Demetri
W milczeniu wpatrywałem się w stojącą
przed nami kobietę. W pierwszym odruchu przyszło mi na myśl, żeby zapytać
ją o to, czy przypadkiem sobie nie żartowała, ale doskonale zdawałem sobie
sprawę z tego, że to jedynie strata czasu. Była poważna i to aż
nadto, co uświadomił mi zarówno wyraz jej twarzy, jak i obecność istot,
które wciąż trzymały się na dystans. To sprawiało, że moje zmysły wręcz
krzyczały, nakazując mi natychmiastową ucieczkę, ale próbowałem ignorować te
uczucia, zmuszając się do spokojnego stania w miejscu. Jakby nie patrzeć,
nie kłamałem, kiedy odpowiadałem na pytanie kobiety, a sytuacja z Renesmee
była dla mnie aż nazbyt oczywista. Mogłem zrobić dla niej wszystko, byleby
tylko mieć pewność, że w ten sposób uda mi się ją ocalić, a jeśli to
było ceną tej kobiety…
Nawet nie
spojrzałem na resztę towarzyszących mi osób. Na ułamek sekundy dosłownie
zapomniałem o tym, że nie jestem sam, zdolny koncentrować się wyłącznie na
tym, że już właściwie wszystko był jasne. Przez moment sam nawet nie byłem
pewien czy jestem bardziej zaskoczony, czy może usatysfakcjonowany, jednak
niezależnie od wszystkiego, mój stan ducha w najmniejszym nawet stopniu
nie wpływał na to, co czułem – i co ostatecznie odpowiedziałem, nie
czekając aż ktokolwiek inny dojdzie do głosu:
– Zgoda.
Zapadła
nieprzenikniona cisza, a ja poczułem na sobie przenikliwe, wymowne
spojrzenie Felixa. Nie, do cholery. Nie
wiem w co się pakuje, ale nic mnie to nie obchodzi, pomyślałem
poirytowany, choć w tym momencie wyłącznie Edward był w stanie mnie
usłyszeć – i to jedynie pod warunkiem, że akurat nie skupiał się na
przemyśleniach innych, a już zwłaszcza tych, którzy obserwowali nas z ukrycia,
w każdej chwili będąc w stanie rzucić się do ataku. Swoją drogą, mimo
wszystko mieliśmy dużo szczęścia, że nie trafiliśmy na Ni’ihau podczas pełni, ale mimo wszystko nie sądziłem, żeby to była
szczególnie dobra wiadomość. Dzieci księżyca były niebezpieczne i o wiele
silniejsze od ludzi nawet w swojej najsłabszej postaci, teraz zaś swobodnie
mogliśmy założyć, że mieli nad nami przewagę liczebną. Co więcej, to była ich
wyspa, a ja wolałem nie przekonywać się, jak daleko mogłyby się posunąć te
istoty oraz ich strażnicy, gdyby sytuacja zaczęła tego wymagać.
Prawda była
taka, że nie mieliśmy wyboru. Odmowa oznaczałaby mniej więcej tyle, że po raz
kolejny traciliśmy czas, którego już i tak nie mieliśmy. Nie zamierzałem
roztrząsać tego, czy Fiona mówiła prawdę, kiedy przekonywała, że Renesmee już i tak
walczy długo; żadne z nas zdecydowanie nie zamierzało tego sprawdzać,
istotne zresztą było to, że miałem złe przeczucia, których nawet nie próbowałem
opanować. Nie potrafiłem nawet jednoznacznie określić, czego tak naprawdę
dotyczyły, ale to miało dla mnie najmniejsze znaczenie. Najważniejsze było to,
żeby pomóc Nessie, a nad resztą mogliśmy zastanawiać się później, o ile
w ogóle.
– Zdajesz
sobie sprawę z tego, że słowo zobowiązuje? – zapytała natychmiast
nieznajoma, zwracając się bezpośrednio do mnie. – Jeśli zechcesz nas oszukać…
– Nawet nie
kończ – przerwałem zniecierpliwionym tonem. – Tak, do diabła, zrobię to.
Jeszcze nie wiem jak, ale to już mój problem. Ty jedynie daj nam to, po co
przyszliśmy – ponagliłem, spoglądając na nią wyczekująco.
Być może
ujmowanie sprawy w taki sposób nie było najlepszym pomysłem, ale już o to
nie dbałem. Zarówno my, jak i mieszkańcy wyspy, mieliśmy wspólne cele,
które z powodzeniem mogliśmy zrealizować, jeśli tylko podjąć odpowiednie
działania. W tym przypadku wymuszone uprzejmości wydawały się absolutnie
zbędne, a ja nie zamierzałem kajać się, skoro to i tak nie prowadziło
do niczego sensownego. W zamian mogliśmy przestać tracić czas i przejść
od rzeczy, tym bardziej, że kobieta musiała doskonale zdawać sobie sprawę z tego,
że w gruncie rzeczy nie mogliśmy tak po prostu odrzucić jej propozycji.
Nawet nie próbowałem się nad tym zastanawiać, pragnąc po prostu zrobić to,
czego ode mnie oczekiwano – działać, byleby tylko na powrót nie popaść w letarg,
który przed ostatnie tygodnie doprowadzał mnie do szaleństwa.
Na dłuższa
chwilę zapadła cisza, co do pewnego stopnia przyjąłem z ulgą, bo mimo
wszystko obawiałem się tego, że po raz kolejny skomplikujemy sytuację tym, że
nie będziemy potrafili dogadać się między sobą. Felix rzucił mi wymowne
spojrzenie, więc jedynie wzruszyłem ramionami. Nie, nie miałem pojęcia, w co
się pakowałem, ale to akurat było dla mnie najmniej istotne. Wszyscy już od
dłuższego czasu pragnęliśmy śmierci Kajusza, a już zwłaszcza ja, dobrze
pamiętając nie tylko to, co działo się od chwili balu, ale przede wszystkim to,
jak daleko wampir posunął się względem Renesmee. Byłem mu winien prawdziwe
męczarnie za każdy ten raz, kiedy podniósł na nią rękę; w tym wypadku
śmierć wydawała mi się raczej ratunkiem, choć prędzej czy później pewnie i tak
doprowadziłbym sprawy do końca. Co prawda zemsta była sprawą drugorzędną, tym
bardziej, że w naturalny sposób na pierwszy plan wysunęła się Rosa i kwestia
szukania lekarstwa, ale to wciąż we mnie było, a teraz w końcu byłem w stanie
pozwolić sobie na planowanie tego, co narastało we mnie już od dłuższego czasu.
No cóż,
zdecydowanie nie w ten sposób wyobrażałem sobie zajęcie się sprawą
Kajusza, ale może tak nawet było i lepiej. Nigdy nie kryłem, że z natury
byłem bardzo mściwą istotą; wszyscy nieśmiertelny mieli to do siebie, zwłaszcza
w przypadkach, w których ktoś próbował uderzyć tam, gdzie najbardziej
zaboli. Właśnie z tego powodu przed długi okres czasu podświadomie
unikałem poważnych związków, woląc bawić się kobietami niż pozwolić się
którejkolwiek usidlić, jednak od tego czasu zmieniło się dość, a ja na
każdym kroku odkrywałem, jakie są tego konsekwencje.
– W takim
razie… Niech będzie i tak – zgodziła się kobieta. – Kiedy tylko wam się
uda… – zaczęła, a ja cały zesztywniałem, sam nie wierząc w to, co
słyszę.
– Zanim nam się uda – zaoponował
natychmiast Edward, decydując włączyć się do rozmowy. – Ona nie ma aż tyle
czasu i ty to wiesz – zarzucił jej. – Na litość Boską, obiecaliśmy i dotrzymamy
słowa, ale Renesmee…
– Skąd mam
mieć pewność, że będzie tak, jak mówicie? – zapytała, najwyraźniej mając ochotę
obstawać przy swoim.
Poczułem
gniew, po czym zacisnąłem dłonie w pięści, ledwo powstrzymując się przed
warknięciem. Żartowała sobie? Nawet nie wziąłem pod uwagę tego, że mielibyśmy
zwlekać z pomocą Renesmee aż do momentu, w którym dopadniemy Kajusza!
To nie było takie proste, jak mogłoby się wydać, a warunek sam w sobie
stanowił wyzwanie, którego wcale mogliśmy nie chcieć podejmować. Jak mogła w takim
wypadku nie chcieć pójść nam na rękę, na dodatek zdając sobie sprawę z możliwych
konsekwencji, bo chyba właśnie do tego sprowadzały się słowa Edwarda?! To był
cios poniżej pasa, tym bardziej, że jakoś nie miałem złudzeń co do tego, czy tę
kobietę albo którąkolwiek z zamieszkujących wyspę istot choć w niewielkim
stopniu obchodziło życie Nessie. Byliśmy środkiem do osiągnięcia celu, ale w takim
wypadku… Nie byłem pewien, czy w ten sposób cena nie zaczynała być zbyt
wysoka, byśmy mogli tak po prostu podjąć ryzyko.
Felix
przemieścił się błyskawicznie, jak gdyby nigdy nic chwytając mnie za skraj
koszuli. Oczywiście nie byłby nawet bliski powstrzymania mnie, gdybym zechciał
się na kogoś rzucić, ale przekaz był dość jasny, a ja spróbowałem
przynajmniej częściowo nad sobą zapanować, raz po raz powtarzając sobie, że
perspektywa wspólnej śmierci na Ni’ihau
nie jest szczególnie zachęcająca ani dla mnie, ani dla mojego mniej lub
bardziej chcianego towarzystwa. Usiłowałem zachować spokój, ale to nie było
proste, tym bardziej, że z każdym kolejnym słowem kobiety, trzymanie
nerwów na wodzy przychodziło mi z coraz większym trudem. Poniekąd tego
obawiałem się przez większość czasu, ale mimo wszystko, kiedy w końcu
znaleźliśmy się na wyspie, naprawdę nabrałem nadziei na to, że uda nam się
wszystko załatwić w stosunkowo prosty sposób.
– Mamy
równie wiele powodów, by pragnąć jego śmierci, co i wy – oznajmił chłodno
Felix. Wciąż mnie trzymał, choć gdybym chciał, nie miałbym problemów z tym,
żeby mu się wyrwać. Z drugiej strony, doskonale zdawałem sobie sprawę z tego
do czego zdolny był Felix, poza tym jakoś nie miałem wątpliwości co do tego, że
gdyby zaszła taka potrzeba, w kilka sekund powaliłby mnie na ziemię. – Co
więcej, znamy go doskonale, więc tak, w tej jednej kwestii wręcz musicie nam zaufać – dodał z naciskiem,
obrzucając kobietę wymownym, niemalże ostrzegawczym spojrzeniem.
Nie
musiałem się wysilać, by zorientować się, że na nieznajomej jego słowa nie
zrobiły najmniejszego nawet wrażenia. Stała wciąż w tym samym miejscu,
spokojna i niewzruszona, zupełnie jakby to ona była nieśmiertelna, a do
tego o wiele silniejsza od nas. No cóż, w pewnym sensie w istocie
tak było, jeśli wziąć pod uwagę argumenty, którymi dysponowała, ale to i tak
nie zmieniało faktu, że miałem coraz silniejszą ochotę, żeby rzucić jej się do
gardła.
– Ja jestem w stanie go odnaleźć –
zaoferowałem bez zastanowienia. Skupiony na próbie wychwycenia jakiejkolwiek
więzi z Fioną albo Rosą, nawet nie starałem się szukać Kajusza, ale to
jedno wydało mi się oczywiste. – I to nie są słowa rzucane na wiatr, ale
coś więcej. Przez lata byłem ich tropicielem – dodałem i poczułem dziwną
satysfakcję, mówiąc o swojej służbie dla Volturi w czasie przeszłym.
– Taak… GPS
to przy nim wyjątkowo niepraktyczny wynalazek – zgodził się Felix. Wymownie
wywróciłem oczami, nie wierząc w to, że w obecnej sytuacji mógł
jeszcze sobie żartować. Miałem wrażenie, że zwykle to mnie zdarzało się mówić
od rzeczy, zwłaszcza w stresujących sytuacjach, ale najwyraźniej tym razem
sytuacja była zgoła inna. – Tak czy inaczej, to tylko kwestia czasu.
Sam nie
miałem pewności, jaki sens miały nasze wzajemne przekonywania, tym bardziej, że
nic nie wskazywało na to, żeby śmiertelniczka planowała zmienić zdanie. W jej
oczach musieliśmy być potworami, które przez wieki mordowały dzieci księżyca – a więc
tych, których miała obowiązek chronić. Co więcej, niejako przyznawaliśmy się do
dość bliskiego związku z Kajuszem, a widok czerwonych oczu najpewniej
również komplikował sytuację, ale mimo wszystko…
– Podzielam
zapędy do wybijania pijawek, ale dziewczyna o której teraz rozmawiamy, w części
jest człowiekiem – odezwał się nagle Jacob. Do tej pory milczał, co jak
najbardziej było mi na rękę, bo jego obecność niezmiennie działała mi na nerwy,
więc tym bardziej zaskoczył mnie tym, że w końcu postanowił włączyć się do
dyskusji. – Nie wierzę, że to mówię, ale są wampiry i wampiry, jeśli wiesz, co mam na myśli. Obecność niektórych z nich
da się znieść, a Renesmee… Renesmee jest w połowie taka jak my –
powiedział z naciskiem, wciąż nieświadomy tego, że to już nie do końca
była prawda – a chyba to do czegoś zobowiązuje, prawda? Powinniśmy chronić
sobie równych.
No… Gdybyś właśnie nie nazywał mnie
„pijawką” i w końcu odwalił się od mojej dziewczyny, może nawet uznałbym,
że mówisz z sensem, pomyślałem z przekąsem, ostatecznie decydując
się milczeć. Byłem zaskoczony, choć starałem się tego nie okazywać, bo kundel w pewnym
sensie stanął po naszej stronie, a to zdecydowanie nie było normalne. Co
prawda zdawałem sobie sprawę z tego, że powiedzenie „wróg mojego wroga…” i tak
dalej czasem się sprawdzało, a Jacob był gotów zrobić wszystko, co tylko
można, byleby tylko uratować Renesmee, ale i tak poczułem się dziwnie.
Jeszcze tego brakowało, bym doszedł do wniosku, że kundel jest na swój sposób w porządku,
a wtedy naprawdę miałbym dobitny dowód na to, że coś jest ze mną
zdecydowanie nie tak.
– Ty nie
jesteś tacy jak oni – oznajmiła po chwili wahania kobieta, obrzucając Indianina
uważnym spojrzeniem. – Ale również nie jesteś człowiekiem. Dlaczego…?
– Musimy
dyskutować o moich intencjach? – zapytał wyraźnie poirytowany Jacob. –
Tutaj chodzi o życie dziewczyny, która w pewnym stopniu jest
człowiekiem. To nic nie znaczy? Zabijemy wampira i będzie po problemie,
ale najpierw ona musi być bezpieczna! – powtórzył z naciskiem, mimowolnie
podnosząc głos.
– Z ludzkiej
matki czy też nie, to jednak krwiopijczyni – ucięła kobieta. – Postawiłam wam
warunek i…
– A oni
to co? – Zmiennokształtny powiódł wzrokiem dookoła, jak nic mając na myśli
kryjące się gdzieś poza zasięgiem naszego wzroku istoty. – Ludzie czy domowe
szczeniaki? Wszyscy stoimy po tej jednej stronie, zresztą…
Chciał
dodać coś jeszcze, ale kobieta uciszyła go spojrzeniem. W tamtej chwili
coś mnie tknęło i pod wpływem impulsu wykorzystałem okazję do tego, żeby
się odezwać. Sam nie byłem pewien, skąd właściwie wziął się ten pomysł, ale
byłem zdesperowany i gotowy nawet siłą zmusić kobietę do współpracy, jeśli
to byłoby jedyne wyjście z sytuacji. Zdesperowany wampir to nic dobrego, a ona
właśnie była na dobrej drodze do tego, żeby doprowadzić mnie do tego właśnie
stanu.
– W takim
razie daj im lek – powiedziałem, po czym ciągnąłem pośpiesznie, żeby nie
ryzykować, że spróbuje mi przerwać – a ja nawet w tej chwili pójdę
szukać Kajusza. Teraz, tej nocy. Do cholery, po prostu niech którekolwiek z nich
wraca do Seattle, bo naprawdę nie ręczę za siebie!
Nie
chciałem po raz kolejny stracić kontroli nad nerwami, ale to było silniejsze
ode mnie. Miałem wrażenie, że szlag mnie trafi, kiedy w odpowiedzi na moje
słowa, kobieta jedynie na mnie spojrzała, przez dłuższą chwilę w milczeniu
mierząc mnie wzrokiem. Byłem niemal absolutnie pewien, że za moment odmówi – że
znowu zacznie bredzić o warunkach i o tym, że chcemy ją oszukać – ale
nie zrobiła tego. Choć wydawało mi się, że trwało to całą wieczność, w końcu
wyprostowała się, a potem spojrzała mi w oczy.
– Zależy ci
– zauważyła i wydała mi się zaskoczona.
Zacisnąłem
usta. Doprawdy?
– Na nikim
bardziej – przyznałem zgodnie z prawdą. – Jestem gotowy dla niej zabić. To
pewnie kolejny argument, żeby skomentować to, kim jesteśmy, ale…
Urwałem,
nagle uświadamiając sobie, że nawet mnie nie słuchała. Zanim zdążyłem
zastanowić się nad tym, co to zobaczą i jak powinienem się zachować,
kobieta wolna wsunęła dłoń do płóciennej torby, którą miała przewieszoną przez
ramię. Nie zwróciłem wcześniej uwagi ani na jej strój, ani na to, co miała przy
sobie, tym bardziej, że zwłaszcza w ciemnościach takie drobiazgi nie
wrzucały się w oczy. W tamtej chwili zresztą nie to było ważne – nie
ona, a nawet nie to, co mogła albo nie mogła mi powiedzieć.
Zamarłem w bezruchu,
kiedy w końcu wyciągnęła dłoń przed siebie. Kiedy rozluźniła uścisk,
przekonałem się, że trzymała dwie małe fiolki, każdą w innym kolorze, o ile
mogłem określić je w ten sposób, skoro jedna z nich wyglądała tak,
jakby wypełniona była wodą. Druga w blasku księżyca wydawała się dziwnie
niewyraźna, a ja po chwili wahania doszedłem do wniosku, że to wina
mętnego, mlecznego płynu, który znajdował się w środku. Żadna z buteleczek
nie imponowała rozmiarem, ale dla mojej przyjemności mogły wyglądać jakkolwiek –
najważniejsze było to, żeby ich zawartość okazała się praktyczna.
– Musi
dostać obie, najlepiej dożylnie, bo wtedy efekt będzie najlepszy i najszybszy.
Teraz się skupcie, bo ważne jest to, żeby wszystko przebiegło w takiej
kolejności, o jakiej powiem… Tym bardziej, że minęło bardzo długo czasu, a każdy
kolejny dzień to udręka, choć najpewniej nie zdajecie sobie z tego sprawy.
Gdyby tylko spała… – Zamilkła i spojrzała na nas wymownie, chcąc upewnić
się, że jej słowa do nas dotarły. Zamarłem w bezruchu, mimo wyostrzonych
zmysłów woląc skoncentrować się, żeby nie przeoczyć chociażby jednego słowa.
Przez myśl przeszło mi, żeby zapytać ją, co tak naprawdę miała na myśli, kiedy
mówiła o „udręce”, ale doszedłem do wniosku, że tak naprawdę wcale nie
chcę tego wiedzieć. – Zacznijcie od tego – powiedziała cicho, wbijając wzrok w przeźroczystą
fiolkę. – Zadziała w pierwszych kilka godzin, ale niczego nie obiecuję.
Lek ją osłabi, więc z równym powodzeniem może umrzeć albo się obudzić –
ciągnęła beznamiętnym tonem. – To wampirzyca, więc najpewniej jej organizm jest
dość silny, by była w stanie zawalczyć o odzyskanie przytomności.
Jeśli się uda, to – skinęła głową na drugą, mlecznobiałą fiolkę – pomoże jej
dojść do siebie, o ile oczywiście będzie miała okazję ją dostać.
Wbiłem w nią
pełnie niedowierzania spojrzenie, sam niepewny tego, co w tamtej chwili
czułem. Potrzebowaliśmy rozwiązania i w końcu mieliśmy je na wyciągnięcie
ręki, ale zdecydowanie nie czegoś takiego się spodziewałem – bo to, co miało ją
uratować, z równie wielkim powodzeniem mogło ją zabić. Samej myśli o tym
nie byłem w stanie ot tak przyjąć do świadomości, a jakby tego było
mało, prawda była taka, że nie mieliśmy innego wyboru. W ten sposób
przynajmniej mogła mieć szansę, choć w rzeczywistości czułem się trochę
tak, jakbym miał wyrazić zgodę na to, żeby podać jej truciznę.
– Chwila…
Dajesz nam coś, co może ją zabić? – odezwał się gniewnie Jacob, wprost reagując
na to, co również we mnie wzbudziło najsilniejszy niepokój. – Nie ma mowy! Przecież
nie taka była umowa!
– A jaka?
Chcieliście ode mnie lekarstwa, więc daję wam jedyne, które istnieje – warknęła
na niego kobieta. – Podajcie jej to albo czekajcie aż umrze. Prędzej czy
później i tak do tego dojdzie, a to – zacisnęła dłoń z fiolkami w pięść
– przynajmniej dałoby jej szansę.
Jacob nadal
wyglądał na chętnego protestować i – jeśli już miałem być szczery z samym
sobą – wcale nie byłem z tego powodu zdziwiony, jednak starałem się nad
tym nie myśleć. W zamian w pośpiechu podszedłem bliżej, zdecydowanym
gestem wyciągając rękę w jej stronę. Obrzuciła mnie nieufnym spojrzeniem,
jednocześnie cofając się o krok, więc zastygłem w bezruchu, ledwo
powstrzymując sfrustrowany jęk.
– Przecież
powiedziałem, że… Och, w porządku! – dałem za wygraną. – Daj je Felixowi.
Bierz to i wracaj do domu, a ja zajmę się tym, co trzeba –
zadecydowałem w pośpiechu. Taktycznie myślenie nie było niczym nowym, a ja
starałem się traktować nowe okoliczności jak jedno z tych nieszczęsnych
zadań, które przydzielał nam Aro. Zwykle musieliśmy współpracować, więc i tym
razem podejmowanie decyzji przyszło mi w nader naturalny sposób.
– Dajemy
obcemu lekarstwo i jeszcze… – zaczął z wyraźnym powątpiewaniem
kundel.
Nerwy już i tak
miałem w strzępach, ale zmusiłem się do tego, by stać na swoim miejscu. W zamian
z wolna odwróciłem się w jego stronę, obdarzając działającego mi na
nerwy zmiennokształtnego najbardziej lodowatym spojrzeniem, na jakie tylko było
mnie w tamtej chwili stać.
– Chce,
żeby to on je wziął, bo zakładałem, że wasza dwójka będzie w stanie pomóc
mnie. Jeśli wolisz ratować tyłek, droga wolna, ale prędzej cię zabiję niż
pozwolę zabrać te leki, zwłaszcza przy takim podejściu – naskoczyłem na niego.
„Tak, tak – nie ufam ci!” – mówiło moje spojrzenie, a po minie kundla wiedziałem,
że ta sama zasada działała w obie strony. – Serio chcesz się teraz kłócić o to,
dzięki komu uda jej się dojść do siebie?
– O ile
się uda – sprostował grobowym tonem. –
Zacisnąłem
usta.
– Nie znasz
jej, skoro masz wątpliwości – odpowiedziałem cicho i w tamtej chwili
doszedłem do wniosku, że naprawdę w to wierzę. – Jest uparta, ale nie o to
chodzi. Jeśli już ktoś miałby prawo wracać, to jej ojciec, ale…
– Ale ja
bardziej przydam się przy szukaniu Kajusza – dopowiedział sam zainteresowany,
reagując na to, co chodziło mi po głowie. – To jeden z najbardziej sensownych
planów, jakie udało ci się ułożyć w ostatnim czasie – zauważył mimochodem,
a ja uśmiechnąłem się cierpko, chcąc nie chcąc musząc przyznać, że coś w tym
było. Swoją drogą, to był prawie komplement, chociaż wątpiłem w to, żeby
Edward planował się do tego przyznać.
Jacob nie
odpowiedział, wciąż podenerwowany, ale nie żadne z nas nie zamierzało
zaprzątać sobie jego wątpliwościami głowy. To było ryzyko, ale w równym
stopniu, co i przyjazd do tego miejsca. Teraz zresztą łatwiej było skupić
się na kwestii Kajusza, tym bardziej, że problem z wampirem nie został ot
tak rozwiązany. Była jeszcze kwestia Marcusa, który najpewniej nadal podążał za
swoim panem i mógł skutecznie igrać z nami wszystkimi, ale w tej
jednej kwestii chyba na swój sposób liczyłem na kundla i na to, że nawet
najbardziej uzdolniony wampir nie będzie w stanie powstrzymać go przed
przemianą. Wtedy przynajmniej mógłby okazać się praktyczny, chociaż już lata
temu wraz z całą strażą dość sceptycznie podchodziliśmy do kwestii całej
bandy niedoświadczonych szczeniaków, które stały naprzeciwko nas, wspierając
Cullenów. I tym razem mogliśmy potrzebować pomocy, ale nad tym z równym
powodzeniem mogliśmy zastanowić się późnej, tym bardziej, że na dobry początek
najważniejsze było to, żeby w ogóle próbować wampira wytropić.
Kobieta nie
zaprotestowała, kiedy Felix zmaterializował się u mojego boku. Przez
chwilę mierzyła nieśmiertelnego wzrokiem, po czym bardzo ostrożnie i z
wyraźną niechęcią podała mu fiolki, starając się zrobić to w taki sposób,
by nie ryzykować kontaktu fizycznego. Oboje odskoczyli od siebie jak oparzeni,
Felix mocno ściskając w dłoniach leki, aż zacząłem obawiać się tego, że
przypadkiem którąś z nich zniszczy.
– Leć –
ponagliłem go. – Poradzisz sobie z dotarciem na drugi brzeg, czy...? –
zacząłem, ale wampir jedynie wywrócił oczami.
– Od kiedy
jesteś taki troskliwy, co Dem? – zadrwił, uśmiechając się w nieco złośliwy
sposób. – Tak, dam sobie radę. A jak wrócę, najpewniej będziesz miał mnie
dość – dodał z przekonaniem.
– Nie
zapędzaj się tak – obruszyłem się. – Nie pokazuj mi się na oczy, dopóki nie
upewnisz się, że Nessie jest cała, jasne? Pamiętasz, że macie zacząć od…
– Nie
jestem głuchy! – Felix obrzucił mnie poirytowanym spojrzeniem. – Trzeba
wymieszać obie razem i… Dobra, żartowałem! – zreflektował się pośpiesznie. –
Rany, ciesz się! Dam dopiero co powiedziałeś, że będzie dobrze, nie? –
zauważył, chociaż zdecydowanie nie było mi w tamtej chwili do śmiechu.
Wydąłem
usta, po czym wymownie spojrzałem na Felixa. Wciąż byłem podenerwowany, ale
znacznie ulżyło mi, że przynajmniej udało nam się przekonać kobietę do pójścia
nam na rękę – i że już w zasadzie nie była w stanie się wycofać.
– Felix…
Przypomnij mi, proszę… Co mnie podkusiło, że zacząłem się z tobą zadawać? –
zapytałem zmęczonym tonem.
– I to
dopiero jest dobre pytanie. Nie jestem długonogą blondynką, więc to nagłe
zainteresowanie powinno mnie zaniepokoić – stwierdził, całkiem wprawnie udając,
że musi się zastanowić. – A teraz na poważnie… Życzysz sobie czegoś
jeszcze? – zapytał, momentalnie poważniejąc.
Tak. Życzę sobie tego, żebyś niczego po
drodze nie spieprzył, a ona była cała i zdrowa, pomyślałem, ale
oczywiście nie wypowiedziałem tych słów na głos. Felix nie zasłużył sobie na
takie traktowanie, choć w ostatnim czasie nieszczególnie przejmowałem się
tym, jak traktowałem jego i Hannę.
W efekcie
miałem w planach zaprzeczyć, ale w ostatniej chwili się
powstrzymałem. W zamian powiedziałem coś innego, co przyszło do mnie
równie naturalnie, co i decyzje, które podejmowałem od chwili pojawienia
się tutaj:
– Jeśli się
obudził… – zacząłem i zawahałem się na moment. Przez moment miałem
wątpliwości co do tego, czy to dobry pomysł, kończyć tę myśl, kiedy tuż obok
byli Edward i kundel, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że obaj są mi
całkowicie obojętni. – Kiedy się obudzi
– sprostowałem zdecydowanie – powiedz jej, że kocham ją nade wszystko. I że
do niej wrócę, tak szybko, jak tylko będzie to możliwe.
Felix
spoglądał na mnie przez chwilę, wydając się nad czymś intensywnie myśleć.
Wyglądał na zaskoczonego, ale ostatecznie nie skomentował mojej prośby nawet
słowem, jedynie krótko kiwając głową.
W następnej
sekundzie odwrócił się na pięcie i rzuciwszy się do biegu, w kilka
sekund zniknął pomiędzy drzewami, a ja przynajmniej przez kilka sekund
poczułem wręcz niewysłowioną ulgę.
Hannah
Pierwszy i drugi
przetrwałam, chociaż wciąż samej sobie nie potrafię wytłumaczyć jakim cudem.
Być może to zdolności wampirów, które w naturalny sposób są w stanie
odciąć się od niechcianych emocji, ale nie dbam o to. Najważniejsze jest
to, że potrafię odciąć się od emocji, nawet jeśli ma to sprowadzać się do
duszenia ich w sobie. Chyba nawet powinnam być zaniepokojona, że to
przychodzi mi z taką łatwością, ale łatwiej jest mi ignorować ten fakt –
zresztą tak jak i wiele innych, związanych nie tylko ze mną, ale osobami,
które mnie otaczają.
Stan
Renesmee nie zmienia się, ale to wydaje się dobrze. Co prawda jeszcze kilka
razy byłaś świadkiem rozmów Carlisle’a i Belli, ale zwykle sprowadzało się
to do tego, że temperatura mojej przyjaciółki wciąż utrzymywała się na tym
samym, odrobinę zbyt wysokim poziomie. Jestem w stanie to ignorować,
chociaż gorączka w naturalny sposób mnie martwi, bo nie brzmi jak coś
normalnego dla dziewczyny, która w połowie jest wampirzycą – a może
nawet kimś więcej, bo wciąż nie jestem pewna, jak bardzo Nessie zmieniła się za
sprawą ugryzienia Kajusza. Mam wiele wątpliwości, zresztą tak jak i reszta
rodziny, tym bardziej, a brak jakichkolwiek wieści ze strony naszej małej „delegacji”
na Ni’ihau bynajmniej nie poprawia mi
nastroju. „Spokojnie. To na pewno brak zasięgu… W końcu na takiej dziczy
to najzupełniej normlane” – powtarzam sobie raz za razem, ale to działa jedynie
przez moment, bo w rzeczywistości nie jestem w stanie w pełni w to
uwierzyć. Potrzebuję potwierdzenia, a to nie nadchodzi, zaś bezruch i bierne
czekanie nie należą do kwestii, które mogę ot tak zaakceptować.
Alice jest
dla mnie miła, co niezmiennie mnie zaskakuje – i to nawet bardziej niż
przychylność z strony przybranych dziadków Renesmee. Czuję się dziwnie z tym,
że nawet mama Nessie wydaje się nie mieć do mnie pretensji, a gdyby nie
zachowanie Rosalie, może nawet uwierzyłabym w to, że wszyscy są na dobrej
drodze do tego, żeby mi wybaczyć, a ja biczuję się bardziej niż powinna. Z drugiej
strony, uwaga wszystkich skupiona jest na zgoła czymś innym, dzięki czemu
zawirowania z pamięcią i wpływ moich zdolności schodzi na dalszy
plan. Czasem wciąż czuję się jak intruz w tym domu – rodzinnym, co
dostrzegam niemal na każdym kroku, kiedy zauważam zdjęcia i inne pamiątki z przeszłości
– ale to uczucie już tak bardzo nie daje mi się we znaki, jak mogłabym się tego
spodziewać. Być może to przyzwyczajenie, a może coś innego, ale ta
akceptacja jest mi potrzebna. Nessie jest moją przyjaciółką, a gdyby nagle
kazali mi się trzymać z daleka, wtedy naprawdę mogłabym posunąć się
daleko, żeby skutecznie wybić wszystkim ten pomysł z głowy.
Kiedy sen
jawi się jako odległe wspomnienie, a ja bezpowrotnie straciłam tę możliwość,
nie jestem w stanie nie rozmyślać nad niektórymi kwestiami. W naturalny
sposób wraca do mnie temat Felixa, choć i to jestem w stanie
przecierpieć. Chcę wierzyć w to, że wszystko ułoży się samo i tak
naprawdę zależy od szczerej rozmowy, ale nie jestem w stanie ot tak sobie
tego wyobrazić. Mam jak gdyby nigdy nic zacząć się usprawiedliwiać, opowiadając
wymyślne bajeczki o nieszczęśliwym dzieciństwie i życiu, które już
nie ma dla mnie znaczenia? To jest żałosne, ale takie jest również to, że
mielibyśmy dalej się mijać. Jest coś w tym, że próbuję zasłaniać się
sytuacją Demetriego i Renesmee, ale nie jestem w stanie zmusić się do
podjęcia jakiejkolwiek sensownej decyzji. Sam Felix mi tego nie ułatwiała, a ja
przyłapuję się nad tym, że raz po raz myślę o tamtym pocałunku – jakże
niespodziewanym po tych kilku raniących słowach, które zaserwował mi w drodze
do rezerwatu.
Coś
regularnie ciągnie mnie do pokoju Renesmee, zwłaszcza wieczorami, kiedy
naprawdę potrzebuję spokoju. Rzadko zdarza mi się trafić na moment, kiedy przy
dziewczynie nie czuwa matka, tym bardziej, że z powodu nieobecności męża
Bella wydaje mi się jeszcze bardziej rozbita, ale tym razem dopisuje mi
szczęście. Mimochodem myślę, że wampirzyca najpewniej w końcu zdecydowała
się na polowanie, co jak nic musi być zasługą albo Carlisle’a, albo jego żony,
którzy mimo ogólnego przygnębienia próbując zadbać o to, żeby wszyscy
funkcjonowali w choć najmniejszym stopniu normalnie. Gdzieś z dołu
słyszę odgłosy, świadczące o czyjejś obecności w salonie, a stłumione
odgłosy telewizora informują mnie o tym, że to najpewniej panowie próbują
skupić się na oglądaniu jakiegoś meczu. Nigdy nie zrozumiem mężczyzn i ich
zafascynowania sportem, choć nawet bezmyślne gapienie się w ekran wydaje
się bardziej praktyczne od zamartwiania się w pojedynkę.
Podchodzę
bliżej, po czym siadam przy łóżku, wzdychając mimochodem na widok białej
koszuli nocnej z jakiegoś lśniącego materiału. Jestem pewna, że Nessie nie
miała jej wcześniej i to nie tylko dlatego, że taki strój zdecydowanie nie
pasuje mi do tej dziewczyny. Alice,
myślę i ledwo powstrzymuje się przed wywróceniem oczami, choć jednocześnie
muszę przyznać, że wampirzyca ma gust. Sama nie pogardziłabym czymś równie
odważnym, co i podkreślającym kobiece kształty, choć naturalnie nie mam
powodów, żeby nosić tego rodzaju haleczki. Z drugiej strony, gdybym
rozegrała wszystko jakoś szczególnie dobrze…
– Chyba
dobrze, że śpisz, bo bardzo chętnie bym ci się wygadała – mówię mimochodem. W pamięci
mam to, jak Alice z przekonaniem twierdziła, że dziewczyna może nas
słyszeć. Wciąż nie wiem, czy w to wierzę, ale w końcu nie zaszkodzi
spróbować. – Wierz mi, głupie myśli chodzą mi po głowie, więc może nawet
lepiej, że nie możesz tego usłyszeć. Jeszcze byś zauważyła, jak bardzo jestem
żałosna, a wtedy… – rzucam zaczepnie, ostatecznie jednak nie kończę
zdania.
Pod wpływem
impulsu wyciągam rękę prze siebie, by przeczesać miedziane włosy dziewczyny
palcami. Rodzina o nią dbała, ale i tak wydają mi się dziwnie matowe i nie
aż tak lśniące, jak pamiętam. Wzdycham cicho i jak gdyby nigdy nic
nachylam się, w najzupełniej naturalny sposób chcąc musnąć policzek
przyjaciółki wargami, kiedy coś przykuwa moją uwagę.
Na początek
nie jestem pewna i nieświadomie prostuję się, po czym na moment zamieram w bezruchu,
próbując w pełni wykorzystać wyostrzone zmysły. Nie słyszę niczego, prócz
odgłosów dobiegającym z dołu. To powinno mnie uspokoić, tym bardziej, że w ostatnim
czasie jestem przewrażliwiona, co zresztą wydaje mi się naturalne, ale wcale
nie czuję się lepiej – nie, skoro…
Wtedy
zaczynam rozumieć i niewiele brakuje, żeby z wrażenia wywróciła się o własne
nogi, kiedy w popłochu cofam się do tyłu. Nerwo zaciskam obie dłonie w pięści,
tak mocno, że chyba jedynie cudem nie łamie sobie palców, ale i to dzieje
się jakby gdzieś poza mną. Chcę się mylić, ale to jak oszukiwanie samej siebie,
zresztą nawet ja nie jestem na tyle przewrażliwiona, żeby wyobrazić sobie coś
takiego.
Oddech.
Nie słyszę
żeby oddychała, poza tym…
Nie…
Hannah, idiotko, weź się w garść!, warczę na siebie w duchu, ale i tak
dopiero po kilku następnych sekundach jestem w stanie zdobyć się na cokolwiek.
Błyskawicznie
materializuję się do łóżku, żeby się upewnić, chociaż nie mam wątpliwości. Ręce
zaczynają mi się trząść, tak jak i całe ciało, co zdecydowanie nie ma
związku z temperaturą, choć jak na zawołanie robi mi się zimno. W pierwszym
odruchu mam ochotę porządnie dziewczyną potrząsnąć i kazać jej przestać
się wygłupiać, ale przecież doskonale wiem, że to nie ma sensu.
Wciąż
oszołomiona, gwałtownie nabieram powietrza do płuc. Krzyk wydaje mi się
najlepszym pomysłem w obecnej sytuacji, chociaż jednocześnie moje myśli
jak szalone pędzą do przodu, kiedy próbuję przypomnieć sobie podstawy pierwszej
pomocy. Wampir i problemy z pamięcią to dość paradoksalne połączenie,
a jednak w głowie mam pustkę, a strach mnie paraliżuje – i to
pomimo tego, że w moich żyłach nie ma krwi, która mogłaby transportować
adrenalinę.
– Pomocy!
Do cholery, niech ktoś tutaj przyjdzie!!! – wybucham, zaskoczona z tym, że
przy moim zdenerwowaniu mój głos może do tego stopnia drżeć i brzmieć aż
tak bardzo piskliwie.
Od tamtej
chwili wszystko dzieje się szybko, ale to nie ze strony Cullenów doczekuję się
pierwszej reakcji. Kiedy słyszę huk otwartych bezceremonialnie drzwi – tak
gwałtownie, że te aż uderzają o ścianę – błyskawicznie okręcam się na
pięcie, by spojrzeć na postać, która bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
zmaterializowała się na samym środku zaciemnionego pokoju.
A potem do
mnie dociera, ja zaś na moment zamieram, tak bardzo oszołomiona i zdezorientowana,
że jestem skłonna stwierdzić, że właśnie ostatecznie zwariowałam, a moje
własne zmysły zaczynają mnie zwodzić.
– Felix…
Rozdział pisany z wielką przyjemnością. Mam wrażenie, że mi wyszedł, bo właśnie tak sobie to wyobrażałam od samego początku, ale ocenę i tak pozostawiam Wam, zresztą jak zwykle. Tak czy inaczej, jestem usatysfakcjonowana.Akcja ruszyła do przodu, co chyba widać. Podejrzewam, że następny rozdział będzie jednym z dłużej wyczekiwanych, poza tym liczę na to, że pojawi się stosunkowo szybko. Do napisania.
Nessa.
Hej
OdpowiedzUsuńDemetrii jest zdesperowany i nawet ta kobieta to zauważyła. Dobrze, że Felix przytrzymał chłopaka, bo nie wiem co by zrobił kobiecie, a wtedy na pewno nie dostaliby lekarstwa.
Kobieta wiedziała jak się targować, aby ugrać to co chciała- obietnicę śmierci Kajusza. Całe szczęście, że zgodziła się na propozycję Demetriego. Szkoda tylko, że nie mamy pewności, że Nessie przeżyje, chociaż znając Ciebie nie uśmiercisz głównej bohaterki...
Ciekawa jestem jak przebiegnie polowanie na Kajusza. Myślę, że Marcus tak łatwo nie odpuści, ale i on musi mieć swoje słabe strony, co skwapliwie wykorzysta teraz tropiciel. Jest mu winien wiele po tym co mu zrobił w Volterze..
Felix dotarł do Seattle w ostatniej chwili. Gdyby tylko się spóźnił.. teraz pozostaje czekać na to, czy lek zadziała, chociaż po twojej zapowiedzi przypuszczam, że tak- w końcu czekamy na to, że Renesmee się obudzi. To, że straciła oddech było ostatecznym sygnałem, że czas się kończy.
Mam nadzieje, że Hannah zdecyduje się jednak na szczerą rozmowę z Felixem. Chociaż sądzi, że jej słowa o dzieciństwie są marną wymówką, to jednak mam wrażenie, że Felix nie patrzyłby na to w ten sposób. Zależy mu przecież na wampirzycy.
Czekam na ciąg dalszy:) Mam nadzieje, że Dem szybko wróci do Nessie, a ta się obudzi w końcu z tej nieszczęsnej śpiączki.
Weny kochana- chociaż i tak masz jej pod dostatkiem:D
Guśka