Renesmee
Czułam, że coś się zmieniło,
chociaż nie potrafiłam w pełni opisać co takiego i skąd brała się ta
pewność. Bałam się poruszyć albo zrobić cokolwiek, nie udając ani sobie, ani
nowemu rodzaju ciemności, który co prawda był obecny, ale już nie wydawał się
napierać na mnie ze wszystkich stron. W głowie miałam pustkę, co bynajmniej
nie ułatwiało mi zrozumienia tego, co tak naprawdę działo się wokół mnie.
Wiedziałam jedynie, że właśnie wydarzyło się coś istotnego – swego rodzaju
przełom – chociaż wciąż nie potrafiłam stwierdzić czy powinnam się z tego
powodu cieszyć, czy może wręcz przeciwnie.
Własne
emocje powoli zaczynały mnie przerastać, irytując chyba nawet bardziej niż
ciemność. W efekcie z pewnym opóźnieniem pozwoliłam sobie przyjąć do
wiadomości to, że przynajmniej teoretycznie czułam się lepiej, jakkolwiek
miałam rozumieć tę reakcję mojego… mojego ciała. Ta myśl wydała mi się dziwna,
bo dawno nie byłam aż do tego stopnia świadoma swojego istnienia oraz tego, że
poza mną i pustką mogłoby być cokolwiek innego. To sprawiało, że czułam
się jeszcze bardziej zdezorientowana i niezdolna do tego, żeby w choć
niewielkim stopniu mierzyć się z chaosem, który miałam w głowie.
W porządku, pomyślałam, siląc się na
spokój. Już przynajmniej nie byłam aż do tego stopnia przerażona i zdezorientowana,
chociaż śladowe wspomnienia tego stanu wciąż wydawały się czaić gdzieś w moim
umyśle. Usiłowałam trzymać je ja dystans, jednak wcale nie byłam pewna, czy
było to takie proste. Jest… w porządku,
powtórzyłam i chyba przez moment byłam nawet bliska tego, żeby w to
uwierzyć.
Jeśli w istocie
tak było, mogłam chyba założyć, że nie mam powodu do nerwów, a tym
bardziej do walki i niekontrolowanego ciskania się na prawo i lewo.
Usiłowałam skoncentrować się przede wszystkim na sobie oraz uldze, którą w pewnym
stopni czułam. Zwłaszcza pozytywne emocje wydały mi się obiecujące, a ja
po chwili wahania doszłam do wniosku, że prościej byłoby, gdybym w pełni
poddała się temu, co próbował podpowiadać mi instynkt. Podświadomie szukałam
czegoś, o czym wiedziałam, że gdzieś tam jest, choć wciąż nie potrafiłam
ukształtować spójnej myśli, która pomogłaby mi zrozumieć sytuację. To mnie
frustrowało, poza tym wydawało się prowadzić donikąd, mnie zaś nie pozostawało
nic innego, jak spróbować zaakceptować wszystko takim, jakie w tamtej
chwili było.
Co
wiedziałam? Nie było tego za wiele, ale w gruncie rzeczy…
Demetri.
Tym razem
przyzwolenie tego imienia przyszło mi z łatwością, niosąc ze sobą bliżej
nieokreśloną mieszankę mniej lub bardziej pozytywnych emocji. Uczucia było
dobre, zwłaszcza takie, które sprawiały, że czułam się niemal żywa, chociaż nie
sądziłam, że będę w stanie przypomnieć sobie, co to tak naprawdę oznacza. W pierwszym
odruch zapragnęłam całą sobą uczepić się tego jednego bodźce, w nadziei,
że uparte walczenie o przywołane większej ilości wspomnień okaże się skuteczne,
ale momentalnie zrezygnowałam, kiedy do głosu na powrót doszła panika. Nie, nie
tak… Musiałam być ostrożna, zwłaszcza teraz, kiedy podświadomie czułam, że
balansuję na krawędzi czegoś nieopisanego, a błąd może mnie kosztować
naprawdę wiele, o ile nie wszystko. W każdej chwili mogłam się cofnąć
w tył – do pustki – a to zdecydowanie nie chodziło w grę; coś
podpowiadało mi, że wtedy nie pozostałabym tam na długo, a konsekwencje
byłyby o wiele zbyt poważne, bym mogła sobie na nie ot tak pozwolić.
Spokojnie…
Po prostu bądź spokojna, pomyślałam, chociaż daleko było mi do takiego stanu.
Nie miałam pojęcia, czy w toku rozumowania był jakikolwiek sens, ale nie
zamierzałam się nad tym zastanawiać, zwłaszcza w takiej sytuacji. I tak
nie miałam większego wyboru, a w ostatnim czasie zbyt długo trwałam w zawieszeniu,
żeby pozwolić sobie na dalszą bierność. Bez wątpienia tak byłoby prościej, ale
już dawno utwierdziłam się w przekonaniu, że to miejsce i stan nie
było w najmniejszym nawet stopniu dobrze dla mnie.
Przestałam
walczyć, ale wciąż pozostawałam przytomna, co uznałam za dobry znak. Bałam się
popełnić błąd, podświadomie wyczekując znajomego otępienia oraz związanego z nim
poczucia zanikania, jednak nic podobnego nie miało miejsca. W najgorszym
wypadku mogłam raz jeszcze obudzić się na nierzeczywistej plaży, co w gruncie
rzeczy wydawało się o wiele lepszą perspektywą. W tamtej chwili
dosłownie wszystko jawiło mi się jako bezpieczniejsze i bardziej
atrakcyjne od nicości, nawet jeśli miałoby być wyłącznie wytworem mojej
wyobraźni.
Dokładnie
tak, jak plaża – ta sama od której wszystko się zaczęło… i której dopiero
co nie potrafiłam sobie przypomnieć.
Mogłabym
przysiąc, że kiedy to do mnie dotarło, serce jak na zawołanie zaczęło bić mi
szybciej, chociaż właśnie ten dźwięk mógł być wytworem mojej wyobraźni. Przez
ułamek sekundy miałam wręcz wrażenie, że je czuję, choć zarówno jego rytm, jaki
i sama świadomość tego, że mogło gdzieś tak być, wydawały się bardzo
odległe i jakby nierzeczywiste. Ale były, a ja czułam się zbyt
zdeterminowana, żeby wybrzydzać i zadręczać się myśleniem nad tym, czy
moje myśli miały jakikolwiek sens.
Usiłowałam
po prostu trwać, pozwalając swobodnie krążyć nielicznym bodźcom oraz temu, co
podsuwał mi umysł. Już nie walczyłam o to, żeby jakkolwiek starać się
uporządkować chaos, w zamian w pewnym sensie czekając na to, aż ten
postanowi mnie wyręczać. Niemalże z obojętnością i spokojem
przyswajałam sobie mniej lub bardziej istotne kwestie – czasami drobiazgi, jak
chociażby to, że zaczęło być mi zimno, a czasami emocje, a zwłaszcza
tęsknota, która pojawiała się za każdym razem, w którym wracało do mnie to
jedno, jedyne imię.
Demetri…
Byłam
pewna, że znaczył dla mnie bardzo wiele, choć to wydawało się sporym
niedopowiedzeniem w obliczu tego, co czułam. Jego imię niosło ze sobą
zarówno euforię, jak i ból, a ja nie miałam pewności, które z tych
uczuć tak naprawdę dominowała. Jakaś część mnie była poruszona, a w ułamek
sekundy później odniosłam wrażenie, że wszechogarniająca ciemność wciąż się
zmienia, przesycona emocjami, których tak bardzo brakowało mi przez cały ten
czas. Nie potrafiłam stwierdzić, co tak naprawdę czułam w związku z takim
stanem rzeczy, jednak nie chciałam się nad tym zastanawiać. Na moment zamarłam,
wręcz łaknąć czegokolwiek, co mogłoby przybliżyć mnie do prawdziwego świata –
do życia, które tak bardzo chciałam sobie przypomnieć. Demetri musiał być jego
częścią, a ja z każdą kolejną sekundą nabierałam pewności, że znaczył
dla mnie dużo więcej, aniżeli mogłabym podejrzewać.
Nie jestem
pewna, w którym momencie tak naprawdę zaczęłam czuć. Było to dla mnie
zaskoczeniem, tym bardziej, że w grę nie wchodziły już po prostu odległe
uczucia – cienie z przeszłości, które majaczyły gdzieś na granicy mojej
świadomości – ale coś o wiele bardziej prawdziwego. Przez ułamek sekundy
gotowa byłam przysiąc, że nie tylko jestem,
ale na dodatek w końcu mogę dosięgnąć własnego ciała. Niemalże czułam
dotyk lodowatych dłoni, które powoli przesunęły się wzdłuż mojej talii,
ostatecznie lądując na biodrach. Wciąż nie odbierałam niczego aż do tego
stopnia intensywnie, a jednak w tamtej chwili… Całą sobą chłonęłam
czyjąś bliskość, choć przez moment czując się naprawdę bezpiecznie.
Jaskrawe
wspomnienie pojawiło się nagle, a ja uświadomiłam sobie, że zarówno ono,
jak i wszystkie inne pożądane przeze mnie obrazy, tak naprawdę od samego
początku były na wyciągnięcie ręki. To był mój umysł i tylko ja mogłam go
kontrolować, co zamierzałam w końcu uczynić. Nie miałam pojęcia, jakim
cudem w ogóle mogłam zapomnieć – dać złapać się w pułapkę, którą w pewnym
sensie zgotowałam… samej sobie. W ułamku sekundy stało się jasne, a ja
poddałam się temu niemalże z ulgą, czując się trochę tak, jakbym po długim
okresie błądzenia w ciemności w końcu znalazła jakże upragnione
źródło światła.
Przypomniałam
sobie wszystko, chwytając się zwłaszcza tych najistotniejszych dla mnie chwil –
wszystkich związanych z nim.
Powrócił do mnie każdy pocałunek, dotyk i pieszczota, a ja przez
kilka cudownych chwil mogłam przeżywać je na nowo. Doświadczenie okazało się
cudowne, chociaż jednocześnie wprawiło mnie w konsternację, której w żaden
sposób nie byłam w stanie wytłumaczyć. Zwłaszcza w chwili, w której
ponad wszystko inne wysunęło się wspomnienie tego, co miało miejsce w celi,
przez krótką chwilę znów zwątpiłam w to, czy oby na pewno chciałam się
budzić. To, czego doświadczałam, było cudowne, a walczenie z czymś,
co przynosiło mi ukojenie, nie miało dla mnie najmniejszego nawet sensu.
Kolejne
wspomnienie pojawiały się i wycofywały, co skojarzyło mi się z falami
morza, które naprzemiennie to obmywały brzeg, to znów się wycofywały. Poddawałam
się temu bez protestów, próbując odzyskać wewnętrzną równowagę, choć to wcale
nie było takie trudne. Im więcej sobie przypominałam, tym bardziej bolało, a ja
coraz bardziej się bałam. Zwłaszcza wydarzenia z Volterry okazały się
zgubne, bo sama nie miałam pewna dokąd to wszystko zmieniało. Od chwili, w której
Kajusz wyciągnął mnie z tamtej celi, a Demetri pozostał sam na sam z Marcusem,
towarzyszył mi przede wszystkim strach, którego w żaden sposób nie byłam w stanie
opanować. W porównaniu z tą niepewnością i świadomością tego, że
wszystko było nie tak, nawet wspomnienie każdego z zadawanych mi ciosów
nie robiło na mnie najmniejszego nawet wrażenia. Wiedziałam, że wydarzyło się
coś niedobrego, tym bardziej, że dotychczas chroniąca mój umysł otoczka
zapomnienia zniknęła, a ja w przesadnie wręcz wyraźny sposób musiałam
w końcu zmierzyć się z tym, co miało miejsce.
Nie od razu
zorientowałam się, że do wspomnień dołączyły również jak najbardziej prawdziwe
bodźce – nie ich odległe cienie, które mogłabym wyłowić z pamięci, a to
coś o wiele bardziej prawdziwszego. Sama nie byłam pewna, czego tak
naprawdę powinnam się spodziewać, jednak nie od razu uprzytomniłam sobie, że
leżę na czymś miękkim. W tamtej chwili przeszło mi przez myśl, że to nie
ma sensu, skoro ostatnim, co zarejestrował mój umysł zanim ostatecznie popadłam
w otępienie, były podziemia – chłodne, wilgotne i absolutnie
niekomfortowe. Pamiętałam, że leżałam na posadzce, walcząc o zachowanie
przytomności, aż do momentu, w którym doszły mnie ciche kroki kogoś, kto...
Nie wiedziałam, ale pewna, że ktoś mi towarzyszył.
I ten głos…
Słyszałam głos, który…
Ocknęłam
się gwałtownie, nie mając najmniejszej nawet kontroli nad tym, co wyczyniało
moje ciało. Wyrwał mi się cichy jęk, a w głowie jak na zawołanie
zawirowało, kiedy zdecydowanie zbyt szybko poderwałam się do pozycji siedzącej.
Nagła świadomość tego, że jednak byłam materialna, oszołomiła mnie bardziej niż
cokolwiek innego, a ja zamarłam w bezruchu, oddychając spazmatycznie i bezwiednie
wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Obraz zamazywał mi się przed oczami, a ja
instynktownie zacisnęłam powieki, bo choć w miejscu, w którym się znajdowałam,
panował przyjemny półmrok, dla moich przywykłych do ciemności tęczówek
jakiekolwiek zewnętrzne bodźce okazały się prawdziwym szokiem. Czułam, że serce
w zawrotnym tempie trzepoce mi się w piersi, waląc tak szybko i nieregularnie,
że ledwo byłam w stanie złapać oddech. Palce bezwiednie zacisnęłam na
czymś miękkim, co musiało mnie okrywać, chociaż przez gwałtowny ruch
najzwyczajniej w świecie zdołałam to siebie strząsnąć.
Coś
poruszyło się po mojej lewej stronie, a przynajmniej tak podpowiedział mi
instynkt. Zanim zdążyłam zastanowić się nad tym, co robię, na oślep rzuciłam
się przed siebie, gotowa zaatakować potencjalnego przeciwnika. Byłam rozbita i spanikowana,
a nadmiar bodźców i emocji sprawiał, że sama nie byłam już pewna, jak
tak naprawdę powinnam się zachować. Chciałam się bronić, zbyt przerażona myślą o tym,
że jakimś cudem mogłabym wrócić do poprzedniego stanu – do pustki, która w każdej
chwili mogła mnie pochłonąć. Nie mogłam na to pozwolić, niezależnie od
możliwych konsekwencji gotowa kurczowo trzymać się rzeczywistości, nawet jeśli…
Czyjeś
dłonie zacisnęły się wokół moich nadgarstków, bez większego trudu mnie
unieruchamiając. Szarpnęłam się, a przynajmniej próbowałam, prawda jednak
była taka, że byłam o wiele słabsza niż mogłabym sądzić. Miałam wrażenie,
że moje ciało waży tonę, a jedynym, co tak naprawdę utrzymywało mnie w pionie,
była krążąca w moich żyłach adrenalina. Serce biło mi tak szybko i mocno,
jakby chciało połamać mi żebra, w gardle zaś czułam nieprzyjemny ucisk,
jednak nawet to nie było w stanie powstrzymać mnie przed niekontrolowanym
krzykiem. Brzmienie własnego głosu mnie zaskoczył, ale nie miałam okazji się na
nim skoncentrować, bo w tym samym momencie doszedł mnie jeszcze jeden
dźwięk.
– Nessie…
Nessie, kochanie, cii… – usłyszałam tuż przy uchu. Nie od razu pojęłam do kogo
należał sopran, jednak tych kilka słów i tak wystarczyło, żeby moje
mięśnie momentalnie się rozluźniły. Zamarłam w bezruchu, pozwalając żeby
lodowate ramiona owinęły się wokół mnie, kiedy siedząca przy mnie kobieta
stanowczo przygarnęła mnie do siebie. Jak na zawołanie otoczył mnie słodki
zapach, a ja mimo ogólnego roztrzęsienia poczułam się naprawdę bezpieczna.
– Już dobrze… Dobry Boże, obudziłaś się – odezwała się ponownie moja opiekunka,
a ja w końcu zrozumiałam.
– Mama? –
nie tyle wyszeptałam, co wręcz wychrypiałam, głosem tak zniekształconym przez
zmęczenie i słabość, że ledwo byłam w stanie się zrozumieć.
Z wrażenia
aż otworzyłam oczy, tym razem zmuszając się do tego, żeby na powrót ich nie
zamykać. Bella trzymała mnie w swoich objęciach, raz po raz przeczesując palcami
moje loki i za wszelką cenę usiłując mnie uspokoić. Jej obecność miała w sobie
coś kojącego, a ja z wolna zaczęłam się uspokajać, w pewnym
momencie dochodząc do wniosku, że nawet gdybym chciała dalej się rzucać, to i tak
nie miałam na to siły. Skupiałam się przede wszystkim na oddychaniu oraz na
tym, że otaczały mnie znajome ramiona, a mama spoglądała na mnie łagodnie,
zachowując się tak, jakby wszystko było po staremu. Kiedy niepewnie zadarłam
głowę, a nasze spojrzenia się spotkały, poczułam, że wszystko wróciło na
swoje miejsce – że doskonale wiedziała, kogo w ramionach, pamiętała mnie i…
Chyba w tamtej
chwili ostatecznie coś we mnie pękło, a ja chcąc nie chcąc się popłakałam.
Łzy napłynęły mi do oczu, jednak nawet nie próbowałam ich powstrzymywać. W zamian
mocniej wtulając się w moja rodzicielkę, chociaż może lepszym określeniem
byłoby to, że najzwyczajniej w świecie na niej „wisiałam”. Nie byłam
pewna, w którym momencie to objęcia mamy stały się dla mnie warunkiem
tego, że jednak mogłabym utrzymać się w pionie, a jednak tak było, a ja
całą sobą chłonęłam jej bliskość, choć przez krótką chwilę pragnąc poczuć się
bezpiecznie.
– Jesteś
tutaj… – wyszeptałam pod wpływem impulsu. – Ja nie… Nic nie pamiętam –
poskarżyłam jej się. Dziwnie było tak po prostu formułować swoje myśli i wypowiadać
je na głos, skoro dopiero co wszystkim, co tak naprawdę miałam, była ciemność i wnętrze
mojego własnego umysłu. – Nie wiem, co…
– Cii… –
przerwała mi po raz kolejny. To nie było trudne, bo i tak ledwo łapałam
oddech, sama nie potrafiąc określić, co tak naprawdę chciałam jej powiedzieć. –
Za chwileczkę. Najważniejsze, że ty… – Urwała, po czym delikatnie acz stanowczo
ujęła mnie pod ramię, próbując nakłonić do tego, żeby się położyła. – Już
dobrze… Carlisle! – dodała po chwili, tylko nieznacznie podnosząc głos; jeśli
faktycznie było w pobliżu, musiał ją usłyszeć.
Nawet
gdybym chciała protestować, pewnie i tak nie znalazłabym w sobie dość
siły. Chcąc nie chcąc opadłam na materac, jednak udało mi się zacisnął palce
wokół dłoni mamy. Dla pewności ścisnęłam ją mocno, nie chcąc ryzykować, że
właśnie teraz mogłaby mnie zostawić, choć nic nie wskazywało na to, żeby mogła
mieć taki właśnie zamiar. Właściwie nie odrywała ode mnie wzroku, a kiedy
tylko jej usłuchałam, natychmiast nachyliła się nade mną, wyciągając wolną rękę
w stronę mojego policzka. Jej palce były zimne, ale dotyk kojący, co w samo
w sobie odebrałam jako coś pozytywnego, choć w swoich stanie skłonna
byłam uznać cokolwiek, co tylko zapewniłoby mi choć częściowe bezpieczeństwo.
Wciąż oszołomiona,
powiodłam wzrokiem dookoła, próbując jakkolwiek zebrać myśli i zrozumieć,
co tak naprawdę działo się wokół mnie. Leżałam na łóżku w sypialni, którą momentalnie
udało mi się zidentyfikować jako tą, którą zajmowałam w domu Cullenów w Seattle,
kiedy udało mi się odszukać przynajmniej część moich bliskich. To mnie
zdezorientowało, tym bardziej, że moje ostatnie wspomnienia opiewały wokół
wydarzeń z Volterry. W tamtej chwili po raz kolejny poczułam silny
niepokój i dezorientację, ale choć na usta cisnęły mi się dziesiątki
pytań, nie byłam w stanie zadecydować, które z nich powinnam zadać
mamie w pierwszej kolejności.
Usłyszałam
szybkie kroki, a chwilę później drzwi do pokoju otworzył się gwałtownie.
Widok dziadka mnie nie zaskoczył, jednak to nie Carlisle wtargnął do pokoju
jako pierwszy – a już na pewno to nie on błyskawicznie przemknął przez
pokój, by w następnej sekundzie wyminąć Bellę i dosłownie się na mnie
rzucić.
– Zabiję
cię! Przysięgam, że za kolejny taki numer osobiście cię zatłukę! – oznajmiła
Hannah, wyrzucając z siebie słowa tak szybko, że ledwo byłam w stanie
ją zrozumieć.
Pachniała
słodko i znajomo, ja zaś bez chwili wahania otoczyłam ją ramionami,
obojętna na to, że moja przyjaciółka właśnie była na dobrej drodze do tego,
żeby połamać mi żebra. Czułam, że zaczyna brakować mi tchu, ale ani myślałam o tym,
żeby jakkolwiek z tego powodu narzekać, w pełni skoncentrowana na
tym, że wampirzyca była tak rozemocjonowana, że chyba jedynie cudem na moich
oczach nie rozdwoiła się, by stanąć obok.
– Hannah… –
wyrzuciłam z siebie nieco zdławionym tonem.
Otworzyłam
usta, chcąc dodać coś jeszcze, co swoją drogą mogło okazać się dość
problematyczne, skoro dziewczyna właściwie na mnie leżała. Jej jasne loczki
musnęły mój policzek, co również wydało mi się niezwykle przyjemne.
– Zejdź z niej,
desperatko, bo całe to nasze poświęcenie będzie nic niewarte! – ubiegł mnie
Felix.
Rozpoznanie
jego głosu przyszło mi z łatwością, co chyba znaczyło, że szok powoli
mijał, a ja zaczynałam dochodzić do siebie, jednak nie miałam pewności.
Swoją drogą, on również brzmiał na wytrąconego z równowagi, zupełnie jakby
doświadczał czegoś, czego absolutnie się nie spodziewał.
Hannah
prychnęła, ale – na całe szczęście – pośpiesznie się zreflektowała. Gwałtownie
nabrałam powietrza do płuc, nie odrywając od wampirzycy wzroku, kiedy usiadła u mojego
boku. Zauważyłam, że podrygiwała niespokojnie, zachowując się tak, jakby siedziała
na szpilkach, co w jej przypadku nie było niczym nowym, ale i tak
mnie dezorientowało.
– Nie
przejmuj się nim, Nessie – doradziła mi ze spokojem. Felix warknął, ale z premedytacją
zignorowała jego reakcję, przenosząc krwistoczerwone tęczówki na mnie. – Jak ty
się czujesz? Myślałam, że oszaleję, kiedy… O mój Boże, jednak zadziałało! –
wyrzuciła z siebie na wydechu, a ja odniosłam dziwne wrażenie, że jej
oczy są wręcz podejrzanie suche.
– Tak po
prawdzie… – Gwałtownie urwałam, kiedy do głowy przyszła mi dość istotna myśl.
Skoro Felix i Hannah tutaj byli… – Gdzie on jest, Hannah? Gdzie jest Demetri?
– wypaliłam bez chwili zastanowienia.
Po moich
słowach zapanowała nieprzenikniona wręcz cisza, aż zaczęłam poważnie martwić
się o to, że jednak się pomyliłam i wcale nie udało mi się obudzić.
To mogła być kolejna sztuczka, prowadząca do zadania mi szczególnego rodzaju
bólu, gdyby nagle okazało się, że otaczająca mnie rzeczywistość ponownie
miałaby się rozpaść. Gdyby do tego doszło, nie byłabym w stanie tego
znieść – nie po raz kolejny, tym bardziej teraz, kiedy udało mi się odzyskać
nadzieję. Odebranie mi jej po raz kolejny…
Przez kilka
następnych sekund nikt się nie odzywał, a ja byłam bliska tego, żeby
zacząć krzyczeć z frustracji. Powiedzcie
coś, do cholery!, pomyślałam, jednak nie odezwałam się nawet słowem,
niezdolna do wydobycia z siebie głosu. Nie rozumiałam, dlaczego musieli
mnie tak dręczyć, tym bardziej teraz, kiedy od odpowiedzi na to jedno pytanie
mogło zależeć wszystko. W głowie miałam pustkę, a jedynym, czego tak
naprawdę pragnęłam, było zrozumienie – a potem upewnienie się, że wszystko
w istocie było dobrze.
Musiało
być, ale…
– W porządku,
Nessie – odezwał się cicho dziadek, jako pierwszy decydując się przerwać
panującą ciszę. Hannah i mama odsunęły się, kiedy podszedł bliżej, by móc
się nade mną nachylić. Przyglądał mi się z uwagą, a jego złociste
tęczówki wydawały się przeszywać mnie na wskroś, tym samym sprawiając, że poczułam
się naprawdę nieswojo. – Za chwilę porozmawiamy, ale lepiej powiedz mi, jak się
czujesz. Byłaś… bardzo chora – dodał i choć jego głos brzmiał pozornie
normalnie, dzięki wyostrzonym zmysłom byłam w stanie wychwycić króciutką
chwilę wahania w jego wypowiedzi.
– Chora? –
powtórzyłam z powątpiewaniem. Myślami wciąż byłam przy Demetrim, jednak
uwaga doktora choć na moment była w stanie odwieść mnie od dalszego
drążenia tematu. – Nie jestem człowiekiem, zwłaszcza po tym, jak Kajusz… –
Urwałam i spojrzałam wymownie na Carlisle’a, wierząc w to, że
doskonale rozumiał do czego dążyłam.
– To
bardziej skomplikowane – przyznał niechętnie. – Wytłumaczę ci wszystko, kiedy
tylko dojdziesz do siebie – dodał łagodnie, wyciągając rękę, by odgarnąć mi
włosy z twarzy; byłam pewna, że na ułamek sekundy dłużej zatrzymał dłoń na
moim policzku, żeby móc upewnić się, iż nie mam gorączki.
Zniosłam to
cierpliwie, wciąż senna i świadoma wciąż towarzyszącego mi osłabienia.
Kręciło mi się w głowie, a prawda była taka, że miałam ochotę zamknąć
oczy, ale bałam się to zrobić. Sen jawił mi się jako coś niepożądanego i niebezpiecznego,
co zdecydowanie nie powinno mieć w moim przypadku racji bytu. W głowie
wciąż miałam niepokojącą myśl o tym, że gdybym jednak zasnęła, mogłabym
więcej się nie obudzić, a to…
Zadrżałam
mimowolnie, co oczywiście nie uszło uwadze pozostałych. Carlisle rzucił mi
kolejne, przenikliwe spojrzenie, wyraźnie zaniepokojony.
– Zimno ci?
Potrząsnęłam
głową.
– Boję się –
oznajmiłam wprost. – Wiem, że czegoś mi nie mówicie – dodałam z naciskiem,
mimo wszystko spodziewając się tego, że mogliby zaprotestować.
Nic
bardziej mylnego. W zamian zapanowała kolejna chwila ciszy, która
oszołomiła mnie bardziej niż cokolwiek innego, bo to było tak, jakby
przyznawali się do wszystkiego.
Coraz
bardziej niespokojna, spróbowałam się podnieść, co ostatecznie nakłoniło do
reakcji mamę, której dłoń jak na zawołanie zacisnęła się na swoim ramieniu.
Dzięki obecności Hanny nareszcie rozumiałam, dlaczego zdawała sobie sprawę z tego,
co się wydarzyło, poza tym nabrałam pewności, że gdzieś w pobliżu musi być
również tata. Chciałam go zobaczyć – najlepiej upewnić się, że oni wszyscy byli
sami – ale nie potrafiłam się na to zdobyć. W tamtej chwili moje myśli w niekontrolowany
sposób uciekały do kogoś zupełnie innego, a ja nie byłam w stanie tak
po prostu przyjąć do wiadomości tego, że właśnie On nie przybiegł do mnie w pierwszej
kolejności.
– Jesteśmy w Seattle,
prawda? – zapytałam, bo ta jedna kwestia była dla mnie oczywista. Powiodłam
wzrokiem dookoła, ostateczne zatrzymując wzrok na Hannie i Felixie. – Jak
długo?
– W zasadzie…
– zaczął jako pierwszy wampir, jednak nie zamierzałam czekać na to, aż zdecydowałby
się uraczyć mnie jakąkolwiek wymijającą odpowiedzią.
– Felix! – warknęłam
naglącym tonem.
Wywrócił
oczami.
– Dwa
tygodnie – oznajmił wprost, po czym wyrzucił obie ręce ku górze w poddańczym
geście. – Nie patrzcie tak na mnie. Nie jest głupia przecież – rzucił w ramach
usprawiedliwienia, jednak nawet nie byłam w stanie skoncentrować się na
jego słowach.
– Dwa tygodnie… – powtórzyłam bezgłośnie,
zamierając w bezruchu i czując się trochę tak, jakby ktoś zdzielił
mnie czymś ciężkim po głowie.
– Ponad –
uściślił. W tamtej chwili ostatecznie doszłam do wniosku, że tego
wszystkiego jest dla mnie o wiele za dużo.
Na ułamek
sekundy przymknęłam oczy, dziwnie odrętwiała i tak oszołomiona, jak chyba
nigdy dotąd. Początkowo miałam wątpliwości co do tego, co tak naprawdę
pamiętałam, a co było wytworem mojej wyobraźni, jednak w tamtej
chwili… Wspomnienia z Volterry raz po raz wracały, a ja nie
potrafiłam zmusić się do ich ignorowania. Cokolwiek się wydarzyło, musiało być
prawdziwe, a już na pewno było szokujące dla mnie, co zresztą nie wydawało
mi się niczym dziwnym. Lęk, który odczuwałam, coraz bardziej się nasilał,
jednak to było niczym w porównaniu z frustracją, którą nagle
poczułam, a która wiązała się z tym, że mogłabym być nieprzytomna
przez tak długi okres czasu.
Dlaczego?
Nie miałam pojęcia, a urywki, które majaczyły gdzieś w mojej pamięci,
w najmniejszym nawet stopniu nie pozwalały mi skoncentrować się na
kwestiach, które w choć niewielkim stopniu wydawały mi się istotne.
Pamiętałam spotkanie z Aro… moment w którym Corin wprowadziła mnie do
zamku… Kajusza i Jane i…
I
pamiętałam Jego – każdy z tych możliwych momentów, które mogły świadczyć o mojej
niewyobrażalnej wręcz głupocie, ale nie potrafiłam zmusić się do żałowania którejkolwiek
z podjętych pod wpływem emocji decyzji. Wszystkie te chwile były dla mnie
ważne, skoro mogłam do niego dotrzeć, niejako dopełniając obietnicy, którą
złożyłam, kiedy wraz z Hanną i Felixem uciekaliśmy z Volterry po
tym nieszczęsnym balu bożonarodzeniowym. I tym razem coś musiało się
wydarzy, ale…
– Zrobiłam
to – powiedziałam z naciskiem, nie chcąc nawet słyszeć o tym, że
mogłoby być inaczej. – To, co wydarzyło się w Volterze…
– Tak. A my
omal nie dostaliśmy zawału – wtrąciła Hannah. – Zdajesz sobie sprawę z tego,
że wprawić w taki stan wampira to czyste szaleństwo? – dodała, jednak
puściłam jej pytanie mimo uszu.
– Co tam
się stało? – nie tyle zapytałam, co wręcz zażądałam wyjaśnień.
Znowu
zapanowała cisza, ale tym razem byłam na nią przygotowana. Chociaż byłam
wykończona i mocno zdezorientowana, co dodatkowo potęgowało senność, byłam
gotowa dać się nawet wykończyć, byleby tylko poznać odpowiedzi na dręczące mnie
pytania. Jeśli ktoś miał prawo wiedzieć, to na pewno ja, tym bardziej, że wszystko
sprowadzało się do tego, co sama spowodowałam. Nie chciałam się obwiniać, raz
po raz powtarzając sobie, że teraz to i tak nie miało znaczenia, jednak
mimo wszystko… To pragnienie było o wiele silniejsze ode mnie.
Nerwowo zacisnęłam
dłonie w pięści, zaledwie na ułamek sekundy, bo mięśnie mimo wszystko
odmawiały mi posłuszeństwa. Mogłam tylko zgadywać jaki miałam wyraz twarz, ale
coś w mojej postawie musiało wzbudzać wątpliwości, bo bliscy spojrzeli na
mnie niemalże z rezygnacją.
–
Znaleźliśmy z Felixem Alice i Jaspera, tak jak było w planach.
Oczywiście wszystko się skomplikowało, bo na miejscu dowiedzieliśmy się, że
pewna uparta osoba zniknęła bez słowa wyjaśnienia – Hannah rzuciła mi wymowne
spojrzenie – ale jak możesz zauważyć, wszyscy wszystko pamiętają.
– To dobrze
– odetchnęłam. – Ale ja nie o to pytam, Hannah – dodałam, wyczuwając, że
próbowała krążyć, być może mając nadzieję na to, że jednak odpuszczę.
– Ty i Demetri…
– westchnęła.
Skinęłam
głową, spoglądając na nią wyczekująco. Kątem oka zauważyłam, że mama skrzywiła
się mimowolnie, ale na całe szczęście nie próbowała nakłaniać mojej
przyjaciółki do tego, żeby ta zamilkła.
– Kiedy
znaleźliśmy się w Volterze, byłaś nieprzytomna, Nessie – uświadomił mnie dziadek,
decydując się przejąć inicjatywę. Ostrożnie dobierał słowa, bez wątpienia
starannie je selekcjonując, ale usiłowałam nie zwracać na to uwagi. Byłam
pewna, że wyczułabym, gdyby którekolwiek z nich próbowało przemilczeć
którąkolwiek z istotnych kwestii. – Dotarliśmy na miejsce krótko po tobie.
Nie wiem, czy można określić to mianem szczęścia, ale szukając ciebie, udało
nam się trafić na Aro… Od tamtej chwili sprawa była już prosta, chociaż i tak
nie wierzę w to, że tak po prostu udało nam się wejść do twierdzy –
przyznał i wydał mi się przygnębiony.
No cóż,
znałam dziadka i dobrze wiedziałam, jakie było jego podejście do jakiejkolwiek
formy konfliktów. Zwłaszcza kwestia Volturi była dość wrażliwa po tym, co
wydarzyło się na krótko po moich narodzinach. Wiedziałam, co Carlisle sądził i jakiejkolwiek
formie konfliktu, chociaż kiedy chodziło o bezpieczeństwo najbliższych,
każde z nas było w stanie poświęcić naprawdę wiele do tego, żeby
tylko chronić siebie nawzajem. Tak czy inaczej, zdawałam sobie sprawę z tego,
że decyzja o ewentualnej współpracy z Aro była trudna, choć mnie
samej przyszła w niepokojąco naturalny wręcz sposób.
– Aro tego
chciał – przyznałam, po czym westchnęłam cicho. – Nie sądziłam, że zdecyduje się
aż tak szybko, chociaż… Najwyraźniej Rosa i Fiona się sprawdziły –
dodałam, zaś już i tak ciemniejsze niż zazwyczaj oczy dziadka stały się
jeszcze czarniejsze. – Co się stało? – zapytałam podejrzliwie.
– Chodzi o tę
dziewczynę – powiedziała z wahaniem mama. – O Rosę. Ona… – zaczęła i ku
mojej wielkiej irytacji zamilkła, wydając się mieć trudności z panowaniem
nad brzmieniem głosu.
– Rosa była
przy tobie, kiedy w końcu cię znaleźliśmy. – Carlisle obrzucił mnie
badawczym spojrzeniem. – Pamiętasz coś?
Chciałam
zaprzeczyć, ale nie od razu się na to zdecydowałam. „Nikt nie chce, żebyś się
obudziła” – przypomniałam sobie słowa, które wydawały się odbijać echem w moim
umyśle. To było ostatnie, co tak naprawdę pamiętałam, zanim ostatecznie
straciłam przytomność, a przynajmniej miałam wrażenie, że tych kilka słów
nie było wytworem mojej wyobraźni.
Poza tym
ten głos… bez wątpienia kobiecy i jakby znajomy…
– Nie –
powiedziałam cicho, ale nie zabrzmiało to tak pewne, jak mogłabym oczekiwać. –
Nie jestem pewna… A Rosa… – Zacisnęłam usta. – Wiem, że mnie nienawidziła.
Była wściekła, a przy pierwszej okazji próbowała mnie zabić, ale… Na
litość Boską, myślałam, że się opanowała! Próbowałam się jej tłumaczyć, poza
tym wydawało mi się, że Aro…
– Żadne z nas
nie miało kontroli nad Rosą, odkąd ona i Hannah wprowadziły nas do
twierdzy – oznajmił Felix, potrząsając z niedowierzaniem głową. –
Ostatnie tygodnie odchodziliśmy od zmysłów, próbując zrozumieć, co się z tobą
dzieje. Omal nam nie umarłaś, to raz. Dwa, ta desperatka podała ci coś… Sam nie
jestem pewien, jak naprawdę miało to działać, ale nie byłoby cię z nami,
gdybyśmy z Demem nie znaleźli lekarstwa.
– A trzy,
pomogła nam w tym Fiona. Felix jedynie robił za posłańca – wtrąciła
Hannah, jednak już właściwie jej nie słuchałam.
– Dem? –
zapytałam cicho.
Mój wzrok
momentalnie powędrował w stronę drzwi, zupełnie jakbym spodziewała się
zauważyć go w progu. Czy nie zdawał sobie sprawy z tego, że się
obudziłam? Jak to możliwe, że nie siedział przy mnie, skoro najpewniej udało mu
się uciec – po prostu musiał to zrobić! Nie wyobrażałam sobie tego, że mogłoby
spotkać go cośkolwiek złego, kiedy Kajusz wyciągnął mnie z celi, chociaż
jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, iż Marcus był zbyt
niebezpieczny, a dzięki swoim zdolnościom o wiele silniejszy od
tropiciela. Gdyby coś było nie tak, zorientowałabym się, a bliscy nie
byliby w stanie ukryć przede mną czegoś o tak wielkim znaczeniu.
Wszystko we
mnie aż rwało się do tego, żeby zejść na dół i w końcu go odnaleźć.
Nie miałam pojęcia, czy w ogóle byłabym w stanie wstać i ruszyć
się gdziekolwiek, ale nie dbałam o to, tak zdeterminowana, że w razie
potrzeby pewnie nawet byłabym zdolna do tego, żeby się czołgać.
– Nessie,
nie – usłyszałam spięty głos dziadka. Chwycił mnie za ramiona, ledwo tylko
spróbowałam się podnieść, najwyraźniej nie zamierzając wypuścić mnie z łóżka.
– Wciąż nie mamy pewności, jak działają leki, które dostałaś. Poza tym… Jego
tutaj nie ma, skarbie – dodał, a ja wyprostowałam się niczym struna,
czując się tak, jakby jak na zawołanie poradził mnie prąd.
– C-co takiego?
– wykrztusiłam na wydechu. Serce zabiło mi szybciej, ja zaś poczułam, że jestem
bliska paniki. – Ale powiedzieliście, że…
Felix
westchnął.
– Że razem szukaliśmy
lekarstwa. Ja jestem tutaj przejazdem, że tak się wyrażę – wyjaśnił i zawahał
się na moment. – Nie ma nic za darmo. To, że w ogóle mogłem wrócić i przynieść
te cholerne leki to już i tak cud. Dem i pozostała dwójka zostali, bo
mamy do spłacenia cenę, a ja…
– Za dużo
gadasz, Felutek! – fuknęła na niego Hannah, jednak już i tak było za
późno.
Czując się
trochę tak, jakbym poruszała się trochę jak w transie, ostrożnie
usadowiłam się na łóżku. Moje spojrzenie jak na zawołanie powędrowało w stronę
dwójki moich przyjaciół, ja zaś udałam, że nie dostrzegam skonsternowanych
wyrazów twarzy obserwujących nas Belli i Carlisle’a.
– Jaka
znowu cena? – zapytałam gniewnie. – I jaka… Jaka reszta? Tylko bez
kręcenia, bo nie ręczę za siebie.
– Och, już
jej lepiej – mruknął pod nosem Felix, ale nie wydawał się z tego powodu
zadowolony. – Cóż, w zasadzie… – zaczął, jednak nie miał okazji do tego,
żeby mi odpowiedzieć.
W tamtej
chwili – zupełnie jakby mnie na złość – panującą ciszę przerwał dzwonek
telefonu. Felix natychmiast wyciągnął komórkę, a po jego twarzy poznałam,
że mu ulżyło… aż do momentu w którym nie spojrzał na wyświetlacz.
Niewiele
myśląc, nachyliłam się w jego stronę i władczym tonem wyciągnęłam
rękę.
– Daj mi to
– zażądałam.
Już
wiedziałam kto dzwoni.
Podobno pechowa trzynastka, jednak nie dla mnie... Aż dziw, że udało mi się dodać rozdział w tym tygodniu. Weny mi nie brakuje, a wręcz mam jej w nadmiarze, jednak ta (oraz pewna osóbka, chociaż do tego akurat nie potrzebuję szczególnej motywacji) uparcie wysyła mnie do pisania „Zagubionych w czasie”. Nie żebym miała coś przeciwko, aczkolwiek... Niemniej udało mi się i jestem z tego rozdziału bardzo zadowolona. Nessie się obudziła, a ja przyznam, że mi ulżyło, bo teraz mogę skupić się na ostatecznym wątku tej księgi.Dziękuję za wszystkie komentarze, a przy okazji witam nową czytelniczkę... Albo czytelników, o ile pojawił się ktoś, kto jeszcze do tej pory nie komentował. Cieszy mnie to, że wciąż nowe osoby interesują się tym, co piszę.
Nessa.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz