środa, 9 grudnia 2015

12. Lekarstwo

Hannah
Nie jestem pewna, w którym momencie coś we mnie pęka, a ja wpada Felixowi w ramiona. Nagle po prostu się na niego rzucam, tak gwałtownie, że wampir w niekontrolowany sposób wygina się do tyłu, jedynie cudem nie upadając pod moim ciężarem. Jego ramiona owijają się wokół mnie, kiedy machinalnie chwyta mnie w swoje objęcia; wyrywa mu się cichy, zaskoczony jęk, ale nie brzmi to jak protest, co w jakiś pokrętny sposób sprawia mi przyjemność.
Przez ułamek sekundy czuję się dobrze – po prostu bezpiecznie – jakbym po długich poszukiwaniach nareszcie znalazła się na swoim miejscu. Uświadamiam sobie, że lekko drżę, co przynajmniej na pierwszy rzut oka wydaje się nie mieć sensu, ale nie zamierzam się nad tym zastanawiać. Wciąż jestem pod wpływem silnych emocji, a choć chcę nad nimi zapanować, jednocześnie nie jestem w stanie zrobić niczego, żeby pozwolić im znaleźć ujście i to pomimo tego, że chcę. W mojej głowie jak na zawołanie pojawiają się dziesiątki mniej lub bardziej sensownych scenariuszy, które rozważałam w ostatnim czasie, a ja nie jestem w stanie skupić się na żadnych z nich, co skutecznie wszystko komplikuje. Mam ochotę zacząć mówić, nawet gdybym miała wyrzucać z siebie słowa bez ładu i składu, tłumacząc się z czegoś, czego nawet sama nie potrafię zrozumieć i co na dłuższą metę wydaje się nie mieć sensu, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że to najmniej odpowiedni moment na takie rozmowy. Do zrobienia jest coś o wiele ważniejszego, ale ja…
– Hannah… – Felix chwyta mnie za ramiona, po czym stanowczo odsuwa od siebie. W pierwszej chwili czuję się trochę tak, jakby mnie spoliczkował, ale uświadamiam sobie, że to głupie, zwłaszcza kiedy nasze spojrzenia się spotykają, a do mnie dociera, że wampir wciąż trzyma obie dłonie na moich ramionach. To mnie uspokaja, choć nadal czuję się spięta i oszołomiona. – Hannah, do cholery, co z Nessie? – pyta mnie i to wystarcza, żeby jak na zawołanie sprowadzić mnie na ziemię.
Otwieram i zaraz zamykam usta, w zaledwie ułamku sekundy odwracając się na pięcie. Momentalnie zwracam się na powrót w stronę łóżka, by doskoczyć do przyjaciółki. Idiotka!, warczę na siebie w duchu, aż nazbyt świadoma tego, jak głupio właśnie postępuję. Muszę wziąć się w garść, zwłaszcza teraz, kiedy wszystko wymyka mi się spod kontroli, a każda następna sekunda wydaje się być na wagę złota. Wszystko w rzeczywistości dzieje się błyskawicznie, a jednak przez robicie i narastające przerażenie, nie jestem w stanie zrobić nawet najbardziej oczywistej rzeczy na świecie.
Nessie… Oddech…
Mam coś zrobić. Muszę, póki jeszcze nie jest za późno, jednak… nie wiem co i czy w ogóle jestem w stanie.
W pewnym momencie już nawet nie próbuję zastanawiać się nad tym, czy to, co robię, ma jakikolwiek sens. W ułamku sekundy materializuję się przy przyjaciółce, zaraz też koncentruję uwagę na jej klatce piersiowej. Dwa oddechy, trzydzieści uciśnięć? Jestem prawie pewna, że leciało to jakoś tak, chociaż jako wampirzyca już nie muszę pamiętać takich rzeczy. Los jest wyjątkowo nieprzewidywalny, a ja niezmiennie staję przed problemami, które już dawno powinny być poza mną, ale zdecydowanie nie zamierzam się nad tym zastanawiać.
Mam wrażenie, że to, co robię, nie ma za grosz sensu, ale starała się o tym nie myśleć. Koncentruję się na działaniu, próbując nie zapomnieć, że muszę kontrolować siłę, by nie posunąć się za daleko i dodatkowo jej nie zaszkodzić. Panowanie nad  nerwami i siłą przychodzi mi z trudem, a ja chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że Nessie jest o wiele bardziej wytrzymała od człowieka, a złamane żebra to nic w porównaniu ze śmiercią, nie mogę tak po prostu poddać się instynktowi. Nerwy nie są dobrym doradcą i za wszelką cenę staram się o tym nie zapominać, jednak to i tak jest skomplikowane, a ja nawet nie mam pewności, czy to, co robię, da jakiekolwiek efekty.
W nerwach nawet nie zauważam, że sytuacja ulega zmianie. Narobiłam takiego zamieszania, że nie powinnam być zdziwiona, że moje krzyki ściągnęła kogokolwiek prócz Felixa, a jednak nie od razu orientuję się, że nie jesteśmy w pokoju sami. Chyba wciąż jestem w szoku związanym z tym, co się dzieje i nagłym powrotem wampira, bo kiedy nagle czyjeś dłonie lądują na moich ramionach, próbując stanowczo odciągnąć mnie w tył, wyrywa mi się gniewne, niekontrolowane warknięcie. Słyszę westchnienie i choć moja zwierzęce cząstka oczekuje tego, że w odpowiedzi na gwałtowną reakcję, intruz ostatecznie się wycofa, dzieje się coś absolutnie odwrotnego. Ku mojej irytacji, uścisk jedynie przybiera na sile, kiedy zaś próbuje się wyszarpać i walczyć, ostatecznie ponownie ląduję w ramionach Felixa, tym samym uświadamiając sobie, że to z jego objęć próbuje się uwolnić już od dłuższej chwili.
– Co?! – warczę na niego, a mój głos brzmi co najmniej dziwnie. Wcale nie jestem zagniewana, ale bliska histerii, do zaskakuje mnie bardziej niż jakikolwiek inny z podsuwanych mi przez wyostrzone zmysły bodźców.
– Przepuść go i… Odsuń się! – rzuca niecierpliwie Felix. Unosi brwi, jakby dostrzegając w moje twarzy coś, czego się nie spodziewał. Jest nie tylko bardziej rosły, ale również o wiele silniejszy ode mnie, co dodatkowo wszystko komplikuje, bo nie jestem w stanie mu się wyrwać. – Hannah, do diabła, bo naprawdę będę musiał cię uderzyć! Zaraz wpadniesz w histerię, dziewczyno – oznajmia tonem usprawiedliwienia, a ja z wrażenia aż zamieram i spoglądam na niego w co najmniej skonsternowany sposób.
Mam ochotę odparować coś na temat damskich bokserów, bicia kobiet albo od razu zapytać, czy całkiem już postradał zmysły, jednak nie mam po temu okazji. Zanim jestem w stanie choć przez moment się zastanowić, w końcu dostrzegam Carlisle'a, który bez chwili wahania ignoruje mnie i Felixa, by jak najszybciej znaleźć się przy wnuczce. Choć brakuje mi zdolności empatii, które przejawia Jasper, jeden rzut oka na doktora wystarcza mi, bym nawet mimo towarzyszącego mi napięcia zauważyła, że jest bardziej zdenerwowany niż wtedy, gdy zajmował się przemieniającą Nessie zaraz po tym, jak wraz z nieprzytomną dziewczyną wparowaliśmy do domu wówczas niczego nieświadomych Cullenów. Wszystko dzieje się bardzo szybko, a ja nawet nie jestem zdziwiona tym, że również idealnie nad sobą panujący Carlisle sprawia wrażenie mocno wytrąconego z równowagi.
– Zabierz ją stąd, Felixie – zwraca się jeszcze do wampira. Nawet na nas nie patrzy, w pełni skoncentrowany na wnuczce, jednak w ogólnym zamieszaniu trudno mi tak naprawdę stwierdzić, co próbował zrobić. – Resztę też. Niech przynajmniej na razie nikt tutaj nie wchodzi, dopóki ja…
– Ale… – wtrąca natychmiast Felix, bez chwili wahania decydując się wejść doktorowi w słowo.
Wampir wzdycha przeciągle i rzuca nam udręczone spojrzenie.
– Będzie dobrze, ale musicie stąd wyjść – oznajmia nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Jak mam pracować, jeśli przez cały czas patrzcie mi na ręce? – pyta wprost i muszę przyznać, że brzmi to sensownie.
Zaciskam palce na ramieniu Felixa, uwieszając się na nim całym ciężarem. Nie wiem już kto kogo trzyma, ale to bez wątpienia ja próbuję przedostać się do wyjścia – z tym, że wampir zdecydowanie przed takim rozwiązaniem opiniuję. Czuję, że jest spięty, a jego zdenerwowanie niezmiennie mi się udziela. Mam przez to rozumieć, że jemu wolno mną szarpać i dyktować, co mam robić, ale w drugą stronę to już nie funkcjonuje?
– Słyszałeś? – pytam i tym razem brzmię bardziej jak ja. Jestem podenerwowana i nawet nie próbuję tego ukrywać. – Mamy wyjść. Rusz tyłek, Felutek! – warczę i przez moment mam naiwną nadzieję na to, że uda mi się zreflektować po tym, jak zrobiłam z siebie niezdolną do podjęcia jakiejkolwiek sensownej decyzji idiotkę.
– Zaraz – obrusza się sam zainteresowany. Nawet słowem nie komentuje tego, jak go nazwałam, choć zwykle sprawia wrażenie chętnego, by rozerwać mi gardło, kiedy zaczynam go drażnić. – Jestem tutaj! Wy naprawdę tak wolno kojarzycie fakty?
A co to ma znaczyć? Jego słowa są dla mnie co najmniej nie zrozumiałe, jeśli nie wręcz irytujące. Gdyby były przeznaczone wyłącznie dla mnie, może nawet mogłabym pomyśleć, że ten kretyn próbuje ze mną igrać, a przynajmniej mnie sprowokować (Że niby mogłabym za nim tęsknić? No proszę!), ale w obecnej sytuacji to nie na sensu. W porządku, pojawił się nagle, chociaż zdecydowanie nie jego się spodziewałam, ale…
Zaraz.
Hannah, ty idiotko…!
– Co ty tu robisz?! – nie wytrzymuję, impulsywne zadając pytanie, które powinno było paść z moich ust już w chwili, w której po raz pierwszy zobaczyłam go w progu. Jestem podenerwowana, a z każdą kolejną sekundą jest co raz gorzej, w miarę jak pierwszy szok mija, a mnie zaczyna intrygować coraz więcej kwestii na które wcześniej nie zwróciłam uwagi. – Gdzie Dem? Co się stało? Czy…?
Chcę dodać coś jeszcze, ale powstrzymuje mnie dłoń, która bezceremonialnie ląduje na moich ustach. Felix jak zwykle nie jest szczególnie subtelny, nim jednak mam okazję porządne wygarnąć mu, co takiego sądzę o sposobie w jaki mnie traktuje, wypowiada słowa, które w ułamku sekundy wydają się zmieniać dosłownie wszystko:
– Odesłali mnie. My… – Urywa, by złapać absolutnie zbędny mu do normalnego funkcjonowania oddech. W tamtej chwili mam ochotę go uderzyć, ale na całe szczęście nie daje mi czasu na podjęcie decyzji. – Przyniosłem to, co trzeba.
Początkowo nie reaguję, chociaż po spojrzeniu Carlisle'a poznaję, że w obecnej sytuacji nie mogliśmy usłyszeć lepszych wieści. Dopiero po chwili w pełni do mnie dociera, a ja wydaję z siebie niekontrolowany wrzask. W następnej sekundzie robię coś, czego zdecydowanie nie powinnam, tym bardziej, że nie jesteśmy razem, najzwyczajniej w świecie rzucając się Felixowi na szyję. Już samo to wystarcza, żeby go zaskoczyć, ale ja posuwam się o krok dalej i bez chwili zastanowienia wpijam się ustami w jego wargi, składając na nich impulsywny, najbardziej namiętny pocałunek, na jaki tylko jest mnie stać. W jednej chwili daję upust wszystkim moim emocjom, co jest niepojętne zarówno dla mnie, jak i dla Felixa, który po prostu zamiera. Nawet spod na wpół przymkniętych oczu widzę, że jego własne są nienaturalnie wręcz rozszerzone – i że niedowierza temu, co mogę właśnie robić. Po raz kolejny przeczę wszystkiemu, co powiedziałam i robiłam przed jego wyjazdem, ale nie dbam o to. W tej chwili liczy się dla mnie wyłącznie to, żeby przekazać mu… wszystko i nic zarazem, bo nawet nie potrafię zinterpretować, co dzieje się w moim wnętrzu.
Wszystko trwa zaledwie chwilę, a może całą wieczność – nie mam pewności. Nie jestem też pewna, które z nas jako pierwsze się odsuwa, ale to w gruncie rzeczy nie ma to dla mnie znaczenia. Wciąż poruszam się trochę jak w transie albo we śnie, kiedy z wolna cofam się w tył, gwałtownie zwiększając dzielący nas dystans. Nie patrzę na Carlisle’a, w gruncie rzeczy obojętna na to, co musi sobie myśleć na temat tego, że właśnie w tej chwili któremukolwiek z nas mogłoby zebrać się na podobne ekscesy. Ja koncentruję się na Felixie, który wygląda trochę tak, jakby nagle ktoś porządnie zdzielił go obuchem po głowie. Sama nie jestem pewna czy powinnam się śmiać, czy może martwić, dlatego ostatecznie jak gdyby nigdy nic przybieram najzupełniej poważny wyraz twarz kogoś, kto nie ma niczego na sumieniu.
– No, na co czekasz? – pytam i dla podkreślenia swoich słów energicznie macham mu ręką przed twarzą. Skutkuje, bo jak na zawołanie mruga i przenosi na mnie wciąż skonsternowane spojrzenie. – Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałeś?!
Spogląda na mnie tak, jakby wątpił w moje zdrowie psychiczne, co zresztą nie jest niczym dziwnym. Ostatecznie nawet mi nie odpowiada i chociażby słowem nie komentując moich ponagleń, błyskawicznie przemieszcza się, przesuwając bliżej łóżka Nessie. Przez myśl przechodzi mi, że z premedytacją usiłuje trzymać się z daleka ode mnie, ale nie mam pewności czy z obawy przed tym, że raz jeszcze mogę go pocałować, czy może… nie chcąc ryzykować, że sam zdecyduje się odpowiedzieć mi w równie impulsywny sposób. W głowie mam mętlik, co niczego mi nie ułatwia, dlatego chcąc nie chcąc próbuję skoncentrować się na sytuacji, tym bardziej, że wszystko dzieje się tak szybko, że ledwo jestem w stanie nadążyć.
– To skomplikowane, przynajmniej dla mnie – mówi pośpiesznie Felix. Początkowo w jego głosie wciąż da się wyczuć wyraźne oszołomienie, ale ten stan rzeczy zmienia się z chwilą, w której wampir na dłuższą chwilę milknie, by móc dostać się do wnętrza przerzuconej przez ramię torby. Bardzo ostrożnie wydobywa niewielkie zawiniątku, którym ostatecznie okazują się dwie niewielkie fioleczki – przeźroczysta i mlecznobiała. Mrużę oczy, wysilając wzrok do tego stopnia, że pewnie gdybym była człowiekiem, jak nic dorobiłabym się bólu głowy i oczu. – Później wam wszystko opowiem. Na razie chcieliśmy, żeby jak najszybciej dostarczyć wam to tutaj i chyba słusznie – stwierdza, a jego wzrok na ułamek sekundy ucieka w stronę Nessie. – Musi dostać obie. Kobieta, która nam to dała, nie dała żadnej gwarancji, poza tym twierdziła, że pierwsza dawka może ją nawet zabić, dlatego…
– I tak nie mamy większego wyboru – mówi cicho Carlisle.
Ja milczę, czując się przy tym trochę tak, jakby wszystko działo się gdzieś poza mną – odległe i bez większego wpływu na mnie. Słyszę, ale nie wierzę, a może po prostu nie chcę przyjąć do wiadomości tego, o czym dyskutują doktor i Felix. Korci mnie, żeby zaprotestować – zapytać o to, czy całkiem już postradali zmysły, skoro chcą podjąć aż tak wielkie ryzyko – ale nie jestem w stanie wykrztusić z siebie chociaż słowa. W głowie mam pustkę, poza tym jestem przerażona i nawet nie próbuję udawać, ze jest inaczej. W tamtej chwili nie pozostaje mi nic innego, jak spróbować zdać się na pozostałych, a już zwłaszcza Carlisle’a, który jako lekarz powinien wiedzieć, co robi, jednak to wcale nie jest aż takie proste i oczywiste, jak mogłabym tego oczekiwać. W gruncie rzeczy czuję, że wszystko jest nie tak, a my robimy coś, czego nie powinniśmy, nawet jeśli zdaję sobie sprawę z tego, iż podanie Renesmee leku daje jej większe szanse niż czekanie na to, aż jej organizm ostatecznie odmówi posłuszeństwa.
Nie odzywam się, ale nikt nawet nie czeka, by przekonać się, żeby mieć jakiekolwiek obiekcje. Mam wrażenie, że Felix niemal z ulgą pozbywa się dwóch szklanych fiolek, jakby w ten sposób mógł zrzucić z siebie odpowiedzialność za bezpieczeństwo dziewczyny. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak bardzo bezradni oboje bylibyśmy, gdyby nie istniała możliwość powierzenia Nessie komuś, kto miał przynajmniej cień szansy na to, żeby jej pomóc. Oboje panikowaliśmy, kiedy dziewczyna zaczęła reagować na jad Kajusza, więc teraz mogłoby być już tylko gorzej, tym bardziej, że nie wyobrażam sobie, jak Felix albo ja próbujemy na zmianę zrobić użytek ze strzykawki, by odpowiednio podać leki. Zabawne, ale perspektywa wgryzienia się komuś w gardło robi na mnie większe wrażenie od tego, że miałabym próbować trafić cienką igłą w czyjąkolwiek żyłę, nie wspominając o pokuszeniu się o podobne działania dwukrotnie.
Przestaję o tym myśleć, kiedy Felix bez słowa bierze mnie za rękę, stanowczo dając do zrozumienia, że mam odsunąć się do tyłu. Musimy pogadać, myślę i to wydaje mi się oczywiste, ale ostatecznie nie wypowiadam tych słów na głos, bardziej przejęta poczynaniami Carlisle’a. Doktor nie traci czasu, w krótkim czasie i z nabyta przez lata wprawą przygotowując strzykawkę. Spinam się mimowolnie, zupełnie jakby to mnie miał zostać podany lek, choć prawda jest taka, że w wypełniającym iniektor płyn jawi mi się jako trucizna. Nie jesteśmy pewni niczego, a jednak nie pozostaje nam nic innego, jak podjąć ryzyko – ta myśl mnie przeraża, choć jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że mamy związane ręce. Tak czy inaczej, zmuszam się do milczenia i omal nie wywracam oczami, kiedy Felix niezbyt delikatnie ściska moje ramię, chcąc powstrzymać mnie przed zrobieniem czegoś głupiego. Czy naprawdę tak dobrze widać po mnie, jak bardzo jestem spięta, czy może to on zna mnie lepiej niż mogę sobie życzyć? Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć, zbyt przejęta sytuacją, by dodatkowo zadręczać się kwestiami, które wydają się wisieć gdzieś pomiędzy nami, do tej pory niewyjaśnione.
Krzywię się mimowolnie, kiedy Carlisle delikatnie wbija igłę w ramię wnuczki. Nie jestem zachwycona, ale już nie mam wyboru, a jakikolwiek protest nie wchodzi w grę. Wypuszczam zbędne mi powietrze ze świstem, czując się tak, jakby ktoś zdjął mi z ramion olbrzymi ciężar. Jestem znużona, co w przypadku wampira nie jest normalne, przynajmniej teoretycznie, ale nie dbam o to. Próbuję się skoncentrować i uspokoić, raz po raz powtarzając sobie, że już i tak nie jestem w stanie niczego zmienić, a Cullen zrobił dla Renesmee wszystko to, co w danej chwili wydawało się najrozsądniejsze, ale i tak mam wątpliwości, których nawet nie próbuję ukrywać.
– I co? – pytam. Mój głos brzmi dziwnie odlegle i pusto. – Co teraz? – uściślam, kiedy nikt nie udziela mi odpowiedzi.
– Czekamy – słyszę i przez moment mam ochotę roześmiać się histerycznie. – Trzeba będzie przy niej siedzieć, tym bardziej, że nie mamy pewności, czy po raz kolejny nie dojdzie do takiej… przykrej niespodzianki. – Carlisle waha się na moment, po czym niespokojnie spogląda na Nessie. Jest zmartwiony, co zresztą wcale mnie nie dziwi; wcale nie byłabym zdziwiona, gdyby się okazało, że przeżywa to bardziej niż my, tym bardziej, że jako lekarz musi czuć się bardziej bezradnie niż którekolwiek z nas. – Pozostaje nam wierzyć w to, że to zadziała.
– Och, musi – wtrąca Felix, ale nawet on nie brzmi na szczególnie przekonanego.
Czekanie… Jak to ładnie brzmi, jeśli akurat próbuje się gdybać!
Gdyby do tego wszystkiego było moją dobrą stroną, może najbliższe godziny wcale nie prezentowałyby się aż tak źle.
Renesmee
Jest ciemno, ale chyba już jestem do tego przyzwyczajona. Swoją drogą, półmrok jest dobry – niezwykle kojący i na swój sposób… bezpieczny, choć nie wiem do czego tak naprawdę powinnam go porównać. Wspomnienia wciąż są dla mnie nader problematyczną kwestią, a w głowie mam pustkę, co chyba powinno mnie martwić, ale wcale nie czuję się z tym szczególnie źle. Czuję, że powinnam o czymś pamiętać, a niektóre bodźce albo obrazy, które usiłuję do siebie przywołać, są zamazane i jakby odległe. Mam wrażenie, że spoglądam na cudze życie nieswoimi oczami, próbując utożsamić się z czymś, co nie ma ze mną żadnego związku, choć jednocześnie czuję, że w moim postępowaniu jest jakiś sens.
Tak jest w przypadku wspomnienia ciepła – przyjemnego, przywodzącego na myśl muśnięcie promieni słonecznych na skórze, choć za żadne skarby nie potrafię określić kiedy i gdzie ostatnim razem chodziłam w świetle dnia. W zasadzie nie jestem nawet pewna, czy prócz ciemności i pustki istnieje cokolwiek innego, co mogę uznać za konkretne miejsce. Nie potrafię ocenić, czy moje wspomnienia są cokolwiek warte, nie wspominając o tym, że nie wiem, co z tego, co jestem w stanie przywołać, mogę uznać za prawdę. W głowie mam mętlik, a z każdą kolejną sekundą jest coraz gorzej, ja zaś pragnę najzwyczajniej w świecie się „wyłączyć”, jakkolwiek powinnam to rozumieć. Chyba w pewnym momencie nawet mi się to udaje i wtedy naprawdę nie czuje niczego, choć nawet teraz moje ciało wydaje mi się nierzeczywiste, trochę jak sen, którego nie powinno być. Mam wrażenie, że udało mi się zamknąć oczy i utożsamić z otaczającą mnie pustką, w ten sposób godząc się na to, żeby ta mnie zabrała – na to, żeby przestać walczyć i w końcu stać się jej częścią. Ta myśl chyba powinna mnie przerażać, a jednak wcale tak nie jest, a ja nie potrafię jednoznacznie określić tego, czy moje myśli i emocje mają jakikolwiek sens.
Tak, przez moment mnie nie było.
Jestem tego pewna, choć nie potrafię stwierdzić, gdzie tak naprawdę mogło mnie to doprowadzić – i dlaczego ostatecznie znowu znajduję się tutaj.
Choć wiem, że nie dostrzegę niczego sensownego, raz po raz przyłapuję się na tym, że z uporem rozglądam się dookoła. Szukam… czegoś – jakiegokolwiek punktu zaczepienia, chociaż nawet nie potrafię go określić – ale mój wzrok ślizga się po nicości, a ja nie mam przy sobie niczego, co mogłoby skupić moją uwagę. Zaczynam mieć tego wszystkiego dość, a odczuwana frustracja sprawia, że mam ochotę krzyczeć i to pomimo tego, że nikt nie jest w stanie mnie usłyszeć. Chcę się stąd wyrwać, a co najważniejsze, w końcu pragnę sobie przypomnieć i w pełni zrozumieć, co zostało mi odebrane, jednak nie wiem, jak powinnam to zrobić. Jedynym, czego jestem pewna, to to, że w tym miejscu nic mnie nie czeka – i że chcę pójść dalej, choć jednocześnie coś uparcie trzyma mnie… tutaj. Nie wiem, czy „tutaj” jest odpowiednim określeniem, ale wydaje mi się najlepsze, jakim dysponuję, poza tym brzmi odrobinę bardziej wdzięcznie od przygnębiającego słowa „pustka”.
Tak więc jestem tutaj i czuję, że tracę zmysły, co przeraża mnie chyba bardziej niż sama niewiedza i to, że nie potrafię niczego zdziałać. Nie mam pojęcia, czy można przewidzieć, że właśnie jest się na dobrej drodze do szaleństwa, bo cała sztuka wydaje się polegać na tym, że wariaci zwykle nie zdają sobie sprawy z tego, że cokolwiek jest z nimi nie tak, a jednak mam wrażenie, że w moim przypadku właśnie tam to wszystko prowadzi – do nicości, nie tylko związanej z tym… miejscem, ale przede wszystkim mną samą. Już i tak nie pamiętam swojego imienia, a jakimś cudem może być jeszcze gorzej, w miarę jak stopniowo zatracam siebie. W gruncie rzeczy nie potrafię nawet jednoznacznie stwierdzić, czy wciąż mogę mówić o jakiejkolwiek formie istnienia, skoro czuję się tak, jakby mnie nie było; już i tak odebrano mi dość – wspomnienia, zmysły… mnie – więc nie potrafię przyjąć do świadomości tego, że mogę mieć cokolwiek jeszcze. Czuję się cieniem siebie, o ile to w ogóle ma sens, skoro nawet nie wiem, jaka kiedyś byłam. Nie wiem niczego, a jednak wciąż jestem, zupełnie jakby istniało coś, czego mogę się uczepić.
Coś… Cokolwiek.
Tego też nie pamiętam… Nie pamiętam, ale wszystko we mnie krzyczy, że jest coś takiego – jakiś powód albo bodziec, dla którego warto jest walczyć. Jakaś część mnie protestuje i krzyczy, że już tego nie potrafię i nie chcę, a jednak i tym razem moja wola wydaje się nie mieć racji bytu. Och, nawet nie powinnam być zdziwiona, bo już dawno utraciłam wolną wolę, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Bez znaczenia.
Sęk w tym, że wciąż jestem – jakkolwiek absurdalne by się to nie wydawało – i niezależnie od wszystkiego chcę się uwolnić. Pragnę zniknąć, ostatecznie kończąc to, co zaczęłam, zanim coś ściągnęło mnie na powrót do tego miejsca. Jakimś cudem wiem, co powinnam zrobić, chociaż ta pewność wydaje mi się równie nierealna, co i wszystko wokół; jakakolwiek wiedza wydaje się wyróżniać na tle zamazanych wspomnień i chaosu, który panuje w moim wnętrzu.
Mogę to zrobić. Chcę tego, ale…
Ale tak naprawdę nie wiem w jaki sposób.
Walczę sama ze sobą, jednak nawet nie potrafię jednoznaczni określić, gdzie tak naprawdę zmierzam. Tęsknię za kimś albo za czymś, jednak i to pozostaje dla mnie niezrozumiałą, trudną to wytłumaczenia kwestią. Mam dość, a jednak wciąż jestem tutaj, trwając w ciemnościach, ale i przy czymś, co jest dla mnie źródłem motywacji, chociaż i tego nie jestem w stanie pojąć. Walcz. Walcz, bo masz powód, kotłuje mi się w głowie, ale to wciąż niczego nie wyjaśnia, a mnie dręczy jedno, jedyne pytanie, które wciąż pozostaje bez odpowiedzi: dlaczego? Skoro istnieje coś, co nie pozwala mi zaznać spokoju, pragnę przynajmniej wiedzieć jaki jest – i co mam zrobić, żeby ochronić nie tylko siebie, ale… również źródło mojej motywacji. Kiedy o tym myślę, ta tajemnicza przyczyna jawi mi się niczym przysłowiowe światełko w tunelu do którego dążę i którego jestem świadoma. Kiedy zamykam oczy, co teoretycznie nie ma sensu w obecnej sytuacji, jestem w stanie je sobie wyobrazić, tlące się gdzieś w moim wnętrzu i tak istotne, jak tylko jestem w stanie sobie to wyobrazić. Mętlik w głowie sprawia, że czuję się jak dziecko we mgle – zagubiona we własnych myślach i emocjach, których nie jestem w stanie okiełzać.
Pamiętam również nieprzyjemne ciepło, które towarzyszyło mi jakiś czas temu, a przynajmniej tak mi się wydaje. Już go nie czuję, ale choć neutralna temperatura sprawia, że czuję się lepiej, naprawdę tęsknię za tym, że przynajmniej przez moment mogłam doświadczyć czegoś, co teraz jawi mi się jako materialne w choć niewielkim stopniu. Potrzebuję tego, choćby tylko po to, żeby oszukać zmysły i siebie samą. Zdaję sobie sprawę z tego, że to w gruncie rzeczy niczego nie zmienia, a już na pewno nie ma sensu, jednak nie dbam o to. Najważniejsze jest dla mnie to, żeby kurczowo trzymać się zmysłów – jasności umysłu, która niezmiennie próbuje mi się wymykać. Mam wrażenie, że to ważne, a jednak…
Jednak…
Koncentracja wymaga ode mnie wysiłku, który wydaje się niezmiennie mnie przerastać. Nie wiem już, co takiego robię albo robić powinnam; plątam się we własnych odczuciach, choć nie ma ich zbyt wiele, skoro moich zmysłów nie drażnią jakiekolwiek zewnętrzne bodźce. Towarzyszy mi szczególny rodzaj ciszy, której nie zakłóca nic i właśnie to wydaje mi się najbardziej przerażające, a przy tym wręcz nierzeczywiste. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca i jestem tego absolutnie pewna, choć również na tym trudno jest mi się skoncentrować.
Nie jestem pewna, w którym momencie coś zaczyna się zmieniać. Nawet gdybym wcześniej wychwyciła jakikolwiek sygnał, najpewniej i tak nie byłabym w stanie zrobić niczego, by jakkolwiek przygotować się na to, co nadchodzi tak nieoczekiwanie. Wszystko dzieje się zbyt szybko i gwałtownie, a ja mogę co najwyżej poddać się temu, co nagle zakłóca mój spokój, kiedy uderza we mnie z siłą, która oszałamia mnie bardziej niż cokolwiek innego. Zaczyna się od dziwnego uczucia, którego nie jestem w stanie początkowo zinterpretować, a które w pierwszym odruchu mylę z ciepłem – wręcz gorącem, które jak na zawołanie rozchodzi się po całym moim ciele. To coś innego niż gorączka, którą pamiętam, ale i tak jest nieprzyjemne. Kiedy to uczucie zaczyna przybierać na sile, mam ochotę objąć się ramionami, byleby tylko obronić się przed tym dziwnym wrażeniem, ale jestem równie bezradna, co i do tej pory. Swoją drogą, jak mogę cokolwiek czuć, skoro wciąż mam wątpliwości co do tego, czy jestem prawdziwa? To kolejny paradoks, którego nawet nie próbuję zrozumieć, chyba powoli przyzwyczajając się do nieścisłości, które napotykam niemal na każdym kroku.
Instynktownie wiem, że moje serce gwałtownie przyśpiesza biegu, nagle zaczynając niemalże rozpaczliwie trzepotać się w piersi. Na moment zamieram, oszołomiona tym, jak wyraźnie je czuję, choć do tej pory nie byłam w stanie wychwycić niczego, co mogłoby utwierdzić mnie w przekonaniu, iż wciąż żyję. Chwytam się tego dziwnego doświadczenia całą sobą, bo choć nie mam pewności, czy doprowadzi mnie to do czegokolwiek dobrego, jednocześnie wiem, że nie mogę liczyć na żadną inną perspektywę. Coś zresztą nie pozwala mi postąpić inaczej, nakazując żyć – cokolwiek to oznacza albo powinno znaczyć dla mnie. Robię to, co w danym momencie wydaje mi się słuszne, działając trochę jak automat, ale nie mam innego wyboru. Mogę co najwyżej się poddać i przez moment nawet tego pragnę, ale z drugiej strony….
Strach pojawia się nagle, choć równie dobrze mógł towarzyszyć mi już wcześniej. Wydaje się mnie paraliżować, chociaż może mieć to związek z falami ciepła, które rozchodzą się po moim ciele, by w ułamek sekundy później zamienić się niemalże w przejmujące zimno. Wrażenie jest takie, jakby ktoś wstrzyknął mi do krwiobiegu lodowatą wodę, co w równym stopniu mnie oszałamia, jak i pobudza. Doświadczenie jest niemal bolesne, choć nie sądziłam, że jestem zdolna do tego, żeby wciąż jeszcze odczuwać aż tak skrajne emocje. Moje zmysły wydają się protestować, przyzwyczajone do bierności i tego, że wkrótce wcale nie byłyby mi potrzebne. Nagłe impulsy z zewnątrz są dla nich nieprzyjemną niespodzianką, a jednak mimo tej niedogodności czuję niemalże niewysłowioną ulgę. Mam wrażenie, że balansuję gdzieś na granicy przebudzenia i szaleństwa albo życia i śmierci, choć gdybym miała możliwość, zdecydowanie nie w ten sposób wyobraziłam sobie podział tych dwóch skrajności. Decyduj, myślę a może ktoś robi to za mnie, co samo w sobie wszystko komplikuje, bo w ułamku sekundy robię się jeszcze bardziej niespokojna. Czuję, że to ode mnie zależy, co teraz zrobię i gdzie pójdę, ale nie jestem w stanie rozróżnić dobrego rozwiązania od jego przeciwieństwa… Mojego wybawienia od zniszczenia, bo wszystko we mnie krzyczy, że wybór sprowadza się właśnie do tego.
W gruncie rzeczy sama nie wiem, co tak naprawdę jest właściwe.
Jestem zmęczona i nie chcę walczyć. Ta myśl towarzyszy mi już od dłuższego czasu, stanowiąc jeden z najbardziej klarownych elementów tego, co otaczało mnie i wciąż otacza, choć już nie jestem w stanie skoncentrować na wszechogarniającej pustce. Walczę ze sobą, co w jakiś pokrętny sposób wykańcza mnie bardziej niż gdybym wzięła udział w jakichś fizycznych zmaganiach, gdzie jasno mogłabym określić co jest po mojej stronie, a co przeciwko mnie. Nie wiem czy się pogrążam, czy może w końcu doświadczam przełomu, którego nade wszystko przez cały ten czas potrzebowałam. Do tej pory wydawało mi się, że cokolwiek jest lepsze od trwania w tym… miejscu, ale teraz mam wątpliwości, a nagła zmiana i szok, którego doznaję, jak na zawołanie sprawiają, że zaczynam żałować tego, że nie poddałam się już wcześniej.
Czego tak naprawdę chcesz?, pytam samą siebie. Nie jestem pewna, jakim cudem jestem w stanie pomyśleć cokolwiek, skoro w moim wnętrzu wydaje toczyć się burza, a jednak mam wrażenie, że to ma sens. Czego chcesz…?
Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć. „Ukojenia” – to jest najwłaściwsze, ale boję się tego, co może się wydarzyć, kiedy w końcu zdecyduję się użyć tego jednego słowa. Pragnę spokoju, ale wiem, że ten ma swoją cenę – i że jeśli zrobię coś nie tak, mogę tego pożałować.
Ja, ale... ale również ktoś jeszcze.
Ta myśl mnie zaskakuje, jednak nie ma czasu na to, żeby zastanowić się nad tym, jak powinnam ja rozumieć. Chaos staje się coraz bardziej uciążliwy, ja zaś w pewnym momencie dochodzę do wniosku, że jest mi wszystko jedno. Chcę to skończyć – zrobić cokolwiek, byleby tylko w końcu ruszyć przed siebie. Muszę to zrobić i choć nie wiem jak, ostatecznie ryzykuję, w pełni poddając się uczuciu zimna, które towarzyszy mi przez cały ten czas. Wciąż odczuwam związany z tym dyskomfort, a chłód coraz bardziej przybiera na sile, jednak nie dbam o to. Nie dbam już o nic.
Właśnie wtedy coś sobie przypomina. Na początku tylko przebłysk – ciemne włosy i zarys sylwetki – to jednak wystarcza, żebym jak na zawołanie poczuła tęsknotę tak silną, że gdyby mogła stać się materialna, najpewniej by mnie przytłoczyła. Przez ułamek sekundy wydaje mi się, że czuję upajający słodki zapach oraz nacisk lodowatych warg na moich ustach. To tylko wspomnienie i wiem, że nie dzieje się naprawdę, ale chwytam się go całą sobą, jakby od tego jednego bodźca zależało moje życie.
Muszę sobie przypomnieć… Chcę tego – zrozumienia i wspomnień – jednak nie wiem, jak powinnam się do nich dostać.
Mam wrażenie, że się zapadam, chociaż nie potrafię stwierdzić, czy w pustce to w ogóle możliwe. Przez myśl przechodzi mi, że to koniec – że ostatecznie zniknę, tak jakbym nigdy nie istniała – jednak i to nie ma miejsca.
W zamian dzieje się coś zgoła innego – pozornie nic nieznaczącego, ale dla mnie to więcej, aniżeli mogłabym sobie wymarzyć. Powraca do mnie nagle, a ja w końcu sobie przypominam.
Jedno imię.
Demetri…
No i jest – zarówno rozdział, jak i przełom na który czekałam chyba nie tylko ja. Dzisiaj nie będę się rozpisywała; dodam jedynie, że trzynastka pojawi się niedługo....
Dziękuję wszystkim czytającym i do napisania, 

Nessa.

3 komentarze

  1. Hej
    Impulsywność Hannah nawet mnie zaskoczyła nie wspominając już o biednym Felixie. Nie spodziewał się takiego powitania ze strony wampirzycy, ani tego pocałunku kiedy dowiedziała się, że ma lekarstwo..dobrze, że Carlisle tak szybko zareagował, bo dziewczyna w tym ferworze powitania z Felixem zapomniała o bezdechu Nessie.
    Lekarstwo zadziałało. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Renesmee przypomniała sobie imię ukochanego, a to jest coś co z całą pewnością się uchwyci aby wydostać się z tej pustki, która ją otaczała. Felix zdążył w ostatniej chwili. Nessie zapomniała już o Lilli i pięknej plaży, która ją otaczała w zamian koncentrując się na walce o przetrwanie. Walce samej z sobą i oceną słi, które jej jeszcze zostały. No, ale ile można walczyć w wiatrakami- bo do tego sprowadzało się trwanie w tej nicości. Na szczęście wybrała dobrą drogę. Nie mogę się doczekać kiedy się obudzi. A Demetriego przy niej nie będzie...

    Czekam na ciąg dalszy:)
    Weny
    Guśka

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam to opowiadanie od 2 dni i jestem zachwycona, jest jednym z najlepszych o tej tematyce jakie czytałam! Ciekawa historia,bohaterowie z "pazurem", a nie ciepłe kluchy,których miłość jest tak cukierkowa jakby w ich żyłach płynął lukier. Czekam na kolejny rozdział i życzę dużo, dużo weny! :*

    ~jelonek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej =)
      Dziękuję pięknie za komentarz. Bardzo cieszy mnie to, że zainteresowało Cię moje opowiadanie. Nie ukrywam, że jestem zadowolona z kreacji bohaterów, więc taka opinia tym bardziej mnie cieszy; sama nigdy nie przepadałam za nadmiarem słodyczy =)
      Wena zawsze się przyda ^^ Kolejny rozdział zacznie się pisać, kiedy tylko uporam się z prezentacją zaliczeniową na studia, więc powinien pojawić się jeszcze w tym tygodniu.
      Raz jeszcze dziękuję i pozdrawiam,
      Nessa.

      Usuń


After We Fall
stories by Nessa