niedziela, 29 listopada 2015

10. Warunek

Demetri
Ciemność i cisza wydawały się być wszystkim, co składało się na tę wyspę, ale właściwie nie zwracałem na to uwagi. Nie miałem plany, a moje działania składały się przede wszystkim na podążanie w głąb lasu i instynktowne wymijanie drzew. Gęstość z jaką rosły rośliny znacznie ograniczała moje ruchy, co na dłuższą metę było irytujące, chociaż w najmniejszym nawet stopniu nie zmieniało mojego położenia. W głowie miałem pustkę, a jedynym, czego tak naprawdę śmiałem w tamtej chwili chcieć, był ruch i przynajmniej pozorne wrażenie tego, że nie jestem bezużyteczny.
Już jakiś czas wcześniej zgubiłem Felixa i całe przymusowe towarzystwo, ale nie zamierzałem zaprzątać tym sobie głowy. Nie ukrywałem swoich śladów, więc prędzej czy później mieli mnie dogonić, o ile w ogóle którykolwiek dbał o to, czy byliśmy razem. Nie tak mieliśmy działać, a impulsywność zdecydowanie nie była dobra, ale trudno było mi skupi się na zdrowym rozsądku, kiedy emocje wydawały się dosłownie rozrywać mnie od środka. Szlag, coś podpowiadało mi, że robię dobrze, nawet jeśli jednocześnie doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że tak nie jest.
Nie miałem pewności gdzie i jak długo biegłem, tym bardziej, że w lesie łatwo było stracić orientację. Sytuacja nieprzyjemne skojarzyła mi się z okresem, kiedy wszyscy jeszcze przebywaliśmy w Volterze, a ja próbowałem odnaleźć Renesmee, choć ta wydawała się być gdzieś, gdzie nie byłem w stanie jej dosięgnąć. Tym razem sytuacja była podobna, jednak trudno było mi tryskać z tego powodu entuzjazmem. Chociaż czułem, że przybycie na Ni'ihau przynajmniej po części przybliżało nas do znalezienia rozwiązania, nadal czułem się tak, jakbym miał związane ręce.
Coś się zmieniło, kiedy wypadek spomiędzy drzew, nagle materializując się na niedużej, ale wyróżniającej się na tyle gęstwiny polany. Natychmiast przystanąłem, chociaż sam nie byłem pewien, co miało wpływ na moją decyzję. Drzewa w tym miejscu rosły rzadziej, kiedy zaś uniosłam głowę ku niebu, zauważyłem przewijający się przez chmury zarys prawie pełnego księżyca. Łagodne srebrzyste światło satelity walczyło o to, żeby przebić się przez przysłaniające niebo warstwy, a anemiczna poświata wydobywała z ciemności coraz więcej szczegółów, dzięki czemu byłem w stanie rozejrzeć się dookoła.
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, były pokrywające niemalże każdy skrawek wolnej powierzchni kwiaty. Wydawały się, bujne i wręcz nienaturalnie wysokie, co samo w sobie wystarczyło, żebym poczuł się cholernie nieswojo. Białe płatki wydawały się niemalże srebrne przez księżycową poświatę, zaś przy każdym kolejnym wydechu czułem udzielający, subtelny zapach – słodki, ale nie mdlący, trochę jak drogie perfumy z gatunku tych, co to dla każdego pachniały trochę inaczej. Trudno było mi porównać ten zapach z czymkolwiek, czego doświadczyłem wcześniej, ale z jakiegoś powodu to miejsce wzbudzało we mnie niejasny niepokój, zupełnie jakby nie powinno mnie tutaj być.
Tak, oczywiście. A za moment ziemia zacznie się trząść, rozstąpi i spadnie na mnie cholerne klątwa. Czy nie jakoś tak wyglądało to w tych bezsensownych filmach?
Mimo wątpliwości, bez pośpiechu zrobiłem kilka kroków naprzód, nasłuchując i z uwagą rozglądając się dookoła. Wysoka trawa zafalowała i zaszeleściła łagodnie, wydając się podkreślać każdy mój krok. W milczeniu wpatrywałem się w kwiaty, raz po raz wydychając ich słodki zapach, chociaż tlen od dawna nie był mi niezbędny do tego, żeby normalnie funkcjonować.
Przystanąłem po kilku zaledwie krokach, po chwili kucając, żeby lepiej przyjrzeć się niezwykłym roślinom. Miały rozłożyste, soczyste liście i płatki, które na pierwszy rzut oka wydawały się delikatne i cienkie jak bibułka. Ten kontrast wydawał się zastanawiający, przynajmniej w pierwszym momencie, póki nie warknąłem na siebie w duchu, mimowolnie zastanawiając się nad tym, co też przyszło mi do głowy, że w ogóle rozważałem budowę i wygląd jakichkolwiek kwiatów. Musiałem się skupić, a to miejsce i królujący tu zapach bynajmniej mi tego nie ułatwiały, raz po raz drażniąc wyostrzone zmysły i wydając się być na dobrej drodze do tego, żeby prędzej czy później doprowadzić mnie do szału. Byłem pewien, że nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś podobnego, zresztą wcale nie byłem pewien, czy takie doświadczenie choć w niewielkim stopniu mi odpowiadało.
Przymknąłem oczy, żeby lepiej się skoncentrować, chociaż w obecnej sytuacji wydawało się to czynić stosunkowo niewielką różnicę. Spróbowałem przywołać szczegóły tego, co mówiła Alice, a później Fiona, próbując określić na czym stoję. Chociaż wciąż byłem sceptycznie nastawiony do sytuacji, ostatecznie nie miałem innego wyboru, jak trzymać się jednych informacji, które miałam. Co więcej, sama ciotka Renesmee mówiła o kwiatach, a patrząc na otaczające mnie rośliny, czułem równie wielki niepokój, co i podekscytowanie. Czy możliwym było, żebym właśnie miał przed sobą przyczynę całego zamieszania – tak niepozorną, błahą… i na swój sposób piękną, chociaż nie miałem pewności, czy coś śmiercionośnego mogłoby takie być.
Och, oczywiście, że tak, kretynie, fuknąłem na siebie w myślach. Spójrz w lustro. Niebezpieczne piękno to inna definicja wampiryzmu.
Chyba coś w tym było, chociaż to w najmniejszym stopniu nie rozwiązywało problemu. Westchnąłem przeciągle, po czym raz jeszcze spojrzałem na rośliny, a przez myśl przeszło mi, że zawsze mogliśmy zabrać jedną ze sobą, jakikolwiek sens miałoby to mieć. Zwątpiłem już w medycynę, wiedzę Carlisle’a i jakiekolwiek badania, ale być może to mogłoby okazać się dobrą podstawą, gdybyśmy nie dowiedzieli się niczego więcej. Co prawda zdecydowanie nie w ten sposób wyobrażałem sobie wyjazd i tyle nerwów, tylko po to, żeby wrócić z sadzonką, ale „jak się nie ma, co się lubi…”
– Nie dotykałabym tego na twoim miejscu.
Nie wiem jakim cudem mogłem wyłączyć się do tego stopnia, bym nie zdawał sobie sprawy z tego, co działo się wokół mnie, ale to nie miało znaczenia. Sęk w tym, że w ułamku sekundy uświadomiłem sobie, że nie jestem sam, momentalnie wyrwany z zamyślenia i co najmniej skonsternowany tym, że mogłem zamyślić się do tego stopnia, by dać się jak dziecko podejść od tyłu. W ułamku sekundy odwróciłem się na pięcie, ledwo panując nad własnymi odruchami, tym bardziej, że nie potrzebowałem podszeptów intuicji, żeby zorientować się, iż mam do czynienia ni mniej, ni więcej, ale ze zwyczajnym człowiekiem…
A może nie aż tak zwyczajnego, o czym przekonałem się z chwilą, w której udało mi się skoncentrować spojrzenie na drobnej postaci, która zatrzymała się zaledwie kilka metrów ode mnie. To była kobieta, na dodatek dość wiekowa, a przynajmniej tyle udało mi się wywnioskować z wyrazu jej twarzy oraz kaskady srebrzystobiałych słów, które spływały jej niemalże do pasa. Było w niej coś wyjątkowego, poza tym trzymała się wyjątkowo dobrze, jeśli wziąć pod uwagę to, że nie była już młódką. Gdyby nie to, że byłem w stanie rozpoznać wampira i hybrydę na odległość, może nawet pomyślałbym, że była podobna do mnie – z tą tylko różnicą, że nieśmiertelność otrzymała wyjątkowo późno.
Zawahałem się na moment, sam niepewny tego, co powinienem zrobić albo powiedzieć. W głowie miałem pustkę, chociaż to wydawało się niedorzeczne w sytuacji, w której miałem przed sobą śmiertelniczkę – nic nieznaczącą, słabą i na tyle kruchą, by musiała mi ulec, gdybym tylko sobie tego zażyczył. Nic nie stało na przeszkodzie zabicia jej, gdyby cokolwiek poszło nie tak, chociaż w tamtej chwili zdecydowanie nie morderstwo albo polowanie było mi w głowie. Ta kobieta… Nie miałem pojęcia, kto normalny urządza sobie piesze wycieczki po gęstwinie w środku nocy, ale skoro tutaj była, chciałem przynajmniej wierzyć w to, że właśnie miałem przed sobą kogoś, kto mógł okazać się moim wybawieniem, jakkolwiek przesadnie by to nie brzmiało. Już od dłuższego czasu czułem, że jestem na dobrym tropie, choć nie pozwalałem sobie na pełnię nadziei, zbyt mocno obawiając się związanego z porażką rozczarowania, a jednak widząc któregokolwiek z mieszkańców wyspy, nie byłem w stanie powstrzymać ewentualnych scenariuszy, które jak na zawołanie pojawiły się w mojej głowie.
Kobieta z wolna podeszła bliżej, dzięki czemu łatwiej przyszło mi skupienie na niej wzroku. Jak wcześniej zauważyłem, była drobna i smukła, ale przy tym nienaturalnie wysoka – jakby rozciągnięta, wrażenie to z kolei przybrało na sile, kiedy zwróciłem uwagę na jej długie ręce i nogi. Skórę miała śniadą, co było nie tyle sprawką opalenizny, co dużej ilości melatoniny, która chyba była czymś naturalnym dla mieszkańców tej szerokości geograficznej. Ciemne oczy wpatrywały się we mną z uwagą, tak intensywnie, że aż poczułem się cholernie niezręcznie – prawie jak intruz, którym w rzeczywistości byłem, choć do tej pory udawało mi się ignorować fakt, że wyspa zdecydowanie nie była otwarta na przybyszy z zewnątrz.
Bez znaczenia. Bywałem w znacznie bardziej wymagających sytuacjach, tym bardziej, że naturalnie nie wszyscy przyjmowali pojawienie się Volturi z otwartymi ramionami. Sprzeciw był czymś naturalnym, a większości przypadków bardziej mnie bawił, aniżeli jakkolwiek drażnił, choć naturalnie tym razem sytuacja była inna. Ja z kolei byłem na tyle zdesperowany, by posunąć się naprawdę daleko, gdybym tylko w jeden konkretny sposób mógł otrzymać niezbędne informacji.
Wszelakie obserwacje zajęły mi w istocie kilka sekund, chociaż przy wyostrzonych zmysłach i zdecydowanie zbyt pojemnym umyśle wydało mi się to zdecydowanie zbyt długim okresem czasu. Kobieta pewnie nawet nie zauważyła mojego wahania, ja zaś jak na zawołanie wyprostowałem się, spoglądając na nią w obojętny, niemalże surowy sposób. Byłem przyzwyczajony do ukrywania emocji, zwłaszcza przed śmiertelnikami, co zwykle przychodziło mi z łatwością, ale z jakiegoś powodu nie mogłem pozbyć się wrażenia, iż ta ludzka istota doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co działo się w mojej głowie.
Na moment zacisnąłem dłonie w pięści, dopiero po chwili decydując się rozluźnić uścisk. Krótko zerknąłem na rosnące na polanie kwiaty, zanim ostatecznie zdecydowałem skupić się na jej słowach. Z pewnym opóźnieniem uświadomiłem sobie, że zwracała się do mnie po angielsku, co ostatecznie przyjąłem z ulgą, bo choć w tym miejscu był to język urzędowy, chyba wcale nie byłbym zdziwiony, gdyby nieznajoma uraczyła mnie jakąś plemienną gadką.
– To te kwiaty, prawda? – zapytałem bez zastanowienia. Westchnąłem przeciągle, aż nazbyt świadom tego, że moje pytanie zdecydowanie nie należało do kategorii szczególnie konkretnych. – Są niebezpieczne.
Chociaż to nie było pytanie, kobieta krótko skinęła głową.
– Ale nie dla ciebie – oznajmiła nagle i coś w jej słowach skutecznie wytrąciło mnie z równowagi. – Nie wiem, co tutaj robisz, ale zdecydowanie nie powinno cię tutaj być. Lepiej odejść, bo nikt w tym miejscu nie obawia się Zimnych Ludzi.
Chociaż pewne podejrzenia narastały we mnie już od dłuższego czasu, słowa przybyszki wystarczyły, żeby wprawić mnie w osłupienie. Na moment zastygłem w bezruchu, rozdarty pomiędzy pragnieniem nastraszenia jej, a machinalnym zaprzeczeniem – jakkolwiek powinienem był rozmieć jej sugestię. To mógł być przypadek, a ja miałem w ostatnim czasie dość stresów, by być przewrażliwionym, a jednak nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ta kobieta…
Wyprostowałem się, po czym energicznie potrząsnęłam głową. Musiałem wziąć się w garść, a nadmiernym analizowaniem wszystkiego, co działo się wokół mnie, zdecydowanie nie miałem być w stanie zdziałać niczego konkretnego.
– Nie mam pojęcia, co… – zacząłem, ale spojrzała na mnie tak gniewnie, że machinalnie zamilkłem, całkiem wytrącony z równowagi.
– Mnie nie musisz okłamywać. Widziałam dość, zresztą nie jako jedyna – ucięła stanowczo. – Tak nazywają was w legendach, prawda? Nie zawsze trzeb widzieć, żeby odpowiednio czytać te historie… Ja niestety miałam już okazję was poznać – dodała, w dość specyficzny sposób akcentując przedostatnie słowo.
Wciąż mógłbym udawać, że coś źle zrozumiałem, ale całym sobą czułem, że to i tak nie miało sensu. Kimkolwiek była ta kobieta, wiedziała, co chyba nawet nie powinno mnie dziwić, skoro Ni’ihau wydawało się mieć związek nie tylko z Rosą, ale również licznymi wzmiankami o dzieciach księżyca. Stare plemienia miały to do siebie, że bywały niebezpieczne, choć zazwyczaj nikt nie wierzył opowiastkom starszyzny. W zasadzie zmiany, które zaszły przez ostatnie stulecia, jak najbardziej sprzyjały nieśmiertelnym, bo choć ludzie na co dzień mieli nas dosłownie pod nosem, żadne z nich nie zdawało sobie sprawy z tego z kim ma do czynienia.
Mimowolnie skrzywiłem się, kiedy do głosu na ułamek sekundy doszły nabyte przez lata instynkty. Czas, który spędziłem w straży, wykonując polecenia Aro i jego braci, a przede wszystkim dbając o respektowanie naszych praw, sporadycznie dawał mi się we znaki, w wyniku czego w pierwszym odruchu pomyślałem, że chyba teraz powinienem kobietę zabić. Skoro wiedziała, było dla niej tylko jedno rozwiązanie – śmierć; w takich wypadkach bez znaczenia było to czy zachodziła przez przemianę w wampira, czy posłużenie drapieżnikowi jako przekąska, bo z medycznego punktu widzenia ostateczny efekt i tak był dokładnie taki sam.
Cholera, weź się w garść! Jakie znaczenie ma teraz prawo?, warknąłem na siebie w duchu, próbując doprowadzić się do porządku. Odszedłem ze straży – o ile można było to tak nazwać. Już nie byłem niczego winien Volturi, zwłaszcza po tym, jak spędziłem kilka ostatnich tygodni. W zasadzie miałem więcej powodów do tego, żeby działać w kontrze do swoich byłych panów, a zwłaszcza Kajusza, który wzbudzał we mnie równie skrajne emocje, co i sama Rosa. W takim wypadku powinienem wręcz czuć satysfakcję z same tylko możliwości zrobienia czegoś, co zdecydowanie zaprzeczało wszystkim dotychczas wyznawanym przeze mnie zasadom, tym bardziej, że nigdzie już nie było Chelseay, która podsycałaby we mnie sztuczne przywiązanie do Volterry, jej mieszkańców oraz wartości, które winniśmy byli wyznawać.
– To zabawne, bo ja nie wiem o tym miejscu niczego, pomijając to, że mogę znaleźć odpowiedzi, które są mi potrzebne. – Zmrużyłem gniewnie oczy, próbując spojrzeć na kobietę w najbardziej gniewny, wzbudzający niepokój sposób. Jakoś nie miałem wątpliwości co do tego, że ta rozmowa nie będzie należała do przyjemnych, a jej zachowanie jedynie utwierdzało mnie w tym przekonaniu. – Wierz mi bądź nie, ale nie zamierzam ruszyć się stąd bez kilku odpowiedzi. Co więcej, byłbym wręcz skłonny stwierdzić, że to właśnie ty jesteś w stanie mi ich udzielić – dodałem i dla lepszego wydźwięku własnych słów, zrobiłem zdecydowany krok naprzód.
Kobieta nawet się nie poruszyła, chociaż w jej spojrzeniu pojawił się wyraźny niepokój. Blade światło księżyca rzucało łagodną poświatę na jej twarz, pozwalając mi dostrzec świadczące o wieku zmarszczki, chociaż w jej przypadku wcale nie odebrałem tego za coś niewłaściwego. Wręcz przeciwnie – miałem wrażenie, że stan jej skóry sprawiał, że wyglądała jeszcze lepiej, zupełnie jakby upływ czasu dodawał jej szlachetności i czegoś, czego nie potrafiłem określić, ale intrygowało również mnie.
Och, bez wątpienia była butna i to wystarczyło, żeby zaimponować, zwłaszcza jeśli w istocie zdawała sobie sprawę z tego, kim byłem. Z drugiej strony, to mogła być również oznaka głupoty, ale gdybym miał decydować, chyba ostatecznie przyznałbym, że to pierwsze skutecznie rekompensowało ewentualną lekkomyślność. Jeśli mówiła prawdę, musiała zetknąć się z moimi pobratymcami już wcześniej, a skoro do tej pory żyła, to zdecydowanie o czymś świadczyło.
– Czyżby? – usłyszałem i to jedno słowo wystarczyło, żeby skutecznie wytrącić mnie z równowagi.
Po raz kolejny nerwowo zacisnąłem dłonie w pięści, czując narastającą chęć, żeby bez zastanowienia rzucić się przed siebie i rozgryźć jej gardło. Byłem rozdrażniony, a ta dodatkowo wydawała się być na dobrej drodze do tego, żeby mnie sprowokować, co zdecydowanie nie było ani rozsądne, ani szczególnie trudne.
Zanim zdążyłem podjąć decyzję, rozproszył mnie nagły ruch na skraju polany. W ułamek sekundy później zakląłem w duchu, kiedy tuż u mojego boku zmaterializował się Edward, bezceremonialnie chwytając mnie za ramię i niezbyt delikatnie próbując nakłonić do tego, żebym się cofnął. W pierwszym odruchu poddałem się jego uściskowi, chociaż wciąż się we mnie gotowało i aż rwałem się do tego, żeby jednak znaleźć się bliżej swojej potencjalnej ofiary. Przecież wcale nie musiałem jej już na wstępie zabijać, jeśli zaś chodziło o informacje…
– Uspokój się, bo nie ręczę za siebie – syknął na mnie ojciec Renesmee. Wydawał się spięty, poza tym cierpliwy w równym stopniu, co i ja sam, a więc wcale. – Mówię poważnie – dodał, po czym niechętnie odsunął się ode mnie.
– Ależ ja jestem spokojny – obruszyłem się, nie szczędząc sobie ironii. – Mógłbym zapytać się o to i owo kulturalnie i bez nerwów, ale ta pani nie wygląda na chętną, by uciąć sobie ze mną przyjemną pogawędkę! – nie wytrzymałem.
Mój podniesiony ton głosu zabrzmiał nienaturalnie w panującej ciszy, ale nie dbałem o to. Edward jedynie na mnie spojrzał, wzrokiem wydając się komunikować więcej, aniżeli słowami mógłby. Już i tak nerwy miał w strzępach, zresztą tak jak my wszyscy, a ja musiałem przyznać, że mordowanie potencjalnej informatorki nie było najlepszym rozwiązaniem problemu, ale co innego mogłem, skoro ta nie wykazywała chociażby najmniejszych chęci do tego, żeby współpracować.
– Dem, on ma rację – wtrącił Felix. Spojrzałem na niego krzywo, nie mogąc uwierzyć, że to właśnie on próbował udzielać mi takich rad. – Mnie też się to nie podoba, ale…
Urwał i całe szczęście, bo nie byłem w nastroju, żeby słuchać jakichkolwiek uwag – i to niezależnie od tego, kto je wypowiadał. Byliśmy zdecydowanie zbyt blisko, bym spokojnie czekał, tym bardziej, że zdecydowanie nie miałem ochoty na kolejne komplikacje.
– Chcemy tylko porozmawiać – odezwał się pośpiesznie Edward, zwracając bezpośrednio do kobiety i najzwyczajniej w świecie nas ignorując. Kątem oka zauważyłem Jacoba, który dołączył do nas ze sporym opóźnieniem, być może musząc się ubrać, bo jakoś nie sądziłem, by był w stanie dotrzymać wampirom kroku w ludzkiej postaci. – Proszę – dodał ojciec Renesmee, a po sposobie, w jaki patrzył na kobietę, momentalnie zorientowałem się, że starannie analizował jej myśli.
Świetnie, może przynajmniej ten jeden raz wścibstwo okaże się praktyczne, pomyślałem z przekąsem, a wampir zerknął na mnie z ukosa, ostatecznie decydując się nawet słowem nie komentować mojej uwagi. Spojrzenie koncentrował na kobiecie, poza tym czułem, że starannie dobierał kolejne słowa i ruchy, nie chcąc jej do siebie zrazić. Niestety, sam nigdy nie miałem cierpliwości do podobnych działań, tym bardziej, że słowa nieznajomej wydały się wprost dowodzić, że jakakolwiek forma uprzejmości jest absolutną stratą czasu. To była jedna z tych kobiet, która nie tylko okazywała niezwykle wręcz silny charakter, ale również cholerny upór, w wyniku czego nakłonienie jej do zmiany decyzji wydawało się graniczyć z cudem.
Milczenie wydawało się ciągnąc w nieskończoność, co skutecznie doprowadzało mnie do szaleństwa. Jak nic byłem na dobrej drodze do tego, żeby jakimś cudem postradać zmysły, choć to chyba nawet nie byłoby aż takie złe, jeśli dobrze się nad tym zastanowić. Może przynajmniej wtedy choć przez moment mógłbym cieszyć się spokojem, bo jak na razie ze wszystkich stron wydawały się otaczać mnie problemy, których zdecydowanie nie byłem w stanie ot tak rozwiązać.
Jakby na potwierdzenie moich wątpliwości, wyraźnie poczułem dziwnie charakterystyczny, ostry zapach, co samo w sobie wystarczyło, żeby skutecznie wytrącić mnie z równowagi. Już nie pamiętałem, kiedy ostatni raz doświadczyłem czegoś podobnego, ale to wydawało się w tamtym momencie najmniej istotne, zresztą to nie nieprzyjemna dla mnie woń wydawał mi się najbardziej istotna w tamtym momencie. Bardziej przejęła mnie świadomość tego, że stojąca przed nami kobieta nie była sama, a pomiędzy drzewami czaiło się coś, czego nie byliśmy w stanie dostrzec, a co skutecznie wzbudzało coraz silniejszy niepokój, pobudzając instynkt. Czułem się zagrożony, a to zdecydowanie nie zdarzało mi się na co dzień, tym bardziej, że już od dawna nie miałem niczego do zdradzenia; chodziło o Nessie, nie o mnie i tylko i wyłącznie tego trzymałem się przez cały ten czas.
Spojrzałem na Felixa, by przekonać się, że ten również zesztywniał, wbijając wzrok w otaczającą nas ciemność. Nie odezwał się nawet słowem, ale w odpowiedzi na mój wzrok lekko skinął głową, tym samym potwierdzając moje przypuszczenia. Wcześniej żadne z nas nie próbowało zastanawiać się nad pełnym sensem wzmianek, które na temat wysypy Alice znalazła w Internecie, a zwłaszcza bełkotu na temat Strażników i powiązania z dziećmi księżyca, ale teraz…
Byli gdzieś tam.
I obserwowali, choć żadne z nich nawet nie próbowało przystąpić do ataku… Przynajmniej na razie.
– Co do…? – zaczął cicho Jacob, po czym gwałtownie urwał, momentalnie zamierając w bezruchu.
No, no… Nie poznajesz swoich, kundlu?, pomyślałem z przekąsem, ale ostatecznie zdecydowałem się na milczenie. W gruncie rzeczy zmiennokształtni byli przy wilkołakach bandą niegroźnych szczeniaków.
Kobieta spokojnie spoglądała w naszą stronę, zachowując się tak, jakby nic złego nie miało miejsca. Sama była człowiekiem, a przynajmniej nie zauważyłem niczego, co świadczyłoby o jej inności, tym bardziej, że tej nocy nie wypadała pełnia. Ta kwestia dotycząca dzieci księżyca była jak najbardziej prawdziwa, chociaż nie sądziłem, że po polowaniach, które wieki wcześniej urządzał Kajusz, jeszcze kiedykolwiek spotkam te istoty na swojej drodze. Tak czy inaczej, tej nocy nie musieliśmy obawiać się przemiany, ale wcale nie byłem pewien, czy ta wiadomość była jakimkolwiek pocieszeniem w obecnej sytuacji.
– To nic takiego… Mają prawo się was obawiać, tak jak i wy ich – powiedziała cicho nasza rozmówczyni, ostrożnie dobierając słowa.
– Nie mamy złych zamiarów – zapewnił ją natychmiast Edward. Wydawał się wstrząśnięty, choć trudno było mi stwierdzić, czy reagował w ten sposób z powodu obecności tych istot, czy też myśli, które do niego docierały. – Nie przyszliśmy po to, żeby walczyć.
O dziwo, na ustach Indianki pojawił się cień uśmiechu.
– Widzę to, przynajmniej po tobie – oznajmiła z przekonaniem. – Stregoni benefici… Dobry wampir – dodała, decydując się wprost nazywać rzeczy po imieniu. – Inaczej jest z twoimi towarzyszami – oceniła, jak nic mając na myśli mnie i Felixa.
– To bardziej skomplikowane – przyznał Cullen. No cóż, chyba powinienem być wdzięczny za to, że niejako próbował nas bronić. – Najważniejsze jest to, że nie przyjechaliśmy tutaj po to, żeby jakkolwiek wam zagrażać. Jak wspominałem, chodzi o moją córkę – powtórzył z naciskiem, ale kobieta uciszyła go spojrzeniem.
– W takim razie przyszliście w sprawie Rosy, prawda? – oceniła i to było tak, a ja poczułem się tak, jakby z całej siły zdzieliła mnie czymś ciężkim po głowie.
Zamarłem na moment, sam niepewny tego, co powinienem powiedzieć. Kobieta również milczała, spokojnie nas obserwując i wydając się oceniać nasze zachowanie, zupełnie jakby czekała na coś, co jednak utwierdzi ją w przekonaniu, że ma przed sobą bandę nieokiełzanych, śmiertelnie niebezpiecznych drapieżników. No cóż, w pewnym sensie chyba tak właśnie było, tym bardziej, że wciąż gotowało się we mnie na myśl o tym, jak zdawkowa była w swoich odpowiedziach, ale za wszelką cenę starałem się trzymać nerwy na wodzy. Byliśmy bardzo blisko czegoś, co mógłbym uznać za przełom, gdybym zaś właśnie teraz miał wszystko zepsuć, najpewniej nigdy nie miałbym sobie tego wybaczyć – tym bardziej, że nie chodziło o mnie, o czym nie wolno było mi pod żadnym pozorem zapominać.
Żaden z nas nie zdecydował się na to, żeby odpowiedzieć, ale kobieta najwyraźniej tego nie oczekiwała. Chwilę jeszcze milczała, po czym z wolna skinęła głową i odezwała się ponownie:
– Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, kim jesteście i czego chcecie, chociaż naprawdę miałam nadzieję na to, że ta dziewczyna nie jest na tyle szalona… – Urwała i zacisnęła usta. – Ale to już bez znaczenia. Wiem, jak wam pomóc… Niemniej prawidłowe brzmi, jak wiele wy jesteście w stanie zrobić dla mnie, żebym tylko się na to zdecydowała – oznajmiła z powagą.
No tak, w końcu czemu by i nie… Na świecie nie ma nic za darmo, prawda?, pomyślałem, ale nie czułem się z tego powodu źle. W zasadzie chyba po części oczekiwałem tego, że sprawy prędzej czy później się skomplikują.
Odpowiedź zresztą była tylko jedna.
– Wszystko…
Dopiero spojrzenie, którym obdarzyła mnie nieznajoma, jednoznacznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że wypowiedziałem to jedno słowo na głos.
– Dam wam lekarstwo i powiem, jak właściwie je stosować – powiedziała cicho. Gdyby moje serce biło, w tamtej chwili najpewniej by stanęło. – Ale chcę czegoś w zamian… Chcę śmierci istoty, która przyczyniła się do śmierci tych, którzy są pod moją ochroną. – Zamilkła i zawahała się na moment. – Pragnę śmierci waszego władcy.
Hannah
Siedzenie w bezruchu zdecydowanie nie należy do moich ulubionych zajęć i to pomimo tego, że nie raz miałam okazję słyszeć, że wampiry są do tego stworzone. Wokół panuje cisza, ale i to nie powoduje, że czuję się jakkolwiek lepiej, choć chyba powinnam cieszyć się z tego, że – przynajmniej tymczasowo – konflikty zostały zażegnane, a w domu już przynajmniej nie śmierdzi psem. Tak, podobno nie ma tego złego, ale nie tym razem i ta jedna myśl uparcie nie daje mi spokoju.
Nerwowo bawię się krawędzią koca, którym ktoś starannie okrył moją przyjaciółkę. Nessie śpi, a przynajmniej tak to wygląda, jednak nie jestem pewna, czy śpiączkę tak po prostu można zaliczyć do kategorii „normalnego” snu. Chyba już nawet nie pamiętam, co to znaczy śnić, co jest do pewnego stopnia przerażające, nawet jeśli ulgę przynosi mi myśl o tym, że prędzej czy później zapomnę swoje ludzkie życie. Tak jest lepiej, choć niektórzy bez wątpienia stwierdziliby, że zwariowałam, niejako godząc się z utratą tego, co powinno być mi bliskie – i to zwłaszcza teraz, kiedy zdaję sobie sprawę z tego, że powrót do człowieczeństwa nie wchodzi w grę.
Pamiętać…
Czy chcę pamiętać? Jasne, że nie, tym bardziej, że może jeśli w końcu uda mi się w pełni odciąć od przeszłości, będę samej sobie potrafiła powiedzieć, czego tak naprawdę chcę. W taki o to sposób moje myśli nie po raz pierwszy zataczają krąg i wracają do kwestii mnie, Felixa oraz tego, co powinnam z nami zrobić, a to zdecydowanie nie jest mi na rękę. Z drugiej strony, chyba właśnie dla tego wszystko to, co jest pomiędzy nami, tak bardzo się komplikuje – bo niezmiennie zmusza mnie do powrotu do przeszłości, a tego nie chcę. Myśl o tym, że muszę w końcu podjąć decyzję i zacząć walczyć, również nie poprawia nastroju. Mam wrażenie, że na każdym kroku tracę coś albo kogoś ważnego, jeśli zaś chodzi o Felixa…
Jego potrzebuję. To dziwne uczucie, ale chyba naprawdę tak jest.
Jak to możliwe, że sama nie tak dawno temu próbowałam skłonić Renesmee i Demetriego do tego, żeby przynajmniej spróbowali dać sobie szansę? Dobrze pamiętam, ile czasu im kibicowałam, przy każdej okazji naskakując na Dema, kiedy tylko robił coś nie tak. Jak to możliwe, że jestem w stanie właściwie wpłynąć na związek mojej przyjaciółki, a jednak nie jestem w stanie zadbać o samą siebie – i to pomimo tego, że do tej pory wydawało mi się, że jestem w pełni świadoma tego, czego tak naprawdę chcę?
Puszczam koc, po czym machinalnie muskam palcami telefon komórkowy, który położyłam na stoliku nocnym przy łóżku Nessie. Urządzenie reaguje na mój dotyk, a pokój rozświetla łagodny blask wyświetlacza. Zaciskam usta, dziwnie rozczarowana widokiem wygaszacza i zegara – najzupełniej normalny stan rzeczy, tym bardziej, że nie słyszałam dzwonka ani nawet najcichszego dźwięku, który świadczyłby o tym, że powinnam spodziewać się jakichkolwiek wiadomości. Siedzę jak na szpilkach, czując się prawie tak, jak jeszcze kilka tygodni wcześniej, kiedy przesiadywałam w pokoju hotelowym, czekając na wieści od Renesmee, podczas gdy Felix…
Aha, tak – znowu Felix! Dlaczego prześladuje mnie nawet wtedy, gdy akurat nie ma go tuż obok mnie?
Wciąż o tym myślę, kiedy słyszę dźwięk otwierających się drzwi do pokoju. Mimowolnie sztywnieję i bardzo niechętnie oglądam się przez siebie, bojąc się, że to któraś z ciotek Renesmee, a konkretnie Rosalie, która niezmiennie okazuje swoją niechęć do mnie. Bella jest przygnębiona, ale chyba mi ufa, nie protestując przed tym, żebym siedziała przy jej córce, podczas gdy sama wyszła, by przeprowadzić dłuższą rozmowę z doktorem, ale nie jestem pewna, czy sprawa wygląda aż tak oczywiście w przypadku reszty rodziny, a zwłaszcza tej blondynki. W takim wypadku musiałabym się kłócić, tym bardziej, że zdecydowanie nie zamierzam zostawiać Renesmee. Cholerni Felix i Demetri zostawili mnie samą pośród obcych, którzy na dodatek mogą mieć do mnie o całą sytuację pretensję, a jakby tego było mało…
Wypuszczam zbędne mi powietrze z płuc, kiedy widzę stojącą spokojnie w progu Alice. Wampirzyca spokojnie wchodzi do środka, po czym posyła mi nieco wymuszony, aczkolwiek olśniewający uśmiech. Jestem zdezorientowana, bo choć zauważyłam, że drobna wampirzyca ma dość pozytywne podejście do wszystkiego i wszystkich, w wyniku czego dość trudno jej nie polubić. Niestety, zdaję sobie sprawę z tego, że w moim wypadku pewne kwestie są o wiele bardziej skomplikowane, a rodzina Renesmee może traktować dość chłodno zarówno mnie, jak i moich towarzyszy – i to zwłaszcza teraz, kiedy chłopaków nie ma nigdzie w pobliżu, więc jestem zdana tylko i wyłącznie na samą siebie.
– To ty – mówię, prostując się. Chcę sprawiać wrażenie obojętnej, choć to zdecydowanie nie jest aż takie proste, jak bym tego chciała. Wciąż się zamartwiam – i to zarówno o Nessie, jak i o siebie samą, Felixa oraz wszystko to, co wydaje się być poza moim zasięgiem. – Z góry uprzedzam, że nie zamierzam stąd wyjść. To moja przyjaciółka, a jej matka nie ma nic przeciwko – oznajmiam, mimowolnie przybierając wrogi, zdradzający pełną gotowość do ataku ton.
– Nie musisz wychodzi – zapewnia natychmiast Alice. Marszczy lekko brwi, jakby zaskoczona moim podejściem i tym, jakie wyciągnęłam wnioski. – Szukałam po prostu zacisznego miejsca… Miałabyś coś przeciwko, gdybym chwilę tu z wami posiedziała? – pyta, a ja dopiero po dłuższej chwili w pełni dopuszczam do świadomości sens jej wypowiedzi.
Pyta mnie o cokolwiek, zupełnie jakbym miała coś do powiedzenia? To miła odmiana, tym bardziej, że jej zachowanie nie wydaje mi się w najmniejszym stopniu sztuczne albo wymuszone. Mam wręcz wrażenie, że wampirzyca zachowuje się w pełni swobodnie, poza tym zdecydowanie nie spogląda na mnie jak na intruza, który podstępem wmieszał się w życie jej bliskich. Mimo dystansu, który odczuwałam, kiedy wraz z Felixem szukaliśmy jej i Jaspera w Rio, tym razem czuję się wyjątkowo wręcz dobrze.
– To twój dom – mówię cicho, wzruszając ramionami. – Nie mam nic przeciwko, tak sądzę.
Alice uśmiecha się, okazując taki entuzjazm, jakbym właśnie oznajmiła jej, że gwiazdka w tym roku wypada wcześniej. Tanecznym, prawie bezszelestnym krokiem podchodzi bliżej, spoglądając przy tym na spokojną twarz bratanicy. W złocistych tęczówkach pojawia się chwilowy smutek, ale Alice prawie natychmiast zaczyna panować nad własnymi emocjami.
– Nic nie widzę, ale wiem, że oni niedługo wrócą – mówi i przez moment wygląda to tak, jakby zwracała się do Nessie. Jakby na potwierdzenie moich przypuszczeń, wampirzyca wyciąga smukłą dłoń przed siebie, po czym gładzi bratanicę po policzku, mimochodem poprawiając jej rozrzucone na poduszce włosy. – Jak się obudzisz, będziesz musiała poustawiać wszystkich tam do pionu. Swoją drogą, zawsze wydawało mi się, że to ja będę wiedziała pierwsza, kiedy znajdziesz sobie chłopaka. Nie żebym miała jakieś pretensje, ale chyba powinnam być urażona – stwierdza, choć uśmiech na jej ustach wydaje się jednoznacznie zaprzeczać wydźwiękowi słów; zdecydowanie nie brzmią jak groźba, a Alice naturalnie sobie żartuje.
– Ona cię nie słyszy – uświadamiam ją, po czym wspieram brodę na dłoni. Sama nie jestem pewna, co powinnam o jej zachowaniu sądzić, tym bardziej, że już wcześniej wydała mi się z lekka szalona, najdelikatniej rzecz ujmując.
– Skąd wiesz? – pyta mnie w zamian i tym skutecznie wytrąca mnie z równowagi. – Nie raz słyszałam, że osobom w śpiączce zdarza się słyszeć to i owo. Dlaczego Nessie miałaby być inna? – dodaje i brzmi to tak, jakby faktycznie była swoich słów pewna. – Doprawdy, Renesmee, twojej przyjaciółce brakuje pewności siebie… Przynajmniej w niektórych sytuacjach.
Unoszę brwi, co najmniej wytrącona z równowagi nagłym obrotem spraw. W głowie mam pustkę, a zachowanie ciotki Renesmee wprawia mnie w tym większa konsternację, bo w rzeczywistości chciałabym, żeby miała rację. Chcę, żeby wszystko skończyło się dobrze, zwłaszcza teraz, kiedy mieliśmy trop, ale mimo wszystko siedzenie w bezruchu…
Może gdybym potrafiła w to uwierzyć, poczułabym się lepiej.
Może gdyby tak było, w końcu zrozumiałabym samą siebie…
Uparłam się, postarałam, więc jest! W końcu nie należy marnować weny, prawda? Zwłaszcza w momentach, kiedy raz po raz przypominam sobie, jak niewiele zostało do końca tego opowiadania, powracają do mnie chęci, a pomysły klarują się, choć oczywiście dziwnie jest mi z myślą, że miałabym tę historię tak po protu doprowadzić do końca.
Dziękuję za komentarze To niezmiennie motywuje, poza tym dodaje mi energii. Oby teraz starczyło jej, żebym mogła wstawić kolejny rozdział równie szybko. Och, chciałabym. 

Nessa.

2 komentarze

  1. Cześć :D
    Wreszcie korzystając z chwili, że nie muszę niczego robić i w spokoju mogę się skupić na opowiadaniu postanowiłam wziąć się do tego, aby przeczytać zaległe rozdziały, których dużo nie było, ale zawsze coś.
    Pojechali wreszcie na wyspę. Tak naprawdę nazwa nie mówiła mi zupełnie nic, a ja byłam świecie przekonana, że to miejscowość wymyślona przez Ciebie. A jednak się okazuje, że to wyspa, która istnieje naprawdę. Myślałam, że jak tylko się tam pojawia ktoś ich zaatakuje, ale chyba bardziej wolę rozmowę od ataków, które w żaden sposób by im potem nie pomogły, a jedynie pogorszyły sytuacje. Warunek ten kobiety jest dość... nie do spełnienia. Z tego co pamiętam to Kajusz nakazał zabić wilkołaki, więc to jego śmierci pragnie. Zresztą nie tylko ona, bo z pewnością Dem i cala reszta również będą szczęśliwi, kiedy wampir umrze. Mam przeczucie, że wkrótce ktoś pozbawi go życia. Mam nadzieje, że znam będą musieli to zrobić kobieta im da lekarstwo dla Renesmee. :)
    Aha! - i czy ja mam Cię kiedyś zabić? (I tak tego nie zrobię xD), ale jak możesz być taka okrutna. ;_; Myślałam, że umrę, kiedy był moment Felix-Hanna. Juz czytałam podekscytowana z nadzieją, że on ją pocałuje, a tu nic.:< jak wrócą do Forks żądam momentu dla nich. :D <3
    Obyś miała jeszcze więcej weny! ^^
    pozdrawiam,
    Gabi :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej
    Demetrii szybciej robi niż myśli. Dobrze, że nie rzucił sie na tą kobietę, bo 1. nie miałby lekartwa, 2. raczej by tego nie przeżył i dopiero później zdał sobie z tego sprawę- gdy wyczuł obecność wilkołaków. Dobrze, że Edward go powstrzymał, przed zrobieniem głupstwa. Ja rozumiem, że jest zdenerwowany, ale w ten sposób to Nessie nie pomoże na pewno.
    Nie sądzę, żeby cena za lekarstwo jakoś szczególni była im nie na rękę. Też chcą śmierci Kajusza- mam tylko nadzieje, że najpierw da im to lekarstwo, a później będzie chciała dostać głowę Volturi, a nie na odwrót. Chociaż raczej nie kwapili się aby go teraz szukać i zabijać, no ale... jak się do czegoś zobowiążą trzeba będzie to wypełnić.
    Hannah nie spodziewała się dobrego słowa od rodziny Renesmee, a tu taka niespodzianka ze strony Alice. Jeszcze trochę i się rodzinka przyzwyczai- no może poza Rosalie, ale tej to nikt nie dogodzi- może poza mężem:P
    Mam nadzieje, że Hannah w końcu zdecyduje co zrobić z Felixem, bo takie trzymanie go w niepewności jest bardzo nie w porządku, zwłaszcza, że on nie zna przeszłości wampirzycy i nie zna powodów takiego zachowania.. może gdyby mu powiedziała inaczej by się zachowywał? No ale nie ma to jak utrudnianie sobie życia, prawda?
    Do końca jeszcze 20 rozdziałów, więc nie tak szybko:D Z każdym rozdziałem będziesz się teraz pisać, że nie wyobrażasz sobie końca?:D ja też nie, bo uwielbiam parę Renesmee Demetrii ale taka kolej rzeczy.. będziesz mieć czas na autorskie opowiadanie i debiut:D Więc nie ma tego złego...^^ Wiem, wiem.. ja to umiem pocieszyć:D

    Weny kochana:)
    Guśka

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa