piątek, 18 grudnia 2015

13. Słabość

Renesmee
Czułam, że coś się zmieniło, chociaż nie potrafiłam w pełni opisać co takiego i skąd brała się ta pewność. Bałam się poruszyć albo zrobić cokolwiek, nie udając ani sobie, ani nowemu rodzaju ciemności, który co prawda był obecny, ale już nie wydawał się napierać na mnie ze wszystkich stron. W głowie miałam pustkę, co bynajmniej nie ułatwiało mi zrozumienia tego, co tak naprawdę działo się wokół mnie. Wiedziałam jedynie, że właśnie wydarzyło się coś istotnego – swego rodzaju przełom – chociaż wciąż nie potrafiłam stwierdzić czy powinnam się z tego powodu cieszyć, czy może wręcz przeciwnie.
Własne emocje powoli zaczynały mnie przerastać, irytując chyba nawet bardziej niż ciemność. W efekcie z pewnym opóźnieniem pozwoliłam sobie przyjąć do wiadomości to, że przynajmniej teoretycznie czułam się lepiej, jakkolwiek miałam rozumieć tę reakcję mojego… mojego ciała. Ta myśl wydała mi się dziwna, bo dawno nie byłam aż do tego stopnia świadoma swojego istnienia oraz tego, że poza mną i pustką mogłoby być cokolwiek innego. To sprawiało, że czułam się jeszcze bardziej zdezorientowana i niezdolna do tego, żeby w choć niewielkim stopniu mierzyć się z chaosem, który miałam w głowie.
W porządku, pomyślałam, siląc się na spokój. Już przynajmniej nie byłam aż do tego stopnia przerażona i zdezorientowana, chociaż śladowe wspomnienia tego stanu wciąż wydawały się czaić gdzieś w moim umyśle. Usiłowałam trzymać je ja dystans, jednak wcale nie byłam pewna, czy było to takie proste. Jest… w porządku, powtórzyłam i chyba przez moment byłam nawet bliska tego, żeby w to uwierzyć.
Jeśli w istocie tak było, mogłam chyba założyć, że nie mam powodu do nerwów, a tym bardziej do walki i niekontrolowanego ciskania się na prawo i lewo. Usiłowałam skoncentrować się przede wszystkim na sobie oraz uldze, którą w pewnym stopni czułam. Zwłaszcza pozytywne emocje wydały mi się obiecujące, a ja po chwili wahania doszłam do wniosku, że prościej byłoby, gdybym w pełni poddała się temu, co próbował podpowiadać mi instynkt. Podświadomie szukałam czegoś, o czym wiedziałam, że gdzieś tam jest, choć wciąż nie potrafiłam ukształtować spójnej myśli, która pomogłaby mi zrozumieć sytuację. To mnie frustrowało, poza tym wydawało się prowadzić donikąd, mnie zaś nie pozostawało nic innego, jak spróbować zaakceptować wszystko takim, jakie w tamtej chwili było.
Co wiedziałam? Nie było tego za wiele, ale w gruncie rzeczy…
Demetri.
Tym razem przyzwolenie tego imienia przyszło mi z łatwością, niosąc ze sobą bliżej nieokreśloną mieszankę mniej lub bardziej pozytywnych emocji. Uczucia było dobre, zwłaszcza takie, które sprawiały, że czułam się niemal żywa, chociaż nie sądziłam, że będę w stanie przypomnieć sobie, co to tak naprawdę oznacza. W pierwszym odruch zapragnęłam całą sobą uczepić się tego jednego bodźce, w nadziei, że uparte walczenie o przywołane większej ilości wspomnień okaże się skuteczne, ale momentalnie zrezygnowałam, kiedy do głosu na powrót doszła panika. Nie, nie tak… Musiałam być ostrożna, zwłaszcza teraz, kiedy podświadomie czułam, że balansuję na krawędzi czegoś nieopisanego, a błąd może mnie kosztować naprawdę wiele, o ile nie wszystko. W każdej chwili mogłam się cofnąć w tył – do pustki – a to zdecydowanie nie chodziło w grę; coś podpowiadało mi, że wtedy nie pozostałabym tam na długo, a konsekwencje byłyby o wiele zbyt poważne, bym mogła sobie na nie ot tak pozwolić.
Spokojnie… Po prostu bądź spokojna, pomyślałam, chociaż daleko było mi do takiego stanu. Nie miałam pojęcia, czy w toku rozumowania był jakikolwiek sens, ale nie zamierzałam się nad tym zastanawiać, zwłaszcza w takiej sytuacji. I tak nie miałam większego wyboru, a w ostatnim czasie zbyt długo trwałam w zawieszeniu, żeby pozwolić sobie na dalszą bierność. Bez wątpienia tak byłoby prościej, ale już dawno utwierdziłam się w przekonaniu, że to miejsce i stan nie było w najmniejszym nawet stopniu dobrze dla mnie.
Przestałam walczyć, ale wciąż pozostawałam przytomna, co uznałam za dobry znak. Bałam się popełnić błąd, podświadomie wyczekując znajomego otępienia oraz związanego z nim poczucia zanikania, jednak nic podobnego nie miało miejsca. W najgorszym wypadku mogłam raz jeszcze obudzić się na nierzeczywistej plaży, co w gruncie rzeczy wydawało się o wiele lepszą perspektywą. W tamtej chwili dosłownie wszystko jawiło mi się jako bezpieczniejsze i bardziej atrakcyjne od nicości, nawet jeśli miałoby być wyłącznie wytworem mojej wyobraźni.
Dokładnie tak, jak plaża – ta sama od której wszystko się zaczęło… i której dopiero co nie potrafiłam sobie przypomnieć.
Mogłabym przysiąc, że kiedy to do mnie dotarło, serce jak na zawołanie zaczęło bić mi szybciej, chociaż właśnie ten dźwięk mógł być wytworem mojej wyobraźni. Przez ułamek sekundy miałam wręcz wrażenie, że je czuję, choć zarówno jego rytm, jaki i sama świadomość tego, że mogło gdzieś tak być, wydawały się bardzo odległe i jakby nierzeczywiste. Ale były, a ja czułam się zbyt zdeterminowana, żeby wybrzydzać i zadręczać się myśleniem nad tym, czy moje myśli miały jakikolwiek sens.
Usiłowałam po prostu trwać, pozwalając swobodnie krążyć nielicznym bodźcom oraz temu, co podsuwał mi umysł. Już nie walczyłam o to, żeby jakkolwiek starać się uporządkować chaos, w zamian w pewnym sensie czekając na to, aż ten postanowi mnie wyręczać. Niemalże z obojętnością i spokojem przyswajałam sobie mniej lub bardziej istotne kwestie – czasami drobiazgi, jak chociażby to, że zaczęło być mi zimno, a czasami emocje, a zwłaszcza tęsknota, która pojawiała się za każdym razem, w którym wracało do mnie to jedno, jedyne imię.
Demetri…
Byłam pewna, że znaczył dla mnie bardzo wiele, choć to wydawało się sporym niedopowiedzeniem w obliczu tego, co czułam. Jego imię niosło ze sobą zarówno euforię, jak i ból, a ja nie miałam pewności, które z tych uczuć tak naprawdę dominowała. Jakaś część mnie była poruszona, a w ułamek sekundy później odniosłam wrażenie, że wszechogarniająca ciemność wciąż się zmienia, przesycona emocjami, których tak bardzo brakowało mi przez cały ten czas. Nie potrafiłam stwierdzić, co tak naprawdę czułam w związku z takim stanem rzeczy, jednak nie chciałam się nad tym zastanawiać. Na moment zamarłam, wręcz łaknąć czegokolwiek, co mogłoby przybliżyć mnie do prawdziwego świata – do życia, które tak bardzo chciałam sobie przypomnieć. Demetri musiał być jego częścią, a ja z każdą kolejną sekundą nabierałam pewności, że znaczył dla mnie dużo więcej, aniżeli mogłabym podejrzewać.
Nie jestem pewna, w którym momencie tak naprawdę zaczęłam czuć. Było to dla mnie zaskoczeniem, tym bardziej, że w grę nie wchodziły już po prostu odległe uczucia – cienie z przeszłości, które majaczyły gdzieś na granicy mojej świadomości – ale coś o wiele bardziej prawdziwego. Przez ułamek sekundy gotowa byłam przysiąc, że nie tylko jestem, ale na dodatek w końcu mogę dosięgnąć własnego ciała. Niemalże czułam dotyk lodowatych dłoni, które powoli przesunęły się wzdłuż mojej talii, ostatecznie lądując na biodrach. Wciąż nie odbierałam niczego aż do tego stopnia intensywnie, a jednak w tamtej chwili… Całą sobą chłonęłam czyjąś bliskość, choć przez moment czując się naprawdę bezpiecznie.
Jaskrawe wspomnienie pojawiło się nagle, a ja uświadomiłam sobie, że zarówno ono, jak i wszystkie inne pożądane przeze mnie obrazy, tak naprawdę od samego początku były na wyciągnięcie ręki. To był mój umysł i tylko ja mogłam go kontrolować, co zamierzałam w końcu uczynić. Nie miałam pojęcia, jakim cudem w ogóle mogłam zapomnieć – dać złapać się w pułapkę, którą w pewnym sensie zgotowałam… samej sobie. W ułamku sekundy stało się jasne, a ja poddałam się temu niemalże z ulgą, czując się trochę tak, jakbym po długim okresie błądzenia w ciemności w końcu znalazła jakże upragnione źródło światła.
Przypomniałam sobie wszystko, chwytając się zwłaszcza tych najistotniejszych dla mnie chwil – wszystkich związanych z nim. Powrócił do mnie każdy pocałunek, dotyk i pieszczota, a ja przez kilka cudownych chwil mogłam przeżywać je na nowo. Doświadczenie okazało się cudowne, chociaż jednocześnie wprawiło mnie w konsternację, której w żaden sposób nie byłam w stanie wytłumaczyć. Zwłaszcza w chwili, w której ponad wszystko inne wysunęło się wspomnienie tego, co miało miejsce w celi, przez krótką chwilę znów zwątpiłam w to, czy oby na pewno chciałam się budzić. To, czego doświadczałam, było cudowne, a walczenie z czymś, co przynosiło mi ukojenie, nie miało dla mnie najmniejszego nawet sensu.
Kolejne wspomnienie pojawiały się i wycofywały, co skojarzyło mi się z falami morza, które naprzemiennie to obmywały brzeg, to znów się wycofywały. Poddawałam się temu bez protestów, próbując odzyskać wewnętrzną równowagę, choć to wcale nie było takie trudne. Im więcej sobie przypominałam, tym bardziej bolało, a ja coraz bardziej się bałam. Zwłaszcza wydarzenia z Volterry okazały się zgubne, bo sama nie miałam pewna dokąd to wszystko zmieniało. Od chwili, w której Kajusz wyciągnął mnie z tamtej celi, a Demetri pozostał sam na sam z Marcusem, towarzyszył mi przede wszystkim strach, którego w żaden sposób nie byłam w stanie opanować. W porównaniu z tą niepewnością i świadomością tego, że wszystko było nie tak, nawet wspomnienie każdego z zadawanych mi ciosów nie robiło na mnie najmniejszego nawet wrażenia. Wiedziałam, że wydarzyło się coś niedobrego, tym bardziej, że dotychczas chroniąca mój umysł otoczka zapomnienia zniknęła, a ja w przesadnie wręcz wyraźny sposób musiałam w końcu zmierzyć się z tym, co miało miejsce.
Nie od razu zorientowałam się, że do wspomnień dołączyły również jak najbardziej prawdziwe bodźce – nie ich odległe cienie, które mogłabym wyłowić z pamięci, a to coś o wiele bardziej prawdziwszego. Sama nie byłam pewna, czego tak naprawdę powinnam się spodziewać, jednak nie od razu uprzytomniłam sobie, że leżę na czymś miękkim. W tamtej chwili przeszło mi przez myśl, że to nie ma sensu, skoro ostatnim, co zarejestrował mój umysł zanim ostatecznie popadłam w otępienie, były podziemia – chłodne, wilgotne i absolutnie niekomfortowe. Pamiętałam, że leżałam na posadzce, walcząc o zachowanie przytomności, aż do momentu, w którym doszły mnie ciche kroki kogoś, kto... Nie wiedziałam, ale pewna, że ktoś mi towarzyszył.
I ten głos… Słyszałam głos, który…
Ocknęłam się gwałtownie, nie mając najmniejszej nawet kontroli nad tym, co wyczyniało moje ciało. Wyrwał mi się cichy jęk, a w głowie jak na zawołanie zawirowało, kiedy zdecydowanie zbyt szybko poderwałam się do pozycji siedzącej. Nagła świadomość tego, że jednak byłam materialna, oszołomiła mnie bardziej niż cokolwiek innego, a ja zamarłam w bezruchu, oddychając spazmatycznie i bezwiednie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Obraz zamazywał mi się przed oczami, a ja instynktownie zacisnęłam powieki, bo choć w miejscu, w którym się znajdowałam, panował przyjemny półmrok, dla moich przywykłych do ciemności tęczówek jakiekolwiek zewnętrzne bodźce okazały się prawdziwym szokiem. Czułam, że serce w zawrotnym tempie trzepoce mi się w piersi, waląc tak szybko i nieregularnie, że ledwo byłam w stanie złapać oddech. Palce bezwiednie zacisnęłam na czymś miękkim, co musiało mnie okrywać, chociaż przez gwałtowny ruch najzwyczajniej w świecie zdołałam to siebie strząsnąć.
Coś poruszyło się po mojej lewej stronie, a przynajmniej tak podpowiedział mi instynkt. Zanim zdążyłam zastanowić się nad tym, co robię, na oślep rzuciłam się przed siebie, gotowa zaatakować potencjalnego przeciwnika. Byłam rozbita i spanikowana, a nadmiar bodźców i emocji sprawiał, że sama nie byłam już pewna, jak tak naprawdę powinnam się zachować. Chciałam się bronić, zbyt przerażona myślą o tym, że jakimś cudem mogłabym wrócić do poprzedniego stanu – do pustki, która w każdej chwili mogła mnie pochłonąć. Nie mogłam na to pozwolić, niezależnie od możliwych konsekwencji gotowa kurczowo trzymać się rzeczywistości, nawet jeśli…
Czyjeś dłonie zacisnęły się wokół moich nadgarstków, bez większego trudu mnie unieruchamiając. Szarpnęłam się, a przynajmniej próbowałam, prawda jednak była taka, że byłam o wiele słabsza niż mogłabym sądzić. Miałam wrażenie, że moje ciało waży tonę, a jedynym, co tak naprawdę utrzymywało mnie w pionie, była krążąca w moich żyłach adrenalina. Serce biło mi tak szybko i mocno, jakby chciało połamać mi żebra, w gardle zaś czułam nieprzyjemny ucisk, jednak nawet to nie było w stanie powstrzymać mnie przed niekontrolowanym krzykiem. Brzmienie własnego głosu mnie zaskoczył, ale nie miałam okazji się na nim skoncentrować, bo w tym samym momencie doszedł mnie jeszcze jeden dźwięk.
– Nessie… Nessie, kochanie, cii… – usłyszałam tuż przy uchu. Nie od razu pojęłam do kogo należał sopran, jednak tych kilka słów i tak wystarczyło, żeby moje mięśnie momentalnie się rozluźniły. Zamarłam w bezruchu, pozwalając żeby lodowate ramiona owinęły się wokół mnie, kiedy siedząca przy mnie kobieta stanowczo przygarnęła mnie do siebie. Jak na zawołanie otoczył mnie słodki zapach, a ja mimo ogólnego roztrzęsienia poczułam się naprawdę bezpieczna. – Już dobrze… Dobry Boże, obudziłaś się – odezwała się ponownie moja opiekunka, a ja w końcu zrozumiałam.
– Mama? – nie tyle wyszeptałam, co wręcz wychrypiałam, głosem tak zniekształconym przez zmęczenie i słabość, że ledwo byłam w stanie się zrozumieć.
Z wrażenia aż otworzyłam oczy, tym razem zmuszając się do tego, żeby na powrót ich nie zamykać. Bella trzymała mnie w swoich objęciach, raz po raz przeczesując palcami moje loki i za wszelką cenę usiłując mnie uspokoić. Jej obecność miała w sobie coś kojącego, a ja z wolna zaczęłam się uspokajać, w pewnym momencie dochodząc do wniosku, że nawet gdybym chciała dalej się rzucać, to i tak nie miałam na to siły. Skupiałam się przede wszystkim na oddychaniu oraz na tym, że otaczały mnie znajome ramiona, a mama spoglądała na mnie łagodnie, zachowując się tak, jakby wszystko było po staremu. Kiedy niepewnie zadarłam głowę, a nasze spojrzenia się spotkały, poczułam, że wszystko wróciło na swoje miejsce – że doskonale wiedziała, kogo w ramionach, pamiętała mnie i…
Chyba w tamtej chwili ostatecznie coś we mnie pękło, a ja chcąc nie chcąc się popłakałam. Łzy napłynęły mi do oczu, jednak nawet nie próbowałam ich powstrzymywać. W zamian mocniej wtulając się w moja rodzicielkę, chociaż może lepszym określeniem byłoby to, że najzwyczajniej w świecie na niej „wisiałam”. Nie byłam pewna, w którym momencie to objęcia mamy stały się dla mnie warunkiem tego, że jednak mogłabym utrzymać się w pionie, a jednak tak było, a ja całą sobą chłonęłam jej bliskość, choć przez krótką chwilę pragnąc poczuć się bezpiecznie.
– Jesteś tutaj… – wyszeptałam pod wpływem impulsu. – Ja nie… Nic nie pamiętam – poskarżyłam jej się. Dziwnie było tak po prostu formułować swoje myśli i wypowiadać je na głos, skoro dopiero co wszystkim, co tak naprawdę miałam, była ciemność i wnętrze mojego własnego umysłu. – Nie wiem, co…
– Cii… – przerwała mi po raz kolejny. To nie było trudne, bo i tak ledwo łapałam oddech, sama nie potrafiąc określić, co tak naprawdę chciałam jej powiedzieć. – Za chwileczkę. Najważniejsze, że ty… – Urwała, po czym delikatnie acz stanowczo ujęła mnie pod ramię, próbując nakłonić do tego, żeby się położyła. – Już dobrze… Carlisle! – dodała po chwili, tylko nieznacznie podnosząc głos; jeśli faktycznie było w pobliżu, musiał ją usłyszeć.
Nawet gdybym chciała protestować, pewnie i tak nie znalazłabym w sobie dość siły. Chcąc nie chcąc opadłam na materac, jednak udało mi się zacisnął palce wokół dłoni mamy. Dla pewności ścisnęłam ją mocno, nie chcąc ryzykować, że właśnie teraz mogłaby mnie zostawić, choć nic nie wskazywało na to, żeby mogła mieć taki właśnie zamiar. Właściwie nie odrywała ode mnie wzroku, a kiedy tylko jej usłuchałam, natychmiast nachyliła się nade mną, wyciągając wolną rękę w stronę mojego policzka. Jej palce były zimne, ale dotyk kojący, co w samo w sobie odebrałam jako coś pozytywnego, choć w swoich stanie skłonna byłam uznać cokolwiek, co tylko zapewniłoby mi choć częściowe bezpieczeństwo.
Wciąż oszołomiona, powiodłam wzrokiem dookoła, próbując jakkolwiek zebrać myśli i zrozumieć, co tak naprawdę działo się wokół mnie. Leżałam na łóżku w sypialni, którą momentalnie udało mi się zidentyfikować jako tą, którą zajmowałam w domu Cullenów w Seattle, kiedy udało mi się odszukać przynajmniej część moich bliskich. To mnie zdezorientowało, tym bardziej, że moje ostatnie wspomnienia opiewały wokół wydarzeń z Volterry. W tamtej chwili po raz kolejny poczułam silny niepokój i dezorientację, ale choć na usta cisnęły mi się dziesiątki pytań, nie byłam w stanie zadecydować, które z nich powinnam zadać mamie w pierwszej kolejności.
Usłyszałam szybkie kroki, a chwilę później drzwi do pokoju otworzył się gwałtownie. Widok dziadka mnie nie zaskoczył, jednak to nie Carlisle wtargnął do pokoju jako pierwszy – a już na pewno to nie on błyskawicznie przemknął przez pokój, by w następnej sekundzie wyminąć Bellę i dosłownie się na mnie rzucić.
– Zabiję cię! Przysięgam, że za kolejny taki numer osobiście cię zatłukę! – oznajmiła Hannah, wyrzucając z siebie słowa tak szybko, że ledwo byłam w stanie ją zrozumieć.
Pachniała słodko i znajomo, ja zaś bez chwili wahania otoczyłam ją ramionami, obojętna na to, że moja przyjaciółka właśnie była na dobrej drodze do tego, żeby połamać mi żebra. Czułam, że zaczyna brakować mi tchu, ale ani myślałam o tym, żeby jakkolwiek z tego powodu narzekać, w pełni skoncentrowana na tym, że wampirzyca była tak rozemocjonowana, że chyba jedynie cudem na moich oczach nie rozdwoiła się, by stanąć obok.
– Hannah… – wyrzuciłam z siebie nieco zdławionym tonem.
Otworzyłam usta, chcąc dodać coś jeszcze, co swoją drogą mogło okazać się dość problematyczne, skoro dziewczyna właściwie na mnie leżała. Jej jasne loczki musnęły mój policzek, co również wydało mi się niezwykle przyjemne.
– Zejdź z niej, desperatko, bo całe to nasze poświęcenie będzie nic niewarte! – ubiegł mnie Felix.
Rozpoznanie jego głosu przyszło mi z łatwością, co chyba znaczyło, że szok powoli mijał, a ja zaczynałam dochodzić do siebie, jednak nie miałam pewności. Swoją drogą, on również brzmiał na wytrąconego z równowagi, zupełnie jakby doświadczał czegoś, czego absolutnie się nie spodziewał.
Hannah prychnęła, ale – na całe szczęście – pośpiesznie się zreflektowała. Gwałtownie nabrałam powietrza do płuc, nie odrywając od wampirzycy wzroku, kiedy usiadła u mojego boku. Zauważyłam, że podrygiwała niespokojnie, zachowując się tak, jakby siedziała na szpilkach, co w jej przypadku nie było niczym nowym, ale i tak mnie dezorientowało.
– Nie przejmuj się nim, Nessie – doradziła mi ze spokojem. Felix warknął, ale z premedytacją zignorowała jego reakcję, przenosząc krwistoczerwone tęczówki na mnie. – Jak ty się czujesz? Myślałam, że oszaleję, kiedy… O mój Boże, jednak zadziałało! – wyrzuciła z siebie na wydechu, a ja odniosłam dziwne wrażenie, że jej oczy są wręcz podejrzanie suche.
– Tak po prawdzie… – Gwałtownie urwałam, kiedy do głowy przyszła mi dość istotna myśl. Skoro Felix i Hannah tutaj byli… – Gdzie on jest, Hannah? Gdzie jest Demetri? – wypaliłam bez chwili zastanowienia.
Po moich słowach zapanowała nieprzenikniona wręcz cisza, aż zaczęłam poważnie martwić się o to, że jednak się pomyliłam i wcale nie udało mi się obudzić. To mogła być kolejna sztuczka, prowadząca do zadania mi szczególnego rodzaju bólu, gdyby nagle okazało się, że otaczająca mnie rzeczywistość ponownie miałaby się rozpaść. Gdyby do tego doszło, nie byłabym w stanie tego znieść – nie po raz kolejny, tym bardziej teraz, kiedy udało mi się odzyskać nadzieję. Odebranie mi jej po raz kolejny…
Przez kilka następnych sekund nikt się nie odzywał, a ja byłam bliska tego, żeby zacząć krzyczeć z frustracji. Powiedzcie coś, do cholery!, pomyślałam, jednak nie odezwałam się nawet słowem, niezdolna do wydobycia z siebie głosu. Nie rozumiałam, dlaczego musieli mnie tak dręczyć, tym bardziej teraz, kiedy od odpowiedzi na to jedno pytanie mogło zależeć wszystko. W głowie miałam pustkę, a jedynym, czego tak naprawdę pragnęłam, było zrozumienie – a potem upewnienie się, że wszystko w istocie było dobrze.
Musiało być, ale…
– W porządku, Nessie – odezwał się cicho dziadek, jako pierwszy decydując się przerwać panującą ciszę. Hannah i mama odsunęły się, kiedy podszedł bliżej, by móc się nade mną nachylić. Przyglądał mi się z uwagą, a jego złociste tęczówki wydawały się przeszywać mnie na wskroś, tym samym sprawiając, że poczułam się naprawdę nieswojo. – Za chwilę porozmawiamy, ale lepiej powiedz mi, jak się czujesz. Byłaś… bardzo chora – dodał i choć jego głos brzmiał pozornie normalnie, dzięki wyostrzonym zmysłom byłam w stanie wychwycić króciutką chwilę wahania w jego wypowiedzi.
– Chora? – powtórzyłam z powątpiewaniem. Myślami wciąż byłam przy Demetrim, jednak uwaga doktora choć na moment była w stanie odwieść mnie od dalszego drążenia tematu. – Nie jestem człowiekiem, zwłaszcza po tym, jak Kajusz… – Urwałam i spojrzałam wymownie na Carlisle’a, wierząc w to, że doskonale rozumiał do czego dążyłam.
– To bardziej skomplikowane – przyznał niechętnie. – Wytłumaczę ci wszystko, kiedy tylko dojdziesz do siebie – dodał łagodnie, wyciągając rękę, by odgarnąć mi włosy z twarzy; byłam pewna, że na ułamek sekundy dłużej zatrzymał dłoń na moim policzku, żeby móc upewnić się, iż nie mam gorączki.
Zniosłam to cierpliwie, wciąż senna i świadoma wciąż towarzyszącego mi osłabienia. Kręciło mi się w głowie, a prawda była taka, że miałam ochotę zamknąć oczy, ale bałam się to zrobić. Sen jawił mi się jako coś niepożądanego i niebezpiecznego, co zdecydowanie nie powinno mieć w moim przypadku racji bytu. W głowie wciąż miałam niepokojącą myśl o tym, że gdybym jednak zasnęła, mogłabym więcej się nie obudzić, a to…
Zadrżałam mimowolnie, co oczywiście nie uszło uwadze pozostałych. Carlisle rzucił mi kolejne, przenikliwe spojrzenie, wyraźnie zaniepokojony.
– Zimno ci?
Potrząsnęłam głową.
– Boję się – oznajmiłam wprost. – Wiem, że czegoś mi nie mówicie – dodałam z naciskiem, mimo wszystko spodziewając się tego, że mogliby zaprotestować.
Nic bardziej mylnego. W zamian zapanowała kolejna chwila ciszy, która oszołomiła mnie bardziej niż cokolwiek innego, bo to było tak, jakby przyznawali się do wszystkiego.
Coraz bardziej niespokojna, spróbowałam się podnieść, co ostatecznie nakłoniło do reakcji mamę, której dłoń jak na zawołanie zacisnęła się na swoim ramieniu. Dzięki obecności Hanny nareszcie rozumiałam, dlaczego zdawała sobie sprawę z tego, co się wydarzyło, poza tym nabrałam pewności, że gdzieś w pobliżu musi być również tata. Chciałam go zobaczyć – najlepiej upewnić się, że oni wszyscy byli sami – ale nie potrafiłam się na to zdobyć. W tamtej chwili moje myśli w niekontrolowany sposób uciekały do kogoś zupełnie innego, a ja nie byłam w stanie tak po prostu przyjąć do wiadomości tego, że właśnie On nie przybiegł do mnie w pierwszej kolejności.
– Jesteśmy w Seattle, prawda? – zapytałam, bo ta jedna kwestia była dla mnie oczywista. Powiodłam wzrokiem dookoła, ostateczne zatrzymując wzrok na Hannie i Felixie. – Jak długo?
– W zasadzie… – zaczął jako pierwszy wampir, jednak nie zamierzałam czekać na to, aż zdecydowałby się uraczyć mnie jakąkolwiek wymijającą odpowiedzią.
– Felix! – warknęłam naglącym tonem.
Wywrócił oczami.
– Dwa tygodnie – oznajmił wprost, po czym wyrzucił obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Nie patrzcie tak na mnie. Nie jest głupia przecież – rzucił w ramach usprawiedliwienia, jednak nawet nie byłam w stanie skoncentrować się na jego słowach.
Dwa tygodnie… – powtórzyłam bezgłośnie, zamierając w bezruchu i czując się trochę tak, jakby ktoś zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie.
– Ponad – uściślił. W tamtej chwili ostatecznie doszłam do wniosku, że tego wszystkiego jest dla mnie o wiele za dużo.
Na ułamek sekundy przymknęłam oczy, dziwnie odrętwiała i tak oszołomiona, jak chyba nigdy dotąd. Początkowo miałam wątpliwości co do tego, co tak naprawdę pamiętałam, a co było wytworem mojej wyobraźni, jednak w tamtej chwili… Wspomnienia z Volterry raz po raz wracały, a ja nie potrafiłam zmusić się do ich ignorowania. Cokolwiek się wydarzyło, musiało być prawdziwe, a już na pewno było szokujące dla mnie, co zresztą nie wydawało mi się niczym dziwnym. Lęk, który odczuwałam, coraz bardziej się nasilał, jednak to było niczym w porównaniu z frustracją, którą nagle poczułam, a która wiązała się z tym, że mogłabym być nieprzytomna przez tak długi okres czasu.
Dlaczego? Nie miałam pojęcia, a urywki, które majaczyły gdzieś w mojej pamięci, w najmniejszym nawet stopniu nie pozwalały mi skoncentrować się na kwestiach, które w choć niewielkim stopniu wydawały mi się istotne. Pamiętałam spotkanie z Aro… moment w którym Corin wprowadziła mnie do zamku… Kajusza i Jane i…
I pamiętałam Jego – każdy z tych możliwych momentów, które mogły świadczyć o mojej niewyobrażalnej wręcz głupocie, ale nie potrafiłam zmusić się do żałowania którejkolwiek z podjętych pod wpływem emocji decyzji. Wszystkie te chwile były dla mnie ważne, skoro mogłam do niego dotrzeć, niejako dopełniając obietnicy, którą złożyłam, kiedy wraz z Hanną i Felixem uciekaliśmy z Volterry po tym nieszczęsnym balu bożonarodzeniowym. I tym razem coś musiało się wydarzy, ale…
– Zrobiłam to – powiedziałam z naciskiem, nie chcąc nawet słyszeć o tym, że mogłoby być inaczej. – To, co wydarzyło się w Volterze…
– Tak. A my omal nie dostaliśmy zawału – wtrąciła Hannah. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że wprawić w taki stan wampira to czyste szaleństwo? – dodała, jednak puściłam jej pytanie mimo uszu.
– Co tam się stało? – nie tyle zapytałam, co wręcz zażądałam wyjaśnień.
Znowu zapanowała cisza, ale tym razem byłam na nią przygotowana. Chociaż byłam wykończona i mocno zdezorientowana, co dodatkowo potęgowało senność, byłam gotowa dać się nawet wykończyć, byleby tylko poznać odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Jeśli ktoś miał prawo wiedzieć, to na pewno ja, tym bardziej, że wszystko sprowadzało się do tego, co sama spowodowałam. Nie chciałam się obwiniać, raz po raz powtarzając sobie, że teraz to i tak nie miało znaczenia, jednak mimo wszystko… To pragnienie było o wiele silniejsze ode mnie.
Nerwowo zacisnęłam dłonie w pięści, zaledwie na ułamek sekundy, bo mięśnie mimo wszystko odmawiały mi posłuszeństwa. Mogłam tylko zgadywać jaki miałam wyraz twarz, ale coś w mojej postawie musiało wzbudzać wątpliwości, bo bliscy spojrzeli na mnie niemalże z rezygnacją.
– Znaleźliśmy z Felixem Alice i Jaspera, tak jak było w planach. Oczywiście wszystko się skomplikowało, bo na miejscu dowiedzieliśmy się, że pewna uparta osoba zniknęła bez słowa wyjaśnienia – Hannah rzuciła mi wymowne spojrzenie – ale jak możesz zauważyć, wszyscy wszystko pamiętają.
– To dobrze – odetchnęłam. – Ale ja nie o to pytam, Hannah – dodałam, wyczuwając, że próbowała krążyć, być może mając nadzieję na to, że jednak odpuszczę.
– Ty i Demetri… – westchnęła.
Skinęłam głową, spoglądając na nią wyczekująco. Kątem oka zauważyłam, że mama skrzywiła się mimowolnie, ale na całe szczęście nie próbowała nakłaniać mojej przyjaciółki do tego, żeby ta zamilkła.
– Kiedy znaleźliśmy się w Volterze, byłaś nieprzytomna, Nessie – uświadomił mnie dziadek, decydując się przejąć inicjatywę. Ostrożnie dobierał słowa, bez wątpienia starannie je selekcjonując, ale usiłowałam nie zwracać na to uwagi. Byłam pewna, że wyczułabym, gdyby którekolwiek z nich próbowało przemilczeć którąkolwiek z istotnych kwestii. – Dotarliśmy na miejsce krótko po tobie. Nie wiem, czy można określić to mianem szczęścia, ale szukając ciebie, udało nam się trafić na Aro… Od tamtej chwili sprawa była już prosta, chociaż i tak nie wierzę w to, że tak po prostu udało nam się wejść do twierdzy – przyznał i wydał mi się przygnębiony.
No cóż, znałam dziadka i dobrze wiedziałam, jakie było jego podejście do jakiejkolwiek formy konfliktów. Zwłaszcza kwestia Volturi była dość wrażliwa po tym, co wydarzyło się na krótko po moich narodzinach. Wiedziałam, co Carlisle sądził i jakiejkolwiek formie konfliktu, chociaż kiedy chodziło o bezpieczeństwo najbliższych, każde z nas było w stanie poświęcić naprawdę wiele do tego, żeby tylko chronić siebie nawzajem. Tak czy inaczej, zdawałam sobie sprawę z tego, że decyzja o ewentualnej współpracy z Aro była trudna, choć mnie samej przyszła w niepokojąco naturalny wręcz sposób.
– Aro tego chciał – przyznałam, po czym westchnęłam cicho. – Nie sądziłam, że zdecyduje się aż tak szybko, chociaż… Najwyraźniej Rosa i Fiona się sprawdziły – dodałam, zaś już i tak ciemniejsze niż zazwyczaj oczy dziadka stały się jeszcze czarniejsze. – Co się stało? – zapytałam podejrzliwie.
– Chodzi o tę dziewczynę – powiedziała z wahaniem mama. – O Rosę. Ona… – zaczęła i ku mojej wielkiej irytacji zamilkła, wydając się mieć trudności z panowaniem nad brzmieniem głosu.
– Rosa była przy tobie, kiedy w końcu cię znaleźliśmy. – Carlisle obrzucił mnie badawczym spojrzeniem. – Pamiętasz coś?
Chciałam zaprzeczyć, ale nie od razu się na to zdecydowałam. „Nikt nie chce, żebyś się obudziła” – przypomniałam sobie słowa, które wydawały się odbijać echem w moim umyśle. To było ostatnie, co tak naprawdę pamiętałam, zanim ostatecznie straciłam przytomność, a przynajmniej miałam wrażenie, że tych kilka słów nie było wytworem mojej wyobraźni.
Poza tym ten głos… bez wątpienia kobiecy i jakby znajomy…
– Nie – powiedziałam cicho, ale nie zabrzmiało to tak pewne, jak mogłabym oczekiwać. – Nie jestem pewna… A Rosa… – Zacisnęłam usta. – Wiem, że mnie nienawidziła. Była wściekła, a przy pierwszej okazji próbowała mnie zabić, ale… Na litość Boską, myślałam, że się opanowała! Próbowałam się jej tłumaczyć, poza tym wydawało mi się, że Aro…
– Żadne z nas nie miało kontroli nad Rosą, odkąd ona i Hannah wprowadziły nas do twierdzy – oznajmił Felix, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Ostatnie tygodnie odchodziliśmy od zmysłów, próbując zrozumieć, co się z tobą dzieje. Omal nam nie umarłaś, to raz. Dwa, ta desperatka podała ci coś… Sam nie jestem pewien, jak naprawdę miało to działać, ale nie byłoby cię z nami, gdybyśmy z Demem nie znaleźli lekarstwa.
– A trzy, pomogła nam w tym Fiona. Felix jedynie robił za posłańca – wtrąciła Hannah, jednak już właściwie jej nie słuchałam.
– Dem? – zapytałam cicho.
Mój wzrok momentalnie powędrował w stronę drzwi, zupełnie jakbym spodziewała się zauważyć go w progu. Czy nie zdawał sobie sprawy z tego, że się obudziłam? Jak to możliwe, że nie siedział przy mnie, skoro najpewniej udało mu się uciec – po prostu musiał to zrobić! Nie wyobrażałam sobie tego, że mogłoby spotkać go cośkolwiek złego, kiedy Kajusz wyciągnął mnie z celi, chociaż jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, iż Marcus był zbyt niebezpieczny, a dzięki swoim zdolnościom o wiele silniejszy od tropiciela. Gdyby coś było nie tak, zorientowałabym się, a bliscy nie byliby w stanie ukryć przede mną czegoś o tak wielkim znaczeniu.
Wszystko we mnie aż rwało się do tego, żeby zejść na dół i w końcu go odnaleźć. Nie miałam pojęcia, czy w ogóle byłabym w stanie wstać i ruszyć się gdziekolwiek, ale nie dbałam o to, tak zdeterminowana, że w razie potrzeby pewnie nawet byłabym zdolna do tego, żeby się czołgać.
– Nessie, nie – usłyszałam spięty głos dziadka. Chwycił mnie za ramiona, ledwo tylko spróbowałam się podnieść, najwyraźniej nie zamierzając wypuścić mnie z łóżka. – Wciąż nie mamy pewności, jak działają leki, które dostałaś. Poza tym… Jego tutaj nie ma, skarbie – dodał, a ja wyprostowałam się niczym struna, czując się tak, jakby jak na zawołanie poradził mnie prąd.
– C-co takiego? – wykrztusiłam na wydechu. Serce zabiło mi szybciej, ja zaś poczułam, że jestem bliska paniki. – Ale powiedzieliście, że…
Felix westchnął.
– Że razem szukaliśmy lekarstwa. Ja jestem tutaj przejazdem, że tak się wyrażę – wyjaśnił i zawahał się na moment. – Nie ma nic za darmo. To, że w ogóle mogłem wrócić i przynieść te cholerne leki to już i tak cud. Dem i pozostała dwójka zostali, bo mamy do spłacenia cenę, a ja…
– Za dużo gadasz, Felutek! – fuknęła na niego Hannah, jednak już i tak było za późno.
Czując się trochę tak, jakbym poruszała się trochę jak w transie, ostrożnie usadowiłam się na łóżku. Moje spojrzenie jak na zawołanie powędrowało w stronę dwójki moich przyjaciół, ja zaś udałam, że nie dostrzegam skonsternowanych wyrazów twarzy obserwujących nas Belli i Carlisle’a.
– Jaka znowu cena? – zapytałam gniewnie. – I jaka… Jaka reszta? Tylko bez kręcenia, bo nie ręczę za siebie.
– Och, już jej lepiej – mruknął pod nosem Felix, ale nie wydawał się z tego powodu zadowolony. – Cóż, w zasadzie… – zaczął, jednak nie miał okazji do tego, żeby mi odpowiedzieć.
W tamtej chwili – zupełnie jakby mnie na złość – panującą ciszę przerwał dzwonek telefonu. Felix natychmiast wyciągnął komórkę, a po jego twarzy poznałam, że mu ulżyło… aż do momentu w którym nie spojrzał na wyświetlacz.
Niewiele myśląc, nachyliłam się w jego stronę i władczym tonem wyciągnęłam rękę.
– Daj mi to – zażądałam.
Już wiedziałam kto dzwoni.
Podobno pechowa trzynastka, jednak nie dla mnie... Aż dziw, że udało mi się dodać rozdział w tym tygodniu. Weny mi nie brakuje, a wręcz mam jej w nadmiarze, jednak ta (oraz pewna osóbka, chociaż do tego akurat nie potrzebuję szczególnej motywacji) uparcie wysyła mnie do pisania „Zagubionych w czasie”. Nie żebym miała coś przeciwko, aczkolwiek... Niemniej udało mi się i jestem z tego rozdziału bardzo zadowolona. Nessie się obudziła, a ja przyznam, że mi ulżyło, bo teraz mogę skupić się na ostatecznym wątku tej księgi.
Dziękuję za wszystkie komentarze, a przy okazji witam nową czytelniczkę... Albo czytelników, o ile pojawił się ktoś, kto jeszcze do tej pory nie komentował. Cieszy mnie to, że wciąż nowe osoby interesują się tym, co piszę.

Nessa.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz


After We Fall
stories by Nessa