Demetri
Ciemność i cisza
wydawały się być wszystkim, co składało się na tę wyspę, ale właściwie nie
zwracałem na to uwagi. Nie miałem plany, a moje działania składały się
przede wszystkim na podążanie w głąb lasu i instynktowne wymijanie drzew.
Gęstość z jaką rosły rośliny znacznie ograniczała moje ruchy, co na
dłuższą metę było irytujące, chociaż w najmniejszym nawet stopniu nie
zmieniało mojego położenia. W głowie miałem pustkę, a jedynym, czego
tak naprawdę śmiałem w tamtej chwili chcieć, był ruch i przynajmniej
pozorne wrażenie tego, że nie jestem bezużyteczny.
Już jakiś
czas wcześniej zgubiłem Felixa i całe przymusowe towarzystwo, ale nie
zamierzałem zaprzątać tym sobie głowy. Nie ukrywałem swoich śladów, więc
prędzej czy później mieli mnie dogonić, o ile w ogóle którykolwiek
dbał o to, czy byliśmy razem. Nie tak mieliśmy działać, a impulsywność
zdecydowanie nie była dobra, ale trudno było mi skupi się na zdrowym rozsądku,
kiedy emocje wydawały się dosłownie rozrywać mnie od środka. Szlag, coś
podpowiadało mi, że robię dobrze, nawet jeśli jednocześnie doskonale zdawałem
sobie sprawę z tego, że tak nie jest.
Nie miałem
pewności gdzie i jak długo biegłem, tym bardziej, że w lesie łatwo
było stracić orientację. Sytuacja nieprzyjemne skojarzyła mi się z okresem,
kiedy wszyscy jeszcze przebywaliśmy w Volterze, a ja próbowałem
odnaleźć Renesmee, choć ta wydawała się być gdzieś, gdzie nie byłem w stanie
jej dosięgnąć. Tym razem sytuacja była podobna, jednak trudno było mi tryskać z tego
powodu entuzjazmem. Chociaż czułem, że przybycie na Ni'ihau przynajmniej po części przybliżało nas do znalezienia
rozwiązania, nadal czułem się tak, jakbym miał związane ręce.
Coś się
zmieniło, kiedy wypadek spomiędzy drzew, nagle materializując się na niedużej,
ale wyróżniającej się na tyle gęstwiny polany. Natychmiast przystanąłem,
chociaż sam nie byłem pewien, co miało wpływ na moją decyzję. Drzewa w tym
miejscu rosły rzadziej, kiedy zaś uniosłam głowę ku niebu, zauważyłem
przewijający się przez chmury zarys prawie pełnego księżyca. Łagodne srebrzyste
światło satelity walczyło o to, żeby przebić się przez przysłaniające
niebo warstwy, a anemiczna poświata wydobywała z ciemności coraz
więcej szczegółów, dzięki czemu byłem w stanie rozejrzeć się dookoła.
Pierwszym,
co rzuciło mi się w oczy, były pokrywające niemalże każdy skrawek wolnej
powierzchni kwiaty. Wydawały się, bujne i wręcz nienaturalnie wysokie, co
samo w sobie wystarczyło, żebym poczuł się cholernie nieswojo. Białe
płatki wydawały się niemalże srebrne przez księżycową poświatę, zaś przy każdym
kolejnym wydechu czułem udzielający, subtelny zapach – słodki, ale nie mdlący,
trochę jak drogie perfumy z gatunku tych, co to dla każdego pachniały
trochę inaczej. Trudno było mi porównać ten zapach z czymkolwiek, czego
doświadczyłem wcześniej, ale z jakiegoś powodu to miejsce wzbudzało we
mnie niejasny niepokój, zupełnie jakby nie powinno mnie tutaj być.
Tak,
oczywiście. A za moment ziemia zacznie się trząść, rozstąpi i spadnie
na mnie cholerne klątwa. Czy nie jakoś tak wyglądało to w tych
bezsensownych filmach?
Mimo
wątpliwości, bez pośpiechu zrobiłem kilka kroków naprzód, nasłuchując i z
uwagą rozglądając się dookoła. Wysoka trawa zafalowała i zaszeleściła
łagodnie, wydając się podkreślać każdy mój krok. W milczeniu wpatrywałem
się w kwiaty, raz po raz wydychając ich słodki zapach, chociaż tlen od
dawna nie był mi niezbędny do tego, żeby normalnie funkcjonować.
Przystanąłem
po kilku zaledwie krokach, po chwili kucając, żeby lepiej przyjrzeć się
niezwykłym roślinom. Miały rozłożyste, soczyste liście i płatki, które na
pierwszy rzut oka wydawały się delikatne i cienkie jak bibułka. Ten
kontrast wydawał się zastanawiający, przynajmniej w pierwszym momencie,
póki nie warknąłem na siebie w duchu, mimowolnie zastanawiając się nad
tym, co też przyszło mi do głowy, że w ogóle rozważałem budowę i wygląd
jakichkolwiek kwiatów. Musiałem się skupić, a to miejsce i królujący
tu zapach bynajmniej mi tego nie ułatwiały, raz po raz drażniąc wyostrzone
zmysły i wydając się być na dobrej drodze do tego, żeby prędzej czy
później doprowadzić mnie do szału. Byłem pewien, że nigdy wcześniej nie
doświadczyłem czegoś podobnego, zresztą wcale nie byłem pewien, czy takie
doświadczenie choć w niewielkim stopniu mi odpowiadało.
Przymknąłem
oczy, żeby lepiej się skoncentrować, chociaż w obecnej sytuacji wydawało
się to czynić stosunkowo niewielką różnicę. Spróbowałem przywołać szczegóły
tego, co mówiła Alice, a później Fiona, próbując określić na czym stoję.
Chociaż wciąż byłem sceptycznie nastawiony do sytuacji, ostatecznie nie miałem
innego wyboru, jak trzymać się jednych informacji, które miałam. Co więcej,
sama ciotka Renesmee mówiła o kwiatach, a patrząc na otaczające mnie
rośliny, czułem równie wielki niepokój, co i podekscytowanie. Czy możliwym
było, żebym właśnie miał przed sobą przyczynę całego zamieszania – tak
niepozorną, błahą… i na swój sposób piękną, chociaż nie miałem pewności,
czy coś śmiercionośnego mogłoby takie być.
Och, oczywiście, że tak, kretynie,
fuknąłem na siebie w myślach. Spójrz
w lustro. Niebezpieczne piękno to inna definicja wampiryzmu.
Chyba coś w tym
było, chociaż to w najmniejszym stopniu nie rozwiązywało problemu.
Westchnąłem przeciągle, po czym raz jeszcze spojrzałem na rośliny, a przez
myśl przeszło mi, że zawsze mogliśmy zabrać jedną ze sobą, jakikolwiek sens
miałoby to mieć. Zwątpiłem już w medycynę, wiedzę Carlisle’a i jakiekolwiek
badania, ale być może to mogłoby okazać się dobrą podstawą, gdybyśmy nie
dowiedzieli się niczego więcej. Co prawda zdecydowanie nie w ten sposób
wyobrażałem sobie wyjazd i tyle nerwów, tylko po to, żeby wrócić z sadzonką,
ale „jak się nie ma, co się lubi…”
– Nie
dotykałabym tego na twoim miejscu.
Nie wiem
jakim cudem mogłem wyłączyć się do tego stopnia, bym nie zdawał sobie sprawy z tego,
co działo się wokół mnie, ale to nie miało znaczenia. Sęk w tym, że w ułamku
sekundy uświadomiłem sobie, że nie jestem sam, momentalnie wyrwany z zamyślenia
i co najmniej skonsternowany tym, że mogłem zamyślić się do tego stopnia,
by dać się jak dziecko podejść od tyłu. W ułamku sekundy odwróciłem się na
pięcie, ledwo panując nad własnymi odruchami, tym bardziej, że nie
potrzebowałem podszeptów intuicji, żeby zorientować się, iż mam do czynienia ni
mniej, ni więcej, ale ze zwyczajnym człowiekiem…
A może nie
aż tak zwyczajnego, o czym przekonałem się z chwilą, w której
udało mi się skoncentrować spojrzenie na drobnej postaci, która zatrzymała się
zaledwie kilka metrów ode mnie. To była kobieta, na dodatek dość wiekowa, a przynajmniej
tyle udało mi się wywnioskować z wyrazu jej twarzy oraz kaskady
srebrzystobiałych słów, które spływały jej niemalże do pasa. Było w niej
coś wyjątkowego, poza tym trzymała się wyjątkowo dobrze, jeśli wziąć pod uwagę
to, że nie była już młódką. Gdyby nie to, że byłem w stanie rozpoznać
wampira i hybrydę na odległość, może nawet pomyślałbym, że była podobna do
mnie – z tą tylko różnicą, że nieśmiertelność otrzymała wyjątkowo późno.
Zawahałem
się na moment, sam niepewny tego, co powinienem zrobić albo powiedzieć. W głowie
miałem pustkę, chociaż to wydawało się niedorzeczne w sytuacji, w której
miałem przed sobą śmiertelniczkę – nic nieznaczącą, słabą i na tyle
kruchą, by musiała mi ulec, gdybym tylko sobie tego zażyczył. Nic nie stało na
przeszkodzie zabicia jej, gdyby cokolwiek poszło nie tak, chociaż w tamtej
chwili zdecydowanie nie morderstwo albo polowanie było mi w głowie. Ta
kobieta… Nie miałem pojęcia, kto normalny urządza sobie piesze wycieczki po
gęstwinie w środku nocy, ale skoro tutaj była, chciałem przynajmniej
wierzyć w to, że właśnie miałem przed sobą kogoś, kto mógł okazać się moim
wybawieniem, jakkolwiek przesadnie by to nie brzmiało. Już od dłuższego czasu
czułem, że jestem na dobrym tropie, choć nie pozwalałem sobie na pełnię
nadziei, zbyt mocno obawiając się związanego z porażką rozczarowania, a jednak
widząc któregokolwiek z mieszkańców wyspy, nie byłem w stanie
powstrzymać ewentualnych scenariuszy, które jak na zawołanie pojawiły się w mojej
głowie.
Kobieta z wolna
podeszła bliżej, dzięki czemu łatwiej przyszło mi skupienie na niej wzroku. Jak
wcześniej zauważyłem, była drobna i smukła, ale przy tym nienaturalnie
wysoka – jakby rozciągnięta, wrażenie to z kolei przybrało na sile, kiedy
zwróciłem uwagę na jej długie ręce i nogi. Skórę miała śniadą, co było nie
tyle sprawką opalenizny, co dużej ilości melatoniny, która chyba była czymś
naturalnym dla mieszkańców tej szerokości geograficznej. Ciemne oczy wpatrywały
się we mną z uwagą, tak intensywnie, że aż poczułem się cholernie
niezręcznie – prawie jak intruz, którym w rzeczywistości byłem, choć do
tej pory udawało mi się ignorować fakt, że wyspa zdecydowanie nie była otwarta
na przybyszy z zewnątrz.
Bez
znaczenia. Bywałem w znacznie bardziej wymagających sytuacjach, tym
bardziej, że naturalnie nie wszyscy przyjmowali pojawienie się Volturi z otwartymi
ramionami. Sprzeciw był czymś naturalnym, a większości przypadków bardziej
mnie bawił, aniżeli jakkolwiek drażnił, choć naturalnie tym razem sytuacja była
inna. Ja z kolei byłem na tyle zdesperowany, by posunąć się naprawdę
daleko, gdybym tylko w jeden konkretny sposób mógł otrzymać niezbędne
informacji.
Wszelakie
obserwacje zajęły mi w istocie kilka sekund, chociaż przy wyostrzonych
zmysłach i zdecydowanie zbyt pojemnym umyśle wydało mi się to zdecydowanie
zbyt długim okresem czasu. Kobieta pewnie nawet nie zauważyła mojego wahania,
ja zaś jak na zawołanie wyprostowałem się, spoglądając na nią w obojętny,
niemalże surowy sposób. Byłem przyzwyczajony do ukrywania emocji, zwłaszcza
przed śmiertelnikami, co zwykle przychodziło mi z łatwością, ale z jakiegoś
powodu nie mogłem pozbyć się wrażenia, iż ta ludzka istota doskonale zdawała
sobie sprawę z tego, co działo się w mojej głowie.
Na moment
zacisnąłem dłonie w pięści, dopiero po chwili decydując się rozluźnić
uścisk. Krótko zerknąłem na rosnące na polanie kwiaty, zanim ostatecznie
zdecydowałem skupić się na jej słowach. Z pewnym opóźnieniem uświadomiłem
sobie, że zwracała się do mnie po angielsku, co ostatecznie przyjąłem z ulgą,
bo choć w tym miejscu był to język urzędowy, chyba wcale nie byłbym
zdziwiony, gdyby nieznajoma uraczyła mnie jakąś plemienną gadką.
– To te
kwiaty, prawda? – zapytałem bez zastanowienia. Westchnąłem przeciągle, aż
nazbyt świadom tego, że moje pytanie zdecydowanie nie należało do kategorii
szczególnie konkretnych. – Są niebezpieczne.
Chociaż to
nie było pytanie, kobieta krótko skinęła głową.
– Ale nie
dla ciebie – oznajmiła nagle i coś w jej słowach skutecznie wytrąciło
mnie z równowagi. – Nie wiem, co tutaj robisz, ale zdecydowanie nie
powinno cię tutaj być. Lepiej odejść, bo nikt w tym miejscu nie obawia się
Zimnych Ludzi.
Chociaż
pewne podejrzenia narastały we mnie już od dłuższego czasu, słowa przybyszki
wystarczyły, żeby wprawić mnie w osłupienie. Na moment zastygłem w bezruchu,
rozdarty pomiędzy pragnieniem nastraszenia jej, a machinalnym
zaprzeczeniem – jakkolwiek powinienem był rozmieć jej sugestię. To mógł być
przypadek, a ja miałem w ostatnim czasie dość stresów, by być
przewrażliwionym, a jednak nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ta kobieta…
Wyprostowałem
się, po czym energicznie potrząsnęłam głową. Musiałem wziąć się w garść, a nadmiernym
analizowaniem wszystkiego, co działo się wokół mnie, zdecydowanie nie miałem
być w stanie zdziałać niczego konkretnego.
– Nie mam
pojęcia, co… – zacząłem, ale spojrzała na mnie tak gniewnie, że machinalnie
zamilkłem, całkiem wytrącony z równowagi.
– Mnie nie
musisz okłamywać. Widziałam dość, zresztą nie jako jedyna – ucięła stanowczo. –
Tak nazywają was w legendach, prawda? Nie zawsze trzeb widzieć, żeby
odpowiednio czytać te historie… Ja niestety miałam już okazję was poznać – dodała, w dość
specyficzny sposób akcentując przedostatnie słowo.
Wciąż
mógłbym udawać, że coś źle zrozumiałem, ale całym sobą czułem, że to i tak
nie miało sensu. Kimkolwiek była ta kobieta, wiedziała, co chyba nawet nie
powinno mnie dziwić, skoro Ni’ihau
wydawało się mieć związek nie tylko z Rosą, ale również licznymi
wzmiankami o dzieciach księżyca. Stare plemienia miały to do siebie, że
bywały niebezpieczne, choć zazwyczaj nikt nie wierzył opowiastkom starszyzny. W zasadzie
zmiany, które zaszły przez ostatnie stulecia, jak najbardziej sprzyjały
nieśmiertelnym, bo choć ludzie na co dzień mieli nas dosłownie pod nosem, żadne
z nich nie zdawało sobie sprawy z tego z kim ma do czynienia.
Mimowolnie
skrzywiłem się, kiedy do głosu na ułamek sekundy doszły nabyte przez lata
instynkty. Czas, który spędziłem w straży, wykonując polecenia Aro i jego
braci, a przede wszystkim dbając o respektowanie naszych praw,
sporadycznie dawał mi się we znaki, w wyniku czego w pierwszym
odruchu pomyślałem, że chyba teraz powinienem kobietę zabić. Skoro wiedziała,
było dla niej tylko jedno rozwiązanie – śmierć; w takich wypadkach bez
znaczenia było to czy zachodziła przez przemianę w wampira, czy posłużenie
drapieżnikowi jako przekąska, bo z medycznego punktu widzenia ostateczny
efekt i tak był dokładnie taki sam.
Cholera, weź się w garść! Jakie
znaczenie ma teraz prawo?, warknąłem na siebie w duchu, próbując
doprowadzić się do porządku. Odszedłem ze straży – o ile można było to tak
nazwać. Już nie byłem niczego winien Volturi, zwłaszcza po tym, jak spędziłem
kilka ostatnich tygodni. W zasadzie miałem więcej powodów do tego, żeby
działać w kontrze do swoich byłych panów, a zwłaszcza Kajusza, który
wzbudzał we mnie równie skrajne emocje, co i sama Rosa. W takim
wypadku powinienem wręcz czuć satysfakcję z same tylko możliwości
zrobienia czegoś, co zdecydowanie zaprzeczało wszystkim dotychczas wyznawanym
przeze mnie zasadom, tym bardziej, że nigdzie już nie było Chelseay, która
podsycałaby we mnie sztuczne przywiązanie do Volterry, jej mieszkańców oraz
wartości, które winniśmy byli wyznawać.
– To
zabawne, bo ja nie wiem o tym miejscu niczego, pomijając to, że mogę
znaleźć odpowiedzi, które są mi potrzebne. – Zmrużyłem gniewnie oczy, próbując
spojrzeć na kobietę w najbardziej gniewny, wzbudzający niepokój sposób.
Jakoś nie miałem wątpliwości co do tego, że ta rozmowa nie będzie należała do
przyjemnych, a jej zachowanie jedynie utwierdzało mnie w tym
przekonaniu. – Wierz mi bądź nie, ale nie zamierzam ruszyć się stąd bez kilku
odpowiedzi. Co więcej, byłbym wręcz skłonny stwierdzić, że to właśnie ty jesteś w stanie mi ich udzielić
– dodałem i dla lepszego wydźwięku własnych słów, zrobiłem zdecydowany
krok naprzód.
Kobieta
nawet się nie poruszyła, chociaż w jej spojrzeniu pojawił się wyraźny
niepokój. Blade światło księżyca rzucało łagodną poświatę na jej twarz,
pozwalając mi dostrzec świadczące o wieku zmarszczki, chociaż w jej
przypadku wcale nie odebrałem tego za coś niewłaściwego. Wręcz przeciwnie –
miałem wrażenie, że stan jej skóry sprawiał, że wyglądała jeszcze lepiej,
zupełnie jakby upływ czasu dodawał jej szlachetności i czegoś, czego nie
potrafiłem określić, ale intrygowało również mnie.
Och, bez
wątpienia była butna i to wystarczyło, żeby zaimponować, zwłaszcza jeśli w istocie
zdawała sobie sprawę z tego, kim byłem. Z drugiej strony, to mogła
być również oznaka głupoty, ale gdybym miał decydować, chyba ostatecznie
przyznałbym, że to pierwsze skutecznie rekompensowało ewentualną lekkomyślność.
Jeśli mówiła prawdę, musiała zetknąć się z moimi pobratymcami już
wcześniej, a skoro do tej pory żyła, to zdecydowanie o czymś
świadczyło.
– Czyżby? –
usłyszałem i to jedno słowo wystarczyło, żeby skutecznie wytrącić mnie z równowagi.
Po raz
kolejny nerwowo zacisnąłem dłonie w pięści, czując narastającą chęć, żeby
bez zastanowienia rzucić się przed siebie i rozgryźć jej gardło. Byłem
rozdrażniony, a ta dodatkowo wydawała się być na dobrej drodze do tego,
żeby mnie sprowokować, co zdecydowanie nie było ani rozsądne, ani szczególnie
trudne.
Zanim
zdążyłem podjąć decyzję, rozproszył mnie nagły ruch na skraju polany. W ułamek
sekundy później zakląłem w duchu, kiedy tuż u mojego boku
zmaterializował się Edward, bezceremonialnie chwytając mnie za ramię i niezbyt
delikatnie próbując nakłonić do tego, żebym się cofnął. W pierwszym
odruchu poddałem się jego uściskowi, chociaż wciąż się we mnie gotowało i aż
rwałem się do tego, żeby jednak znaleźć się bliżej swojej potencjalnej ofiary.
Przecież wcale nie musiałem jej już na wstępie zabijać, jeśli zaś chodziło o informacje…
– Uspokój
się, bo nie ręczę za siebie – syknął na mnie ojciec Renesmee. Wydawał się
spięty, poza tym cierpliwy w równym stopniu, co i ja sam, a więc
wcale. – Mówię poważnie – dodał, po czym niechętnie odsunął się ode mnie.
– Ależ ja
jestem spokojny – obruszyłem się, nie szczędząc sobie ironii. – Mógłbym zapytać
się o to i owo kulturalnie i bez nerwów, ale ta pani nie wygląda
na chętną, by uciąć sobie ze mną przyjemną pogawędkę! – nie wytrzymałem.
Mój
podniesiony ton głosu zabrzmiał nienaturalnie w panującej ciszy, ale nie
dbałem o to. Edward jedynie na mnie spojrzał, wzrokiem wydając się
komunikować więcej, aniżeli słowami mógłby. Już i tak nerwy miał w strzępach,
zresztą tak jak my wszyscy, a ja musiałem przyznać, że mordowanie
potencjalnej informatorki nie było najlepszym rozwiązaniem problemu, ale co
innego mogłem, skoro ta nie wykazywała chociażby najmniejszych chęci do tego,
żeby współpracować.
– Dem, on
ma rację – wtrącił Felix. Spojrzałem na niego krzywo, nie mogąc uwierzyć, że to
właśnie on próbował udzielać mi takich rad. – Mnie też się to nie podoba, ale…
Urwał i całe
szczęście, bo nie byłem w nastroju, żeby słuchać jakichkolwiek uwag – i to
niezależnie od tego, kto je wypowiadał. Byliśmy zdecydowanie zbyt blisko, bym
spokojnie czekał, tym bardziej, że zdecydowanie nie miałem ochoty na kolejne
komplikacje.
– Chcemy
tylko porozmawiać – odezwał się pośpiesznie Edward, zwracając bezpośrednio do
kobiety i najzwyczajniej w świecie nas ignorując. Kątem oka
zauważyłem Jacoba, który dołączył do nas ze sporym opóźnieniem, być może musząc
się ubrać, bo jakoś nie sądziłem, by był w stanie dotrzymać wampirom kroku
w ludzkiej postaci. – Proszę – dodał ojciec Renesmee, a po sposobie, w jaki
patrzył na kobietę, momentalnie zorientowałem się, że starannie analizował jej
myśli.
Świetnie, może przynajmniej ten jeden raz
wścibstwo okaże się praktyczne, pomyślałem z przekąsem, a wampir
zerknął na mnie z ukosa, ostatecznie decydując się nawet słowem nie
komentować mojej uwagi. Spojrzenie koncentrował na kobiecie, poza tym czułem,
że starannie dobierał kolejne słowa i ruchy, nie chcąc jej do siebie
zrazić. Niestety, sam nigdy nie miałem cierpliwości do podobnych działań, tym
bardziej, że słowa nieznajomej wydały się wprost dowodzić, że jakakolwiek forma
uprzejmości jest absolutną stratą czasu. To była jedna z tych kobiet,
która nie tylko okazywała niezwykle wręcz silny charakter, ale również cholerny
upór, w wyniku czego nakłonienie jej do zmiany decyzji wydawało się
graniczyć z cudem.
Milczenie
wydawało się ciągnąc w nieskończoność, co skutecznie doprowadzało mnie do
szaleństwa. Jak nic byłem na dobrej drodze do tego, żeby jakimś cudem postradać
zmysły, choć to chyba nawet nie byłoby aż takie złe, jeśli dobrze się nad tym
zastanowić. Może przynajmniej wtedy choć przez moment mógłbym cieszyć się
spokojem, bo jak na razie ze wszystkich stron wydawały się otaczać mnie
problemy, których zdecydowanie nie byłem w stanie ot tak rozwiązać.
Jakby na
potwierdzenie moich wątpliwości, wyraźnie poczułem dziwnie charakterystyczny,
ostry zapach, co samo w sobie wystarczyło, żeby skutecznie wytrącić mnie z równowagi.
Już nie pamiętałem, kiedy ostatni raz doświadczyłem czegoś podobnego, ale to
wydawało się w tamtym momencie najmniej istotne, zresztą to nie
nieprzyjemna dla mnie woń wydawał mi się najbardziej istotna w tamtym
momencie. Bardziej przejęła mnie świadomość tego, że stojąca przed nami kobieta
nie była sama, a pomiędzy drzewami czaiło się coś, czego nie byliśmy w stanie
dostrzec, a co skutecznie wzbudzało coraz silniejszy niepokój, pobudzając
instynkt. Czułem się zagrożony, a to zdecydowanie nie zdarzało mi się na
co dzień, tym bardziej, że już od dawna nie miałem niczego do zdradzenia;
chodziło o Nessie, nie o mnie i tylko i wyłącznie tego
trzymałem się przez cały ten czas.
Spojrzałem
na Felixa, by przekonać się, że ten również zesztywniał, wbijając wzrok w otaczającą
nas ciemność. Nie odezwał się nawet słowem, ale w odpowiedzi na mój wzrok
lekko skinął głową, tym samym potwierdzając moje przypuszczenia. Wcześniej
żadne z nas nie próbowało zastanawiać się nad pełnym sensem wzmianek,
które na temat wysypy Alice znalazła w Internecie, a zwłaszcza
bełkotu na temat Strażników i powiązania z dziećmi księżyca, ale
teraz…
Byli gdzieś
tam.
I
obserwowali, choć żadne z nich nawet nie próbowało przystąpić do ataku…
Przynajmniej na razie.
– Co do…? –
zaczął cicho Jacob, po czym gwałtownie urwał, momentalnie zamierając w bezruchu.
No, no… Nie poznajesz swoich, kundlu?,
pomyślałem z przekąsem, ale ostatecznie zdecydowałem się na milczenie. W gruncie
rzeczy zmiennokształtni byli przy wilkołakach bandą niegroźnych szczeniaków.
Kobieta
spokojnie spoglądała w naszą stronę, zachowując się tak, jakby nic złego
nie miało miejsca. Sama była człowiekiem, a przynajmniej nie zauważyłem
niczego, co świadczyłoby o jej inności, tym bardziej, że tej nocy nie
wypadała pełnia. Ta kwestia dotycząca dzieci księżyca była jak najbardziej
prawdziwa, chociaż nie sądziłem, że po polowaniach, które wieki wcześniej
urządzał Kajusz, jeszcze kiedykolwiek spotkam te istoty na swojej drodze. Tak
czy inaczej, tej nocy nie musieliśmy obawiać się przemiany, ale wcale nie byłem
pewien, czy ta wiadomość była jakimkolwiek pocieszeniem w obecnej
sytuacji.
– To nic
takiego… Mają prawo się was obawiać, tak jak i wy ich – powiedziała cicho
nasza rozmówczyni, ostrożnie dobierając słowa.
– Nie mamy
złych zamiarów – zapewnił ją natychmiast Edward. Wydawał się wstrząśnięty, choć
trudno było mi stwierdzić, czy reagował w ten sposób z powodu
obecności tych istot, czy też myśli, które do niego docierały. – Nie
przyszliśmy po to, żeby walczyć.
O dziwo, na
ustach Indianki pojawił się cień uśmiechu.
– Widzę to,
przynajmniej po tobie – oznajmiła z przekonaniem. – Stregoni benefici… Dobry wampir – dodała, decydując się wprost
nazywać rzeczy po imieniu. – Inaczej jest z twoimi towarzyszami – oceniła,
jak nic mając na myśli mnie i Felixa.
– To
bardziej skomplikowane – przyznał Cullen. No cóż, chyba powinienem być
wdzięczny za to, że niejako próbował nas bronić. – Najważniejsze jest to, że
nie przyjechaliśmy tutaj po to, żeby jakkolwiek wam zagrażać. Jak wspominałem,
chodzi o moją córkę – powtórzył z naciskiem, ale kobieta uciszyła go
spojrzeniem.
– W takim
razie przyszliście w sprawie Rosy, prawda? – oceniła i to było tak, a ja
poczułem się tak, jakby z całej siły zdzieliła mnie czymś ciężkim po
głowie.
Zamarłem na
moment, sam niepewny tego, co powinienem powiedzieć. Kobieta również milczała,
spokojnie nas obserwując i wydając się oceniać nasze zachowanie, zupełnie
jakby czekała na coś, co jednak utwierdzi ją w przekonaniu, że ma przed
sobą bandę nieokiełzanych, śmiertelnie niebezpiecznych drapieżników. No cóż, w pewnym
sensie chyba tak właśnie było, tym bardziej, że wciąż gotowało się we mnie na
myśl o tym, jak zdawkowa była w swoich odpowiedziach, ale za wszelką
cenę starałem się trzymać nerwy na wodzy. Byliśmy bardzo blisko czegoś, co
mógłbym uznać za przełom, gdybym zaś właśnie teraz miał wszystko zepsuć,
najpewniej nigdy nie miałbym sobie tego wybaczyć – tym bardziej, że nie
chodziło o mnie, o czym nie wolno było mi pod żadnym pozorem
zapominać.
Żaden z nas
nie zdecydował się na to, żeby odpowiedzieć, ale kobieta najwyraźniej tego nie
oczekiwała. Chwilę jeszcze milczała, po czym z wolna skinęła głową i odezwała
się ponownie:
– Doskonale
zdaję sobie sprawę z tego, kim jesteście i czego chcecie, chociaż
naprawdę miałam nadzieję na to, że ta dziewczyna nie jest na tyle szalona… –
Urwała i zacisnęła usta. – Ale to już bez znaczenia. Wiem, jak wam pomóc…
Niemniej prawidłowe brzmi, jak wiele wy jesteście w stanie zrobić dla
mnie, żebym tylko się na to zdecydowała – oznajmiła z powagą.
No tak, w końcu czemu by i nie… Na
świecie nie ma nic za darmo, prawda?, pomyślałem, ale nie czułem się z tego
powodu źle. W zasadzie chyba po części oczekiwałem tego, że sprawy prędzej
czy później się skomplikują.
Odpowiedź
zresztą była tylko jedna.
– Wszystko…
Dopiero
spojrzenie, którym obdarzyła mnie nieznajoma, jednoznacznie utwierdziło mnie w przekonaniu,
że wypowiedziałem to jedno słowo na głos.
– Dam wam
lekarstwo i powiem, jak właściwie je stosować – powiedziała cicho. Gdyby
moje serce biło, w tamtej chwili najpewniej by stanęło. – Ale chcę czegoś w zamian…
Chcę śmierci istoty, która przyczyniła się do śmierci tych, którzy są pod moją
ochroną. – Zamilkła i zawahała się na moment. – Pragnę śmierci waszego
władcy.
Hannah
Siedzenie w bezruchu
zdecydowanie nie należy do moich ulubionych zajęć i to pomimo tego, że nie
raz miałam okazję słyszeć, że wampiry są do tego stworzone. Wokół panuje cisza,
ale i to nie powoduje, że czuję się jakkolwiek lepiej, choć chyba powinnam
cieszyć się z tego, że – przynajmniej tymczasowo – konflikty zostały
zażegnane, a w domu już przynajmniej nie śmierdzi psem. Tak, podobno nie
ma tego złego, ale nie tym razem i ta jedna myśl uparcie nie daje mi
spokoju.
Nerwowo
bawię się krawędzią koca, którym ktoś starannie okrył moją przyjaciółkę. Nessie
śpi, a przynajmniej tak to wygląda, jednak nie jestem pewna, czy śpiączkę
tak po prostu można zaliczyć do kategorii „normalnego” snu. Chyba już nawet nie
pamiętam, co to znaczy śnić, co jest do pewnego stopnia przerażające, nawet
jeśli ulgę przynosi mi myśl o tym, że prędzej czy później zapomnę swoje
ludzkie życie. Tak jest lepiej, choć niektórzy bez wątpienia stwierdziliby, że
zwariowałam, niejako godząc się z utratą tego, co powinno być mi bliskie –
i to zwłaszcza teraz, kiedy zdaję sobie sprawę z tego, że powrót do
człowieczeństwa nie wchodzi w grę.
Pamiętać…
Czy chcę
pamiętać? Jasne, że nie, tym bardziej, że może jeśli w końcu uda mi się w pełni
odciąć od przeszłości, będę samej sobie potrafiła powiedzieć, czego tak naprawdę
chcę. W taki o to sposób moje myśli nie po raz pierwszy zataczają
krąg i wracają do kwestii mnie, Felixa oraz tego, co powinnam z nami
zrobić, a to zdecydowanie nie jest mi na rękę. Z drugiej strony,
chyba właśnie dla tego wszystko to, co jest pomiędzy nami, tak bardzo się
komplikuje – bo niezmiennie zmusza mnie do powrotu do przeszłości, a tego
nie chcę. Myśl o tym, że muszę w końcu podjąć decyzję i zacząć
walczyć, również nie poprawia nastroju. Mam wrażenie, że na każdym kroku tracę
coś albo kogoś ważnego, jeśli zaś chodzi o Felixa…
Jego
potrzebuję. To dziwne uczucie, ale chyba naprawdę tak jest.
Jak to
możliwe, że sama nie tak dawno temu próbowałam skłonić Renesmee i Demetriego
do tego, żeby przynajmniej spróbowali dać sobie szansę? Dobrze pamiętam, ile
czasu im kibicowałam, przy każdej okazji naskakując na Dema, kiedy tylko robił
coś nie tak. Jak to możliwe, że jestem w stanie właściwie wpłynąć na
związek mojej przyjaciółki, a jednak nie jestem w stanie zadbać o samą
siebie – i to pomimo tego, że do tej pory wydawało mi się, że jestem w pełni świadoma tego, czego tak
naprawdę chcę?
Puszczam
koc, po czym machinalnie muskam palcami telefon komórkowy, który położyłam na
stoliku nocnym przy łóżku Nessie. Urządzenie reaguje na mój dotyk, a pokój
rozświetla łagodny blask wyświetlacza. Zaciskam usta, dziwnie rozczarowana
widokiem wygaszacza i zegara – najzupełniej normalny stan rzeczy, tym
bardziej, że nie słyszałam dzwonka ani nawet najcichszego dźwięku, który
świadczyłby o tym, że powinnam spodziewać się jakichkolwiek wiadomości.
Siedzę jak na szpilkach, czując się prawie tak, jak jeszcze kilka tygodni
wcześniej, kiedy przesiadywałam w pokoju hotelowym, czekając na wieści od
Renesmee, podczas gdy Felix…
Aha, tak –
znowu Felix! Dlaczego prześladuje mnie nawet wtedy, gdy akurat nie ma go tuż
obok mnie?
Wciąż o tym
myślę, kiedy słyszę dźwięk otwierających się drzwi do pokoju. Mimowolnie
sztywnieję i bardzo niechętnie oglądam się przez siebie, bojąc się, że to
któraś z ciotek Renesmee, a konkretnie Rosalie, która niezmiennie okazuje
swoją niechęć do mnie. Bella jest przygnębiona, ale chyba mi ufa, nie
protestując przed tym, żebym siedziała przy jej córce, podczas gdy sama wyszła,
by przeprowadzić dłuższą rozmowę z doktorem, ale nie jestem pewna, czy
sprawa wygląda aż tak oczywiście w przypadku reszty rodziny, a zwłaszcza
tej blondynki. W takim wypadku musiałabym się kłócić, tym bardziej, że
zdecydowanie nie zamierzam zostawiać Renesmee. Cholerni Felix i Demetri
zostawili mnie samą pośród obcych, którzy na dodatek mogą mieć do mnie o całą
sytuację pretensję, a jakby tego było mało…
Wypuszczam
zbędne mi powietrze z płuc, kiedy widzę stojącą spokojnie w progu
Alice. Wampirzyca spokojnie wchodzi do środka, po czym posyła mi nieco
wymuszony, aczkolwiek olśniewający uśmiech. Jestem zdezorientowana, bo choć
zauważyłam, że drobna wampirzyca ma dość pozytywne podejście do wszystkiego i wszystkich,
w wyniku czego dość trudno jej nie polubić. Niestety, zdaję sobie sprawę z tego,
że w moim wypadku pewne kwestie są o wiele bardziej skomplikowane, a rodzina
Renesmee może traktować dość chłodno zarówno mnie, jak i moich towarzyszy –
i to zwłaszcza teraz, kiedy chłopaków nie ma nigdzie w pobliżu, więc
jestem zdana tylko i wyłącznie na samą siebie.
– To ty –
mówię, prostując się. Chcę sprawiać wrażenie obojętnej, choć to zdecydowanie
nie jest aż takie proste, jak bym tego chciała. Wciąż się zamartwiam – i to
zarówno o Nessie, jak i o siebie samą, Felixa oraz wszystko to, co
wydaje się być poza moim zasięgiem. – Z góry uprzedzam, że nie zamierzam
stąd wyjść. To moja przyjaciółka, a jej matka nie ma nic przeciwko –
oznajmiam, mimowolnie przybierając wrogi, zdradzający pełną gotowość do ataku
ton.
– Nie
musisz wychodzi – zapewnia natychmiast Alice. Marszczy lekko brwi, jakby
zaskoczona moim podejściem i tym, jakie wyciągnęłam wnioski. – Szukałam po
prostu zacisznego miejsca… Miałabyś coś przeciwko, gdybym chwilę tu z wami
posiedziała? – pyta, a ja dopiero po dłuższej chwili w pełni
dopuszczam do świadomości sens jej wypowiedzi.
Pyta mnie o cokolwiek,
zupełnie jakbym miała coś do powiedzenia? To miła odmiana, tym bardziej, że jej
zachowanie nie wydaje mi się w najmniejszym stopniu sztuczne albo
wymuszone. Mam wręcz wrażenie, że wampirzyca zachowuje się w pełni
swobodnie, poza tym zdecydowanie nie spogląda na mnie jak na intruza, który podstępem
wmieszał się w życie jej bliskich. Mimo dystansu, który odczuwałam, kiedy
wraz z Felixem szukaliśmy jej i Jaspera w Rio, tym razem czuję
się wyjątkowo wręcz dobrze.
– To twój
dom – mówię cicho, wzruszając ramionami. – Nie mam nic przeciwko, tak sądzę.
Alice
uśmiecha się, okazując taki entuzjazm, jakbym właśnie oznajmiła jej, że
gwiazdka w tym roku wypada wcześniej. Tanecznym, prawie bezszelestnym
krokiem podchodzi bliżej, spoglądając przy tym na spokojną twarz bratanicy. W złocistych
tęczówkach pojawia się chwilowy smutek, ale Alice prawie natychmiast zaczyna
panować nad własnymi emocjami.
– Nic nie
widzę, ale wiem, że oni niedługo wrócą – mówi i przez moment wygląda to
tak, jakby zwracała się do Nessie. Jakby na potwierdzenie moich przypuszczeń,
wampirzyca wyciąga smukłą dłoń przed siebie, po czym gładzi bratanicę po
policzku, mimochodem poprawiając jej rozrzucone na poduszce włosy. – Jak się
obudzisz, będziesz musiała poustawiać wszystkich tam do pionu. Swoją drogą,
zawsze wydawało mi się, że to ja będę wiedziała pierwsza, kiedy znajdziesz
sobie chłopaka. Nie żebym miała jakieś pretensje, ale chyba powinnam być
urażona – stwierdza, choć uśmiech na jej ustach wydaje się jednoznacznie
zaprzeczać wydźwiękowi słów; zdecydowanie nie brzmią jak groźba, a Alice
naturalnie sobie żartuje.
– Ona cię
nie słyszy – uświadamiam ją, po czym wspieram brodę na dłoni. Sama nie jestem
pewna, co powinnam o jej zachowaniu sądzić, tym bardziej, że już wcześniej
wydała mi się z lekka szalona, najdelikatniej rzecz ujmując.
– Skąd
wiesz? – pyta mnie w zamian i tym skutecznie wytrąca mnie z równowagi.
– Nie raz słyszałam, że osobom w śpiączce zdarza się słyszeć to i owo.
Dlaczego Nessie miałaby być inna? – dodaje i brzmi to tak, jakby
faktycznie była swoich słów pewna. – Doprawdy, Renesmee, twojej przyjaciółce
brakuje pewności siebie… Przynajmniej w niektórych sytuacjach.
Unoszę
brwi, co najmniej wytrącona z równowagi nagłym obrotem spraw. W głowie
mam pustkę, a zachowanie ciotki Renesmee wprawia mnie w tym większa
konsternację, bo w rzeczywistości chciałabym, żeby miała rację. Chcę, żeby
wszystko skończyło się dobrze, zwłaszcza teraz, kiedy mieliśmy trop, ale mimo
wszystko siedzenie w bezruchu…
Może gdybym
potrafiła w to uwierzyć, poczułabym się lepiej.
Może gdyby
tak było, w końcu zrozumiałabym samą siebie…
Uparłam się, postarałam, więc jest! W końcu nie należy marnować weny, prawda? Zwłaszcza w momentach, kiedy raz po raz przypominam sobie, jak niewiele zostało do końca tego opowiadania, powracają do mnie chęci, a pomysły klarują się, choć oczywiście dziwnie jest mi z myślą, że miałabym tę historię tak po protu doprowadzić do końca.Dziękuję za komentarze To niezmiennie motywuje, poza tym dodaje mi energii. Oby teraz starczyło jej, żebym mogła wstawić kolejny rozdział równie szybko. Och, chciałabym.
Nessa.
Cześć :D
OdpowiedzUsuńWreszcie korzystając z chwili, że nie muszę niczego robić i w spokoju mogę się skupić na opowiadaniu postanowiłam wziąć się do tego, aby przeczytać zaległe rozdziały, których dużo nie było, ale zawsze coś.
Pojechali wreszcie na wyspę. Tak naprawdę nazwa nie mówiła mi zupełnie nic, a ja byłam świecie przekonana, że to miejscowość wymyślona przez Ciebie. A jednak się okazuje, że to wyspa, która istnieje naprawdę. Myślałam, że jak tylko się tam pojawia ktoś ich zaatakuje, ale chyba bardziej wolę rozmowę od ataków, które w żaden sposób by im potem nie pomogły, a jedynie pogorszyły sytuacje. Warunek ten kobiety jest dość... nie do spełnienia. Z tego co pamiętam to Kajusz nakazał zabić wilkołaki, więc to jego śmierci pragnie. Zresztą nie tylko ona, bo z pewnością Dem i cala reszta również będą szczęśliwi, kiedy wampir umrze. Mam przeczucie, że wkrótce ktoś pozbawi go życia. Mam nadzieje, że znam będą musieli to zrobić kobieta im da lekarstwo dla Renesmee. :)
Aha! - i czy ja mam Cię kiedyś zabić? (I tak tego nie zrobię xD), ale jak możesz być taka okrutna. ;_; Myślałam, że umrę, kiedy był moment Felix-Hanna. Juz czytałam podekscytowana z nadzieją, że on ją pocałuje, a tu nic.:< jak wrócą do Forks żądam momentu dla nich. :D <3
Obyś miała jeszcze więcej weny! ^^
pozdrawiam,
Gabi :*
Hej
OdpowiedzUsuńDemetrii szybciej robi niż myśli. Dobrze, że nie rzucił sie na tą kobietę, bo 1. nie miałby lekartwa, 2. raczej by tego nie przeżył i dopiero później zdał sobie z tego sprawę- gdy wyczuł obecność wilkołaków. Dobrze, że Edward go powstrzymał, przed zrobieniem głupstwa. Ja rozumiem, że jest zdenerwowany, ale w ten sposób to Nessie nie pomoże na pewno.
Nie sądzę, żeby cena za lekarstwo jakoś szczególni była im nie na rękę. Też chcą śmierci Kajusza- mam tylko nadzieje, że najpierw da im to lekarstwo, a później będzie chciała dostać głowę Volturi, a nie na odwrót. Chociaż raczej nie kwapili się aby go teraz szukać i zabijać, no ale... jak się do czegoś zobowiążą trzeba będzie to wypełnić.
Hannah nie spodziewała się dobrego słowa od rodziny Renesmee, a tu taka niespodzianka ze strony Alice. Jeszcze trochę i się rodzinka przyzwyczai- no może poza Rosalie, ale tej to nikt nie dogodzi- może poza mężem:P
Mam nadzieje, że Hannah w końcu zdecyduje co zrobić z Felixem, bo takie trzymanie go w niepewności jest bardzo nie w porządku, zwłaszcza, że on nie zna przeszłości wampirzycy i nie zna powodów takiego zachowania.. może gdyby mu powiedziała inaczej by się zachowywał? No ale nie ma to jak utrudnianie sobie życia, prawda?
Do końca jeszcze 20 rozdziałów, więc nie tak szybko:D Z każdym rozdziałem będziesz się teraz pisać, że nie wyobrażasz sobie końca?:D ja też nie, bo uwielbiam parę Renesmee Demetrii ale taka kolej rzeczy.. będziesz mieć czas na autorskie opowiadanie i debiut:D Więc nie ma tego złego...^^ Wiem, wiem.. ja to umiem pocieszyć:D
Weny kochana:)
Guśka