Hannah
Nie jestem pewna, w którym
momencie coś we mnie pęka, a ja wpada Felixowi w ramiona. Nagle po
prostu się na niego rzucam, tak gwałtownie, że wampir w niekontrolowany
sposób wygina się do tyłu, jedynie cudem nie upadając pod moim ciężarem. Jego
ramiona owijają się wokół mnie, kiedy machinalnie chwyta mnie w swoje
objęcia; wyrywa mu się cichy, zaskoczony jęk, ale nie brzmi to jak protest, co
w jakiś pokrętny sposób sprawia mi przyjemność.
Przez
ułamek sekundy czuję się dobrze – po prostu bezpiecznie – jakbym po długich
poszukiwaniach nareszcie znalazła się na swoim miejscu. Uświadamiam sobie, że
lekko drżę, co przynajmniej na pierwszy rzut oka wydaje się nie mieć sensu, ale
nie zamierzam się nad tym zastanawiać. Wciąż jestem pod wpływem silnych emocji,
a choć chcę nad nimi zapanować, jednocześnie nie jestem w stanie
zrobić niczego, żeby pozwolić im znaleźć ujście i to pomimo tego, że chcę.
W mojej głowie jak na zawołanie pojawiają się dziesiątki mniej lub
bardziej sensownych scenariuszy, które rozważałam w ostatnim czasie,
a ja nie jestem w stanie skupić się na żadnych z nich, co
skutecznie wszystko komplikuje. Mam ochotę zacząć mówić, nawet gdybym miała
wyrzucać z siebie słowa bez ładu i składu, tłumacząc się z czegoś,
czego nawet sama nie potrafię zrozumieć i co na dłuższą metę wydaje się
nie mieć sensu, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że to najmniej
odpowiedni moment na takie rozmowy. Do zrobienia jest coś o wiele
ważniejszego, ale ja…
– Hannah… –
Felix chwyta mnie za ramiona, po czym stanowczo odsuwa od siebie. W pierwszej
chwili czuję się trochę tak, jakby mnie spoliczkował, ale uświadamiam sobie, że
to głupie, zwłaszcza kiedy nasze spojrzenia się spotykają, a do mnie
dociera, że wampir wciąż trzyma obie dłonie na moich ramionach. To mnie
uspokaja, choć nadal czuję się spięta i oszołomiona. – Hannah, do cholery,
co z Nessie? – pyta mnie i to wystarcza, żeby jak na zawołanie
sprowadzić mnie na ziemię.
Otwieram
i zaraz zamykam usta, w zaledwie ułamku sekundy odwracając się na
pięcie. Momentalnie zwracam się na powrót w stronę łóżka, by doskoczyć do
przyjaciółki. Idiotka!, warczę na siebie w duchu, aż nazbyt świadoma tego,
jak głupio właśnie postępuję. Muszę wziąć się w garść, zwłaszcza teraz, kiedy
wszystko wymyka mi się spod kontroli, a każda następna sekunda wydaje się
być na wagę złota. Wszystko w rzeczywistości dzieje się błyskawicznie,
a jednak przez robicie i narastające przerażenie, nie jestem w stanie
zrobić nawet najbardziej oczywistej rzeczy na świecie.
Nessie…
Oddech…
Mam coś
zrobić. Muszę, póki jeszcze nie jest za późno, jednak… nie wiem co i czy
w ogóle jestem w stanie.
W pewnym
momencie już nawet nie próbuję zastanawiać się nad tym, czy to, co robię, ma
jakikolwiek sens. W ułamku sekundy materializuję się przy przyjaciółce,
zaraz też koncentruję uwagę na jej klatce piersiowej. Dwa oddechy, trzydzieści
uciśnięć? Jestem prawie pewna, że leciało to jakoś tak, chociaż jako wampirzyca
już nie muszę pamiętać takich rzeczy. Los jest wyjątkowo nieprzewidywalny,
a ja niezmiennie staję przed problemami, które już dawno powinny być poza
mną, ale zdecydowanie nie zamierzam się nad tym zastanawiać.
Mam
wrażenie, że to, co robię, nie ma za grosz sensu, ale starała się o tym
nie myśleć. Koncentruję się na działaniu, próbując nie zapomnieć, że muszę
kontrolować siłę, by nie posunąć się za daleko i dodatkowo jej nie
zaszkodzić. Panowanie nad nerwami i siłą przychodzi mi z trudem,
a ja chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że Nessie jest o wiele
bardziej wytrzymała od człowieka, a złamane żebra to nic w porównaniu
ze śmiercią, nie mogę tak po prostu poddać się instynktowi. Nerwy nie są dobrym
doradcą i za wszelką cenę staram się o tym nie zapominać, jednak to
i tak jest skomplikowane, a ja nawet nie mam pewności, czy to, co
robię, da jakiekolwiek efekty.
W nerwach
nawet nie zauważam, że sytuacja ulega zmianie. Narobiłam takiego zamieszania,
że nie powinnam być zdziwiona, że moje krzyki ściągnęła kogokolwiek prócz
Felixa, a jednak nie od razu orientuję się, że nie jesteśmy w pokoju
sami. Chyba wciąż jestem w szoku związanym z tym, co się dzieje
i nagłym powrotem wampira, bo kiedy nagle czyjeś dłonie lądują na moich
ramionach, próbując stanowczo odciągnąć mnie w tył, wyrywa mi się gniewne,
niekontrolowane warknięcie. Słyszę westchnienie i choć moja zwierzęce
cząstka oczekuje tego, że w odpowiedzi na gwałtowną reakcję, intruz
ostatecznie się wycofa, dzieje się coś absolutnie odwrotnego. Ku mojej
irytacji, uścisk jedynie przybiera na sile, kiedy zaś próbuje się wyszarpać
i walczyć, ostatecznie ponownie ląduję w ramionach Felixa, tym samym
uświadamiając sobie, że to z jego objęć próbuje się uwolnić już od
dłuższej chwili.
– Co?! –
warczę na niego, a mój głos brzmi co najmniej dziwnie. Wcale nie jestem
zagniewana, ale bliska histerii, do zaskakuje mnie bardziej niż jakikolwiek
inny z podsuwanych mi przez wyostrzone zmysły bodźców.
– Przepuść
go i… Odsuń się! – rzuca niecierpliwie Felix. Unosi brwi, jakby dostrzegając
w moje twarzy coś, czego się nie spodziewał. Jest nie tylko bardziej
rosły, ale również o wiele silniejszy ode mnie, co dodatkowo wszystko
komplikuje, bo nie jestem w stanie mu się wyrwać. – Hannah, do diabła, bo
naprawdę będę musiał cię uderzyć! Zaraz wpadniesz w histerię, dziewczyno –
oznajmia tonem usprawiedliwienia, a ja z wrażenia aż zamieram i spoglądam
na niego w co najmniej skonsternowany sposób.
Mam ochotę
odparować coś na temat damskich bokserów, bicia kobiet albo od razu zapytać,
czy całkiem już postradał zmysły, jednak nie mam po temu okazji. Zanim jestem
w stanie choć przez moment się zastanowić, w końcu dostrzegam
Carlisle'a, który bez chwili wahania ignoruje mnie i Felixa, by jak
najszybciej znaleźć się przy wnuczce. Choć brakuje mi zdolności empatii, które
przejawia Jasper, jeden rzut oka na doktora wystarcza mi, bym nawet mimo
towarzyszącego mi napięcia zauważyła, że jest bardziej zdenerwowany niż wtedy,
gdy zajmował się przemieniającą Nessie zaraz po tym, jak wraz z nieprzytomną
dziewczyną wparowaliśmy do domu wówczas niczego nieświadomych Cullenów.
Wszystko dzieje się bardzo szybko, a ja nawet nie jestem zdziwiona tym, że
również idealnie nad sobą panujący Carlisle sprawia wrażenie mocno wytrąconego
z równowagi.
– Zabierz
ją stąd, Felixie – zwraca się jeszcze do wampira. Nawet na nas nie patrzy,
w pełni skoncentrowany na wnuczce, jednak w ogólnym zamieszaniu
trudno mi tak naprawdę stwierdzić, co próbował zrobić. – Resztę też. Niech
przynajmniej na razie nikt tutaj nie wchodzi, dopóki ja…
– Ale… –
wtrąca natychmiast Felix, bez chwili wahania decydując się wejść doktorowi w słowo.
Wampir
wzdycha przeciągle i rzuca nam udręczone spojrzenie.
– Będzie
dobrze, ale musicie stąd wyjść – oznajmia nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Jak
mam pracować, jeśli przez cały czas patrzcie mi na ręce? – pyta wprost i muszę
przyznać, że brzmi to sensownie.
Zaciskam
palce na ramieniu Felixa, uwieszając się na nim całym ciężarem. Nie wiem już
kto kogo trzyma, ale to bez wątpienia ja próbuję przedostać się do wyjścia –
z tym, że wampir zdecydowanie przed takim rozwiązaniem opiniuję. Czuję, że
jest spięty, a jego zdenerwowanie niezmiennie mi się udziela. Mam przez to
rozumieć, że jemu wolno mną szarpać i dyktować, co mam robić, ale w drugą
stronę to już nie funkcjonuje?
–
Słyszałeś? – pytam i tym razem brzmię bardziej jak ja. Jestem
podenerwowana i nawet nie próbuję tego ukrywać. – Mamy wyjść. Rusz tyłek,
Felutek! – warczę i przez moment mam naiwną nadzieję na to, że uda mi się
zreflektować po tym, jak zrobiłam z siebie niezdolną do podjęcia
jakiejkolwiek sensownej decyzji idiotkę.
– Zaraz –
obrusza się sam zainteresowany. Nawet słowem nie komentuje tego, jak go
nazwałam, choć zwykle sprawia wrażenie chętnego, by rozerwać mi gardło, kiedy
zaczynam go drażnić. – Jestem tutaj! Wy naprawdę tak wolno kojarzycie fakty?
A co to ma
znaczyć? Jego słowa są dla mnie co najmniej nie zrozumiałe, jeśli nie wręcz
irytujące. Gdyby były przeznaczone wyłącznie dla mnie, może nawet mogłabym
pomyśleć, że ten kretyn próbuje ze mną igrać, a przynajmniej mnie
sprowokować (Że niby mogłabym za nim tęsknić? No proszę!), ale w obecnej
sytuacji to nie na sensu. W porządku, pojawił się nagle, chociaż
zdecydowanie nie jego się spodziewałam, ale…
Zaraz.
Hannah, ty idiotko…!
– Co ty tu
robisz?! – nie wytrzymuję, impulsywne zadając pytanie, które powinno było paść
z moich ust już w chwili, w której po raz pierwszy zobaczyłam go
w progu. Jestem podenerwowana, a z każdą kolejną sekundą jest co
raz gorzej, w miarę jak pierwszy szok mija, a mnie zaczyna intrygować
coraz więcej kwestii na które wcześniej nie zwróciłam uwagi. – Gdzie Dem? Co się
stało? Czy…?
Chcę dodać
coś jeszcze, ale powstrzymuje mnie dłoń, która bezceremonialnie ląduje na moich
ustach. Felix jak zwykle nie jest szczególnie subtelny, nim jednak mam okazję
porządne wygarnąć mu, co takiego sądzę o sposobie w jaki mnie
traktuje, wypowiada słowa, które w ułamku sekundy wydają się zmieniać
dosłownie wszystko:
– Odesłali
mnie. My… – Urywa, by złapać absolutnie zbędny mu do normalnego funkcjonowania
oddech. W tamtej chwili mam ochotę go uderzyć, ale na całe szczęście nie
daje mi czasu na podjęcie decyzji. – Przyniosłem to, co trzeba.
Początkowo
nie reaguję, chociaż po spojrzeniu Carlisle'a poznaję, że w obecnej
sytuacji nie mogliśmy usłyszeć lepszych wieści. Dopiero po chwili w pełni
do mnie dociera, a ja wydaję z siebie niekontrolowany wrzask. W następnej
sekundzie robię coś, czego zdecydowanie nie powinnam, tym bardziej, że nie
jesteśmy razem, najzwyczajniej w świecie rzucając się Felixowi na szyję. Już
samo to wystarcza, żeby go zaskoczyć, ale ja posuwam się o krok dalej
i bez chwili zastanowienia wpijam się ustami w jego wargi, składając
na nich impulsywny, najbardziej namiętny pocałunek, na jaki tylko jest mnie
stać. W jednej chwili daję upust wszystkim moim emocjom, co jest
niepojętne zarówno dla mnie, jak i dla Felixa, który po prostu zamiera.
Nawet spod na wpół przymkniętych oczu widzę, że jego własne są nienaturalnie
wręcz rozszerzone – i że niedowierza temu, co mogę właśnie
robić. Po raz kolejny przeczę wszystkiemu, co powiedziałam i robiłam przed
jego wyjazdem, ale nie dbam o to. W tej chwili liczy się dla mnie
wyłącznie to, żeby przekazać mu… wszystko i nic zarazem, bo nawet nie
potrafię zinterpretować, co dzieje się w moim wnętrzu.
Wszystko
trwa zaledwie chwilę, a może całą wieczność – nie mam pewności. Nie jestem
też pewna, które z nas jako pierwsze się odsuwa, ale to w gruncie
rzeczy nie ma to dla mnie znaczenia. Wciąż poruszam się trochę jak w transie
albo we śnie, kiedy z wolna cofam się w tył, gwałtownie zwiększając
dzielący nas dystans. Nie patrzę na Carlisle’a, w gruncie rzeczy obojętna
na to, co musi sobie myśleć na temat tego, że właśnie w tej chwili
któremukolwiek z nas mogłoby zebrać się na podobne ekscesy. Ja koncentruję
się na Felixie, który wygląda trochę tak, jakby nagle ktoś porządnie zdzielił
go obuchem po głowie. Sama nie jestem pewna czy powinnam się śmiać, czy może
martwić, dlatego ostatecznie jak gdyby nigdy nic przybieram najzupełniej
poważny wyraz twarz kogoś, kto nie ma niczego na sumieniu.
– No, na co
czekasz? – pytam i dla podkreślenia swoich słów energicznie macham mu ręką
przed twarzą. Skutkuje, bo jak na zawołanie mruga i przenosi na mnie wciąż
skonsternowane spojrzenie. – Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałeś?!
Spogląda na
mnie tak, jakby wątpił w moje zdrowie psychiczne, co zresztą nie jest
niczym dziwnym. Ostatecznie nawet mi nie odpowiada i chociażby słowem nie
komentując moich ponagleń, błyskawicznie przemieszcza się, przesuwając bliżej
łóżka Nessie. Przez myśl przechodzi mi, że z premedytacją usiłuje trzymać
się z daleka ode mnie, ale nie mam pewności czy z obawy przed tym, że
raz jeszcze mogę go pocałować, czy może… nie chcąc ryzykować, że sam zdecyduje
się odpowiedzieć mi w równie impulsywny sposób. W głowie mam mętlik,
co niczego mi nie ułatwia, dlatego chcąc nie chcąc próbuję skoncentrować się na
sytuacji, tym bardziej, że wszystko dzieje się tak szybko, że ledwo jestem
w stanie nadążyć.
– To
skomplikowane, przynajmniej dla mnie – mówi pośpiesznie Felix. Początkowo
w jego głosie wciąż da się wyczuć wyraźne oszołomienie, ale ten stan
rzeczy zmienia się z chwilą, w której wampir na dłuższą chwilę
milknie, by móc dostać się do wnętrza przerzuconej przez ramię torby. Bardzo
ostrożnie wydobywa niewielkie zawiniątku, którym ostatecznie okazują się dwie
niewielkie fioleczki – przeźroczysta i mlecznobiała. Mrużę oczy, wysilając
wzrok do tego stopnia, że pewnie gdybym była człowiekiem, jak nic dorobiłabym
się bólu głowy i oczu. – Później wam wszystko opowiem. Na razie
chcieliśmy, żeby jak najszybciej dostarczyć wam to tutaj i chyba słusznie
– stwierdza, a jego wzrok na ułamek sekundy ucieka w stronę Nessie. –
Musi dostać obie. Kobieta, która nam to dała, nie dała żadnej gwarancji, poza
tym twierdziła, że pierwsza dawka może ją nawet zabić, dlatego…
– I tak
nie mamy większego wyboru – mówi cicho Carlisle.
Ja milczę,
czując się przy tym trochę tak, jakby wszystko działo się gdzieś poza mną –
odległe i bez większego wpływu na mnie. Słyszę, ale nie wierzę, a może
po prostu nie chcę przyjąć do wiadomości tego, o czym dyskutują doktor
i Felix. Korci mnie, żeby zaprotestować – zapytać o to, czy całkiem
już postradali zmysły, skoro chcą podjąć aż tak wielkie ryzyko – ale nie jestem
w stanie wykrztusić z siebie chociaż słowa. W głowie mam pustkę,
poza tym jestem przerażona i nawet nie próbuję udawać, ze jest inaczej.
W tamtej chwili nie pozostaje mi nic innego, jak spróbować zdać się na
pozostałych, a już zwłaszcza Carlisle’a, który jako lekarz powinien
wiedzieć, co robi, jednak to wcale nie jest aż takie proste i oczywiste,
jak mogłabym tego oczekiwać. W gruncie rzeczy czuję, że wszystko jest nie
tak, a my robimy coś, czego nie powinniśmy, nawet jeśli zdaję sobie sprawę
z tego, iż podanie Renesmee leku daje jej większe szanse niż czekanie na
to, aż jej organizm ostatecznie odmówi posłuszeństwa.
Nie odzywam
się, ale nikt nawet nie czeka, by przekonać się, żeby mieć jakiekolwiek
obiekcje. Mam wrażenie, że Felix niemal z ulgą pozbywa się dwóch szklanych
fiolek, jakby w ten sposób mógł zrzucić z siebie odpowiedzialność za
bezpieczeństwo dziewczyny. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak bardzo bezradni
oboje bylibyśmy, gdyby nie istniała możliwość powierzenia Nessie komuś, kto
miał przynajmniej cień szansy na to, żeby jej pomóc. Oboje panikowaliśmy, kiedy
dziewczyna zaczęła reagować na jad Kajusza, więc teraz mogłoby być już tylko
gorzej, tym bardziej, że nie wyobrażam sobie, jak Felix albo ja próbujemy na
zmianę zrobić użytek ze strzykawki, by odpowiednio podać leki. Zabawne, ale
perspektywa wgryzienia się komuś w gardło robi na mnie większe wrażenie od
tego, że miałabym próbować trafić cienką igłą w czyjąkolwiek żyłę, nie
wspominając o pokuszeniu się o podobne działania dwukrotnie.
Przestaję
o tym myśleć, kiedy Felix bez słowa bierze mnie za rękę, stanowczo dając
do zrozumienia, że mam odsunąć się do tyłu. Musimy
pogadać, myślę i to wydaje mi się oczywiste, ale ostatecznie nie
wypowiadam tych słów na głos, bardziej przejęta poczynaniami Carlisle’a. Doktor
nie traci czasu, w krótkim czasie i z nabyta przez lata wprawą
przygotowując strzykawkę. Spinam się mimowolnie, zupełnie jakby to mnie miał
zostać podany lek, choć prawda jest taka, że w wypełniającym iniektor płyn
jawi mi się jako trucizna. Nie jesteśmy pewni niczego, a jednak nie
pozostaje nam nic innego, jak podjąć ryzyko – ta myśl mnie przeraża, choć
jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że mamy związane ręce. Tak czy
inaczej, zmuszam się do milczenia i omal nie wywracam oczami, kiedy Felix
niezbyt delikatnie ściska moje ramię, chcąc powstrzymać mnie przed zrobieniem
czegoś głupiego. Czy naprawdę tak dobrze widać po mnie, jak bardzo jestem
spięta, czy może to on zna mnie lepiej niż mogę sobie życzyć? Nie wiem i chyba
nie chcę wiedzieć, zbyt przejęta sytuacją, by dodatkowo zadręczać się kwestiami,
które wydają się wisieć gdzieś pomiędzy nami, do tej pory niewyjaśnione.
Krzywię się
mimowolnie, kiedy Carlisle delikatnie wbija igłę w ramię wnuczki. Nie
jestem zachwycona, ale już nie mam wyboru, a jakikolwiek protest nie
wchodzi w grę. Wypuszczam zbędne mi powietrze ze świstem, czując się tak,
jakby ktoś zdjął mi z ramion olbrzymi ciężar. Jestem znużona, co w przypadku
wampira nie jest normalne, przynajmniej teoretycznie, ale nie dbam o to. Próbuję
się skoncentrować i uspokoić, raz po raz powtarzając sobie, że już i tak
nie jestem w stanie niczego zmienić, a Cullen zrobił dla Renesmee
wszystko to, co w danej chwili wydawało się najrozsądniejsze, ale i tak
mam wątpliwości, których nawet nie próbuję ukrywać.
– I co?
– pytam. Mój głos brzmi dziwnie odlegle i pusto. – Co teraz? – uściślam, kiedy
nikt nie udziela mi odpowiedzi.
– Czekamy –
słyszę i przez moment mam ochotę roześmiać się histerycznie. – Trzeba
będzie przy niej siedzieć, tym bardziej, że nie mamy pewności, czy po raz
kolejny nie dojdzie do takiej… przykrej niespodzianki. – Carlisle waha się na
moment, po czym niespokojnie spogląda na Nessie. Jest zmartwiony, co zresztą
wcale mnie nie dziwi; wcale nie byłabym zdziwiona, gdyby się okazało, że
przeżywa to bardziej niż my, tym bardziej, że jako lekarz musi czuć się
bardziej bezradnie niż którekolwiek z nas. – Pozostaje nam wierzyć w to,
że to zadziała.
– Och, musi
– wtrąca Felix, ale nawet on nie brzmi na szczególnie przekonanego.
Czekanie… Jak
to ładnie brzmi, jeśli akurat próbuje się gdybać!
Gdyby do tego wszystkiego było moją dobrą stroną, może
najbliższe godziny wcale nie prezentowałyby się aż tak źle.
Renesmee
Jest ciemno, ale chyba już
jestem do tego przyzwyczajona. Swoją drogą, półmrok jest dobry – niezwykle
kojący i na swój sposób… bezpieczny, choć nie wiem do czego tak naprawdę
powinnam go porównać. Wspomnienia wciąż są dla mnie nader problematyczną
kwestią, a w głowie mam pustkę, co chyba powinno mnie martwić, ale
wcale nie czuję się z tym szczególnie źle. Czuję, że powinnam o czymś
pamiętać, a niektóre bodźce albo obrazy, które usiłuję do siebie
przywołać, są zamazane i jakby odległe. Mam wrażenie, że spoglądam na
cudze życie nieswoimi oczami, próbując utożsamić się z czymś, co nie ma ze
mną żadnego związku, choć jednocześnie czuję, że w moim postępowaniu jest
jakiś sens.
Tak jest
w przypadku wspomnienia ciepła – przyjemnego, przywodzącego na myśl
muśnięcie promieni słonecznych na skórze, choć za żadne skarby nie potrafię
określić kiedy i gdzie ostatnim razem chodziłam w świetle dnia.
W zasadzie nie jestem nawet pewna, czy prócz ciemności i pustki
istnieje cokolwiek innego, co mogę uznać za konkretne
miejsce. Nie potrafię ocenić, czy moje wspomnienia są cokolwiek warte, nie
wspominając o tym, że nie wiem, co z tego, co jestem w stanie
przywołać, mogę uznać za prawdę. W głowie mam mętlik, a z każdą
kolejną sekundą jest coraz gorzej, ja zaś pragnę najzwyczajniej w świecie
się „wyłączyć”, jakkolwiek powinnam to rozumieć. Chyba w pewnym momencie
nawet mi się to udaje i wtedy naprawdę nie czuje niczego, choć nawet teraz
moje ciało wydaje mi się nierzeczywiste, trochę jak sen, którego nie powinno
być. Mam wrażenie, że udało mi się zamknąć oczy i utożsamić z otaczającą
mnie pustką, w ten sposób godząc się na to, żeby ta mnie zabrała – na to,
żeby przestać walczyć i w końcu stać się jej częścią. Ta myśl chyba
powinna mnie przerażać, a jednak wcale tak nie jest, a ja nie
potrafię jednoznacznie określić tego, czy moje myśli i emocje mają
jakikolwiek sens.
Tak, przez
moment mnie nie było.
Jestem tego
pewna, choć nie potrafię stwierdzić, gdzie tak naprawdę mogło mnie to
doprowadzić – i dlaczego ostatecznie znowu znajduję się tutaj.
Choć wiem,
że nie dostrzegę niczego sensownego, raz po raz przyłapuję się na tym, że
z uporem rozglądam się dookoła. Szukam… czegoś – jakiegokolwiek punktu
zaczepienia, chociaż nawet nie potrafię go określić – ale mój wzrok ślizga się
po nicości, a ja nie mam przy sobie niczego, co mogłoby skupić moją uwagę.
Zaczynam mieć tego wszystkiego dość, a odczuwana frustracja sprawia, że
mam ochotę krzyczeć i to pomimo tego, że nikt nie jest w stanie mnie
usłyszeć. Chcę się stąd wyrwać, a co najważniejsze, w końcu pragnę
sobie przypomnieć i w pełni zrozumieć, co zostało mi odebrane, jednak
nie wiem, jak powinnam to zrobić. Jedynym, czego jestem pewna, to to, że
w tym miejscu nic mnie nie czeka – i że chcę pójść dalej, choć
jednocześnie coś uparcie trzyma mnie… tutaj. Nie wiem, czy „tutaj” jest
odpowiednim określeniem, ale wydaje mi się najlepsze, jakim dysponuję, poza tym
brzmi odrobinę bardziej wdzięcznie od przygnębiającego słowa „pustka”.
Tak więc
jestem tutaj i czuję, że tracę zmysły, co przeraża mnie chyba bardziej niż
sama niewiedza i to, że nie potrafię niczego zdziałać. Nie mam pojęcia,
czy można przewidzieć, że właśnie jest się na dobrej drodze do szaleństwa, bo
cała sztuka wydaje się polegać na tym, że wariaci zwykle nie zdają sobie sprawy
z tego, że cokolwiek jest z nimi nie tak, a jednak mam wrażenie,
że w moim przypadku właśnie tam to wszystko prowadzi – do nicości, nie
tylko związanej z tym… miejscem, ale przede wszystkim mną samą. Już
i tak nie pamiętam swojego imienia, a jakimś cudem może być jeszcze
gorzej, w miarę jak stopniowo zatracam siebie. W gruncie rzeczy nie
potrafię nawet jednoznacznie stwierdzić, czy wciąż mogę mówić o jakiejkolwiek
formie istnienia, skoro czuję się tak, jakby mnie nie było; już i tak
odebrano mi dość – wspomnienia, zmysły… mnie – więc nie potrafię przyjąć do
świadomości tego, że mogę mieć cokolwiek jeszcze. Czuję się cieniem siebie,
o ile to w ogóle ma sens, skoro nawet nie wiem, jaka kiedyś byłam.
Nie wiem niczego, a jednak wciąż jestem, zupełnie jakby istniało coś,
czego mogę się uczepić.
Coś…
Cokolwiek.
Tego też
nie pamiętam… Nie pamiętam, ale wszystko we mnie krzyczy, że jest coś takiego –
jakiś powód albo bodziec, dla którego warto jest walczyć. Jakaś część mnie
protestuje i krzyczy, że już tego nie potrafię i nie chcę, a jednak
i tym razem moja wola wydaje się nie mieć racji bytu. Och, nawet nie
powinnam być zdziwiona, bo już dawno utraciłam wolną wolę, a przynajmniej
tak mi się wydaje.
Bez
znaczenia.
Sęk w tym,
że wciąż jestem – jakkolwiek absurdalne by się to nie wydawało – i niezależnie
od wszystkiego chcę się uwolnić. Pragnę zniknąć, ostatecznie kończąc to, co
zaczęłam, zanim coś ściągnęło mnie na powrót do tego miejsca. Jakimś cudem
wiem, co powinnam zrobić, chociaż ta pewność wydaje mi się równie nierealna, co
i wszystko wokół; jakakolwiek wiedza wydaje się wyróżniać na tle
zamazanych wspomnień i chaosu, który panuje w moim wnętrzu.
Mogę to
zrobić. Chcę tego, ale…
Ale tak
naprawdę nie wiem w jaki sposób.
Walczę sama
ze sobą, jednak nawet nie potrafię jednoznaczni określić, gdzie tak naprawdę
zmierzam. Tęsknię za kimś albo za czymś, jednak i to pozostaje dla mnie
niezrozumiałą, trudną to wytłumaczenia kwestią. Mam dość, a jednak wciąż
jestem tutaj, trwając w ciemnościach, ale i przy czymś, co jest dla
mnie źródłem motywacji, chociaż i tego nie jestem w stanie pojąć. Walcz. Walcz, bo masz powód, kotłuje mi
się w głowie, ale to wciąż niczego nie wyjaśnia, a mnie dręczy jedno,
jedyne pytanie, które wciąż pozostaje bez odpowiedzi: dlaczego? Skoro istnieje coś, co nie pozwala mi zaznać spokoju,
pragnę przynajmniej wiedzieć jaki jest – i co mam zrobić, żeby ochronić
nie tylko siebie, ale… również źródło mojej motywacji. Kiedy o tym myślę,
ta tajemnicza przyczyna jawi mi się niczym przysłowiowe światełko w tunelu
do którego dążę i którego jestem świadoma. Kiedy zamykam oczy, co
teoretycznie nie ma sensu w obecnej sytuacji, jestem w stanie je
sobie wyobrazić, tlące się gdzieś w moim wnętrzu i tak istotne, jak
tylko jestem w stanie sobie to wyobrazić. Mętlik w głowie sprawia, że
czuję się jak dziecko we mgle – zagubiona we własnych myślach i emocjach,
których nie jestem w stanie okiełzać.
Pamiętam
również nieprzyjemne ciepło, które towarzyszyło mi jakiś czas temu, a przynajmniej
tak mi się wydaje. Już go nie czuję, ale choć neutralna temperatura sprawia, że
czuję się lepiej, naprawdę tęsknię za tym, że przynajmniej przez moment mogłam
doświadczyć czegoś, co teraz jawi mi się jako materialne w choć niewielkim
stopniu. Potrzebuję tego, choćby tylko po to, żeby oszukać zmysły i siebie
samą. Zdaję sobie sprawę z tego, że to w gruncie rzeczy niczego nie
zmienia, a już na pewno nie ma sensu, jednak nie dbam o to.
Najważniejsze jest dla mnie to, żeby kurczowo trzymać się zmysłów – jasności
umysłu, która niezmiennie próbuje mi się wymykać. Mam wrażenie, że to ważne,
a jednak…
Jednak…
Koncentracja
wymaga ode mnie wysiłku, który wydaje się niezmiennie mnie przerastać. Nie wiem
już, co takiego robię albo robić powinnam; plątam się we własnych odczuciach,
choć nie ma ich zbyt wiele, skoro moich zmysłów nie drażnią jakiekolwiek
zewnętrzne bodźce. Towarzyszy mi szczególny rodzaj ciszy, której nie zakłóca
nic i właśnie to wydaje mi się najbardziej przerażające, a przy tym
wręcz nierzeczywiste. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca i jestem tego
absolutnie pewna, choć również na tym trudno jest mi się skoncentrować.
Nie jestem
pewna, w którym momencie coś zaczyna się zmieniać. Nawet gdybym wcześniej
wychwyciła jakikolwiek sygnał, najpewniej i tak nie byłabym w stanie
zrobić niczego, by jakkolwiek przygotować się na to, co nadchodzi tak
nieoczekiwanie. Wszystko dzieje się zbyt szybko i gwałtownie, a ja
mogę co najwyżej poddać się temu, co nagle zakłóca mój spokój, kiedy uderza we
mnie z siłą, która oszałamia mnie bardziej niż cokolwiek innego. Zaczyna
się od dziwnego uczucia, którego nie jestem w stanie początkowo
zinterpretować, a które w pierwszym odruchu mylę z ciepłem –
wręcz gorącem, które jak na zawołanie rozchodzi się po całym moim ciele. To coś
innego niż gorączka, którą pamiętam, ale i tak jest nieprzyjemne. Kiedy to
uczucie zaczyna przybierać na sile, mam ochotę objąć się ramionami, byleby
tylko obronić się przed tym dziwnym wrażeniem, ale jestem równie bezradna, co
i do tej pory. Swoją drogą, jak mogę cokolwiek czuć, skoro wciąż mam
wątpliwości co do tego, czy jestem prawdziwa? To kolejny paradoks, którego
nawet nie próbuję zrozumieć, chyba powoli przyzwyczajając się do nieścisłości,
które napotykam niemal na każdym kroku.
Instynktownie
wiem, że moje serce gwałtownie przyśpiesza biegu, nagle zaczynając niemalże
rozpaczliwie trzepotać się w piersi. Na moment zamieram, oszołomiona tym,
jak wyraźnie je czuję, choć do tej pory nie byłam w stanie wychwycić
niczego, co mogłoby utwierdzić mnie w przekonaniu, iż wciąż żyję. Chwytam
się tego dziwnego doświadczenia całą sobą, bo choć nie mam pewności, czy
doprowadzi mnie to do czegokolwiek dobrego, jednocześnie wiem, że nie mogę
liczyć na żadną inną perspektywę. Coś zresztą nie pozwala mi postąpić inaczej,
nakazując żyć – cokolwiek to oznacza albo powinno znaczyć dla mnie. Robię to,
co w danym momencie wydaje mi się słuszne, działając trochę jak automat,
ale nie mam innego wyboru. Mogę co najwyżej się poddać i przez moment
nawet tego pragnę, ale z drugiej strony….
Strach
pojawia się nagle, choć równie dobrze mógł towarzyszyć mi już wcześniej. Wydaje
się mnie paraliżować, chociaż może mieć to związek z falami ciepła, które
rozchodzą się po moim ciele, by w ułamek sekundy później zamienić się
niemalże w przejmujące zimno. Wrażenie jest takie, jakby ktoś wstrzyknął
mi do krwiobiegu lodowatą wodę, co w równym stopniu mnie oszałamia, jak i pobudza.
Doświadczenie jest niemal bolesne, choć nie sądziłam, że jestem zdolna do tego,
żeby wciąż jeszcze odczuwać aż tak skrajne emocje. Moje zmysły wydają się
protestować, przyzwyczajone do bierności i tego, że wkrótce wcale nie
byłyby mi potrzebne. Nagłe impulsy z zewnątrz są dla nich nieprzyjemną
niespodzianką, a jednak mimo tej niedogodności czuję niemalże
niewysłowioną ulgę. Mam wrażenie, że balansuję gdzieś na granicy przebudzenia
i szaleństwa albo życia i śmierci, choć gdybym miała możliwość, zdecydowanie
nie w ten sposób wyobraziłam sobie podział tych dwóch skrajności. Decyduj, myślę a może ktoś robi to
za mnie, co samo w sobie wszystko komplikuje, bo w ułamku sekundy
robię się jeszcze bardziej niespokojna. Czuję, że to ode mnie zależy, co teraz
zrobię i gdzie pójdę, ale nie jestem w stanie rozróżnić dobrego
rozwiązania od jego przeciwieństwa… Mojego wybawienia od zniszczenia, bo
wszystko we mnie krzyczy, że wybór sprowadza się właśnie do tego.
W gruncie
rzeczy sama nie wiem, co tak naprawdę jest właściwe.
Jestem
zmęczona i nie chcę walczyć. Ta myśl towarzyszy mi już od dłuższego czasu,
stanowiąc jeden z najbardziej klarownych elementów tego, co otaczało mnie
i wciąż otacza, choć już nie jestem w stanie skoncentrować na
wszechogarniającej pustce. Walczę ze sobą, co w jakiś pokrętny sposób
wykańcza mnie bardziej niż gdybym wzięła udział w jakichś fizycznych
zmaganiach, gdzie jasno mogłabym określić co jest po mojej stronie, a co
przeciwko mnie. Nie wiem czy się pogrążam, czy może w końcu doświadczam
przełomu, którego nade wszystko przez cały ten czas potrzebowałam. Do tej pory
wydawało mi się, że cokolwiek jest lepsze od trwania w tym… miejscu, ale
teraz mam wątpliwości, a nagła zmiana i szok, którego doznaję, jak na
zawołanie sprawiają, że zaczynam żałować tego, że nie poddałam się już
wcześniej.
Czego tak naprawdę chcesz?, pytam samą
siebie. Nie jestem pewna, jakim cudem jestem w stanie pomyśleć cokolwiek,
skoro w moim wnętrzu wydaje toczyć się burza, a jednak mam wrażenie,
że to ma sens. Czego chcesz…?
Nie
potrafię jednoznacznie odpowiedzieć. „Ukojenia” – to jest najwłaściwsze, ale
boję się tego, co może się wydarzyć, kiedy w końcu zdecyduję się użyć tego
jednego słowa. Pragnę spokoju, ale wiem, że ten ma swoją cenę – i że jeśli
zrobię coś nie tak, mogę tego pożałować.
Ja, ale...
ale również ktoś jeszcze.
Ta myśl
mnie zaskakuje, jednak nie ma czasu na to, żeby zastanowić się nad tym, jak
powinnam ja rozumieć. Chaos staje się coraz bardziej uciążliwy, ja zaś
w pewnym momencie dochodzę do wniosku, że jest mi wszystko jedno. Chcę to
skończyć – zrobić cokolwiek, byleby tylko w końcu ruszyć przed siebie.
Muszę to zrobić i choć nie wiem jak, ostatecznie ryzykuję, w pełni
poddając się uczuciu zimna, które towarzyszy mi przez cały ten czas. Wciąż
odczuwam związany z tym dyskomfort, a chłód coraz bardziej przybiera
na sile, jednak nie dbam o to. Nie dbam już o nic.
Właśnie
wtedy coś sobie przypomina. Na początku tylko przebłysk – ciemne włosy
i zarys sylwetki – to jednak wystarcza, żebym jak na zawołanie poczuła
tęsknotę tak silną, że gdyby mogła stać się materialna, najpewniej by mnie
przytłoczyła. Przez ułamek sekundy wydaje mi się, że czuję upajający słodki
zapach oraz nacisk lodowatych warg na moich ustach. To tylko wspomnienie
i wiem, że nie dzieje się naprawdę, ale chwytam się go całą sobą, jakby od
tego jednego bodźca zależało moje życie.
Muszę sobie
przypomnieć… Chcę tego – zrozumienia i wspomnień – jednak nie wiem, jak
powinnam się do nich dostać.
Mam
wrażenie, że się zapadam, chociaż nie potrafię stwierdzić, czy w pustce to
w ogóle możliwe. Przez myśl przechodzi mi, że to koniec – że ostatecznie
zniknę, tak jakbym nigdy nie istniała – jednak i to nie ma miejsca.
W zamian
dzieje się coś zgoła innego – pozornie nic nieznaczącego, ale dla mnie to
więcej, aniżeli mogłabym sobie wymarzyć. Powraca do mnie nagle, a ja
w końcu sobie przypominam.
Jedno imię.
Demetri…
No i jest – zarówno rozdział, jak i przełom na który czekałam chyba nie tylko ja. Dzisiaj nie będę się rozpisywała; dodam jedynie, że trzynastka pojawi się niedługo....Dziękuję wszystkim czytającym i do napisania,
Nessa.
Hej
OdpowiedzUsuńImpulsywność Hannah nawet mnie zaskoczyła nie wspominając już o biednym Felixie. Nie spodziewał się takiego powitania ze strony wampirzycy, ani tego pocałunku kiedy dowiedziała się, że ma lekarstwo..dobrze, że Carlisle tak szybko zareagował, bo dziewczyna w tym ferworze powitania z Felixem zapomniała o bezdechu Nessie.
Lekarstwo zadziałało. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Renesmee przypomniała sobie imię ukochanego, a to jest coś co z całą pewnością się uchwyci aby wydostać się z tej pustki, która ją otaczała. Felix zdążył w ostatniej chwili. Nessie zapomniała już o Lilli i pięknej plaży, która ją otaczała w zamian koncentrując się na walce o przetrwanie. Walce samej z sobą i oceną słi, które jej jeszcze zostały. No, ale ile można walczyć w wiatrakami- bo do tego sprowadzało się trwanie w tej nicości. Na szczęście wybrała dobrą drogę. Nie mogę się doczekać kiedy się obudzi. A Demetriego przy niej nie będzie...
Czekam na ciąg dalszy:)
Weny
Guśka
Czytam to opowiadanie od 2 dni i jestem zachwycona, jest jednym z najlepszych o tej tematyce jakie czytałam! Ciekawa historia,bohaterowie z "pazurem", a nie ciepłe kluchy,których miłość jest tak cukierkowa jakby w ich żyłach płynął lukier. Czekam na kolejny rozdział i życzę dużo, dużo weny! :*
OdpowiedzUsuń~jelonek
Hej =)
UsuńDziękuję pięknie za komentarz. Bardzo cieszy mnie to, że zainteresowało Cię moje opowiadanie. Nie ukrywam, że jestem zadowolona z kreacji bohaterów, więc taka opinia tym bardziej mnie cieszy; sama nigdy nie przepadałam za nadmiarem słodyczy =)
Wena zawsze się przyda ^^ Kolejny rozdział zacznie się pisać, kiedy tylko uporam się z prezentacją zaliczeniową na studia, więc powinien pojawić się jeszcze w tym tygodniu.
Raz jeszcze dziękuję i pozdrawiam,
Nessa.