Renesmee
W milczeniu wpatrywałam
się w siedzące na polanie dziecko. Sama nie byłam pewna, co w tamtej
chwili czułam, ale z jakiegoś powodu widok małej dziewczynki wprawił mnie
w równie wielkie zaskoczenie, co i sprawił, że momentalnie poczułam
nieopisaną wręcz ulgę. Wpatrywałam się w małą i po prostu czułam
spokój, zupełnie jakbym po długiej wędrówce i dniach wątpliwości, w końcu
dotarła do jakże upragnionego celu. To nie miało sensu, przynajmniej na
pierwszy rzut oka, a jednak naprawdę czułam się tak, jakby nareszcie
wszystko wróciło na swoje miejsce, a ja w końcu byłam tu, gdzie
powinnam być.
Zawahałam
się na moment, rozdarta między pragnieniem przerwania przenikliwej ciszy, a impulsywnym
doskoczeniem do dziewczynki przede mną i chwyceniem ją w ramiona.
Zwłaszcza to drugie pragnienie skutecznie wytrąciło mnie z równowagi, ale
zanim zdążyłam zastanowić się nad tym, skąd właściwie brała się ta i jej
podobne myśli, coś innego przykuło moją uwagę. Miałam wrażenie, że wychwyciłam
ruch gdzieś na granicy mojego pola widzenia, chociaż to równe dobrze mogło być
jedynie wytworem mojej wyobraźni. W tym dziwnym świecie, dziwnie oderwana
od rzeczywistości i nawet nie mając pojęcia, kim tak naprawdę jestem, sama
już nie wierzyłam sobie, ale również swoim zmysłom, zbyt zagubiona i pełna
wątpliwości, by ostatecznie zdobyć się na podjęcie jakiejkolwiek decyzji.
Zadrżałam
mimowolnie, ogarnięta nagłym niepokojem. Sama nie byłam pewna, skąd brały się
te dziwne, skrajne wszakże uczucia, a jednak radość, strach i podekscytowanie
mieszały się ze sobą, coraz bardziej intensywne i do tego stopnia
niepojęte, że sama już nie miałam pewności, co tak naprawdę powinnam czuć.
Chociaż ciepło i wyjątkowy wygląd polany powinny być dla mnie równie
kojące, co i obecność tak uroczego stworzenia, jak moja mała towarzyszka,
a jednak…
Dziewczynka
nagle podniosła się z kolan i otrzepawszy sukienkę, biegiem ruszyła w moją
stronę. Ruchy miała pełne gracji, chociaż na swój sposób śmieszne i w dziecięcym
stylu nieporadne. Trudno było mi stwierdzić, ile tak naprawdę musiała mieć lat,
ale obserwując ją byłam wyłącznie świadoma tego, że mała jest bardzo ładna, a jej
obecność sprawiała mi przyjemność. Słodki uśmiech, rumiana skóra i przyjemny
zapach jej krwi również mi odpowiadały, kiedy zaś dziewczynka znalazła się
wystarczająco blisko mnie, już machinalnie rozłożyłam ramiona, pozwalając żeby
wpadła mi w objęcia. Zaśmiała się cicho i w najzupełniej naturalnym
odruchu zarzuciła mi obie rączki na szyję, mocno do mnie przywierając i układając
główkę na moich piersiach. Jej ufność i zachowanie wręcz mnie poraziły,
wprawiając w niemałą zadumę, tym bardziej, że nie przypominałam sobie, bym
widziała ją kiedykolwiek wcześniej. Co prawda w swojej sytuacji nie mogłam
mieć pewności niczego, tym bardziej, że w głowie miałam pustkę, a moje
wspomnienia ograniczały się wyłącznie do przebudzenia na plaży, ale mimo
wszystko czułam… Och, czy gdyby była mi w jakikolwiek sposób bliska, nie
powinnam sobie czegoś przypomnieć?
Wciąż biłam
się z myślami, kiedy moja mała towarzyszka uniosła główkę, lśniącymi
oczkami spoglądając na mnie. Dopiero w tamtej chwili zwróciłam uwagę na
jej tęczówki, wręcz porażona ich kolorem, tym bardziej, że ten dla odmiany
wydał mi się aż nadto znajomy. Byłam pewna, że już kiedyś widziałam oczy barwy
mlecznej czekolady, chociaż za żadne skarby nie potrafiłam sobie przypomnieć
kiedy i u kogo. Wątpliwości coraz bardziej doprowadzały mnie do
szaleństwa, zresztą jak i świadomość tego, że powinnam znać odpowiedzi na
znamienitą większość dręczących mnie pytań, a jednak mimo upływu czasu i coraz
liczniejszych bodźców, które podsuwały mi zmysły, nadal nie potrafiłam
stwierdzić tego, co było dla mnie najważniejsze.
Mała nagle
wyprostowała się w moich ramionach i jak gdyby nigdy nic przyłożyła
pulchną rączkę do mojego policzka. W pierwszym odruchu pomyślałam, że
powinnam się odsunąć, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się, w zamian
nachylając w stronę dziewczynki i dodatkowo przykrywając jej dłoń
swoją. Skórę miała przyjemnie cieplutką i w rozkoszny sposób zarumienioną,
a serduszko w jej piersi trzepotało się tak rozpaczliwie, jakby ktoś
uwięził w jej wnętrzu jakiegoś niecierpliwego ptaka – małego koliberka,
który teraz za wszelką cenę pragnął wydostać się na zewnątrz.
Właśnie
wtedy poczułam wręcz nieopisaną radość, wręcz euforię. Jesteś!, wydawała się komunikować całą sobą dziewczynka, a do
mnie nagle dotarło, że właśnie odbieram jej emocje. Chociaż nie powiedziała
nawet słowa, ja po prostu wiedziałam, jak bardzo cieszyła się na mój widok i że
już od dłuższego czasu czekała na to, żebym ją znalazła. Taki stan rzeczy – ta
nagła więź i informacje, które jak gdyby nigdy nic zaczął przyswajać mój
dotychczas oszołomiony umysł – powinien był mnie zaniepokoić, a przynajmniej
zaskoczyć, a jednak przyjęłam tę dotychczas nieznaną umiejętność w tak
naturalny sposób, jak dotychczas akceptowałam bezwarunkowe odruchy mojego ciała
– bicie serca albo konieczność oddychania. Mój organizm wydawał się całym sobą
komunikować mi, że wszystko jest w porządku, a dziecko, które trzymam
w ramionach, jest mi tak bliskie, jak od samego początku być powinno.
–
Oczywiście, że jestem – wyszeptałam jej do ucha, nawet nie zastanawiając się
nad doborem słów. To również przyszło mi tak naturalnie, jakbym w przeszłości
doświadczała czegoś podobnego niejednokrotnie. Widziałam ją po raz pierwszy, a jednak
z chwilą, w której bardziej stanowczo przygarnęłam ją do siebie,
ostrożnie układając w swoich ramionach, momentalnie poczułam się tak,
jakbym nareszcie odzyskała utracony kawałek samej siebie. – Jestem…
Z czułością
przeczesałam jej ciemne włosy palcami. Jak na zawołanie wyrzuciłam z pamięci
wszystkie dotychczasowe wątpliwości, w zamian całą sobą koncentrując się
na wtulonej we mnie dziewczynce. Z lubością wdychałam słodki zapach jej
loczków, zachwycając się ich aksamitną miękkością i tym, jak lśniące i przyjemne
w dotyku się wydawały. Raz po raz zanurzałam w nich palce, opuszkami
muskając jej plecki albo przyłapując się na pragnieniu, by nachylić się w jej
stronę i delikatnie ucałować ją w czubek głowy. W zasadzie… sama
nie byłam pewna, dlaczego miałabym tego nie zrobić, dlatego ostatecznie
wyzbyłam się wszystkich wątpliwości i – wcześniej nieznacznie poluzowując
uścisk, by dać dziewczynce okazję do wycofania się – musnęłam wargami jej czółko,
całą sobą chłonąc przyjemność płynąca zarówno z jej bliskości, jak i samej
możliwości tego, że miałam ją przy sobie.
Cichy,
melodyjny i jak najbardziej znajomy mi już śmiech, stanowił
najcudowniejszą formę nagrody, jaką tylko mogłam sobie wyobrazić. Odetchnęłam
głęboko, mimo wszystko czując ulgę, że w żaden sposób jej do siebie nie
zraziłam, a wręcz doprowadziłam do tego, że sama z siebie wtuliła się
we mnie mocniej, wydając się lgnąć do mnie, jak do kogoś nie tylko znajomego,
ale przede wszystkim bardzo ważnego dla niej. Nie miałam wątpliwości, że czuła
się przy mnie bezpieczna, ufając mi w stopniu, którego nie rozumiałam i w których
chyba nawet ja sama nie potrafiłam zaufać sobie. Tuliłam ją do siebie i po
prostu niedowierzałam, że ktokolwiek, zwłaszcza ta mała istotka, mógłby
pokładać we mnie aż tak wielkie nadzieje. Niezależnie od wszystkiego, w tamtej
chwili w mojej głowie pojawiła się myśl, że musze ją chronić – koniecznie,
za wszelką cenę, nawet gdyby miało się to okazać ostatnim, co będę w stanie
zrobić w życiu.
– Nie dam
cię nikomu skrzywdzić – oznajmiłam z przekonaniem, chociaż sama nie byłam
pewna, dlaczego to mówiłam. Czułam, że poszczególne słowa są przeznaczone
przede wszystkim dla mnie, nie dla dziewczynki, ale i tak nabrałam
odrobinę pewności siebie, kiedy wypowiedziałam je na głos. – Obiecuję ci to,
moja… – Urwałam i zawahałam się na moment, uprzytomniając sobie, że nawet
nie znam imienia mojej małej towarzyszki.
No cóż,
teoretycznie nie powinno mnie to dziwić. Nie miałam nawet pojęcia, kim jestem i gdzie
się znajduję, więc irracjonalnym wydawało się, żebym ni z tego, ni z owego
przypomniała sobie imię dziecka, które – mogłabym przysiąc – widziałam po raz
pierwszy w życiu. Siedziałam, tuląc do siebie obcą dziewczynkę i myśląc
gorączkowo, zupełnie jakbym liczyła na nagłe olśnienie, chociaż w rzeczywistości
doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nic podobnego nie będzie miało
miejsca.
Raz jeszcze
spojrzałam na małą, ale ta zdążyła wygodnie ułożyć się w moich ramionach,
najwyraźniej zbyt zadowolona z życia, by przejmować się mało istotnymi
szczegółami. Uśmiechnęłam się delikatnie, wsłuchując się w miarowy oddech,
po którym wywnioskowałam, że mała najzwyczajniej w świecie ułożyła się do
snu. To było przyjemne, tak jak i świadomość, że naprawdę się mnie nie
bała, skoro z takim spokojem podchodziła nie tylko do mojej obecności, ale
i słów, które wypowiedziałam. Wiedziałam co prawda, że dzieci bywały
czasami aż nazbyt ufne, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że zachowanie
dziewczynki względem mnie, było czymś o wiele bardziej złożonym, aniżeli
odrobinę naiwny sposób obchodzenia się z obcymi. Nie miałam pewności, co
to tak naprawdę oznacza, ale wolałam się nad tym nie zastanawiać, zbytnio
przejęta cieplutkim ciałkiem w swoich ramionach i słodkich zapachem,
który wdychałam za każdym razem, kiedy nabierałam powietrza do płuc.
Jak mam do ciebie mówić, maleńka?,
pomyślałam, raz po raz w zamyśleniu przeczesując ciemne włosy palcami.
Nawet gdybym zadała to pytanie, kiedy mała się obudzi, wątpliwym było to, żeby
udzieliła mi odpowiedzi – wydawała mi się zbyt mała i drobna, by potrafić
mówić. To wydawało się zastanawiające, skoro z taką łatwością dotarła do
mnie, nie wspominając o tym, że ktokolwiek zostawił dziecko na całkowitym
pustkowiu, na dodatek na samym środku kwiecistej polany, ale z prawdę
mówiąc… Co takiego w tym dziwnym miejscu tak naprawdę było dla mnie
zrozumiałe?
Nie
wiedziałam, gdzie jestem. Nie wiedziałam kim
jestem. Jak w takim wypadku mogłabym oczekiwać, że nagle wydarzy się
coś, dzięki czemu całe to szaleństwo ot tak po prostu nabierze sensu?
Westchnęłam
cicho, po czym bardzo ostrożnie wzięłam dziewczynkę na ręce, by po chwili
ułożyć ją w taki sposób, że jej główka znalazła się na moich kolanach.
Uśmiechnęłam się, kiedy mała okręciła się w taki sposób, by zwinąć się w kłębek,
jednocześnie mocniej wtulając we mnie. Loczki częściowo opadły jej na twarz,
przysłaniając policzki i sprawiając, że maleńka wydawała mi się jeszcze
bardziej urokliwa niż do tej pory. Oddychała miarowo, obojętna na swoje
nietypowe położenie, zupełnie jakby na co dzień spotykała obce dziewczęta na
polanie pełnej kwiatów. Ta myśl wydała mi się irracjonalna, ale bynajmniej nie
dlatego, że mój umysł buntował się przed perspektywą porzucenia jakiegokolwiek
dziecka, zwłaszcza w takim wieku, ale przede wszystkim dlatego, że… Och,
to głupie, ale najzwyczajniej w świecie poczułam się zazdrosna.
Moja…
Energicznie
potrząsnęłam głową, próbując doprowadzić się do porządku. Nie pojmowałam tego,
co działo się ze mną i wokół mnie, ale to teraz nie miało znaczenia.
Musiałam obmyślić jakiś plan, zwłaszcza teraz, kiedy nie byłam sama, bo aż
nazbyt oczywistym wydawało się, że nie mogę tak po prostu zostawić dziecka, tym
bardziej, że w okolicy nie wyczuwałam żywej duszy. Czułam się za nią odpowiedzialna,
chociaż prawda była taka, że teraz nawet nie potrafiłam pomóc sobie, od chwili
przebudzenia na plaży bezskutecznie błąkając się po okolicy i goniąc za
wspomnieniami, które wciąż pozostawały gdzieś daleko poza moim zasięgiem.
Tak, głupia, warknęłam na siebie w duchu.
Jak chcesz się zaopiekować Lilią, skoro
nawet nie znasz swojego imienia i…
Zamarłam i wyprostowałam
się niczym struna, jeszcze bardziej zaskoczona. Lilia? Raz jeszcze spojrzałam
na promienną twarzyczkę wtulonego we mnie dziecka. Czy ja właśnie nadałam jej
imię? Na Boga, to nie było zwierzątko, które mogłam tak po prostu przygarnąć i nazwać
według uznania, ale z drugiej strony… Była tutaj sama, zresztą tak jak i ja.
Ufała mi, a ja miałam już serdecznie dość nazywania jej „dziewczynką”,
„dzieckiem”, czy jakkolwiek inaczej. Zważywszy na okoliczności i na
oszałamiającą biel kwiatów, które wydawały się otaczać nas ze wszystkich stron,
to imię wydawało mi się równie naturalne i doskonałe, co i piękno
uśmiechu, którym mała obdarzyła mnie, kiedy tylko pojawiłam się na polanie.
Zwłaszcza w białej sukience z burzą ciemnych loczków, wydawała mi się
piękna, dokładnie tak samo jak kwiaty, pośród których zobaczyłam ją po raz
pierwszy i które otaczały nad nadal, łagodnie wnosząc się ku przygrzewającemu
słońcu.
Białe
lilie…
Moja Lilia.
W przypływie
ciepła i podekscytowania, ostrożnie nachyliłam się nad śpiąca dziewczynką
i raz jeszcze pocałowałam ją w czoło, a po chwili wahania
również w policzek. Wpatrywałam się w nią z czułością, coraz
bardziej podekscytowana jej bliskością i myślami, które chodziły mi po
głowie. Tak więc… Lilia. Zamierzałam zwracać się do niej „Lilio”, o ile
oczywiście miało jej to odpowiadać. Nie byłam pewna, czy to przeczucie, czy
może to ja nade wszystko pragnęłam, by zaakceptowała taki stan rzeczy, ale
naprawdę czułam, że tak będzie dobrze – że Lilii się to spodoba, a ja…
Właśnie
wtedy coś się zmieniło.
Wciąż
siedziałam na polanie i to było dobre, chociaż nie byłam pewna, dlaczego
to miejsce wydawało mi się takie ważne. Problemem okazało się nagłe uczucie
niepokoju, które spłynęło na mnie bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, sprawiając,
że wyprostowałam się niczym struna i niespokojnie rozejrzałam dookoła.
Wysoka trawa kołysała się łagodnie, a słońce nadal przygrzewało, podsycając
wydawany przez kwiaty zapach i sprawiając, że bajeczne kolory kwiatów
wydawały mi się jeszcze bardziej żywe i zachwycające – zwłaszcza biel
lilii, która nagle skojarzyła mi się z niemal srebrzystym blaskiem
księżyca albo czymś równie pięknym. Dookoła panował spokój, a jedynymi
dźwiękami, których byłam świadoma, były oddechy moje i małej, bicie
naszych serc oraz łagodny szelest poruszanych wiatrem źdźbeł. Dziewczynka w moich
ramionach spała spokojnie, niczym niezaspokojona i tak ufna, że wydawało
mi się nieprawdopodobnym, by którąkolwiek z nas mogło spotkać coś
niedobrego.
A jednak
wciąż czułam niepokój, coraz silniejszy i trudniejszy do ignorowania,
niezależnie od tego, czego sama bym sobie nie zażyczyła.
Mocno
zaniepokojona, ostrożnie wsunęłam ręce pod plecki Lilii i spróbowałam
ułożyć ją w swoich ramionach inaczej, tak, by mieć lepszą kontrolę nad
śpiącym dzieckiem, ale jednocześnie nie ryzykować tego, że przypadkiem ją
obudzę. Jej bliskość miała w sobie coś kojącego, ale i tak kurczowo
przytuliłam ją do siebie, zupełnie jakbym bała się, że za moment jakaś
niewidzialna siła spróbuje odciągnąć mnie od małej albo wręcz przeciwnie – że
to właśnie ona zostanie wyrwana z moich objęć i w ten sposób stracę
ją bezpowrotnie. Sama myśl o tym mnie przerażała, wręcz paraliżując,
chociaż nawet dobrze nie znałam tego dziecka, mogąc cieszyć się obecnością
małej zaledwie godzinę, a może dłużej. Jakakolwiek nie byłaby przyczyna,
istotne było to, że to najzupełniej wystarczyło, żebym zaczęła się do niej
przywiązać – i to do tego stopnia, by sama perspektywa utraty dziecka
zaczęła być dla mnie przerażająca.
Równie
przerażające było to, co wydarzyło się tak błyskawicznie i nagle, że
równie dobrze mogło być tylko moim wyobrażeniem. Uderzenie było tak gwałtowne,
że początkowo aż zabrakło mi tchu i przez kilka pierwszych sekund byłam w stanie
wyłącznie wodzić wzorkiem na prawo i lewo, bezskutecznie próbując
zrozumieć coś, co było poza moim zasięgiem. Nawet nie zauważyłam, kiedy
dotychczas przygrzewające słońce przygasło, nie tyle chowając się za chmurami,
co wydając się tracić na swojej mocy, niczym jakaś nierealnych rozmiarów
żarówka, której nagle zabrakło energii, by mogła normalnie funkcjonować.
Ciemność ogarnęła całą okolicę w zaledwie kilka sekund, rozchodząc się
błyskawicznie i spowijając wszystko cieniami. Miałam wrażenie, że mgnieniu
oka kolory wyparowały, a wokół była już tylko czerń i odcienie szarości,
co samo w sobie wystarczyło, by przyprawiać mnie o dreszcze.
Zaniepokojona
i coraz bardziej wystraszona, uniosłam głowę i zmrużyłam oczy,
próbując wypatrzeć cokolwiek, pomimo tych nagłych niedogodności. Mimo wszystko wciąż
siedziałam na polanie, trzymając w ramionach Lilię. Czułam słodycz
kwiatów i szelest poruszanych wiatrem źdźbeł, co uprzytomniło mi, że wbrew
wszystko było w porządku – jakkolwiek niedorzeczne by mi się to nie
wydawało. To nic takiego. Nic takiego…,
powtarzałam w myślach, chociaż już dawno zwątpiłam w to, czy będę w stanie
uspokoić samą siebie. Mała wciąż spała i zaczynałam jej tego zazdrościć, chociaż
jednocześnie nie wyobrażałam sobie odpłynięcia w niebyt, kiedy wokół
działy się takie rzeczy. Nigdy nie bałam się ciemności (A przynajmniej tak
mi się wydawało!), ale w tym nagłym mroku było coś niepokojącego, a wyobraźnia
jak na zawołanie podsunęła mi całą masę różnorodnych rozwiązań, w większości
skupiających się wokół tego, że gdzieś blisko nas ktoś był, nieustannie nas
obserwując i…
Och, to
było idiotyczne.
Nerwowo
zacisnęłam powieki, próbując jakkolwiek się uspokoić. Starałam się koncentrować
na miarowym oddechu śpiącego dziecka i jakkolwiek dostosować rytm, w którym
nabierałam i wypuszczałam powietrze, do spokoju, który bił od małej.
Czułam się dziwnie, tkwiąc w bezruchu i próbując ignorować wszystkie
te dziwne rzeczy, ale tak było łatwiej, nawet jeśli nienajlepiej czułam się z tym,
że najzwyczajniej w świecie tchórzyłam. Najważniejsze było dla mnie to, że
miałam przy sobie Lilię i że wbrew wszystkiemu mogłabym ją chronić, gdyby
przyszła taka potrzeba, jeśli zaś chodziło o moje problemy z pamięcią,
samą obecność dziecka i to miejsce...
A potem
uświadomiłam sobie, że moje ramiona zaciskają się wokół pustki, zupełnie jakby
nic nigdy w nich nie było.
Spanikowana,
natychmiast otworzyłam oczy, ledwo powstrzymując zaskoczony okrzyk, kiedy
dotarło do mnie, że w istocie Lilia zniknęła… I że w zasadzie
zniknęło wszystko, chociaż to zrozumiałam dopiero w chwili, w której
w panice rozejrzałam się dookoła. Już nie znajdowałam się na polanie, a przynajmniej
nie widziałam jej, otoczona nieprzeniknioną czernią – czymś znacznie więcej od
zwykłej nocy, by ciemność wydawała się napierać na mnie ze wszystkich stron,
zimna, nieograniczona i przerażająco wręcz… prawdziwa. Wydawała się być
wszędzie, nie tylko wokół mnie i nade mną, ale również w dole, chociaż
nie byłam w stanie stwierdzić, jakim cudem w takim razie wciąż
znajdowałam się w jednej pozycji. Spoglądałam w bezkresną czerń i nie
mogłam pozbyć się wrażenia, że już kiedyś doświadczyłam czegoś podobnego – i że
wtedy jakaś część mnie umarła, odchodząc w zapomnienie, podczas gdy ja…
Właśnie
wtedy wszystko po raz kolejny się zmieniło, a ja zaczęłam spadać – tak po
prostu, prawie jak wtedy, gdy bez chwili wahania rzuciłam się we wzburzoną
wodę, która raz po raz obmywała klif. To wspomnienie zamajaczyło gdzieś w mojej
pamięci, żywe i tak prawdziwe, jak tylko było to możliwe, zupełnie jakby
od zawsze tam było – to po prostu ja nie potrafiłam się do niego dostać.
Zabawne, bo chociaż myśl o tym powinna była mnie przerazić, czułam przede
wszystkim dziwny spokój, niezdolna nawet zastanowić się nad tym, co oznaczało
to wspomnienie i czy w związku z tym, nie powinno wrócić do mnie
coś więcej.
Co
najważniejsze, nie miałam pojęcia, gdzie jest Lilia. W tamtej chwili to
wydawało mi się najbardziej istotne, a jednak…
Wszelakie
myśli uleciały z mojej głowy nagle, a ja nawet nie próbowałam się
przed nimi bronić. W zamian poddałam się ciemności, a potem już po
prostu spadłam – coraz niżej i niżej…
… w pustkę.
Demetri
Byliśmy blisko domu, kiedy
usłyszałem jej krzyk.
Wrażenie
było takie, jakby tuż przede mną znikąd wyrosła solidna, niewidzialna ściana,
zmuszając mnie do natychmiastowego wytracenia prędkości i zastygnięcia w miejscu.
Wyczułem, że również podążający o kilka kroków za mną Edward sztywnieje,
co najmniej wytrącony z równowagi tym, czego oboje byliśmy świadkami. Na
moment chyba nawet zapomniał o Fionie, którą z braku pomysłów
najzwyczajniej w świecie wziął na ręce, tym bardziej, że niezależnie od
wszystkiego nie mogliśmy pozwolić na to, żeby dziewczyna tak po prostu
odeszła – i to niezależnie od tego, czy byłaby do podobnego wysiłku
zdolna, czy też nie. Tak czy inaczej, przez wzgląd na wampirzycę, zwykle
poruszający się błyskawicznie Edward (O ile pamięć mnie nie myliła, w rodzinie
był najszybszy – on i Renesmee, co zresztą Nessie sama powiedziała mi
podczas jednej z licznych rozmów, chociaż wtedy jeszcze bardzo rzadko
wspominała o swoich rzekomo zmarłych bliskich.), musiał znacznie zwolnić,
dzięki czemu i mnie z łatwością przyszło dotrzymanie mu kroku.
– Co
do…? – zaczął w oszołomieniu, spoglądając w przestrzeń przed
nami i nasłuchując. Mięśnie jak na zawołanie zaczęły mu drżeć, a obserwując
jego ruchy miałem wrażenie, że jedynie zdrowy rozsądek powstrzymywał go przed
ciśnięciem Fioną o ziemię i natychmiastowym wyrwaniem się naprzód. No
cóż, ja nie miałem takich dylematów, choć może łatwiej byłoby mi nad sobą
panować, gdyby istniało coś, co mogłoby rozproszyć moje myśli. – Demetri!
Słyszałem
ostrzegawcze, odrobinę poirytowane krzyki Edwarda, ale w najmniejszym
nawet stopniu nie zwracałem na niego uwagi. Poruszając się prawie jak w transie,
bez chociażby chwili wahania przyśpieszyłem, rzucając się do biegu równie
zdecydowanie, co wcześniej się zatrzymałem. W tamtej chwili wręcz
powinienem się cieszyć, że znajdowaliśmy się w samym środku opustoszałego
lasu, gdzie prawie na pewno nikt nie miał prawa zobaczyć, jak w błyskawiczny
sposób pokonywałem kolejne metry, poruszając się tak sprawnie i szybko, że
drzewa wokół powinny zlewać mi się przed oczami, tworząc trudną do rozróżnienia
mozaikę czerni, zieleni i brązu. Ja sam musiałem przypominać wyłącznie
wielobarwną smugę, przynajmniej dla przypadkowego obserwatora, o ile ten
nie dysponował wyostrzonymi zmysłami, ale byłem zbyt przejęty, by zawracać
sobie głowę środkami ostrożności.
Nie byłem
pewien, ile czasu zajęło mi pokonanie ostatnich metrów i zmaterializowanie
tuż przed budynkiem, który w ostatnim czasie chcąc nie chcąc był moim
domem. Co za bzdura!, pomyślałem mimowolnie, porażony sztucznością brzmienia słowa
„dom”, tym bardziej, że w całym swoim wampir Hm życiu nigdy tak naprawdę
go nie miałem – nie tak naprawdę, w sensie upragnionego azylu, gdzie
czekałby niczym niezmącony spokój. Moja miłość do Renesmee była zaczątkiem
czegoś nowego, czego nie zaznałem nigdy wcześniej i co mogłoby mi dać
jakże ludzkie poczucie spełnienia, gdyby nie ciągle komplikacje, które raz po
raz oddzielały nas od siebie. Sama myśl o tym zaczynała doprowadzać mnie
do szaleństwa, jednak moje dotychczasowe obawy i wątpliwości wydawały się
niczym w porównaniu z tym, czego doświadczyłem w tamtej chwili.
Na Boga,
przecież nie mógłbym pomylić tamtego głosu z żadnym innym! Dobrze znałem
ten krzyk, a przenikliwy dźwięk wydawał się odbijać nieznośnym echem w moim
umyśle, stopniowo rozbijając moją duszę na kawałki, chociaż nie sądziłem, że to
w ogóle możliwe. Jej cierpienie był ostatnim, czego tak naprawdę
pragnąłem, zwłaszcza po wszystkim tym, czego oboje doświadczyliśmy w Volterze –
w obliczu jej przerażenia, mojej bezsilności i każdego wymierzonego
jej przez Kajusza razu, w rzeczywistości mającego na celu skrzywdzić mnie.
W takim wypadku jej cierpienie było prawdziwą ustają, a jej krzyk
jawił mi się jako marny żart albo koszmar na jawie, skoro jako wampir nie
miałem możliwości zapadnięcia w sen.
Ale mimo
wszystko krzyczała. W jakiś trudny do zrozumienia sposób nawet to wydawało
mi się bardziej obiecujące od wpatrywania się w jej blade twarz i czekania
na jakiś pieprzony cud.
Nie byłem
pewien, kiedy i w jaki sposób dostałem sie do jej pokoju – drzwiami
czy uchylonym oknem, bo już na pamięć wiedziałem w którym miejscu
znajdowała się ta konkretna sypialnia. Sęk w tym, że w kilka zaledwie
chwil stałem naprzeciwko znajomego mi już łóżka, będąc świadkiem co najmniej
nietypowej sceny – ostatniej, jakiej mógłbym się spodziewać, o ile po
kolejnych dniach rozczarowań i wątpliwości oczekiwałem czegokolwiek.
To Bella
jako pierwsza rzuciła mi się w oczy. Sam nie byłem pewien, czy była
bardziej przerażona, czy może tak jak i ja zszokowana, ale to nie miało znaczenia.
Siedziała na skraju łóżka córki, mocno trzymając Renesmee za nadgarstki i za
wszelką cenę próbując unieruchomić dziewczynę w miejscu. Przynajmniej
początkowo nie miało to dla mnie sensu, a ja w przypływie gniewu,
zapragnąłem skoczyć na wampirzycę i stanowczo odciągnąć ją od przecież
bezwładnego ciała, jednak prawie natychmiast dotarło do mnie, że to najgłupsze,
co mógłbym zrobić – i to nie tylko dlatego, że Edward jak nic urwałby
mi głowę, gdybym po wcześniejszym ataku na jego siostrę, teraz dodatkowo
zbliżył się do Isabelli.
Nie.
Prawdziwy problem leżał w tym, że Renesmee zdecydowanie nie była już
bezwładna.
Nie byłem
pewien, które uczucie tak naprawdę przeważało – czyste przerażenie, szok,
czy może paląca wręcz nadzieja, chociaż tej ostatniej dla pewności nie chciałem
dopuścić do świadomości. Zamarłem w bezruchu, w milczeniu
przypatrując sie poczynaniom Belli, która za wszelką cenę próbowała wyszarpać
się z silnego uścisku wampirzycy. Z gardła po raz kolejny wyrwał jej
się przeszywający wrzask, który przywiózł mnie do tego miejsca, a w tamtej
chwili skutecznie sprowadził na ziemię. Kiedy Nessie znowu zaczęła walczyć,
jakimś cudem znajdując w sobie dość siły, by wyrwać się z ucisku
matki i niemalże spadła z materaca na ziemię, spiesznie dopadłem do obu
nieśmiertelnych, w porę podrywając Renesmee na ręce i próbując
jakkolwiek unieruchomić ją w swoich objęciach.
–
Nessie… – wyrwało mi się. Nerwowo przeczesałem długie loki dziewczyny
palcami, chcąc przynajmniej spróbować ją uspokoić. Coraz bardziej niespokojny i zdezorientowany,
poderwałem głowę i spojrzałem wprost w złociste oczy zastygłej u mojego
boku Belli, która z przerażeniem spoglądała to na mnie, to znów na
szarpiącą się córkę. – Co tutaj się stało, do cholery?! – nie wytrzymałem.
– Nie mam
pojęcia. – Miałem wrażenie, że gdyby nadal była człowiekiem, pobladłaby
bardziej od wampira. Głos jej drżał, a każde kolejne słowo przychodziło z trudem.
– Nagle po prostu zaczęła krzyczeć i… – Urwała i energicznie potrząsnęła
głową.
Chciałem
jej odpowiedzieć – zapytać o cokolwiek – ale w głowie miałem pustkę i sam
już nie byłem pewien, co byłoby w obecnej sytuacji najwłaściwsze. Co
więcej, Renesmee krzyknęła raz jeszcze, a ja przez moment naprawdę miałem
wrażenie, że jej nie utrzymam, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia spróbowała
oswobodzić się z moich objęć. W porę dopadłem do jej łóżka, próbując
jakkolwiek ułożyć ja na materacu i zmusić do tego, by leżała spokojnie,
ale miałem wrażenie, że im bardziej próbowałem ją zatrzymywać, z tym
większą desperacją usiłowała mi się wyrwać.
Usłyszałem
dźwięk otwieranych drzwi, ale nawet nie spojrzałem w ich stronę. Wciąż
skupiałem się na Renesmee, w pewnym momencie omal nie schodząc na zawał,
kiedy Nessie otworzyła oczy i spojrzała wprost na mnie. Gdyby moje serce
biło, w tamtej chwili jak nic by stanęło, tym bardziej, że we wpatrzonych
we mnie tęczówkach nie było niczego, co mógłbym uznać za świadomość. Patrzyła
na mnie rozszerzonymi do granic możliwości czekoladowymi oczami, a w jej
spojrzeniu byłem w stanie doszukać się wyłącznie paniki, dezorientacji i…
strachu. Bała się, a po sposobie, w jaki niespokojnie zaczęła
rozglądać się dookoła, momentalnie zorientowałem się, że nie poznawała ani
mnie, ani pokoju w którym się znajdowała. W zasadzie wątpiłem w to,
bo w ogóle była przytomna – jej spojrzenie przywodziło mi raczej na myśl
pogrążoną w wizjach Alice, spoglądającą w przyszłość i absolutnie
nieświadomą tego, co działo się wokół niej.
Na chwilę
zamarłem, po czym mimowolnie cofnąłem się o krok. Renesmee wykorzystała
chwilę mojej nieuwagi, by z zaskakującą wręcz zręcznością oswobodzić się z mojego
uścisku i poderwać się na równe nogi. Natychmiast spróbowała przesunąć się
do przodu, a potem nagle zamarła i zadrżała, chociaż nie byłem
pewien, co było tego przyczyną – lęk czy może nagła słabość, bo już w następnej
sekundzie omal nie usunęła się na ziemię.
– Już, już…
– wyszeptałem rozgorączkowanym tonem, w porę do niej doskakująco. Wpadła
mi w ramiona, tym razem już nie próbując walczyć, a tym bardziej
krzyczeć. Błogosławiłem opatrzność zwłaszcza za to drugie, bo nie istniało
chyba większe piekło od jej cierpienia, a przynajmniej ja nie potrafiłem
pozostać obojętny – a przecież tak właśnie było, bo nie miałem pojęcia,
jak powinienem jej pomóc. – Renesmee… Renesmee, proszę… – powtórzyłem, chociaż sam
nie byłem pewien, czego tak naprawdę oczekiwałem.
Mocniej
przygarnąłem ją do siebie, mając niejasne wrażenie, że jedynie dzięki mnie w ogóle
była w stanie utrzymać się w pionie. Coraz bardziej niespokojny,
ostrożnie odchyliłem ją w swoich ramionach, układając w taki sposób,
by móc przyjrzeć się jej twarzy. Wydawała mi się nienaturalnie blada, poza tym
przymknęła powieki, ale mimo wszystko obserwowała mnie z uwagą. Tym razem
jej spojrzenie skoncentrowało się na mojej twarzy w bardziej zdecydowany
sposób, a ona sama zawahała się, zupełnie jakby była w stanie mnie
rozpoznać albo przynajmniej czuła, że jestem gdzieś obok.
Zamarłem w bezruchu,
porażony intensywnością jej spojrzenia. Gdzieś kątem oka wychwyciłem ruch, ale
nawet to nie zmusiło mnie do spuszczenia wzroku z bladej twarzy Renesmee –
i to nie tylko dlatego, że bałem się, iż w ten sposób wszystko
popsuję. Byłem jak zahipnotyzowany, rozdarty między niepokojem a coraz
silniejszą nadzieją, którą mimo wszystko za wszelką cenę usiłowałem w sobie
zdusić. To, że na mnie patrzyła, jeszcze o niczym nie musiało świadczyć,
ale mimo wszystko…
Chciałem żeby
się obudziła.
Przez
ostatnie tygodnie nie marzyłem o niczym innym, a jedynie o tym, żeby się obudziła.
– Aniele…?– zaryzykowałem, ostrożnie
układając dłoń na jej policzku. Zupełnie nieświadomie zdecydowałem się na
szept, zupełnie jakbym instynktownie obawiał się tego, że w innym wypadku
wystraszę ją albo… w jakikolwiek inny sposób wszystko popsuję.
Nie
odpowiedziała, w zamian wciąż przypatrując mi się z uwagą. Jej
spojrzenie było jakieś dziwne, jakby zamglone, ale mimo wszystko coś
podpowiadało mi, że przez moment była ze mną – przynajmniej po części świadoma,
wyczuwając moją obecność i być może dzięki temu czując się przynajmniej
odrobinę bezpieczniejszą. Chciałem wierzyć, że tak jest, nawet jeśli w istocie
było to oszukiwaniem samego siebie i w najmniejszym stopniu nie
rozwiązywało naszych dotychczasowych problemów. Nawet ja nie byłem na tyle
naiwny, by uwierzyć, że tak po prostu doczekaliśmy się przełomu – że ona się
obudziła, ot tak, tym samym zaprzeczając wszystkiemu, co przed ucieczką
powiedziała Rosa – chociaż jakaś cząstka mnie naprawdę chciała uznać, że jest
to co najmniej prawdopodobne.
Na Boga,
Nessie była silna. Może nawet silniejsza, niż którekolwiek z nas mogłoby
przypuszczać, więc…
Och,
dlaczego nie mogłem pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę oszukuję samego
siebie?
Wciąż biłem
się z myślami, zdolny wyłącznie do tego, żeby ją trzymać, kiedy Renesmee
bardzo powoli – zważając na swój każdy kolejny ruch – ostrożnie uniosła rękę.
Zamarłem, gdy powtórzyła mój wcześniejszy gest, a jej ciepłe palce musnęły
mój policzek. Poruszała się bardzo ostrożnie, jakby z trudem, co
przywiodło mi na myśl, że wciąż nie do końca była przytomna. Wrażenie było
takie, jakby utknęła gdzieś między jawą a snem, walcząc, ale nie będąc w stanie
ostatecznie przekroczyć granicy, jaką stanowiłoby całkowite wybudzenie. Nie
miałem pewności, czy którakolwiek z moich przypuszczeń ma chociażby
odrobinę sensu, to zresztą przestało mieć jakiekolwiek znaczenie z chwilą,
w której Nessie bardziej stanowczo przycisnęła dłoń do mojego policzka – a potem
wyraźnie usłyszałem w głowie jej głos.
Gdzie…?, zapytała i chociaż to
jedno słowo zabrzmiało tak, jakby dochodziło z oddali – głębi studni albo
długiego korytarza – aż nazbyt dobrze rozumiałem, co miała mi do przekazania.
Jej pytanie odbiło się echem w moim umyśle, przyprawiając mnie o drżenie
i coraz większe podekscytowanie, chociaż wciąż byłem daleko, by tak po
prostu stwierdzić, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku. No cóż,
nie było, ale skoro zdołała otworzyć oczy, a po wszystkim chociaż
spróbować się ze mną porozumieć…
– Jestem tutaj,
kochanie – uspokoiłem ją, bardziej stanowczo przygarniając do siebie. Raz
jeszcze przeczesałem palcami jej miedziane włosy, próbując znaleźć sposób na
to, by poczuła się bezpieczniejsza. – Jesteś w domu. Nic ci nie grozi, a ja…
Zamilkłem,
po jej spojrzeniu poznając, że i tak nie była w stanie skoncentrować
się na moich słowach – były jej obojętne, a przynajmniej miałem wrażenie,
że nawet mnie nie słuchała. Wciąż wpatrywała się we mnie w ten dziwny,
odrobinę zamglony sposób, patrząc i niedowierzając, zupełnie jakby
wysiłek, w jaki włożyła w chociażby częściowe przebudzenie, był
zdecydowanie zbyt wieli, by mogła zdobyć się na cokolwiek więcej.
Z tym,
że mogła.
– Lilia...?
– wyszeptała tak cicho, że właściwie wyczytałem to jedno słowo z ruchu jej
warg.
Zanim zdążyłem
zastanowić się nad tym, co to oznacza, nagle osunęła się w moich
objęciach, po raz kolejny tracąc przytomność.
Hm, może tym razem pozwolę sobie zrezygnować z jakichkolwiek wyjaśnień. Rozdział pisałam z lekkością i tylko to się dla mnie liczy. W gruncie rzeczy jestem z niego zadowolona bardziej, niż gdybym napisała go naprędce, a chyba o to chodzi. No cóż, wena wybredną jest, a mnie pozostaje się jej poddać.Dziękuję za wszystkie komentarze, które jak zwykle dodały mi skrzydeł. To dla mnie dużo znaczy.Do napisania,Nessa.
Hej
OdpowiedzUsuńHmm mam wrazenie, że Lilia jest bardzo wazna, albo bedzie zarówno dla Nessie jak i Demetriego. Coz jesli moje przypuszczenia sa sluszne to Edward jak nic bedzie chcial rozczłonkować Dema albo pozbawic go jednego istotnego kawałka ciała:-) Tak czy inaczej, bedzie niezla awanturka...:-)
Biedna Nessie. Mam wrazenie, ze wpadla w petle... chwilowy spokój aby zaraz znowu wpasc w panike i poczucie osamotnienia. Przez taka huśtawke mozna postradac zmysly. Oby Fiona odzyskala przytomnosc i pomogla im.. albo zrobia to Hannah i Felix, bo w końcu nadal ich nie ma w domu Cullenow.
Dem zaczyna myslec w ten sposob: tam dom twój gdzie serce twoje. To cos nowego dla niego, zwlaszcza ze nigdy nie kochal. Przypuszczalabym, ze bedzie bal sie tego, ale teraz ma inne zmartwienia. No nie oszczędzasz ich... Chcialalbym, zeby Nessie juz sie obudzila:-) Czekam na to.
Weny
Guśka
Hej, a sądziłam, że będę pierwsza. ;) Ech, to wcale nie jest tak, że ja już powinnam iść spać, ale co ja poradzę na to, że chęć przeczytania rozdziału była większa niż chęć pójścia spać? Na początku musze powiedzieć jeszcze o szablonie. Napatrzeć się nie mogę na niego. *.* I jeszcze fajnie, że w wersji komórkowej jest ciemniejsze tło co ułatwia czytanie. Zwłaszcza w nocy, kiedy światło juz zgaszone. Oczy tak nie bolą. :D
OdpowiedzUsuńWracając do rozdziału to... Wow. Nie sądziłam, że Renesmee odzyska przytomność w tym rozdziale. Byłam przekonana, że jeszcze przez jakieś kilka rozdziałów będziesz nas trzymać w niepewności, a tu taka miła niespodzianka. Myślę, że dla Dema trzeba będzie znaleźć jakąś ładną trumnę... xD
To jak opisywałaś Nessie z Lillą. *.* No po prologu cudo i aż mimo poczytać takie coś. ^^ Wszyscy maja teraz tam ciężko, ale Demetri z pewnością nieco ciężej. A przynajmniej mam takie wrażenie. Miał już nadzieje, ze Renesmee się obudziła i będzie wszystko w porządku mini tego początkowego szału, a chwilę później dziewczyna znowu traci przytomność... Lubisz się nad nimi znęcać.
No cóż, mam nadzieje, ze nowy rozdział pojawi się jak najszybciej, jestem strasznie ciekawatego co bbędzie dalej. ^^
Pozdrawiam,
Gabi. :* <3
Hej ! Na wstępie chcę cię przeprosić, że nie komentowałam wcześniejszych rozdziałów, ale obiecuję się poprawić :)
OdpowiedzUsuńNieźle namieszałaś ostatnio. Najpierw ta dziwna sytuacja z Fioną, teraz z Nessie. Twoje rozdziały są coraz bardziej zaskakujące i nie wiem już czego mam się spodziewać. Myślę, że Rosa zrobiła Fionie coś podobnego, co zrobiła wcześniej Renesmee, ale teraz nie jestem już niczego pewna ;)
Hannah musi się pospieszyć. W sumie jestem bardzo ciekawa jej( jeśli do tego dojdzie) ponownego spotkania z Jacobem. Czuję, że mogą wyniknąć przez niego nowe komplikacje. Och, no i skoro jestem przy Hannie dodam, że uwielbiam połączenie jej z Felixem <3
Najbardziej szkoda mi Demetriego. Tyle już wycierpiał, a na razie nie widać końca jego cierpień. Ale pojawiła się nadzieja :)
I na koniec napiszę, że księga ,,Ukojenie'' jest cudowna i bardzo ... magiczna. Oby tak dalej :)
Czekam na nn rozdział i życzę powodzenia w dalszym pisaniu.
Pozdrawiam ;**
Przeczytałam Twoje opowiadanie w niespełna dobę. To nie jest normalne, uwierz, a jeszcze bardziej nienormalny jest fakt, że niemal rwałam włosy z głowy, kiedy zobaczyłam, że na tym rozdziale zakończy się jak na razie moje czytanie. Inwencja twórcza wręcz niesamowita; nie jestem pewna, czy dałabym radę coś takiego stworzyć aczkolwiek Twoja historia zainspirowała mnie do napisania własnej. Krótko mówiąc - wpędziłaś mnie z nałogu w nałóg i gdyby nie fakt, że nie mogłabym tu nie zaglądać, już dawno poszłabym przepłakać moją egzystencję gdzieś w kącie mojego pokoju.
OdpowiedzUsuńPodsumowując, bo moja paplanina traci powoli sens, zdecydowanie czekam na kolejny rozdział i zabieram się za czytanie Lost In The Time.