środa, 2 września 2015

6. Spadanie

Renesmee
W milczeniu wpatrywałam się w siedzące na polanie dziecko. Sama nie byłam pewna, co w tamtej chwili czułam, ale z jakiegoś powodu widok małej dziewczynki wprawił mnie w równie wielkie zaskoczenie, co i sprawił, że momentalnie poczułam nieopisaną wręcz ulgę. Wpatrywałam się w małą i po prostu czułam spokój, zupełnie jakbym po długiej wędrówce i dniach wątpliwości, w końcu dotarła do jakże upragnionego celu. To nie miało sensu, przynajmniej na pierwszy rzut oka, a jednak naprawdę czułam się tak, jakby nareszcie wszystko wróciło na swoje miejsce, a ja w końcu byłam tu, gdzie powinnam być.
Zawahałam się na moment, rozdarta między pragnieniem przerwania przenikliwej ciszy, a impulsywnym doskoczeniem do dziewczynki przede mną i chwyceniem ją w ramiona. Zwłaszcza to drugie pragnienie skutecznie wytrąciło mnie z równowagi, ale zanim zdążyłam zastanowić się nad tym, skąd właściwie brała się ta i jej podobne myśli, coś innego przykuło moją uwagę. Miałam wrażenie, że wychwyciłam ruch gdzieś na granicy mojego pola widzenia, chociaż to równe dobrze mogło być jedynie wytworem mojej wyobraźni. W tym dziwnym świecie, dziwnie oderwana od rzeczywistości i nawet nie mając pojęcia, kim tak naprawdę jestem, sama już nie wierzyłam sobie, ale również swoim zmysłom, zbyt zagubiona i pełna wątpliwości, by ostatecznie zdobyć się na podjęcie jakiejkolwiek decyzji.
Zadrżałam mimowolnie, ogarnięta nagłym niepokojem. Sama nie byłam pewna, skąd brały się te dziwne, skrajne wszakże uczucia, a jednak radość, strach i podekscytowanie mieszały się ze sobą, coraz bardziej intensywne i do tego stopnia niepojęte, że sama już nie miałam pewności, co tak naprawdę powinnam czuć. Chociaż ciepło i wyjątkowy wygląd polany powinny być dla mnie równie kojące, co i obecność tak uroczego stworzenia, jak moja mała towarzyszka, a jednak…
Dziewczynka nagle podniosła się z kolan i otrzepawszy sukienkę, biegiem ruszyła w moją stronę. Ruchy miała pełne gracji, chociaż na swój sposób śmieszne i w dziecięcym stylu nieporadne. Trudno było mi stwierdzić, ile tak naprawdę musiała mieć lat, ale obserwując ją byłam wyłącznie świadoma tego, że mała jest bardzo ładna, a jej obecność sprawiała mi przyjemność. Słodki uśmiech, rumiana skóra i przyjemny zapach jej krwi również mi odpowiadały, kiedy zaś dziewczynka znalazła się wystarczająco blisko mnie, już machinalnie rozłożyłam ramiona, pozwalając żeby wpadła mi w objęcia. Zaśmiała się cicho i w najzupełniej naturalnym odruchu zarzuciła mi obie rączki na szyję, mocno do mnie przywierając i układając główkę na moich piersiach. Jej ufność i zachowanie wręcz mnie poraziły, wprawiając w niemałą zadumę, tym bardziej, że nie przypominałam sobie, bym widziała ją kiedykolwiek wcześniej. Co prawda w swojej sytuacji nie mogłam mieć pewności niczego, tym bardziej, że w głowie miałam pustkę, a moje wspomnienia ograniczały się wyłącznie do przebudzenia na plaży, ale mimo wszystko czułam… Och, czy gdyby była mi w jakikolwiek sposób bliska, nie powinnam sobie czegoś przypomnieć?
Wciąż biłam się z myślami, kiedy moja mała towarzyszka uniosła główkę, lśniącymi oczkami spoglądając na mnie. Dopiero w tamtej chwili zwróciłam uwagę na jej tęczówki, wręcz porażona ich kolorem, tym bardziej, że ten dla odmiany wydał mi się aż nadto znajomy. Byłam pewna, że już kiedyś widziałam oczy barwy mlecznej czekolady, chociaż za żadne skarby nie potrafiłam sobie przypomnieć kiedy i u kogo. Wątpliwości coraz bardziej doprowadzały mnie do szaleństwa, zresztą jak i świadomość tego, że powinnam znać odpowiedzi na znamienitą większość dręczących mnie pytań, a jednak mimo upływu czasu i coraz liczniejszych bodźców, które podsuwały mi zmysły, nadal nie potrafiłam stwierdzić tego, co było dla mnie najważniejsze.
Mała nagle wyprostowała się w moich ramionach i jak gdyby nigdy nic przyłożyła pulchną rączkę do mojego policzka. W pierwszym odruchu pomyślałam, że powinnam się odsunąć, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się, w zamian nachylając w stronę dziewczynki i dodatkowo przykrywając jej dłoń swoją. Skórę miała przyjemnie cieplutką i w rozkoszny sposób zarumienioną, a serduszko w jej piersi trzepotało się tak rozpaczliwie, jakby ktoś uwięził w jej wnętrzu jakiegoś niecierpliwego ptaka – małego koliberka, który teraz za wszelką cenę pragnął wydostać się na zewnątrz.
Właśnie wtedy poczułam wręcz nieopisaną radość, wręcz euforię. Jesteś!, wydawała się komunikować całą sobą dziewczynka, a do mnie nagle dotarło, że właśnie odbieram jej emocje. Chociaż nie powiedziała nawet słowa, ja po prostu wiedziałam, jak bardzo cieszyła się na mój widok i że już od dłuższego czasu czekała na to, żebym ją znalazła. Taki stan rzeczy – ta nagła więź i informacje, które jak gdyby nigdy nic zaczął przyswajać mój dotychczas oszołomiony umysł – powinien był mnie zaniepokoić, a przynajmniej zaskoczyć, a jednak przyjęłam tę dotychczas nieznaną umiejętność w tak naturalny sposób, jak dotychczas akceptowałam bezwarunkowe odruchy mojego ciała – bicie serca albo konieczność oddychania. Mój organizm wydawał się całym sobą komunikować mi, że wszystko jest w porządku, a dziecko, które trzymam w ramionach, jest mi tak bliskie, jak od samego początku być powinno.
– Oczywiście, że jestem – wyszeptałam jej do ucha, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów. To również przyszło mi tak naturalnie, jakbym w przeszłości doświadczała czegoś podobnego niejednokrotnie. Widziałam ją po raz pierwszy, a jednak z chwilą, w której bardziej stanowczo przygarnęłam ją do siebie, ostrożnie układając w swoich ramionach, momentalnie poczułam się tak, jakbym nareszcie odzyskała utracony kawałek samej siebie. – Jestem…
Z czułością przeczesałam jej ciemne włosy palcami. Jak na zawołanie wyrzuciłam z pamięci wszystkie dotychczasowe wątpliwości, w zamian całą sobą koncentrując się na wtulonej we mnie dziewczynce. Z lubością wdychałam słodki zapach jej loczków, zachwycając się ich aksamitną miękkością i tym, jak lśniące i przyjemne w dotyku się wydawały. Raz po raz zanurzałam w nich palce, opuszkami muskając jej plecki albo przyłapując się na pragnieniu, by nachylić się w jej stronę i delikatnie ucałować ją w czubek głowy. W zasadzie… sama nie byłam pewna, dlaczego miałabym tego nie zrobić, dlatego ostatecznie wyzbyłam się wszystkich wątpliwości i – wcześniej nieznacznie poluzowując uścisk, by dać dziewczynce okazję do wycofania się – musnęłam wargami jej czółko, całą sobą chłonąc przyjemność płynąca zarówno z jej bliskości, jak i samej możliwości tego, że miałam ją przy sobie.
Cichy, melodyjny i jak najbardziej znajomy mi już śmiech, stanowił najcudowniejszą formę nagrody, jaką tylko mogłam sobie wyobrazić. Odetchnęłam głęboko, mimo wszystko czując ulgę, że w żaden sposób jej do siebie nie zraziłam, a wręcz doprowadziłam do tego, że sama z siebie wtuliła się we mnie mocniej, wydając się lgnąć do mnie, jak do kogoś nie tylko znajomego, ale przede wszystkim bardzo ważnego dla niej. Nie miałam wątpliwości, że czuła się przy mnie bezpieczna, ufając mi w stopniu, którego nie rozumiałam i w których chyba nawet ja sama nie potrafiłam zaufać sobie. Tuliłam ją do siebie i po prostu niedowierzałam, że ktokolwiek, zwłaszcza ta mała istotka, mógłby pokładać we mnie aż tak wielkie nadzieje. Niezależnie od wszystkiego, w tamtej chwili w mojej głowie pojawiła się myśl, że musze ją chronić – koniecznie, za wszelką cenę, nawet gdyby miało się to okazać ostatnim, co będę w stanie zrobić w życiu.
– Nie dam cię nikomu skrzywdzić – oznajmiłam z przekonaniem, chociaż sama nie byłam pewna, dlaczego to mówiłam. Czułam, że poszczególne słowa są przeznaczone przede wszystkim dla mnie, nie dla dziewczynki, ale i tak nabrałam odrobinę pewności siebie, kiedy wypowiedziałam je na głos. – Obiecuję ci to, moja… – Urwałam i zawahałam się na moment, uprzytomniając sobie, że nawet nie znam imienia mojej małej towarzyszki.
No cóż, teoretycznie nie powinno mnie to dziwić. Nie miałam nawet pojęcia, kim jestem i gdzie się znajduję, więc irracjonalnym wydawało się, żebym ni z tego, ni z owego przypomniała sobie imię dziecka, które – mogłabym przysiąc – widziałam po raz pierwszy w życiu. Siedziałam, tuląc do siebie obcą dziewczynkę i myśląc gorączkowo, zupełnie jakbym liczyła na nagłe olśnienie, chociaż w rzeczywistości doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nic podobnego nie będzie miało miejsca.
Raz jeszcze spojrzałam na małą, ale ta zdążyła wygodnie ułożyć się w moich ramionach, najwyraźniej zbyt zadowolona z życia, by przejmować się mało istotnymi szczegółami. Uśmiechnęłam się delikatnie, wsłuchując się w miarowy oddech, po którym wywnioskowałam, że mała najzwyczajniej w świecie ułożyła się do snu. To było przyjemne, tak jak i świadomość, że naprawdę się mnie nie bała, skoro z takim spokojem podchodziła nie tylko do mojej obecności, ale i słów, które wypowiedziałam. Wiedziałam co prawda, że dzieci bywały czasami aż nazbyt ufne, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że zachowanie dziewczynki względem mnie, było czymś o wiele bardziej złożonym, aniżeli odrobinę naiwny sposób obchodzenia się z obcymi. Nie miałam pewności, co to tak naprawdę oznacza, ale wolałam się nad tym nie zastanawiać, zbytnio przejęta cieplutkim ciałkiem w swoich ramionach i słodkich zapachem, który wdychałam za każdym razem, kiedy nabierałam powietrza do płuc.
Jak mam do ciebie mówić, maleńka?, pomyślałam, raz po raz w zamyśleniu przeczesując ciemne włosy palcami. Nawet gdybym zadała to pytanie, kiedy mała się obudzi, wątpliwym było to, żeby udzieliła mi odpowiedzi – wydawała mi się zbyt mała i drobna, by potrafić mówić. To wydawało się zastanawiające, skoro z taką łatwością dotarła do mnie, nie wspominając o tym, że ktokolwiek zostawił dziecko na całkowitym pustkowiu, na dodatek na samym środku kwiecistej polany, ale z prawdę mówiąc… Co takiego w tym dziwnym miejscu tak naprawdę było dla mnie zrozumiałe?
Nie wiedziałam, gdzie jestem. Nie wiedziałam kim jestem. Jak w takim wypadku mogłabym oczekiwać, że nagle wydarzy się coś, dzięki czemu całe to szaleństwo ot tak po prostu nabierze sensu?
Westchnęłam cicho, po czym bardzo ostrożnie wzięłam dziewczynkę na ręce, by po chwili ułożyć ją w taki sposób, że jej główka znalazła się na moich kolanach. Uśmiechnęłam się, kiedy mała okręciła się w taki sposób, by zwinąć się w kłębek, jednocześnie mocniej wtulając we mnie. Loczki częściowo opadły jej na twarz, przysłaniając policzki i sprawiając, że maleńka wydawała mi się jeszcze bardziej urokliwa niż do tej pory. Oddychała miarowo, obojętna na swoje nietypowe położenie, zupełnie jakby na co dzień spotykała obce dziewczęta na polanie pełnej kwiatów. Ta myśl wydała mi się irracjonalna, ale bynajmniej nie dlatego, że mój umysł buntował się przed perspektywą porzucenia jakiegokolwiek dziecka, zwłaszcza w takim wieku, ale przede wszystkim dlatego, że… Och, to głupie, ale najzwyczajniej w świecie poczułam się zazdrosna.
Moja…
Energicznie potrząsnęłam głową, próbując doprowadzić się do porządku. Nie pojmowałam tego, co działo się ze mną i wokół mnie, ale to teraz nie miało znaczenia. Musiałam obmyślić jakiś plan, zwłaszcza teraz, kiedy nie byłam sama, bo aż nazbyt oczywistym wydawało się, że nie mogę tak po prostu zostawić dziecka, tym bardziej, że w okolicy nie wyczuwałam żywej duszy. Czułam się za nią odpowiedzialna, chociaż prawda była taka, że teraz nawet nie potrafiłam pomóc sobie, od chwili przebudzenia na plaży bezskutecznie błąkając się po okolicy i goniąc za wspomnieniami, które wciąż pozostawały gdzieś daleko poza moim zasięgiem.
Tak, głupia, warknęłam na siebie w duchu. Jak chcesz się zaopiekować Lilią, skoro nawet nie znasz swojego imienia i…
Zamarłam i wyprostowałam się niczym struna, jeszcze bardziej zaskoczona. Lilia? Raz jeszcze spojrzałam na promienną twarzyczkę wtulonego we mnie dziecka. Czy ja właśnie nadałam jej imię? Na Boga, to nie było zwierzątko, które mogłam tak po prostu przygarnąć i nazwać według uznania, ale z drugiej strony… Była tutaj sama, zresztą tak jak i ja. Ufała mi, a ja miałam już serdecznie dość nazywania jej „dziewczynką”, „dzieckiem”, czy jakkolwiek inaczej. Zważywszy na okoliczności i na oszałamiającą biel kwiatów, które wydawały się otaczać nas ze wszystkich stron, to imię wydawało mi się równie naturalne i doskonałe, co i piękno uśmiechu, którym mała obdarzyła mnie, kiedy tylko pojawiłam się na polanie. Zwłaszcza w białej sukience z burzą ciemnych loczków, wydawała mi się piękna, dokładnie tak samo jak kwiaty, pośród których zobaczyłam ją po raz pierwszy i które otaczały nad nadal, łagodnie wnosząc się ku przygrzewającemu słońcu.
Białe lilie…
Moja Lilia.
W przypływie ciepła i podekscytowania, ostrożnie nachyliłam się nad śpiąca dziewczynką i raz jeszcze pocałowałam ją w czoło, a po chwili wahania również w policzek. Wpatrywałam się w nią z czułością, coraz bardziej podekscytowana jej bliskością i myślami, które chodziły mi po głowie. Tak więc… Lilia. Zamierzałam zwracać się do niej „Lilio”, o ile oczywiście miało jej to odpowiadać. Nie byłam pewna, czy to przeczucie, czy może to ja nade wszystko pragnęłam, by zaakceptowała taki stan rzeczy, ale naprawdę czułam, że tak będzie dobrze – że Lilii się to spodoba, a ja…
Właśnie wtedy coś się zmieniło.
Wciąż siedziałam na polanie i to było dobre, chociaż nie byłam pewna, dlaczego to miejsce wydawało mi się takie ważne. Problemem okazało się nagłe uczucie niepokoju, które spłynęło na mnie bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, sprawiając, że wyprostowałam się niczym struna i niespokojnie rozejrzałam dookoła. Wysoka trawa kołysała się łagodnie, a słońce nadal przygrzewało, podsycając wydawany przez kwiaty zapach i sprawiając, że bajeczne kolory kwiatów wydawały mi się jeszcze bardziej żywe i zachwycające – zwłaszcza biel lilii, która nagle skojarzyła mi się z niemal srebrzystym blaskiem księżyca albo czymś równie pięknym. Dookoła panował spokój, a jedynymi dźwiękami, których byłam świadoma, były oddechy moje i małej, bicie naszych serc oraz łagodny szelest poruszanych wiatrem źdźbeł. Dziewczynka w moich ramionach spała spokojnie, niczym niezaspokojona i tak ufna, że wydawało mi się nieprawdopodobnym, by którąkolwiek z nas mogło spotkać coś niedobrego.
A jednak wciąż czułam niepokój, coraz silniejszy i trudniejszy do ignorowania, niezależnie od tego, czego sama bym sobie nie zażyczyła.
Mocno zaniepokojona, ostrożnie wsunęłam ręce pod plecki Lilii i spróbowałam ułożyć ją w swoich ramionach inaczej, tak, by mieć lepszą kontrolę nad śpiącym dzieckiem, ale jednocześnie nie ryzykować tego, że przypadkiem ją obudzę. Jej bliskość miała w sobie coś kojącego, ale i tak kurczowo przytuliłam ją do siebie, zupełnie jakbym bała się, że za moment jakaś niewidzialna siła spróbuje odciągnąć mnie od małej albo wręcz przeciwnie – że to właśnie ona zostanie wyrwana z moich objęć i w ten sposób stracę ją bezpowrotnie. Sama myśl o tym mnie przerażała, wręcz paraliżując, chociaż nawet dobrze nie znałam tego dziecka, mogąc cieszyć się obecnością małej zaledwie godzinę, a może dłużej. Jakakolwiek nie byłaby przyczyna, istotne było to, że to najzupełniej wystarczyło, żebym zaczęła się do niej przywiązać – i to do tego stopnia, by sama perspektywa utraty dziecka zaczęła być dla mnie przerażająca.
Równie przerażające było to, co wydarzyło się tak błyskawicznie i nagle, że równie dobrze mogło być tylko moim wyobrażeniem. Uderzenie było tak gwałtowne, że początkowo aż zabrakło mi tchu i przez kilka pierwszych sekund byłam w stanie wyłącznie wodzić wzorkiem na prawo i lewo, bezskutecznie próbując zrozumieć coś, co było poza moim zasięgiem. Nawet nie zauważyłam, kiedy dotychczas przygrzewające słońce przygasło, nie tyle chowając się za chmurami, co wydając się tracić na swojej mocy, niczym jakaś nierealnych rozmiarów żarówka, której nagle zabrakło energii, by mogła normalnie funkcjonować. Ciemność ogarnęła całą okolicę w zaledwie kilka sekund, rozchodząc się błyskawicznie i spowijając wszystko cieniami. Miałam wrażenie, że mgnieniu oka kolory wyparowały, a wokół była już tylko czerń i odcienie szarości, co samo w sobie wystarczyło, by przyprawiać mnie o dreszcze.
Zaniepokojona i coraz bardziej wystraszona, uniosłam głowę i zmrużyłam oczy, próbując wypatrzeć cokolwiek, pomimo tych nagłych niedogodności. Mimo wszystko wciąż siedziałam na polanie, trzymając w  ramionach Lilię. Czułam słodycz kwiatów i szelest poruszanych wiatrem źdźbeł, co uprzytomniło mi, że wbrew wszystko było w porządku – jakkolwiek niedorzeczne by mi się to nie wydawało. To nic takiego. Nic takiego…, powtarzałam w myślach, chociaż już dawno zwątpiłam w to, czy będę w stanie uspokoić samą siebie. Mała wciąż spała i zaczynałam jej tego zazdrościć, chociaż jednocześnie nie wyobrażałam sobie odpłynięcia w niebyt, kiedy wokół działy się takie rzeczy. Nigdy nie bałam się ciemności (A przynajmniej tak mi się wydawało!), ale w tym nagłym mroku było coś niepokojącego, a wyobraźnia jak na zawołanie podsunęła mi całą masę różnorodnych rozwiązań, w większości skupiających się wokół tego, że gdzieś blisko nas ktoś był, nieustannie nas obserwując i…
Och, to było idiotyczne.
Nerwowo zacisnęłam powieki, próbując jakkolwiek się uspokoić. Starałam się koncentrować na miarowym oddechu śpiącego dziecka i jakkolwiek dostosować rytm, w którym nabierałam i wypuszczałam powietrze, do spokoju, który bił od małej. Czułam się dziwnie, tkwiąc w bezruchu i próbując ignorować wszystkie te dziwne rzeczy, ale tak było łatwiej, nawet jeśli nienajlepiej czułam się z tym, że najzwyczajniej w świecie tchórzyłam. Najważniejsze było dla mnie to, że miałam przy sobie Lilię i że wbrew wszystkiemu mogłabym ją chronić, gdyby przyszła taka potrzeba, jeśli zaś chodziło o moje problemy z pamięcią, samą obecność dziecka i to miejsce...
A potem uświadomiłam sobie, że moje ramiona zaciskają się wokół pustki, zupełnie jakby nic nigdy w nich nie było.
Spanikowana, natychmiast otworzyłam oczy, ledwo powstrzymując zaskoczony okrzyk, kiedy dotarło do mnie, że w istocie Lilia zniknęła… I że w zasadzie zniknęło wszystko, chociaż to zrozumiałam dopiero w chwili, w której w panice rozejrzałam się dookoła. Już nie znajdowałam się na polanie, a przynajmniej nie widziałam jej, otoczona nieprzeniknioną czernią – czymś znacznie więcej od zwykłej nocy, by ciemność wydawała się napierać na mnie ze wszystkich stron, zimna, nieograniczona i przerażająco wręcz… prawdziwa. Wydawała się być wszędzie, nie tylko wokół mnie i nade mną, ale również w dole, chociaż nie byłam w stanie stwierdzić, jakim cudem w takim razie wciąż znajdowałam się w jednej pozycji. Spoglądałam w bezkresną czerń i nie mogłam pozbyć się wrażenia, że już kiedyś doświadczyłam czegoś podobnego – i że wtedy jakaś część mnie umarła, odchodząc w zapomnienie, podczas gdy ja…
Właśnie wtedy wszystko po raz kolejny się zmieniło, a ja zaczęłam spadać – tak po prostu, prawie jak wtedy, gdy bez chwili wahania rzuciłam się we wzburzoną wodę, która raz po raz obmywała klif. To wspomnienie zamajaczyło gdzieś w mojej pamięci, żywe i tak prawdziwe, jak tylko było to możliwe, zupełnie jakby od zawsze tam było – to po prostu ja nie potrafiłam się do niego dostać. Zabawne, bo chociaż myśl o tym powinna była mnie przerazić, czułam przede wszystkim dziwny spokój, niezdolna nawet zastanowić się nad tym, co oznaczało to wspomnienie i czy w związku z tym, nie powinno wrócić do mnie coś więcej.
Co najważniejsze, nie miałam pojęcia, gdzie jest Lilia. W tamtej chwili to wydawało mi się najbardziej istotne, a jednak…
Wszelakie myśli uleciały z mojej głowy nagle, a ja nawet nie próbowałam się przed nimi bronić. W zamian poddałam się ciemności, a potem już po prostu spadłam – coraz niżej i niżej…
… w pustkę.
Demetri
Byliśmy blisko domu, kiedy usłyszałem jej krzyk.
Wrażenie było takie, jakby tuż przede mną znikąd wyrosła solidna, niewidzialna ściana, zmuszając mnie do natychmiastowego wytracenia prędkości i zastygnięcia w miejscu. Wyczułem, że również podążający o kilka kroków za mną Edward sztywnieje, co najmniej wytrącony z równowagi tym, czego oboje byliśmy świadkami. Na moment chyba nawet zapomniał o Fionie, którą z braku pomysłów najzwyczajniej w świecie wziął na ręce, tym bardziej, że niezależnie od wszystkiego nie mogliśmy pozwolić na to, żeby dziewczyna tak po prostu odeszła – i to niezależnie od tego, czy byłaby do podobnego wysiłku zdolna, czy też nie. Tak czy inaczej, przez wzgląd na wampirzycę, zwykle poruszający się błyskawicznie Edward (O ile pamięć mnie nie myliła, w rodzinie był najszybszy – on i Renesmee, co zresztą Nessie sama powiedziała mi podczas jednej z licznych rozmów, chociaż wtedy jeszcze bardzo rzadko wspominała o swoich rzekomo zmarłych bliskich.), musiał znacznie zwolnić, dzięki czemu i mnie z łatwością przyszło dotrzymanie mu kroku.
– Co do…? – zaczął w oszołomieniu, spoglądając w przestrzeń przed nami i nasłuchując. Mięśnie jak na zawołanie zaczęły mu drżeć, a obserwując jego ruchy miałem wrażenie, że jedynie zdrowy rozsądek powstrzymywał go przed ciśnięciem Fioną o ziemię i natychmiastowym wyrwaniem się naprzód. No cóż, ja nie miałem takich dylematów, choć może łatwiej byłoby mi nad sobą panować, gdyby istniało coś, co mogłoby rozproszyć moje myśli. – Demetri!
Słyszałem ostrzegawcze, odrobinę poirytowane krzyki Edwarda, ale w najmniejszym nawet stopniu nie zwracałem na niego uwagi. Poruszając się prawie jak w transie, bez chociażby chwili wahania przyśpieszyłem, rzucając się do biegu równie zdecydowanie, co wcześniej się zatrzymałem. W tamtej chwili wręcz powinienem się cieszyć, że znajdowaliśmy się w samym środku opustoszałego lasu, gdzie prawie na pewno nikt nie miał prawa zobaczyć, jak w błyskawiczny sposób pokonywałem kolejne metry, poruszając się tak sprawnie i szybko, że drzewa wokół powinny zlewać mi się przed oczami, tworząc trudną do rozróżnienia mozaikę czerni, zieleni i brązu. Ja sam musiałem przypominać wyłącznie wielobarwną smugę, przynajmniej dla przypadkowego obserwatora, o ile ten nie dysponował wyostrzonymi zmysłami, ale byłem zbyt przejęty, by zawracać sobie głowę środkami ostrożności.
Nie byłem pewien, ile czasu zajęło mi pokonanie ostatnich metrów i zmaterializowanie tuż przed budynkiem, który w ostatnim czasie chcąc nie chcąc był moim domem. Co za bzdura!, pomyślałem mimowolnie, porażony sztucznością brzmienia słowa „dom”, tym bardziej, że w całym swoim wampir Hm życiu nigdy tak naprawdę go nie miałem – nie tak naprawdę, w sensie upragnionego azylu, gdzie czekałby niczym niezmącony spokój. Moja miłość do Renesmee była zaczątkiem czegoś nowego, czego nie zaznałem nigdy wcześniej i co mogłoby mi dać jakże ludzkie poczucie spełnienia, gdyby nie ciągle komplikacje, które raz po raz oddzielały nas od siebie. Sama myśl o tym zaczynała doprowadzać mnie do szaleństwa, jednak moje dotychczasowe obawy i wątpliwości wydawały się niczym w porównaniu z tym, czego doświadczyłem w tamtej chwili.
Na Boga, przecież nie mógłbym pomylić tamtego głosu z żadnym innym! Dobrze znałem ten krzyk, a przenikliwy dźwięk wydawał się odbijać nieznośnym echem w moim umyśle, stopniowo rozbijając moją duszę na kawałki, chociaż nie sądziłem, że to w ogóle możliwe. Jej cierpienie był ostatnim, czego tak naprawdę pragnąłem, zwłaszcza po wszystkim tym, czego oboje doświadczyliśmy w Volterze – w obliczu jej przerażenia, mojej bezsilności i każdego wymierzonego jej przez Kajusza razu, w rzeczywistości mającego na celu skrzywdzić mnie. W takim wypadku jej cierpienie było prawdziwą ustają, a jej krzyk jawił mi się jako marny żart albo koszmar na jawie, skoro jako wampir nie miałem możliwości zapadnięcia w sen.
Ale mimo wszystko krzyczała. W jakiś trudny do zrozumienia sposób nawet to wydawało mi się bardziej obiecujące od wpatrywania się w jej blade twarz i czekania na jakiś pieprzony cud.
Nie byłem pewien, kiedy i w jaki sposób dostałem sie do jej pokoju – drzwiami czy uchylonym oknem, bo już na pamięć wiedziałem w którym miejscu znajdowała się ta konkretna sypialnia. Sęk w tym, że w kilka zaledwie chwil stałem naprzeciwko znajomego mi już łóżka, będąc świadkiem co najmniej nietypowej sceny – ostatniej, jakiej mógłbym się spodziewać, o ile po kolejnych dniach rozczarowań i wątpliwości oczekiwałem czegokolwiek.
To Bella jako pierwsza rzuciła mi się w oczy. Sam nie byłem pewien, czy była bardziej przerażona, czy może tak jak i ja zszokowana, ale to nie miało znaczenia. Siedziała na skraju łóżka córki, mocno trzymając Renesmee za nadgarstki i za wszelką cenę próbując unieruchomić dziewczynę w miejscu. Przynajmniej początkowo nie miało to dla mnie sensu, a ja w przypływie gniewu, zapragnąłem skoczyć na wampirzycę i stanowczo odciągnąć ją od przecież bezwładnego ciała, jednak prawie natychmiast dotarło do mnie, że to najgłupsze, co mógłbym zrobić – i to nie tylko dlatego, że Edward jak nic urwałby mi głowę, gdybym po wcześniejszym ataku na jego siostrę, teraz dodatkowo zbliżył się do Isabelli.
Nie. Prawdziwy problem leżał w tym, że Renesmee zdecydowanie nie była już bezwładna.
Nie byłem pewien, które uczucie tak naprawdę przeważało – czyste przerażenie, szok, czy może paląca wręcz nadzieja, chociaż tej ostatniej dla pewności nie chciałem dopuścić do świadomości. Zamarłem w bezruchu, w milczeniu przypatrując sie poczynaniom Belli, która za wszelką cenę próbowała wyszarpać się z silnego uścisku wampirzycy. Z gardła po raz kolejny wyrwał jej się przeszywający wrzask, który przywiózł mnie do tego miejsca, a w tamtej chwili skutecznie sprowadził na ziemię. Kiedy Nessie znowu zaczęła walczyć, jakimś cudem znajdując w sobie dość siły, by wyrwać się z ucisku matki i niemalże spadła z materaca na ziemię, spiesznie dopadłem do obu nieśmiertelnych, w porę podrywając Renesmee na ręce i próbując jakkolwiek unieruchomić ją w swoich objęciach.
– Nessie… – wyrwało mi się. Nerwowo przeczesałem długie loki dziewczyny palcami, chcąc przynajmniej spróbować ją uspokoić. Coraz bardziej niespokojny i zdezorientowany, poderwałem głowę i spojrzałem wprost w złociste oczy zastygłej u mojego boku Belli, która z przerażeniem spoglądała to na mnie, to znów na szarpiącą się córkę. – Co tutaj się stało, do cholery?! – nie wytrzymałem.
– Nie mam pojęcia. – Miałem wrażenie, że gdyby nadal była człowiekiem, pobladłaby bardziej od wampira. Głos jej drżał, a każde kolejne słowo przychodziło z trudem. – Nagle po prostu zaczęła krzyczeć i… – Urwała i energicznie potrząsnęła głową.
Chciałem jej odpowiedzieć – zapytać o cokolwiek – ale w głowie miałem pustkę i sam już nie byłem pewien, co byłoby w obecnej sytuacji najwłaściwsze. Co więcej, Renesmee krzyknęła raz jeszcze, a ja przez moment naprawdę miałem wrażenie, że jej nie utrzymam, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia spróbowała oswobodzić się z moich objęć. W porę dopadłem do jej łóżka, próbując jakkolwiek ułożyć ja na materacu i zmusić do tego, by leżała spokojnie, ale miałem wrażenie, że im bardziej próbowałem ją zatrzymywać, z tym większą desperacją usiłowała mi się wyrwać.
Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, ale nawet nie spojrzałem w ich stronę. Wciąż skupiałem się na Renesmee, w pewnym momencie omal nie schodząc na zawał, kiedy Nessie otworzyła oczy i spojrzała wprost na mnie. Gdyby moje serce biło, w tamtej chwili jak nic by stanęło, tym bardziej, że we wpatrzonych we mnie tęczówkach nie było niczego, co mógłbym uznać za świadomość. Patrzyła na mnie rozszerzonymi do granic możliwości czekoladowymi oczami, a w jej spojrzeniu byłem w stanie doszukać się wyłącznie paniki, dezorientacji i… strachu. Bała się, a po sposobie, w jaki niespokojnie zaczęła rozglądać się dookoła, momentalnie zorientowałem się, że nie poznawała ani mnie, ani pokoju w którym się znajdowała. W zasadzie wątpiłem w to, bo w ogóle była przytomna – jej spojrzenie przywodziło mi raczej na myśl pogrążoną w wizjach Alice, spoglądającą w przyszłość i absolutnie nieświadomą tego, co działo się wokół niej.
Na chwilę zamarłem, po czym mimowolnie cofnąłem się o krok. Renesmee wykorzystała chwilę mojej nieuwagi, by z zaskakującą wręcz zręcznością oswobodzić się z mojego uścisku i poderwać się na równe nogi. Natychmiast spróbowała przesunąć się do przodu, a potem nagle zamarła i zadrżała, chociaż nie byłem pewien, co było tego przyczyną – lęk czy może nagła słabość, bo już w następnej sekundzie omal nie usunęła się na ziemię.
– Już, już… – wyszeptałem rozgorączkowanym tonem, w porę do niej doskakująco. Wpadła mi w ramiona, tym razem już nie próbując walczyć, a tym bardziej krzyczeć. Błogosławiłem opatrzność zwłaszcza za to drugie, bo nie istniało chyba większe piekło od jej cierpienia, a przynajmniej ja nie potrafiłem pozostać obojętny – a przecież tak właśnie było, bo nie miałem pojęcia, jak powinienem jej pomóc. – Renesmee… Renesmee, proszę… – powtórzyłem, chociaż sam nie byłem pewien, czego tak naprawdę oczekiwałem.
Mocniej przygarnąłem ją do siebie, mając niejasne wrażenie, że jedynie dzięki mnie w ogóle była w stanie utrzymać się w pionie. Coraz bardziej niespokojny, ostrożnie odchyliłem ją w swoich ramionach, układając w taki sposób, by móc przyjrzeć się jej twarzy. Wydawała mi się nienaturalnie blada, poza tym przymknęła powieki, ale mimo wszystko obserwowała mnie z uwagą. Tym razem jej spojrzenie skoncentrowało się na mojej twarzy w bardziej zdecydowany sposób, a ona sama zawahała się, zupełnie jakby była w stanie mnie rozpoznać albo przynajmniej czuła, że jestem gdzieś obok.
Zamarłem w bezruchu, porażony intensywnością jej spojrzenia. Gdzieś kątem oka wychwyciłem ruch, ale nawet to nie zmusiło mnie do spuszczenia wzroku z bladej twarzy Renesmee – i to nie tylko dlatego, że bałem się, iż w ten sposób wszystko popsuję. Byłem jak zahipnotyzowany, rozdarty między niepokojem a coraz silniejszą nadzieją, którą mimo wszystko za wszelką cenę usiłowałem w sobie zdusić. To, że na mnie patrzyła, jeszcze o niczym nie musiało świadczyć, ale mimo wszystko…
Chciałem żeby się obudziła.
Przez ostatnie tygodnie nie marzyłem o niczym innym,  a jedynie o tym, żeby się obudziła.
Aniele…?– zaryzykowałem, ostrożnie układając dłoń na jej policzku. Zupełnie nieświadomie zdecydowałem się na szept, zupełnie jakbym instynktownie obawiał się tego, że w innym wypadku wystraszę ją albo… w jakikolwiek inny sposób wszystko popsuję.
Nie odpowiedziała, w zamian wciąż przypatrując mi się z uwagą. Jej spojrzenie było jakieś dziwne, jakby zamglone, ale mimo wszystko coś podpowiadało mi, że przez moment była ze mną – przynajmniej po części świadoma, wyczuwając moją obecność i być może dzięki temu czując się przynajmniej odrobinę bezpieczniejszą. Chciałem wierzyć, że tak jest, nawet jeśli w istocie było to oszukiwaniem samego siebie i w najmniejszym stopniu nie rozwiązywało naszych dotychczasowych problemów. Nawet ja nie byłem na tyle naiwny, by uwierzyć, że tak po prostu doczekaliśmy się przełomu – że ona się obudziła, ot tak, tym samym zaprzeczając wszystkiemu, co przed ucieczką powiedziała Rosa – chociaż jakaś cząstka mnie naprawdę chciała uznać, że jest to co najmniej prawdopodobne.
Na Boga, Nessie była silna. Może nawet silniejsza, niż którekolwiek z nas mogłoby przypuszczać, więc…
Och, dlaczego nie mogłem pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę oszukuję samego siebie?
Wciąż biłem się z myślami, zdolny wyłącznie do tego, żeby ją trzymać, kiedy Renesmee bardzo powoli – zważając na swój każdy kolejny ruch – ostrożnie uniosła rękę. Zamarłem, gdy powtórzyła mój wcześniejszy gest, a jej ciepłe palce musnęły mój policzek. Poruszała się bardzo ostrożnie, jakby z trudem, co przywiodło mi na myśl, że wciąż nie do końca była przytomna. Wrażenie było takie, jakby utknęła gdzieś między jawą a snem, walcząc, ale nie będąc w stanie ostatecznie przekroczyć granicy, jaką stanowiłoby całkowite wybudzenie. Nie miałem pewności, czy którakolwiek z moich przypuszczeń ma chociażby odrobinę sensu, to zresztą przestało mieć jakiekolwiek znaczenie z chwilą, w której Nessie bardziej stanowczo przycisnęła dłoń do mojego policzka – a potem wyraźnie usłyszałem w głowie jej głos.
Gdzie…?, zapytała i chociaż to jedno słowo zabrzmiało tak, jakby dochodziło z oddali – głębi studni albo długiego korytarza – aż nazbyt dobrze rozumiałem, co miała mi do przekazania. Jej pytanie odbiło się echem w moim umyśle, przyprawiając mnie o drżenie i coraz większe podekscytowanie, chociaż wciąż byłem daleko, by tak po prostu stwierdzić, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku. No cóż, nie było, ale skoro zdołała otworzyć oczy, a po wszystkim chociaż spróbować się ze mną porozumieć…
– Jestem tutaj, kochanie – uspokoiłem ją, bardziej stanowczo przygarniając do siebie. Raz jeszcze przeczesałem palcami jej miedziane włosy, próbując znaleźć sposób na to, by poczuła się bezpieczniejsza. – Jesteś w domu. Nic ci nie grozi, a ja…
Zamilkłem, po jej spojrzeniu poznając, że i tak nie była w stanie skoncentrować się na moich słowach – były jej obojętne, a przynajmniej miałem wrażenie, że nawet mnie nie słuchała. Wciąż wpatrywała się we mnie w ten dziwny, odrobinę zamglony sposób, patrząc i niedowierzając, zupełnie jakby wysiłek, w jaki włożyła w chociażby częściowe przebudzenie, był zdecydowanie zbyt wieli, by mogła zdobyć się na cokolwiek więcej.
Z tym, że mogła.
– Lilia...? – wyszeptała tak cicho, że właściwie wyczytałem to jedno słowo z ruchu jej warg.
Zanim zdążyłem zastanowić się nad tym, co to oznacza, nagle osunęła się w moich objęciach, po raz kolejny tracąc przytomność.
Hm, może tym razem pozwolę sobie zrezygnować z jakichkolwiek wyjaśnień. Rozdział pisałam z lekkością i tylko to się dla mnie liczy. W gruncie rzeczy jestem z niego zadowolona bardziej, niż gdybym napisała go naprędce, a chyba o to chodzi. No cóż, wena wybredną jest, a mnie pozostaje się jej poddać. 
Dziękuję za wszystkie komentarze, które jak zwykle dodały mi skrzydeł. To dla mnie dużo znaczy. 

Do napisania,
Nessa. 

4 komentarze

  1. Hej
    Hmm mam wrazenie, że Lilia jest bardzo wazna, albo bedzie zarówno dla Nessie jak i Demetriego. Coz jesli moje przypuszczenia sa sluszne to Edward jak nic bedzie chcial rozczłonkować Dema albo pozbawic go jednego istotnego kawałka ciała:-) Tak czy inaczej, bedzie niezla awanturka...:-)
    Biedna Nessie. Mam wrazenie, ze wpadla w petle... chwilowy spokój aby zaraz znowu wpasc w panike i poczucie osamotnienia. Przez taka huśtawke mozna postradac zmysly. Oby Fiona odzyskala przytomnosc i pomogla im.. albo zrobia to Hannah i Felix, bo w końcu nadal ich nie ma w domu Cullenow.
    Dem zaczyna myslec w ten sposob: tam dom twój gdzie serce twoje. To cos nowego dla niego, zwlaszcza ze nigdy nie kochal. Przypuszczalabym, ze bedzie bal sie tego, ale teraz ma inne zmartwienia. No nie oszczędzasz ich... Chcialalbym, zeby Nessie juz sie obudzila:-) Czekam na to.

    Weny
    Guśka

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, a sądziłam, że będę pierwsza. ;) Ech, to wcale nie jest tak, że ja już powinnam iść spać, ale co ja poradzę na to, że chęć przeczytania rozdziału była większa niż chęć pójścia spać? Na początku musze powiedzieć jeszcze o szablonie. Napatrzeć się nie mogę na niego. *.* I jeszcze fajnie, że w wersji komórkowej jest ciemniejsze tło co ułatwia czytanie. Zwłaszcza w nocy, kiedy światło juz zgaszone. Oczy tak nie bolą. :D
    Wracając do rozdziału to... Wow. Nie sądziłam, że Renesmee odzyska przytomność w tym rozdziale. Byłam przekonana, że jeszcze przez jakieś kilka rozdziałów będziesz nas trzymać w niepewności, a tu taka miła niespodzianka. Myślę, że dla Dema trzeba będzie znaleźć jakąś ładną trumnę... xD
    To jak opisywałaś Nessie z Lillą. *.* No po prologu cudo i aż mimo poczytać takie coś. ^^ Wszyscy maja teraz tam ciężko, ale Demetri z pewnością nieco ciężej. A przynajmniej mam takie wrażenie. Miał już nadzieje, ze Renesmee się obudziła i będzie wszystko w porządku mini tego początkowego szału, a chwilę później dziewczyna znowu traci przytomność... Lubisz się nad nimi znęcać.
    No cóż, mam nadzieje, ze nowy rozdział pojawi się jak najszybciej, jestem strasznie ciekawatego co bbędzie dalej. ^^
    Pozdrawiam,
    Gabi. :* <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej ! Na wstępie chcę cię przeprosić, że nie komentowałam wcześniejszych rozdziałów, ale obiecuję się poprawić :)
    Nieźle namieszałaś ostatnio. Najpierw ta dziwna sytuacja z Fioną, teraz z Nessie. Twoje rozdziały są coraz bardziej zaskakujące i nie wiem już czego mam się spodziewać. Myślę, że Rosa zrobiła Fionie coś podobnego, co zrobiła wcześniej Renesmee, ale teraz nie jestem już niczego pewna ;)
    Hannah musi się pospieszyć. W sumie jestem bardzo ciekawa jej( jeśli do tego dojdzie) ponownego spotkania z Jacobem. Czuję, że mogą wyniknąć przez niego nowe komplikacje. Och, no i skoro jestem przy Hannie dodam, że uwielbiam połączenie jej z Felixem <3
    Najbardziej szkoda mi Demetriego. Tyle już wycierpiał, a na razie nie widać końca jego cierpień. Ale pojawiła się nadzieja :)
    I na koniec napiszę, że księga ,,Ukojenie'' jest cudowna i bardzo ... magiczna. Oby tak dalej :)
    Czekam na nn rozdział i życzę powodzenia w dalszym pisaniu.
    Pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam Twoje opowiadanie w niespełna dobę. To nie jest normalne, uwierz, a jeszcze bardziej nienormalny jest fakt, że niemal rwałam włosy z głowy, kiedy zobaczyłam, że na tym rozdziale zakończy się jak na razie moje czytanie. Inwencja twórcza wręcz niesamowita; nie jestem pewna, czy dałabym radę coś takiego stworzyć aczkolwiek Twoja historia zainspirowała mnie do napisania własnej. Krótko mówiąc - wpędziłaś mnie z nałogu w nałóg i gdyby nie fakt, że nie mogłabym tu nie zaglądać, już dawno poszłabym przepłakać moją egzystencję gdzieś w kącie mojego pokoju.
    Podsumowując, bo moja paplanina traci powoli sens, zdecydowanie czekam na kolejny rozdział i zabieram się za czytanie Lost In The Time.

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa