piątek, 4 grudnia 2015

11. Obietnica

Demetri
W milczeniu wpatrywałem się w stojącą przed nami kobietę. W pierwszym odruchu przyszło mi na myśl, żeby zapytać ją o to, czy przypadkiem sobie nie żartowała, ale doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że to jedynie strata czasu. Była poważna i to aż nadto, co uświadomił mi zarówno wyraz jej twarzy, jak i obecność istot, które wciąż trzymały się na dystans. To sprawiało, że moje zmysły wręcz krzyczały, nakazując mi natychmiastową ucieczkę, ale próbowałem ignorować te uczucia, zmuszając się do spokojnego stania w miejscu. Jakby nie patrzeć, nie kłamałem, kiedy odpowiadałem na pytanie kobiety, a sytuacja z Renesmee była dla mnie aż nazbyt oczywista. Mogłem zrobić dla niej wszystko, byleby tylko mieć pewność, że w ten sposób uda mi się ją ocalić, a jeśli to było ceną tej kobiety…
Nawet nie spojrzałem na resztę towarzyszących mi osób. Na ułamek sekundy dosłownie zapomniałem o tym, że nie jestem sam, zdolny koncentrować się wyłącznie na tym, że już właściwie wszystko był jasne. Przez moment sam nawet nie byłem pewien czy jestem bardziej zaskoczony, czy może usatysfakcjonowany, jednak niezależnie od wszystkiego, mój stan ducha w najmniejszym nawet stopniu nie wpływał na to, co czułem – i co ostatecznie odpowiedziałem, nie czekając aż ktokolwiek inny dojdzie do głosu:
– Zgoda.
Zapadła nieprzenikniona cisza, a ja poczułem na sobie przenikliwe, wymowne spojrzenie Felixa. Nie, do cholery. Nie wiem w co się pakuje, ale nic mnie to nie obchodzi, pomyślałem poirytowany, choć w tym momencie wyłącznie Edward był w stanie mnie usłyszeć – i to jedynie pod warunkiem, że akurat nie skupiał się na przemyśleniach innych, a już zwłaszcza tych, którzy obserwowali nas z ukrycia, w każdej chwili będąc w stanie rzucić się do ataku. Swoją drogą, mimo wszystko mieliśmy dużo szczęścia, że nie trafiliśmy na Ni’ihau podczas pełni, ale mimo wszystko nie sądziłem, żeby to była szczególnie dobra wiadomość. Dzieci księżyca były niebezpieczne i o wiele silniejsze od ludzi nawet w swojej najsłabszej postaci, teraz zaś swobodnie mogliśmy założyć, że mieli nad nami przewagę liczebną. Co więcej, to była ich wyspa, a ja wolałem nie przekonywać się, jak daleko mogłyby się posunąć te istoty oraz ich strażnicy, gdyby sytuacja zaczęła tego wymagać.
Prawda była taka, że nie mieliśmy wyboru. Odmowa oznaczałaby mniej więcej tyle, że po raz kolejny traciliśmy czas, którego już i tak nie mieliśmy. Nie zamierzałem roztrząsać tego, czy Fiona mówiła prawdę, kiedy przekonywała, że Renesmee już i tak walczy długo; żadne z nas zdecydowanie nie zamierzało tego sprawdzać, istotne zresztą było to, że miałem złe przeczucia, których nawet nie próbowałem opanować. Nie potrafiłem nawet jednoznacznie określić, czego tak naprawdę dotyczyły, ale to miało dla mnie najmniejsze znaczenie. Najważniejsze było to, żeby pomóc Nessie, a nad resztą mogliśmy zastanawiać się później, o ile w ogóle.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że słowo zobowiązuje? – zapytała natychmiast nieznajoma, zwracając się bezpośrednio do mnie. – Jeśli zechcesz nas oszukać…
– Nawet nie kończ – przerwałem zniecierpliwionym tonem. – Tak, do diabła, zrobię to. Jeszcze nie wiem jak, ale to już mój problem. Ty jedynie daj nam to, po co przyszliśmy – ponagliłem, spoglądając na nią wyczekująco.
Być może ujmowanie sprawy w taki sposób nie było najlepszym pomysłem, ale już o to nie dbałem. Zarówno my, jak i mieszkańcy wyspy, mieliśmy wspólne cele, które z powodzeniem mogliśmy zrealizować, jeśli tylko podjąć odpowiednie działania. W tym przypadku wymuszone uprzejmości wydawały się absolutnie zbędne, a ja nie zamierzałem kajać się, skoro to i tak nie prowadziło do niczego sensownego. W zamian mogliśmy przestać tracić czas i przejść od rzeczy, tym bardziej, że kobieta musiała doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że w gruncie rzeczy nie mogliśmy tak po prostu odrzucić jej propozycji. Nawet nie próbowałem się nad tym zastanawiać, pragnąc po prostu zrobić to, czego ode mnie oczekiwano – działać, byleby tylko na powrót nie popaść w letarg, który przed ostatnie tygodnie doprowadzał mnie do szaleństwa.
Na dłuższa chwilę zapadła cisza, co do pewnego stopnia przyjąłem z ulgą, bo mimo wszystko obawiałem się tego, że po raz kolejny skomplikujemy sytuację tym, że nie będziemy potrafili dogadać się między sobą. Felix rzucił mi wymowne spojrzenie, więc jedynie wzruszyłem ramionami. Nie, nie miałem pojęcia, w co się pakowałem, ale to akurat było dla mnie najmniej istotne. Wszyscy już od dłuższego czasu pragnęliśmy śmierci Kajusza, a już zwłaszcza ja, dobrze pamiętając nie tylko to, co działo się od chwili balu, ale przede wszystkim to, jak daleko wampir posunął się względem Renesmee. Byłem mu winien prawdziwe męczarnie za każdy ten raz, kiedy podniósł na nią rękę; w tym wypadku śmierć wydawała mi się raczej ratunkiem, choć prędzej czy później pewnie i tak doprowadziłbym sprawy do końca. Co prawda zemsta była sprawą drugorzędną, tym bardziej, że w naturalny sposób na pierwszy plan wysunęła się Rosa i kwestia szukania lekarstwa, ale to wciąż we mnie było, a teraz w końcu byłem w stanie pozwolić sobie na planowanie tego, co narastało we mnie już od dłuższego czasu.
No cóż, zdecydowanie nie w ten sposób wyobrażałem sobie zajęcie się sprawą Kajusza, ale może tak nawet było i lepiej. Nigdy nie kryłem, że z natury byłem bardzo mściwą istotą; wszyscy nieśmiertelny mieli to do siebie, zwłaszcza w przypadkach, w których ktoś próbował uderzyć tam, gdzie najbardziej zaboli. Właśnie z tego powodu przed długi okres czasu podświadomie unikałem poważnych związków, woląc bawić się kobietami niż pozwolić się którejkolwiek usidlić, jednak od tego czasu zmieniło się dość, a ja na każdym kroku odkrywałem, jakie są tego konsekwencje.
– W takim razie… Niech będzie i tak – zgodziła się kobieta. – Kiedy tylko wam się uda… – zaczęła, a ja cały zesztywniałem, sam nie wierząc w to, co słyszę.
Zanim nam się uda – zaoponował natychmiast Edward, decydując włączyć się do rozmowy. – Ona nie ma aż tyle czasu i ty to wiesz – zarzucił jej. – Na litość Boską, obiecaliśmy i dotrzymamy słowa, ale Renesmee…
– Skąd mam mieć pewność, że będzie tak, jak mówicie? – zapytała, najwyraźniej mając ochotę obstawać przy swoim.
Poczułem gniew, po czym zacisnąłem dłonie w pięści, ledwo powstrzymując się przed warknięciem. Żartowała sobie? Nawet nie wziąłem pod uwagę tego, że mielibyśmy zwlekać z pomocą Renesmee aż do momentu, w którym dopadniemy Kajusza! To nie było takie proste, jak mogłoby się wydać, a warunek sam w sobie stanowił wyzwanie, którego wcale mogliśmy nie chcieć podejmować. Jak mogła w takim wypadku nie chcieć pójść nam na rękę, na dodatek zdając sobie sprawę z możliwych konsekwencji, bo chyba właśnie do tego sprowadzały się słowa Edwarda?! To był cios poniżej pasa, tym bardziej, że jakoś nie miałem złudzeń co do tego, czy tę kobietę albo którąkolwiek z zamieszkujących wyspę istot choć w niewielkim stopniu obchodziło życie Nessie. Byliśmy środkiem do osiągnięcia celu, ale w takim wypadku… Nie byłem pewien, czy w ten sposób cena nie zaczynała być zbyt wysoka, byśmy mogli tak po prostu podjąć ryzyko.
Felix przemieścił się błyskawicznie, jak gdyby nigdy nic chwytając mnie za skraj koszuli. Oczywiście nie byłby nawet bliski powstrzymania mnie, gdybym zechciał się na kogoś rzucić, ale przekaz był dość jasny, a ja spróbowałem przynajmniej częściowo nad sobą zapanować, raz po raz powtarzając sobie, że perspektywa wspólnej śmierci na Ni’ihau nie jest szczególnie zachęcająca ani dla mnie, ani dla mojego mniej lub bardziej chcianego towarzystwa. Usiłowałem zachować spokój, ale to nie było proste, tym bardziej, że z każdym kolejnym słowem kobiety, trzymanie nerwów na wodzy przychodziło mi z coraz większym trudem. Poniekąd tego obawiałem się przez większość czasu, ale mimo wszystko, kiedy w końcu znaleźliśmy się na wyspie, naprawdę nabrałem nadziei na to, że uda nam się wszystko załatwić w stosunkowo prosty sposób.
– Mamy równie wiele powodów, by pragnąć jego śmierci, co i wy – oznajmił chłodno Felix. Wciąż mnie trzymał, choć gdybym chciał, nie miałbym problemów z tym, żeby mu się wyrwać. Z drugiej strony, doskonale zdawałem sobie sprawę z tego do czego zdolny był Felix, poza tym jakoś nie miałem wątpliwości co do tego, że gdyby zaszła taka potrzeba, w kilka sekund powaliłby mnie na ziemię. – Co więcej, znamy go doskonale, więc tak, w tej jednej kwestii wręcz musicie nam zaufać – dodał z naciskiem, obrzucając kobietę wymownym, niemalże ostrzegawczym spojrzeniem.
Nie musiałem się wysilać, by zorientować się, że na nieznajomej jego słowa nie zrobiły najmniejszego nawet wrażenia. Stała wciąż w tym samym miejscu, spokojna i niewzruszona, zupełnie jakby to ona była nieśmiertelna, a do tego o wiele silniejsza od nas. No cóż, w pewnym sensie w istocie tak było, jeśli wziąć pod uwagę argumenty, którymi dysponowała, ale to i tak nie zmieniało faktu, że miałem coraz silniejszą ochotę, żeby rzucić jej się do gardła.
Ja jestem w stanie go odnaleźć – zaoferowałem bez zastanowienia. Skupiony na próbie wychwycenia jakiejkolwiek więzi z Fioną albo Rosą, nawet nie starałem się szukać Kajusza, ale to jedno wydało mi się oczywiste. – I to nie są słowa rzucane na wiatr, ale coś więcej. Przez lata byłem ich tropicielem – dodałem i poczułem dziwną satysfakcję, mówiąc o swojej służbie dla Volturi w czasie przeszłym.
– Taak… GPS to przy nim wyjątkowo niepraktyczny wynalazek – zgodził się Felix. Wymownie wywróciłem oczami, nie wierząc w to, że w obecnej sytuacji mógł jeszcze sobie żartować. Miałem wrażenie, że zwykle to mnie zdarzało się mówić od rzeczy, zwłaszcza w stresujących sytuacjach, ale najwyraźniej tym razem sytuacja była zgoła inna. – Tak czy inaczej, to tylko kwestia czasu.
Sam nie miałem pewności, jaki sens miały nasze wzajemne przekonywania, tym bardziej, że nic nie wskazywało na to, żeby śmiertelniczka planowała zmienić zdanie. W jej oczach musieliśmy być potworami, które przez wieki mordowały dzieci księżyca – a więc tych, których miała obowiązek chronić. Co więcej, niejako przyznawaliśmy się do dość bliskiego związku z Kajuszem, a widok czerwonych oczu najpewniej również komplikował sytuację, ale mimo wszystko…
– Podzielam zapędy do wybijania pijawek, ale dziewczyna o której teraz rozmawiamy, w części jest człowiekiem – odezwał się nagle Jacob. Do tej pory milczał, co jak najbardziej było mi na rękę, bo jego obecność niezmiennie działała mi na nerwy, więc tym bardziej zaskoczył mnie tym, że w końcu postanowił włączyć się do dyskusji. – Nie wierzę, że to mówię, ale są wampiry i wampiry, jeśli wiesz, co mam na myśli. Obecność niektórych z nich da się znieść, a Renesmee… Renesmee jest w połowie taka jak my – powiedział z naciskiem, wciąż nieświadomy tego, że to już nie do końca była prawda – a chyba to do czegoś zobowiązuje, prawda? Powinniśmy chronić sobie równych.
No… Gdybyś właśnie nie nazywał mnie „pijawką” i w końcu odwalił się od mojej dziewczyny, może nawet uznałbym, że mówisz z sensem, pomyślałem z przekąsem, ostatecznie decydując się milczeć. Byłem zaskoczony, choć starałem się tego nie okazywać, bo kundel w pewnym sensie stanął po naszej stronie, a to zdecydowanie nie było normalne. Co prawda zdawałem sobie sprawę z tego, że powiedzenie „wróg mojego wroga…” i tak dalej czasem się sprawdzało, a Jacob był gotów zrobić wszystko, co tylko można, byleby tylko uratować Renesmee, ale i tak poczułem się dziwnie. Jeszcze tego brakowało, bym doszedł do wniosku, że kundel jest na swój sposób w porządku, a wtedy naprawdę miałbym dobitny dowód na to, że coś jest ze mną zdecydowanie nie tak.
– Ty nie jesteś tacy jak oni – oznajmiła po chwili wahania kobieta, obrzucając Indianina uważnym spojrzeniem. – Ale również nie jesteś człowiekiem. Dlaczego…?
– Musimy dyskutować o moich intencjach? – zapytał wyraźnie poirytowany Jacob. – Tutaj chodzi o życie dziewczyny, która w pewnym stopniu jest człowiekiem. To nic nie znaczy? Zabijemy wampira i będzie po problemie, ale najpierw ona musi być bezpieczna! – powtórzył z naciskiem, mimowolnie podnosząc głos.
– Z ludzkiej matki czy też nie, to jednak krwiopijczyni – ucięła kobieta. – Postawiłam wam warunek i…
– A oni to co? – Zmiennokształtny powiódł wzrokiem dookoła, jak nic mając na myśli kryjące się gdzieś poza zasięgiem naszego wzroku istoty. – Ludzie czy domowe szczeniaki? Wszyscy stoimy po tej jednej stronie, zresztą…
Chciał dodać coś jeszcze, ale kobieta uciszyła go spojrzeniem. W tamtej chwili coś mnie tknęło i pod wpływem impulsu wykorzystałem okazję do tego, żeby się odezwać. Sam nie byłem pewien, skąd właściwie wziął się ten pomysł, ale byłem zdesperowany i gotowy nawet siłą zmusić kobietę do współpracy, jeśli to byłoby jedyne wyjście z sytuacji. Zdesperowany wampir to nic dobrego, a ona właśnie była na dobrej drodze do tego, żeby doprowadzić mnie do tego właśnie stanu.
– W takim razie daj im lek – powiedziałem, po czym ciągnąłem pośpiesznie, żeby nie ryzykować, że spróbuje mi przerwać – a ja nawet w tej chwili pójdę szukać Kajusza. Teraz, tej nocy. Do cholery, po prostu niech którekolwiek z nich wraca do Seattle, bo naprawdę nie ręczę za siebie!
Nie chciałem po raz kolejny stracić kontroli nad nerwami, ale to było silniejsze ode mnie. Miałem wrażenie, że szlag mnie trafi, kiedy w odpowiedzi na moje słowa, kobieta jedynie na mnie spojrzała, przez dłuższą chwilę w milczeniu mierząc mnie wzrokiem. Byłem niemal absolutnie pewien, że za moment odmówi – że znowu zacznie bredzić o warunkach i o tym, że chcemy ją oszukać – ale nie zrobiła tego. Choć wydawało mi się, że trwało to całą wieczność, w końcu wyprostowała się, a potem spojrzała mi w oczy.
– Zależy ci – zauważyła i wydała mi się zaskoczona.
Zacisnąłem usta. Doprawdy?
– Na nikim bardziej – przyznałem zgodnie z prawdą. – Jestem gotowy dla niej zabić. To pewnie kolejny argument, żeby skomentować to, kim jesteśmy, ale…
Urwałem, nagle uświadamiając sobie, że nawet mnie nie słuchała. Zanim zdążyłem zastanowić się nad tym, co to zobaczą i jak powinienem się zachować, kobieta wolna wsunęła dłoń do płóciennej torby, którą miała przewieszoną przez ramię. Nie zwróciłem wcześniej uwagi ani na jej strój, ani na to, co miała przy sobie, tym bardziej, że zwłaszcza w ciemnościach takie drobiazgi nie wrzucały się w oczy. W tamtej chwili zresztą nie to było ważne – nie ona, a nawet nie to, co mogła albo nie mogła mi powiedzieć.
Zamarłem w bezruchu, kiedy w końcu wyciągnęła dłoń przed siebie. Kiedy rozluźniła uścisk, przekonałem się, że trzymała dwie małe fiolki, każdą w innym kolorze, o ile mogłem określić je w ten sposób, skoro jedna z nich wyglądała tak, jakby wypełniona była wodą. Druga w blasku księżyca wydawała się dziwnie niewyraźna, a ja po chwili wahania doszedłem do wniosku, że to wina mętnego, mlecznego płynu, który znajdował się w środku. Żadna z buteleczek nie imponowała rozmiarem, ale dla mojej przyjemności mogły wyglądać jakkolwiek – najważniejsze było to, żeby ich zawartość okazała się praktyczna.
– Musi dostać obie, najlepiej dożylnie, bo wtedy efekt będzie najlepszy i najszybszy. Teraz się skupcie, bo ważne jest to, żeby wszystko przebiegło w takiej kolejności, o jakiej powiem… Tym bardziej, że minęło bardzo długo czasu, a każdy kolejny dzień to udręka, choć najpewniej nie zdajecie sobie z tego sprawy. Gdyby tylko spała… – Zamilkła i spojrzała na nas wymownie, chcąc upewnić się, że jej słowa do nas dotarły. Zamarłem w bezruchu, mimo wyostrzonych zmysłów woląc skoncentrować się, żeby nie przeoczyć chociażby jednego słowa. Przez myśl przeszło mi, żeby zapytać ją, co tak naprawdę miała na myśli, kiedy mówiła o „udręce”, ale doszedłem do wniosku, że tak naprawdę wcale nie chcę tego wiedzieć. – Zacznijcie od tego – powiedziała cicho, wbijając wzrok w przeźroczystą fiolkę. – Zadziała w pierwszych kilka godzin, ale niczego nie obiecuję. Lek ją osłabi, więc z równym powodzeniem może umrzeć albo się obudzić – ciągnęła beznamiętnym tonem. – To wampirzyca, więc najpewniej jej organizm jest dość silny, by była w stanie zawalczyć o odzyskanie przytomności. Jeśli się uda, to – skinęła głową na drugą, mlecznobiałą fiolkę – pomoże jej dojść do siebie, o ile oczywiście będzie miała okazję ją dostać.
Wbiłem w nią pełnie niedowierzania spojrzenie, sam niepewny tego, co w tamtej chwili czułem. Potrzebowaliśmy rozwiązania i w końcu mieliśmy je na wyciągnięcie ręki, ale zdecydowanie nie czegoś takiego się spodziewałem – bo to, co miało ją uratować, z równie wielkim powodzeniem mogło ją zabić. Samej myśli o tym nie byłem w stanie ot tak przyjąć do świadomości, a jakby tego było mało, prawda była taka, że nie mieliśmy innego wyboru. W ten sposób przynajmniej mogła mieć szansę, choć w rzeczywistości czułem się trochę tak, jakbym miał wyrazić zgodę na to, żeby podać jej truciznę.
– Chwila… Dajesz nam coś, co może ją zabić? – odezwał się gniewnie Jacob, wprost reagując na to, co również we mnie wzbudziło najsilniejszy niepokój. – Nie ma mowy! Przecież nie taka była umowa!
– A jaka? Chcieliście ode mnie lekarstwa, więc daję wam jedyne, które istnieje – warknęła na niego kobieta. – Podajcie jej to albo czekajcie aż umrze. Prędzej czy później i tak do tego dojdzie, a to – zacisnęła dłoń z fiolkami w pięść – przynajmniej dałoby jej szansę.
Jacob nadal wyglądał na chętnego protestować i – jeśli już miałem być szczery z samym sobą – wcale nie byłem z tego powodu zdziwiony, jednak starałem się nad tym nie myśleć. W zamian w pośpiechu podszedłem bliżej, zdecydowanym gestem wyciągając rękę w jej stronę. Obrzuciła mnie nieufnym spojrzeniem, jednocześnie cofając się o krok, więc zastygłem w bezruchu, ledwo powstrzymując sfrustrowany jęk.
– Przecież powiedziałem, że… Och, w porządku! – dałem za wygraną. – Daj je Felixowi. Bierz to i wracaj do domu, a ja zajmę się tym, co trzeba – zadecydowałem w pośpiechu. Taktycznie myślenie nie było niczym nowym, a ja starałem się traktować nowe okoliczności jak jedno z tych nieszczęsnych zadań, które przydzielał nam Aro. Zwykle musieliśmy współpracować, więc i tym razem podejmowanie decyzji przyszło mi w nader naturalny sposób.
– Dajemy obcemu lekarstwo i jeszcze… – zaczął z wyraźnym powątpiewaniem kundel.
Nerwy już i tak miałem w strzępach, ale zmusiłem się do tego, by stać na swoim miejscu. W zamian z wolna odwróciłem się w jego stronę, obdarzając działającego mi na nerwy zmiennokształtnego najbardziej lodowatym spojrzeniem, na jakie tylko było mnie w tamtej chwili stać.
– Chce, żeby to on je wziął, bo zakładałem, że wasza dwójka będzie w stanie pomóc mnie. Jeśli wolisz ratować tyłek, droga wolna, ale prędzej cię zabiję niż pozwolę zabrać te leki, zwłaszcza przy takim podejściu – naskoczyłem na niego. „Tak, tak – nie ufam ci!” – mówiło moje spojrzenie, a po minie kundla wiedziałem, że ta sama zasada działała w obie strony. – Serio chcesz się teraz kłócić o to, dzięki komu uda jej się dojść do siebie?
– O ile się uda – sprostował grobowym tonem. –
Zacisnąłem usta.
– Nie znasz jej, skoro masz wątpliwości – odpowiedziałem cicho i w tamtej chwili doszedłem do wniosku, że naprawdę w to wierzę. – Jest uparta, ale nie o to chodzi. Jeśli już ktoś miałby prawo wracać, to jej ojciec, ale…
– Ale ja bardziej przydam się przy szukaniu Kajusza – dopowiedział sam zainteresowany, reagując na to, co chodziło mi po głowie. – To jeden z najbardziej sensownych planów, jakie udało ci się ułożyć w ostatnim czasie – zauważył mimochodem, a ja uśmiechnąłem się cierpko, chcąc nie chcąc musząc przyznać, że coś w tym było. Swoją drogą, to był prawie komplement, chociaż wątpiłem w to, żeby Edward planował się do tego przyznać.
Jacob nie odpowiedział, wciąż podenerwowany, ale nie żadne z nas nie zamierzało zaprzątać sobie jego wątpliwościami głowy. To było ryzyko, ale w równym stopniu, co i przyjazd do tego miejsca. Teraz zresztą łatwiej było skupić się na kwestii Kajusza, tym bardziej, że problem z wampirem nie został ot tak rozwiązany. Była jeszcze kwestia Marcusa, który najpewniej nadal podążał za swoim panem i mógł skutecznie igrać z nami wszystkimi, ale w tej jednej kwestii chyba na swój sposób liczyłem na kundla i na to, że nawet najbardziej uzdolniony wampir nie będzie w stanie powstrzymać go przed przemianą. Wtedy przynajmniej mógłby okazać się praktyczny, chociaż już lata temu wraz z całą strażą dość sceptycznie podchodziliśmy do kwestii całej bandy niedoświadczonych szczeniaków, które stały naprzeciwko nas, wspierając Cullenów. I tym razem mogliśmy potrzebować pomocy, ale nad tym z równym powodzeniem mogliśmy zastanowić się późnej, tym bardziej, że na dobry początek najważniejsze było to, żeby w ogóle próbować wampira wytropić.
Kobieta nie zaprotestowała, kiedy Felix zmaterializował się u mojego boku. Przez chwilę mierzyła nieśmiertelnego wzrokiem, po czym bardzo ostrożnie i z wyraźną niechęcią podała mu fiolki, starając się zrobić to w taki sposób, by nie ryzykować kontaktu fizycznego. Oboje odskoczyli od siebie jak oparzeni, Felix mocno ściskając w dłoniach leki, aż zacząłem obawiać się tego, że przypadkiem którąś z nich zniszczy.
– Leć – ponagliłem go. – Poradzisz sobie z dotarciem na drugi brzeg, czy...? – zacząłem, ale wampir jedynie wywrócił oczami.
– Od kiedy jesteś taki troskliwy, co Dem? – zadrwił, uśmiechając się w nieco złośliwy sposób. – Tak, dam sobie radę. A jak wrócę, najpewniej będziesz miał mnie dość – dodał z przekonaniem.
– Nie zapędzaj się tak – obruszyłem się. – Nie pokazuj mi się na oczy, dopóki nie upewnisz się, że Nessie jest cała, jasne? Pamiętasz, że macie zacząć od…
– Nie jestem głuchy! – Felix obrzucił mnie poirytowanym spojrzeniem. – Trzeba wymieszać obie razem i… Dobra, żartowałem! – zreflektował się pośpiesznie. – Rany, ciesz się! Dam dopiero co powiedziałeś, że będzie dobrze, nie? – zauważył, chociaż zdecydowanie nie było mi w tamtej chwili do śmiechu.
Wydąłem usta, po czym wymownie spojrzałem na Felixa. Wciąż byłem podenerwowany, ale znacznie ulżyło mi, że przynajmniej udało nam się przekonać kobietę do pójścia nam na rękę – i że już w zasadzie nie była w stanie się wycofać.
– Felix… Przypomnij mi, proszę… Co mnie podkusiło, że zacząłem się z tobą zadawać? – zapytałem zmęczonym tonem.
– I to dopiero jest dobre pytanie. Nie jestem długonogą blondynką, więc to nagłe zainteresowanie powinno mnie zaniepokoić – stwierdził, całkiem wprawnie udając, że musi się zastanowić. – A teraz na poważnie… Życzysz sobie czegoś jeszcze? – zapytał, momentalnie poważniejąc.
Tak. Życzę sobie tego, żebyś niczego po drodze nie spieprzył, a ona była cała i zdrowa, pomyślałem, ale oczywiście nie wypowiedziałem tych słów na głos. Felix nie zasłużył sobie na takie traktowanie, choć w ostatnim czasie nieszczególnie przejmowałem się tym, jak traktowałem jego i Hannę.
W efekcie miałem w planach zaprzeczyć, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. W zamian powiedziałem coś innego, co przyszło do mnie równie naturalnie, co i decyzje, które podejmowałem od chwili pojawienia się tutaj:
– Jeśli się obudził… – zacząłem i zawahałem się na moment. Przez moment miałem wątpliwości co do tego, czy to dobry pomysł, kończyć tę myśl, kiedy tuż obok byli Edward i kundel, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że obaj są mi całkowicie obojętni. – Kiedy się obudzi – sprostowałem zdecydowanie – powiedz jej, że kocham ją nade wszystko. I że do niej wrócę, tak szybko, jak tylko będzie to możliwe.
Felix spoglądał na mnie przez chwilę, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. Wyglądał na zaskoczonego, ale ostatecznie nie skomentował mojej prośby nawet słowem, jedynie krótko kiwając głową.
W następnej sekundzie odwrócił się na pięcie i rzuciwszy się do biegu, w kilka sekund zniknął pomiędzy drzewami, a ja przynajmniej przez kilka sekund poczułem wręcz niewysłowioną ulgę.
Hannah
Pierwszy i drugi przetrwałam, chociaż wciąż samej sobie nie potrafię wytłumaczyć jakim cudem. Być może to zdolności wampirów, które w naturalny sposób są w stanie odciąć się od niechcianych emocji, ale nie dbam o to. Najważniejsze jest to, że potrafię odciąć się od emocji, nawet jeśli ma to sprowadzać się do duszenia ich w sobie. Chyba nawet powinnam być zaniepokojona, że to przychodzi mi z taką łatwością, ale łatwiej jest mi ignorować ten fakt – zresztą tak jak i wiele innych, związanych nie tylko ze mną, ale osobami, które mnie otaczają.
Stan Renesmee nie zmienia się, ale to wydaje się dobrze. Co prawda jeszcze kilka razy byłaś świadkiem rozmów Carlisle’a i Belli, ale zwykle sprowadzało się to do tego, że temperatura mojej przyjaciółki wciąż utrzymywała się na tym samym, odrobinę zbyt wysokim poziomie. Jestem w stanie to ignorować, chociaż gorączka w naturalny sposób mnie martwi, bo nie brzmi jak coś normalnego dla dziewczyny, która w połowie jest wampirzycą – a może nawet kimś więcej, bo wciąż nie jestem pewna, jak bardzo Nessie zmieniła się za sprawą ugryzienia Kajusza. Mam wiele wątpliwości, zresztą tak jak i reszta rodziny, tym bardziej, a brak jakichkolwiek wieści ze strony naszej małej „delegacji” na Ni’ihau bynajmniej nie poprawia mi nastroju. „Spokojnie. To na pewno brak zasięgu… W końcu na takiej dziczy to najzupełniej normlane” – powtarzam sobie raz za razem, ale to działa jedynie przez moment, bo w rzeczywistości nie jestem w stanie w pełni w to uwierzyć. Potrzebuję potwierdzenia, a to nie nadchodzi, zaś bezruch i bierne czekanie nie należą do kwestii, które mogę ot tak zaakceptować.
Alice jest dla mnie miła, co niezmiennie mnie zaskakuje – i to nawet bardziej niż przychylność z strony przybranych dziadków Renesmee. Czuję się dziwnie z tym, że nawet mama Nessie wydaje się nie mieć do mnie pretensji, a gdyby nie zachowanie Rosalie, może nawet uwierzyłabym w to, że wszyscy są na dobrej drodze do tego, żeby mi wybaczyć, a ja biczuję się bardziej niż powinna. Z drugiej strony, uwaga wszystkich skupiona jest na zgoła czymś innym, dzięki czemu zawirowania z pamięcią i wpływ moich zdolności schodzi na dalszy plan. Czasem wciąż czuję się jak intruz w tym domu – rodzinnym, co dostrzegam niemal na każdym kroku, kiedy zauważam zdjęcia i inne pamiątki z przeszłości – ale to uczucie już tak bardzo nie daje mi się we znaki, jak mogłabym się tego spodziewać. Być może to przyzwyczajenie, a może coś innego, ale ta akceptacja jest mi potrzebna. Nessie jest moją przyjaciółką, a gdyby nagle kazali mi się trzymać z daleka, wtedy naprawdę mogłabym posunąć się daleko, żeby skutecznie wybić wszystkim ten pomysł z głowy.
Kiedy sen jawi się jako odległe wspomnienie, a ja bezpowrotnie straciłam tę możliwość, nie jestem w stanie nie rozmyślać nad niektórymi kwestiami. W naturalny sposób wraca do mnie temat Felixa, choć i to jestem w stanie przecierpieć. Chcę wierzyć w to, że wszystko ułoży się samo i tak naprawdę zależy od szczerej rozmowy, ale nie jestem w stanie ot tak sobie tego wyobrazić. Mam jak gdyby nigdy nic zacząć się usprawiedliwiać, opowiadając wymyślne bajeczki o nieszczęśliwym dzieciństwie i życiu, które już nie ma dla mnie znaczenia? To jest żałosne, ale takie jest również to, że mielibyśmy dalej się mijać. Jest coś w tym, że próbuję zasłaniać się sytuacją Demetriego i Renesmee, ale nie jestem w stanie zmusić się do podjęcia jakiejkolwiek sensownej decyzji. Sam Felix mi tego nie ułatwiała, a ja przyłapuję się nad tym, że raz po raz myślę o tamtym pocałunku – jakże niespodziewanym po tych kilku raniących słowach, które zaserwował mi w drodze do rezerwatu.
Coś regularnie ciągnie mnie do pokoju Renesmee, zwłaszcza wieczorami, kiedy naprawdę potrzebuję spokoju. Rzadko zdarza mi się trafić na moment, kiedy przy dziewczynie nie czuwa matka, tym bardziej, że z powodu nieobecności męża Bella wydaje mi się jeszcze bardziej rozbita, ale tym razem dopisuje mi szczęście. Mimochodem myślę, że wampirzyca najpewniej w końcu zdecydowała się na polowanie, co jak nic musi być zasługą albo Carlisle’a, albo jego żony, którzy mimo ogólnego przygnębienia próbując zadbać o to, żeby wszyscy funkcjonowali w choć najmniejszym stopniu normalnie. Gdzieś z dołu słyszę odgłosy, świadczące o czyjejś obecności w salonie, a stłumione odgłosy telewizora informują mnie o tym, że to najpewniej panowie próbują skupić się na oglądaniu jakiegoś meczu. Nigdy nie zrozumiem mężczyzn i ich zafascynowania sportem, choć nawet bezmyślne gapienie się w ekran wydaje się bardziej praktyczne od zamartwiania się w pojedynkę.
Podchodzę bliżej, po czym siadam przy łóżku, wzdychając mimochodem na widok białej koszuli nocnej z jakiegoś lśniącego materiału. Jestem pewna, że Nessie nie miała jej wcześniej i to nie tylko dlatego, że taki strój zdecydowanie nie pasuje mi do tej dziewczyny. Alice, myślę i ledwo powstrzymuje się przed wywróceniem oczami, choć jednocześnie muszę przyznać, że wampirzyca ma gust. Sama nie pogardziłabym czymś równie odważnym, co i podkreślającym kobiece kształty, choć naturalnie nie mam powodów, żeby nosić tego rodzaju haleczki. Z drugiej strony, gdybym rozegrała wszystko jakoś szczególnie dobrze…
– Chyba dobrze, że śpisz, bo bardzo chętnie bym ci się wygadała – mówię mimochodem. W pamięci mam to, jak Alice z przekonaniem twierdziła, że dziewczyna może nas słyszeć. Wciąż nie wiem, czy w to wierzę, ale w końcu nie zaszkodzi spróbować. – Wierz mi, głupie myśli chodzą mi po głowie, więc może nawet lepiej, że nie możesz tego usłyszeć. Jeszcze byś zauważyła, jak bardzo jestem żałosna, a wtedy… – rzucam zaczepnie, ostatecznie jednak nie kończę zdania.
Pod wpływem impulsu wyciągam rękę prze siebie, by przeczesać miedziane włosy dziewczyny palcami. Rodzina o nią dbała, ale i tak wydają mi się dziwnie matowe i nie aż tak lśniące, jak pamiętam. Wzdycham cicho i jak gdyby nigdy nic nachylam się, w najzupełniej naturalny sposób chcąc musnąć policzek przyjaciółki wargami, kiedy coś przykuwa moją uwagę.
Na początek nie jestem pewna i nieświadomie prostuję się, po czym na moment zamieram w bezruchu, próbując w pełni wykorzystać wyostrzone zmysły. Nie słyszę niczego, prócz odgłosów dobiegającym z dołu. To powinno mnie uspokoić, tym bardziej, że w ostatnim czasie jestem przewrażliwiona, co zresztą wydaje mi się naturalne, ale wcale nie czuję się lepiej – nie, skoro…
Wtedy zaczynam rozumieć i niewiele brakuje, żeby z wrażenia wywróciła się o własne nogi, kiedy w popłochu cofam się do tyłu. Nerwo zaciskam obie dłonie w pięści, tak mocno, że chyba jedynie cudem nie łamie sobie palców, ale i to dzieje się jakby gdzieś poza mną. Chcę się mylić, ale to jak oszukiwanie samej siebie, zresztą nawet ja nie jestem na tyle przewrażliwiona, żeby wyobrazić sobie coś takiego.
Oddech.
Nie słyszę żeby oddychała, poza tym…
Nie Hannah, idiotko, weź się w garść!, warczę na siebie w duchu, ale i tak dopiero po kilku następnych sekundach jestem w stanie zdobyć się na cokolwiek.
Błyskawicznie materializuję się do łóżku, żeby się upewnić, chociaż nie mam wątpliwości. Ręce zaczynają mi się trząść, tak jak i całe ciało, co zdecydowanie nie ma związku z temperaturą, choć jak na zawołanie robi mi się zimno. W pierwszym odruchu mam ochotę porządnie dziewczyną potrząsnąć i kazać jej przestać się wygłupiać, ale przecież doskonale wiem, że to nie ma sensu.
Wciąż oszołomiona, gwałtownie nabieram powietrza do płuc. Krzyk wydaje mi się najlepszym pomysłem w obecnej sytuacji, chociaż jednocześnie moje myśli jak szalone pędzą do przodu, kiedy próbuję przypomnieć sobie podstawy pierwszej pomocy. Wampir i problemy z pamięcią to dość paradoksalne połączenie, a jednak w głowie mam pustkę, a strach mnie paraliżuje – i to pomimo tego, że w moich żyłach nie ma krwi, która mogłaby transportować adrenalinę.
– Pomocy! Do cholery, niech ktoś tutaj przyjdzie!!! – wybucham, zaskoczona z tym, że przy moim zdenerwowaniu mój głos może do tego stopnia drżeć i brzmieć aż tak bardzo piskliwie.
Od tamtej chwili wszystko dzieje się szybko, ale to nie ze strony Cullenów doczekuję się pierwszej reakcji. Kiedy słyszę huk otwartych bezceremonialnie drzwi – tak gwałtownie, że te aż uderzają o ścianę – błyskawicznie okręcam się na pięcie, by spojrzeć na postać, która bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zmaterializowała się na samym środku zaciemnionego pokoju.
A potem do mnie dociera, ja zaś na moment zamieram, tak bardzo oszołomiona i zdezorientowana, że jestem skłonna stwierdzić, że właśnie ostatecznie zwariowałam, a moje własne zmysły zaczynają mnie zwodzić.
– Felix…
Rozdział pisany z wielką przyjemnością. Mam wrażenie, że mi wyszedł, bo właśnie tak sobie to wyobrażałam od samego początku, ale ocenę i tak pozostawiam Wam, zresztą jak zwykle. Tak czy inaczej, jestem usatysfakcjonowana.
Akcja ruszyła do przodu, co chyba widać. Podejrzewam, że następny rozdział będzie jednym z dłużej wyczekiwanych, poza tym liczę na to, że pojawi się stosunkowo szybko. Do napisania.

Nessa.

1 komentarz

  1. Hej
    Demetrii jest zdesperowany i nawet ta kobieta to zauważyła. Dobrze, że Felix przytrzymał chłopaka, bo nie wiem co by zrobił kobiecie, a wtedy na pewno nie dostaliby lekarstwa.
    Kobieta wiedziała jak się targować, aby ugrać to co chciała- obietnicę śmierci Kajusza. Całe szczęście, że zgodziła się na propozycję Demetriego. Szkoda tylko, że nie mamy pewności, że Nessie przeżyje, chociaż znając Ciebie nie uśmiercisz głównej bohaterki...
    Ciekawa jestem jak przebiegnie polowanie na Kajusza. Myślę, że Marcus tak łatwo nie odpuści, ale i on musi mieć swoje słabe strony, co skwapliwie wykorzysta teraz tropiciel. Jest mu winien wiele po tym co mu zrobił w Volterze..
    Felix dotarł do Seattle w ostatniej chwili. Gdyby tylko się spóźnił.. teraz pozostaje czekać na to, czy lek zadziała, chociaż po twojej zapowiedzi przypuszczam, że tak- w końcu czekamy na to, że Renesmee się obudzi. To, że straciła oddech było ostatecznym sygnałem, że czas się kończy.
    Mam nadzieje, że Hannah zdecyduje się jednak na szczerą rozmowę z Felixem. Chociaż sądzi, że jej słowa o dzieciństwie są marną wymówką, to jednak mam wrażenie, że Felix nie patrzyłby na to w ten sposób. Zależy mu przecież na wampirzycy.

    Czekam na ciąg dalszy:) Mam nadzieje, że Dem szybko wróci do Nessie, a ta się obudzi w końcu z tej nieszczęsnej śpiączki.
    Weny kochana- chociaż i tak masz jej pod dostatkiem:D
    Guśka

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa