie jarzyć, błyszcząc tak intensywnie, że wydało mi się to nienaturalne, choć jednocześnie niezwykle pociągające. Upór Hanny zawsze w równym stopniu irytował, co i wzbudzał podziw, tym bardziej, że mało było aż do tego stopnia zdecydowanych kobiet, które przynajmniej teoretycznie wiedziały, czego tak naprawdę chcą. Ona taka była i miałem okazję przekonać się o tym nie raz, przez co tym trudniej było mi zrozumieć, dlaczego sprawy między nami do tego stopnia się komplikowały. Jak ktoś taki jak Hannah Arroch mógł stać w miejscu, skoro ta dziewczyna byłaby zdolna skoczyć nawet w ogień, gdyby tego wymagała od niej sytuacja?
Nie miałem pojęcia, zresztą zdecydowanie nie zamierzałem się nad tym zastanawiać. Jednym, czego na pewno byłem pewien, było to, że Hannah po raz kolejny zamierzała pokazać nam pełnię swojego charakteru. Niestety, problem polegał na tym, że sprawy już i tak zbyt mocno się skomplikowały, a my w istocie nie mieliśmy czasu na to, żeby dodatkowo sprzeczać się pomiędzy sobą. Sytuacja już i tak była napięta, a mnie chciało się wyć z rozpaczy na myśl o tym, że miałem spędzić kilkanaście najbliższych godzin w towarzystwie zachowującego się jak desperat Demetriego, czytającego w myślach ojca Renesmee i upartego kundla, którego co prawda sam pomogłem sprowadzić, ale naprawdę nie sądziłem, żeby był w stanie dogadać się z Demem. Już i tak miałem wrażenie, że czeka mnie prosta droga do szaleństwa, a jednak zachowanie Hanny wydawało się dowodzić, że mogło być jeszcze gorzej.
Cały wieczór rozważaliśmy to, jak najrozsądniej będzie zorganizować wyjazd na wyspę, którą zasugerowała nam Fiona. O ile nie kłamała, właśnie podsunęła nam najważniejszą wskazówkę, tym samym doprowadzając do przełomu, którego bezskutecznie wypatrywaliśmy przez te wszystkie tygodnie szperania w Internecie i załamywania rąk. Ewentualna obecność Rosy w pobliżu wszystko komplikowała, a mnie i wujkom Nessie mimo dłuższego patrolowania okolicy nie udało się natrafić na ślad wampirzycy, więc pozostawało nam jedynie uwierzyć Fi na słowo. W zasadzie żadne z nas nie miało już niczego do stracenia, a wyjazd na Hawaje wydawał się lepszy niż kolejne dni wątpliwości i czekania na cud, tym bardziej, że nie mogliśmy zaprzeczyć jednemu: powoli kończył się nam czas.
Decyzja o wyjeździe została podjęta jednomyślnie i w zasadzie tak naturalnie, że do tej pory byłem zaskoczony tym, jak jednomyślnie zdecydowaliśmy się na podjęcie konkretnych kroków. To była przyjemna odmiana po wcześniejszych sprzeczkach i tym, jak stawaliśmy do siebie w kontrze przy wcześniejszych dyskusjach. Co więcej, zwłaszcza po Demetrim widziałem, że się ożywił, a to był dobry znak, bo może w końcu miał przestać zachowywać się jak egoistyczny dupek. Próbowałem przynajmniej postawić się w jego sytuacji, żeby łatwiej zrozumieć jego zachowanie, ale mimo szczerych chęci i tak coraz częściej miałem ochotę porządnie nim potrząsnąć, żeby się opamiętał. Mogliśmy się pozabijać, ale co tak naprawdę by to nam dało, nie wspominając o jakiejkolwiek formie pomocy Renesmee?
Jeśli chodziło o samą zainteresowaną, coś było nie tak, choć żadne z nas nie potrafiło jednoznacznie stwierdzić co tak naprawdę jest na rzeczy. Wcześniejsze wzmianki o gorączce potwierdziły się i chociaż nawet Carlisle przyznał, że temperatura nie jest wysoka, sama jej obecność wydała się niepokojąca. Miałem zresztą wrażenie, że wampir nie mówił nam wszystkiego, być może nie chcąc bardziej komplikować sytuacji, ale i tak dało się wyczuć napięcie, które królowało pomiędzy nami wszystkimi. Musieliśmy coś zrobić i to szybko, tym bardziej, że Fiona wyraźnie dała nam do zrozumienia, że śpiączka wcale nie jest najgorszym, co mogło dziewczynę spotkać. Jeśli wziąć pod uwagę to, że Rosa była sadystką, a wcześniej długo przygotowywała się do zemsty, chyba wolałem nie sprawdzać, jak daleko była w stanie posunąć się ta kobieta, byleby zranić jak najwięcej osób, które obwiniała o śmierć swojego partnera.
Cholera, uczucia były skomplikowane, chociaż dopiero teraz tak naprawdę zaczynałem rozumieć, co to tak naprawdę oznaczało – a czułem, że to dopiero początek.
Tak czy inaczej, Ni’ihau było naszym jedynym tropem, który niezależnie od wszystkiego musieliśmy sprawdzić. Mimo ogólnego napięcia, nikt nie zaprotestował, kiedy Demetri i Edward uparli się jechać, tym bardziej, że obaj wydawali się mieć do tego prawo. Swoją drogą, zwłaszcza pozbycie się tropiciela wydawało się być bliskim Renesmee na rękę, tym bardziej, że przesiadując w domu był niczym tykająca bomba, która w każdej chwili mogła wybuchnąć. Sam musiałem przyznać, że jeśli już miało dojść do ewentualnej eksplozji, lepiej było, żeby doszło do tego, kiedy wampir będzie gdzieś daleko, najlepiej robiąc coś praktycznego, zamiast przesiadywać przy łóżku Nessie, pogrążając się w depresji i warcząc na każdego, kto miał czelność się do niego zbliżyć.
Prawdziwy problem pojawił się z chwilą, w której również Jacob zaczął nie tyle upierać się, co wręcz żądać tego, żeby nam towarzyszyć. Sam nie byłem pewien, czego powinienem spodziewać się w tamtej chwili, tym bardziej, że Demetri przez cały ten czas reagował na zmiennokształtnego  w niemalże alergiczny sposób. Tym większe było zdziwienie nas wszystkich, kiedy Dem z rozbrajającym uśmiechem i spokojem oznajmił, że nie ma absolutnie nic przeciwko temu, żeby chłopak przydał się podczas wyjazdu na Ni’ihau. Dopiero później dotarło do mnie, że być może chciał w ten sposób upewnić się, że Black będzie jak najdalej od Renesmee, na dodatek pod stałą kontrolą, chociaż…
Och, nie, naprawdę miałem nadzieję, że chodzi wyłącznie o to.
Plan teoretycznie był prosty, tym bardziej, że żadne z nas nie miało pojęcia, czego tak naprawdę oczekiwać po spotkaniu z mieszkańcami odciętego od reszty świata zakątka. Po cichu liczyłem na to, że obecność Quileuta choć w niewielkim stopniu ułatwi sprawę, chociaż żadne z nas nie mogło mieć pewności. Mały rekonesans w Internecie jedynie potwierdził słowa Fiony, co do konserwatywnego podejścia i niechęci mieszkańców względem przybyszy z zewnątrz. W zasadzie istniała szansa, że nikt nawet nie wpuści nas na ląd, choć taka możliwość naturalne nie była brana pod uwagę przez żadnego z nas, a już zwłaszcza Demetriego, który pewnie prędzej dokonałby zbiorowego mordu, aniżeli pozwolił odprawić się z kwitkiem. Podejrzewałem, że nawet ojciec Nessie byłby zdolny do posunięcia się naprawdę daleko, byleby tylko ratować córkę, więc mogliśmy spokojnie założyć, że uda nam się spotkać z kim trzeba, choć i to nie było jeszcze gwarantem powodzenia.
Mieliśmy jechać małą grupą, chociaż sam sobie nie potrafiłem wytłumaczyć, co tak naprawdę podkusiło mnie, żeby uprzeć się wziąć udział w całym przedsięwzięciu. Z drugiej strony, ktoś musiał dopilnować, żeby Demetri i Jacob się nie pozabijali, a to, że dokona Edward, było dość mało prawdopodobne. W zasadzie podejrzewałem, że nie miałby nic przeciwko, gdyby sami rozwiązali problem, dzięki czemu nie musiałby przejmować się żadnym z potencjalnych adoratorów swojej jedynaczki, która…
Dzięki ci Boże za to, że nigdy nie zostanę ojcem!
– Dobra, czekajcie – powiedziałem, pośpiesznie decydując się przejąć kontrolę nad sytuacją. Przestąpiłem naprzód, materializując się pomiędzy Hanną a Demetrim, żeby nie ryzykować, że jeszcze ta dwójka zdecyduje się rzucić sobie do gardeł. – Ja to załatwię.
– Och, doprawdy? – zadrwiła wampirzyca i chociaż jej głos brzmiał normalnie, coś w sposobie, w jaki na mnie spojrzała, zdradzało dystans, który powstał pomiędzy nami w tamtym samochodzie.
Nawet na nią nie spojrzałem, w zamian zwracając się do Demetriego.
– Mówię poważnie – naciskałem. – Idź do auta, ja zaraz przyjdę – dodałem nieznoszącym sprzeciwu tonem.
– Masz pięć minut – rzucił Dem spiętym tonem. – Chyba, że od razu ją rozczłonkujemy. Jakbyś chciał, żebym ją dla ciebie przytrzymał…
– Hm, pomyślę o tym – zapewniłem, wywracając oczami.
Wymieniliśmy z Demem porozumiewawcze spojrzenia, prawie jak dawniej, zanim wszystko się skomplikowało. Hannah wydęła usta, jednoznacznie dając nam do zrozumienia, że zdecydowanie nie podziela naszego entuzjastycznego podejścia do ewentualnego poćwiartowania jej na kawałeczki. No cóż, teoretycznie powinna była się do tego przyzwyczaić, tym bardziej, że już od pierwszego spotkania regularnie dawała nam po temu powody, nawet jeśli jakimś cudem przez cały ten czas udawało się nam powstrzymywać przed zrobieniem czegoś, co mogłoby być dla niej przykre.
Demetri wyminął mnie bez słowa, wykorzystując chwilę nieuwagi wampirzycy, żeby przemknąć się do drzwi. Nawet na niego nie spojrzała, w zamian koncentrując zagniewane spojrzenie na mnie i znów stając w taki sposób, bylebym tylko miał trudności z wyminięciem jej. Oczywiście musiała zdawać sobie sprawę z tego, że gdybym tylko zechciał utorować sobie drogę, już dawno wylądowałaby na ścianie, w gruncie rzeczy nie mając niczego do powiedzenia, ale nie zrobiłem tego, w zamian opierając się wolną ręką o ścianę i spoglądając na moją rozmówczynię spod lekko uniesionych brwi.
– Hannah…
Jedynie potrząsnęła głową.
– Nie – ucięła zdecydowanym tonem. – Jadę z wami. To moja przyjaciółka, poza tym… – zaczęła pośpiesznie, ale i ja nie zamierzałem dać jej skończyć:
– I właśnie z tego powodu powinnaś zostać – oznajmiłem zdecydowanym tonem. – Pomyśl przez chwilę. Gdyby się obudziła, ktoś powinien być przy niej.
Kąciki ust wampirzycy uniosły się ku górze w pogardliwym uśmieszku.
– Uważasz, że cała rodzina nadwrażliwych wampirów to mało? – zapytała z powątpiewaniem. – Bajerować to my, ale nie nas, Felix. Gdyby miała się obudzić, nie sprzeczalibyśmy się o to, kto i dlaczego powinien jechać na tę nieszczęsną wyspę!
Logice toku jej rozumowania nie dało się zarzucić niczego, co samo w sobie okazało się niezwykle irytujące. Ledwo powstrzymałem pełen frustracji jęk, tym bardziej, że sam nie byłem pewien, co powinienem jej powiedzieć – pogrążyć się zgodą, czy też znaleźć kolejny idiotyczny argument, który nie będzie miał żadnego związku z rzeczywistością.
Westchnąłem w duchu, po czym bez słowa przesunąłem się w jej stronę. Drgnęła, ale nie przesunęła się nawet o milimetr, spoglądając mi w oczy w niemalże wyzywający sposób. W ułamku sekundy z jakiegoś powodu poczułem się tak, jakbyśmy na powrót znaleźli się w tym cholernym samochodzie, milcząc i tocząc nieformalny pojedynek na spojrzenia. Niezmiennie imponowało mi to, jaka była butna, na dodatek w chwilach, w których jednocześnie sama miała coś na sumieniu – a przecież żadne z nas nie było w stanie zaprzeczyć, że nasze relacje wciąż pozostawały wiele do życzenia.
Chciałem być na nią zły. Chciałem uparcie trwać w tym, co zapoczątkowałem, kiedy jednoznacznie dałem jej do zrozumienia, że raniła mnie swoim zachowaniem, niezdolna do tego, żeby podjąć konkretną decyzję. To nie było uczciwe i oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę, a ja chciałem przynajmniej udawać, że jestem dość silny, żeby sukcesywnie trwać przy swoich przekonaniach, próbując jej uświadomić to, że cokolwiek było nie tak, ale... nie potrafiłem.
Zanim zastanowiłem się nad tym, co robię, położyłem obie dłonie na jej ramionach, w ułamek sekundy później bezceremonialnie przyciskając dziewczynę do ściany i napierając na nią całym ciałem. Jęknęła i w pierwszym odruchu napięła się, sprawiając wrażenie chętnej cisnąć mną przez przedpokój, ale z jakiegoś powodu nie zrobiła tego, w zamian po prostu zamierając w bezruchu. Zajrzałem jej w oczy, dziwnie podekscytowany i zarazem zły na samego siebie, tym bardziej, że po raz kolejny komplikowałem wszystko. Chciałem być konsekwentny – chyba powinienem – ale przy tej dziewczynie to okazało się niemożliwe, tym bardziej, że po raz kolejny wstawiała moje nerwy na próbę, stopniowo doprowadzając mnie do szaleństwa.
– Co? – zapytała gniewnie, obrzucając mnie ostrzegawczym spojrzeniem, kiedy nachyliłem się w jej stronę. Czułem, że obserwowała moje wargi, przez co niekontrolowanie się uśmiechnąłem. – Jeszcze nie wiem, czego tak naprawdę chcę, więc sobie daruj, bo naprawdę… – zaczęła, nie kryjąc goryczy, a mnie przez moment zrobiło się jej naprawdę żal.
Przesadziłem? Cholera, może. Wciąż nie potrafiłem znieść tego, co działo się pomiędzy nami, ale to nie miało znaczenia, zwłaszcza w tamtej chwili, kiedy wszystko wydawało się mnie przyciągać do tej cholernie upartej dziewczyny.
– Zostań tu i czekaj na mnie… Dla mnie – zaproponowałem cicho, spoglądając jej w oczy. – Hannah, proszę.
– Dlaczego zakładasz, że ja… – Gwałtownie urwała, chyba sama niepewna pewna tego, co i dlaczego chciała powiedzieć.
Raz jeszcze zajrzałem jej w oczy, spoglądając nań w niemalże błagalny sposób.
– Bo cię o to proszę? – zasugerowałem spokojnie. – Choć ten jeden raz mogłabyś posłuchać dobrych rad. Jak Dem jednak zechce ci przyłożyć, dam mu wolną rękę – zapowiedziałem, a ona prychnęła.
– Prośba i groźba w jednym zdaniu? Coś marnie ci idzie, Felutek – zarzuciła mi, ale w jej głosie pojawiła się pełna wątpliwości nuta. – Felix…
– Wrócimy raz-dwa – powiedziałem cicho. – Na dodatek z rozwiązaniem naszego małego problemu, a chyba o to chodzi, prawda? Przecież nie bierzemy ze sobą nawet Carlisle’a, a to on mógłby mieć najwięcej do powiedzenia, jeśli chodzi o stan Nessie.
– Nie bierzecie go, bo tylko idiota pozbyłby się jedynego lekarza, który może pomóc Renesmee – sprostowała poirytowanym tonem. – On przyda się bardziej tutaj, więc…
– Tak jak i ty.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, wyraźnie niezadowolona z tego, że mógłbym chcieć się z nią kłócić. Wykorzystałem ten moment, żeby przesunąć się jeszcze bliżej, choć nie sądziłem, że to w ogóle możliwe. Oczy Hanny rozszerzyły się nieznacznie, a ona bardziej niż wcześniej wydawał mi się chętna do tego, by mnie odepchnąć, choć zdecydowanie nie zamierzałem jej na to pozwolić.
W zamian pośpiesznie nachyliłem się w jej stronę, pośpiesznie muskając wargami jej usta. To było impulsywne, całkowicie niekontrolowane i równie emocjonujące, co i słodkie, chociaż nie miałem pojęcia, czy to oby na pewno dobrze.
– Masz tu na mnie czekać – powtórzyłem z naciskiem, na moment mocniej zaciskając obie dłonie na jej ramionach, by skutecznie unieruchomić jej w miejscu. – Wrócę szybko… Wierz mi, nie chcesz sprawdzać, czy w rzeczywistości byłbym w stanie cię rozczłonkować – dodałem jedynie półżartem, bo niewykluczone, że Dem posunąłby się dość daleko, gdyby tylko zaszła taka potrzeba.
Ja zresztą też, chociaż z zupełnie innego powodu.
Bez słowa odsunąłem się i pośpiesznie ruszyłem w stronę drzwi, zostawiając wyraźnie oszołomioną wampirzycę w korytarzu.
Demetri
Chciałem być spokojny, chociaż to wydawało się nie możliwe. Nadzieja mimo wszystko nie była czymś przeze mnie pożądanym, zwłaszcza, że przez cały ten czas towarzyszył mi przejmujący niepokój – strach o to, że wszystko po raz kolejny pójdzie nie tak, a my marnujemy czas. Lęk był słabością, a wręcz czymś do czego nie przywykłem i czego za wszelką cenę nie zamierzałem okazywać. Po raz kolejny przez myśl przeszło mi, że wszystko jest nie tak, a emocje są najmniej porządne; to właśnie one wyniszczały, ogłupiały i nie pozwalały skupić się na działaniu, a to zdecydowanie nie było czymś, czego mógłbym oczekiwać.
Obecność kundla działała mi na nerwy, choć za wszelką cenę starałem się go ignorować. Niecierpliwiłem się, nie tylko na samą myśl o tym, jak wiele czasu miała nam zająć podróż, ale przede wszystkim dlatego, że wszystko we mnie protestowało przed zostawieniem Renesmee. Z drugiej strony, mogłem przynajmniej czuć ulgę z powodu tego, że miałem oko na Jacoba, chociaż wszystko wskazywało na to, że nasza współegzystencja będzie co najmniej problematyczna. W zasadzie co chwila przyłapywałem się na pragnieniu porządnego przełożenia „intruzowi”, nawet kiedy nie dawał mi powodów do tego, żebym się irytował – przynajmniej teoretycznie. Byłem zazdrosny i chociaż kwestia uczuć Nessie nie podlegała dyskusji, zresztą w obecnej sytuacji schodziła na dalszy plan, gniew i niechęć do jej przyjaciela (słowo „były” wydawało mi się równie abstrakcyjne, co i nie do przyjęcia) niezmiennie dawały mi się we znaki. Miałem wrażenie, że dzieciak wzbudza we mnie jakieś pierwotne instynkty i to bynajmniej nie dlatego, że natura uczyniła nas wrogami.
Edward nie był zachwycony, poza tym już na wstępie dał nam dość jasno do zrozumienia, że nie zamierza użerać się ani z je mną, ani Jacobem. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym raczej, że nie protestował przed naszym towarzystwem jedynie przez wzgląd na córkę i to, że nie chciał zostawiać jej z żadnym z nas. No cóż, trochę za późno chociażby się powiedzieć, ale mój instynkt samozachowawczy zdecydowanie zaprotestował przed takim rozwiązaniem. To, co połączyła mnie i Nessie było piękne – wyjątkowo wręcz czyste, o ile to w ogóle możliwe – ale nie sądziłem, żeby ojciec dziewczyny podzielał jej poglądy. Gdybym miał córkę, pewnie sam zabiłbym pierwszego, który ważyłby się na nią spojrzeć, ale mimo wszystko… No, w naszym przypadku sytuacja była inna, prawda?
Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na planowanie, zresztą w gruncie rzeczy wiedzieliśmy zdecydowanie zbyt mało, żeby podjąć jakieś konkretne kroki. Nie po raz pierwszy Cullenowie okazali się zdolni do tego, żeby zaskakiwać i to nie tylko zasobnością kont bankowych, ale przede wszystkim tym, jak łatwo przychodziło im poruszanie się pośród ludzi. Załatwienie formalności związanych z wyjazdem okazało się dziecinnie proste, choć pośpiesznie przygotowania, a później tłok na lotnisku, konieczność przystosowania się do kolorowych soczewek kontaktowych oraz wstrzymywania oddechu, nieprzyjemne skojarzyły mi się ze służbą w straży przytoczonej. Po raz kolejny miałem konkretnie wytyczony cel, mnie zaś nie pozostało nic innego, jak tylko dostosować się i załatwić wszystko w tak szybki i skuteczny sposób, jak tylko miało być to możliwe.
Nie mieliśmy problemów z poruszaniem się, choć trudno było mi entuzjastycznie podchodzić do łatwego początku. Z doświadczenie wiedziałem, że prawdziwe komplikacje pojawiały się dopiero później, kiedy to do głosu dochodziło jakże niezawodne prawo Murphy’ego, zgodnie z którym jeśli coś już miało pójść źle, zwykle pieprzyło się bardziej niż powinno. Tak czy inaczej, miałem złe przeczucia, woląc zawczasu przygotować się na ewentualne problemy, tym bardziej, że jakoś nie wierzyłem w szczęśliwe zakończenie na zasadzie: „pojechali na wyspę, znaleźli lekarstwo, a Rosa zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach”. Być może popełniałem błąd, już na wstępie nastawiając się na najgorszy z możliwych scenariuszy, jakikolwiek by nie był, ale w tym jednym wypadku chyba naprawdę wolałem szczęśliwie się rozczarować – nie odwrotnie.
Pora dnia i klimat nie sprzyjały wampirom, przez co musieliśmy rozplanować podróż w taki sposób, by na miejsce dotrzeć możliwie jak najpóźniej. Jedynie Jacob nie miał żadnego problemu w swobodnym poruszaniem się w ciągu dnia, co – przyznaję niechętnie – mogło się przydać, gdyby sprawy jakoś szczególni się skomplikowały. Raz po raz czułem na sobie ostrzegawcze spojrzenia Felixa, który chyba wziął sobie za punkt honoru powstrzymanie mnie przed zrobieniem czegoś wybitnie głupiego, przez większość czasu usiłując rozproszyć moją uwagę za każdym razem, kiedy wilk otwierał usta. Trudno było mówić choć o najmniej skomplikowanej formie współpracy, skoro zazwyczaj odzywaliśmy się do siebie jedynie pod warunkiem, że naprawdę było to konieczne. W zasadzie miałem wrażenie, że każdy z nas poruszał się na własną rękę, choć jak długo nie wchodziliśmy sobie wzajemnie w drogę, mogłem założyć, że wszystko było w porządku.
Niepokój wydawał mi się naturalny, zresztą tak jak i to, że moje myśli raz po raz uciekały do tego, co powiedziała nam Fiona. Słowa wampirzycy nie dawały mi spokoju, tym bardziej, że kobieta jednoznacznie dawała nam do zrozumienia, że mieliśmy naprawdę mało czasu na podjęcie konkretnych decyzji. Chyba wszyscy zdawaliśmy sobie z tego sprawę już od pierwszego dnia, ale prawda była taka, że dopiero po tym ostrzeżeniu problem stał się prawdziwy – niemalże namacalny, tym bardziej, że ciało Nessie jeszcze przed decyzją o wyjeździe wydawało się informować o tym, że coś jest zdecydowanie nie tak. Początkowo dość sceptycznie podchodziłem do ewentualnej gorączki, nawet jeśli jako istota po części ludzka jak najbardziej miała do niej prawo, ale coś w potwierdzeniu Carlisle’a i tym, że nawet on nie był pewien, co o całej tej sytuacji myśleć, jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że trzeba działać. Praktyczna czy nie, Fi wydawała się mieć rację, a skoro stanowiła nasz jedyny trop…
No cóż, musiało wystarczyć – tak na dobry początek.
Nie istniało bezpośrednie połączenie z Ni’ihau, co zresztą było do przewidzenia, bo trudno było o to, żeby odcięta od świata wyspa nagle okazała się słynąć z wielkiego lotnika i kilku przyjaznych turystom hoteli. W efekcie musieliśmy się zadowolić o wiele bardziej odległym i komercyjnym przystankiem, jakim okazał się być port lotniczy na największej i zarazem najbardziej znanych wysp całego archipelagu – Hawai’i. Nawet pora roku nie odstraszała ewentualnych gości z zagranicy, a przebywanie pośród ludzi było co najmniej uciążliwe, zwłaszcza dla kogoś, kto zdecydowanie nie przywykł do uganiania się za zwierzętami. Z tym większą ulgą przyjąłem fakt, że wkrótce zostaliśmy sami, zmuszeni do działania na własną rękę, co przy nieznajomości okolicy mogłoby być trudne, ale przy wampirzych zmysłach i doświadczeniu wydawało się wręcz wszystko ułatwiać. Co prawda nie byłem zachwycony, kiedy okazało się, że dla bezpieczeństwa powinniśmy byli poczekać przynajmniej do następnego wieczora, żeby nie ryzykować, że w drodze na Ni’ihau zastanie nas świt, ale niecała dobra wydawała się niczym w porównaniu do ostatnich tygodni, które wydawały się w nieskończoność wydłużać, kiedy jeszcze byliśmy w Seattle.
Plan wydawał się być oczywisty, przynajmniej dla mnie, bo zdecydowanie nie zamierzałem bawić się w półśrodki. Wyspa była mała, zamknięta dla osób z zewnątrz, poza tym zamieszkana przez małą grupkę rdzennych mieszkańców tych okolic; w takim wypadku nie powinno być trudno dotrzeć do kogoś, kto mógłby udzielić nam niezbędnych informacji, o ile to, co działo się z Nessie, w istocie miało jakikolwiek związek z tym miejscem. Co więcej, jeśli Rosa w istocie kiedyś się tu pojawiła, a mieszkańcy dopuszczali do siebie nielicznych, istniały bardzo duże szanse na to, że wciąż pamiętali nadludzką piękną kobietę… O ile ta miała styczność z Ni’ihau przynajmniej w ciągu ostatniej dekady, a zgodnie z zapewnieniami Fiony tak właśnie było.
Edward okazał się zaskakujący wprawny w planowaniu, poza tym wydawał się w wodnych środkach transportu, co mogłoby być nawet zastanawiające. Wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, jak właściwie moglibyśmy spróbować dostać się na wyspę, zresztą przy wampirzych zdolnościach mogliśmy z powodzeniem popłynąć, przejść się po dnie, a może nawet wykopać sobie tunel, gdyby zaszła taka potrzeba. Oczywiście wyjątkiem był Jacob, ale nie sądziłem, żeby Felix albo ojciec Renesmee szczególnie rozpaczali, gdyby stała mu się jakakolwiek krzywda. Ten pierwszy mimo wszystko stało po mojej stronie, jeśli zaś chodziło o Edwarda, zachowywał się w sposób, który kojarzył nam się z naszą ostatnią rozmową, kiedy to wprost oświadczył mi, że liczy się dla niego tylko i wyłącznie dobro córki. W takim wypadku mogliśmy mówić o wspólnym celu, co samo w sobie wydawało się wystarczać, byśmy byli w stanie tolerować swoją wzajemną obecność. Ta determinacja oraz – po raz kolejny, choć przez lata spędzone w Volterze teoretycznie zdążyłem przywyknąć do podobnego stanu rzeczy – pieniądze po raz kolejny okazały się niezwykle praktyczne, choć początkowo nie byłem w stanie ukryć sceptycyzmu na widok… małego jachtu.
Znakomicie, ktoś tutaj miał fantazję. Jakby mało było im garażu, który wyglądał jak jakiś prywatny salonik samochodowy, teraz wychodziło na to, że Cullenowie nawet po morzu musieli poruszać się z klasą! Można byłoby rzec „żyć, nie umierać”, gdyby nie fakt, że lata bycia człowiekiem już dawno miałem za sobą – i całe szczęście.
Podobno wampiry były stworzone do czekania i przynajmniej ten jeden raz mogłem się z takim stanem rzeczy zgodzić, właściwe nie koncentrując się na tym, co działo się wokół mnie od chwili, w której nareszcie opuściliśmy Hawai’i. Nieśmiertelni nie odczuwali chłodu, a tym bardziej nie potrzebowali ruchu, żeby normalnie funkcjonować, co pozwoliło mi zaszyć się gdzieś w kącie, wbić wzrok w czarną wówczas wodę i udawać, że szczególnie upodobałem sobie konkretny punkt w przestrzeni. Przy sobie nie musieliśmy udawać istot żywych, jak to było chociażby w samolocie czy pośród tłumu, dzięki czemu mogłem pozwolić sobie na absolutny bezruch i upodobnienie się niemalże do marmurowego nagrobka, co mogłoby okazać się całkiem zabawne, gdyby nie dość ironiczny wydźwięk takiego stanu rzeczy.
Cisza mogłaby mieć w sobie coś dobijającego, ale mnie w jakiś pokrętny sposób przynosiła przede wszystkim ukojenie – a więc coś aż nadto pożądanego, zwłaszcza po wszystkim tym, czego doświadczyliśmy przez ostatnie pół roku. Starałem się nie myśleć, co odpowiadało chyba zwłaszcza Edwardowi, który tym razem nie miał możliwości, żeby tak po prostu wyjść i trzasnąć drzwiami, gdyby moja mentalność szczególnie zaczęła dawać mu się we znaki. Co prawda moje myśli w naturalny sposób wciąż uciekały do Nessie, a kilka razy przyłapałem się na chęci zaryzykowania i dodzwonienia się do Hanny, by upewnić się, że wszystko jest w porządku, ale ostatecznie zrezygnowałem. Po środku pustki i… w zasadzie niczego zdecydowanie nie było co liczyć na zasięg, zresztą gdyby wydarzyło się coś w istocie wartego uwagi, ta blond desperatka jak nic znalazłaby sposób na to, żeby się z nami skontaktować. Przynajmniej o tę jedną kwestię byłem aż nadto spokojny, bo na Hannah mimo wszystko można było polegać – nie zawsze w stopniu i sposób jakiego mogłoby się oczekiwać, ale jednak.
Sam nie jestem pewien w którym momencie coś się zmieniło. Jakby od niechcenia spojrzałem w stronę horyzontu, choć krajobraz przez większość czasu składał się przede wszystkim na wodę, niebo i cienką linię, która oddzielała jedno od drugiego. Nie miałem pojęcia, skąd Edward w ogóle wiedział, jak powinniśmy się poruszać, ale jeszcze przed odpuszczeniem Hawai’i wydawał się na tyle pewny, że w gruncie rzeczy nie pozostało nam nic innego, poza założeniem, że prędzej czy później miał doprowadzić nas do celu. W efekcie sam nie miałem pewności, czego tak naprawdę powinienem się spodziewać, jeśli zaś chodziło o samą Ni’ihau
Pojawiła się nagle, trochę jakby zmaterializowała pośród nicości, choć wrażenie to równie dobrze mogło mieć związek z późną porą. Żadne normalny śmiertelnik nie wypłynąłby w środku nocy, a przynajmniej tak mi się wydawało, to zresztą nie miało znaczenia. Sęk w tym, że początkowo omal nie przegapiłem ciemnego kształtu, który ledwo wyróżniał się na tle równe czarnego nieba, choć wyostrzone zmysły powinny były ułatwić mi odróżnienie poszczególnych elementów krajobrazu. Z wrażenia aż się wyprostowałem, ruszając po raz pierwszy od długich godzin, by w zaledwie ułamek sekundy zmaterializować tuż przy burcie i niemal wychylić się na drugą stronę, byleby tylko lepiej widzieć. Chciałem upewnić się, że wyspa była prawdziwa, choć nie sądziłem, żeby od samego tylko patrzenia można było nabrać jakiejś szczególnej pewności siebie.
– Ta… Faktycznie niedostępna – skomentował Felix, wymownie unosząc brwi ku górze. – Tak cholernie niedostępna, że chyba zapomnieli o niej, kiedy cały świat zachwycał się odkryciem żarówki – dodał, a ja ledwo powstrzymałem się przed wywróceniem oczami.
W istocie było ciemno, co samo w sobie wydawało się nienaturalne w dwudziestym pierwszym wieku. Nawet z odległości nie dało się dostrzec chociażby jednej lampki albo czegokolwiek, co świadczyłoby o bytności przynajmniej jednego człowieka. Sceneria jak z horroru, przeszło mi przez myśl i kątem oka zauważyłem, że Edward uśmiechnął się wymownie, być może podzielając moją opinię, chociaż dopiero to mogłoby się okazać tak naprawdę przerażające. W gruncie rzeczy było mi wszystko jedno, bo w okolicy mógłby nawet szaleć jakiś wariat z siekierą, a to i tak nie powstrzymałoby żadnego z nas przed wyjściem na wsypę.
Wyspa nie była duża, o czym przekonaliśmy się z chwilą, w której od brzegu zaczęły dzielić nas zaledwie metry. Strona, od której podpłynęliśmy, okazała się składać przede wszystkim na plażę, a przynajmniej tyle udało mi się wywnioskować, zanim przy pierwszej lepszej okazji przedostałem się na plażę, materializując pośrodku piasku i nerwowo rozglądając dookoła. Mimo braku światła, jasny piasek wydawał się łagodnie jaśnieć w ciemnościach, sypki i delikatny, przez co naruszenie go nagle skojarzyło mi się zbrodnią. Przez porę dnia trudno było stwierdzić, jak daleko tak naprawdę ciągnęła się plaża, ale na pierwszy rzut oka wyglądało tak, jakby piaszczysty brzeg ze wszystkich stron otaczał wyspę, dzięki czemu swobodnie można byłoby obejść ją dookoła, gdyby zaszła taka potrzeba.
Samo centrum opanowała natura i co do tego nie było najmniejszych możliwości. W ciemnościach poszczególne kształty wydawały zlewać się ze sobą, jednak mimo charakterystycznego dla bliskości wody zapachu soli morskiej, dało się wychwycić również coś świeżego, piżmowego i na swój sposób… egzotycznego. Samo powietrze wydawało się inne i czyste – niezwykle przyjemne, co wydawało się miłą odmianą po zamieszaniu, które zazwyczaj panowało w dużych miastach. To miejsce było wyjątkowe – po prostu dzikie – a ten stan rzeczy w równym stopniu pobudzał, co i wzbudzał coraz silniejszy niepokój.
Nawet nie obejrzałem się, żeby sprawdzić, czy Felix albo Edward zdążyli do mnie dołączyć. O kundla nie dbałem w ogóle, skoncentrowany przede wszystkim na tym, że byliśmy na miejscu – i że ni cholery nie miałem pewności, co tak naprawdę powinienem zrobić. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć, ale coś ciągnęło mnie w stronę lasu, a kiedy podszedłem bliżej, wbijając wzrok w ciemność pomiędzy poszczególnymi roślinami, udało mi się wypatrzeć skrawek wolnej przestrzeni. To mogła być ścieżka albo zwykły przypadek – nie miałem pewności i w gruncie rzeczy nawet nie chciałem się zastanawiać nad tym, jaka jest prawda. W tej wyspie było coś wyjątkowego, dla mnie zaś liczyła się sama możliwość działania i to, że po godzinach bezruchu w końcu mogłem mieć przynajmniej względne wrażenie, że choć w niewielkim stopniu jestem w stanie poruszyć naprzód. Czułem się prawie tak, jak w sytuacji, w której używałem swojego daru, podążając za konkretnym tropem – świetlistą linią, która jarzyła się gdzieś na granicy świadomości, wydając się prowadzić bezpośrednio do tego, którego akurat chciałem odnaleźć. Tak było również tym razem, choć sam proces wydawał się o wiele bardziej złożony, a ja zdawałem się przede wszystkim na instynkt, dając się ponieść skrajnym emocjom, które przez ostatnie tygodnie sukcesywnie we mnie narastały.
– Dem, czekaj! – usłyszałem gdzieś za plecami, ale zignorowałem nawoływanie Felixa, tak jak i to, że on i pozostali jak nic podążali za mną.
W tamtej chwili liczył się tylko i wyłącznie bieg – on oraz nieśmiała myśl, że być może jednak istniała szansa na to, żeby wszystko ułożyło się tak, jak powinno.
Udało się. Aż boję się obiecywać cokolwiek i cieszyć na zapas, ale ten rozdział pisało mi się tak szybko i przyjemnie, że sama jestem zaskoczona. Mam wrażenie, że wyszłam z pewnego trudniejszego etapu, jakim było dla mnie przedostanie się na wyspę. Nie wiem, czy sam opis wyszedł tak, jak można byłoby tego oczekiwać, ale ja czuję ulgę, bo ta część była dla mnie wyjątkowo ciężka, chociaż sama nie jestem pewna dlaczego. Teraz pozostaje mi mieć nadzieję na to, że wena ze mną zostanie, a ja odzyskam swoją dawną regularność, chociaż nie chciałabym składać fałszywych obietnic.
No cóż, to już prawie jedna trzecia tej księgi, co jednocześnie mnie cieszy i smuci. Tylko patrzeć aż dojdziemy do połowy, a później do końca, tym razem ostatecznego, bo przypominam, że to ostatnia część tego opowiadania. Już zakończyłam jednego ze swoich blogów, po czym zresztą chyba do tej pory się nie otrząsnęłam i aż dziw myśleć mi o tym, że nie tylko tamta historia doczekała się właściwego zakończenia.
Dziękuję za komentarze i wyświetlenia. To mnie motywuje, naprawdę.
Do napisania wkrótce.

Nessa.

1 komentarz

  1. Hej
    Nowy rozdział, w którym w końcu akcja ruszyła do przodu. Może gdy Demetrii będzie zajęty bieganiem po wyspie w poszukiwaniu jej mieszkańców i rozwiązania ich problemu z Nessie to przestanie warczeć na każdego. Widać, że trochę się uspokoił i rozkwitła w nim nadzieja.
    Wyprawa tej czwórki zapowiada się ciekawie. Nikt za nikim nie przepada (no może z wyjątkiem Demai Felixa, lecz ten pierwszy działa Felixowi na nerwy) jednak łączy ich wspólny cel. Pomóc Renesmee. Przypuszczam, że prędzej Jacob wzbudzi zaufanie niż wampiry co mogło być jednym z powodów, dla którego zdecydowali się go zabrać ze sobą. To i chęć trzymania go na dystans od Nessie. Jakby nie było Demetrii jest bardzo zazdrosny o wpojonego w dziewczynę chłopaka.
    Hannah jak zwykle uparta. Dobrze, że Felix przekonał ją jednak, że bardziej przyda się w Forks. Jakby nie było trzeba strzec domu przed oszalałą wariatką jaką jest Rosa. Zastanawia mnie co stanie się z biedną Fioną gdy wampirzyca dowie się o tym, że udzieliła Cullenom pomocy. Poza tym teraz będzie mogła posiedzieć przy przyjaciółce i nikt (patrz: Demetrii) nie będzie patrzyć na nią krzywo. Może poza Rosalie, ale ta jest wyjątkiem:)

    Czekam na ciąg dalszy i znalezienie lekarstwa na stan Renesmee.
    Weny
    Guśka

    PS. Będzie mi dość ciężko rozstać się z tą historią nie ukrywam. Już tak niewiele do końca..Czekam na szczęśliwe zakończenie oczywiście:)

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa