Renesmee
Rosa poruszała się powoli i ostrożnie,
niczym niebezpieczny drapieżnik podczas polowania. Nie byłam pewna, czy to
wpływ jej zdolności, ale kiedy ją zobaczyłam, wydała mi się jeszcze bardziej
olśniewająca i groźna, aniżeli podczas naszego ostatniego spotkania. Tym
razem przynajmniej nie rzuciła się na mnie z wrzaskiem, a tym
bardziej nie przypominała płonącej pochodni, co mogłoby być nawet miłą odmianą,
gdyby nie świadomość tego, że niezależnie od wszystkiego planowała mnie zabić.
Widziałam to w jej lśniących dziko, rubinowych tęczówkach oraz płynnych
ruchach, w których bez większego wysiłku doszukałam się czegoś… bez
wątpienia groźnego, choć w tamtej chwili nie potrafiłam tego
zinterpretować.
Wampirzyca
podeszła bliżej, nienaturalnie spokojna i rozluźniona, co wydało mi się
podejrzane. Uśmiechała się delikatnie, choć gest tego zdecydowanie nie był
szczery, nie obejmując jej krwistych tęczówek. To był zimny, wystudiowany wyraz
twarzy kogoś, kto nie miał już nic do stracenia. Od pierwszej chwili, w której
miałam okazję poznać Rosę, byłam świadoma tego, że jest w niej coś
nieprzewidywalnego – rodzaj szaleństwa, które dopiero teraz w pełni dało o sobie
znać. Pragnęła mojej śmierci równie mocno, co i ja życia, zwłaszcza teraz,
kiedy wiedziałam, że wszyscy moi bliscy żyli, a mnie od upragnionego
ukojenia dzieliło zaledwie kilka kroków. Miałam dość powodów, żeby chcieć
walczyć, co zresztą zdążyłam już dowieść poprzez to, że wciąż egzystowałam. Zdołałam się obudzić, co
naturalnie zawdzięczałam najbliższym, ale co tak naprawdę trzymałoby mnie przy
zdrowych zmysłach, gdybym sama nie pragnęła przebudzenia?
Cisza
dzwoniła mi w uszach, przenikliwa i przyprawiająca o zawroty
głowy. Stałam spokojnie, za wszelką cenę usiłując zachować spokój, chociaż
prawda była taka, że byłam jednym, wielkim kłębkiem nerwów. „Dlaczego?” –
cisnęło mi się na usta, nie pierwszy raz zresztą. Co więcej, problem wcale nie
leżał w tym, że nie miałam pojęcia, jakim cudem obie ostatecznie
wylądowałyśmy w tym miejscu, gotowe w każdej chwili rzucić się sobie
do gardeł. Sęk w tym, że doskonale zdawałam sobie z tego sprawę,
jednak nie byłam zdolna do tego, by choć spróbować zrozumieć to, co kierowało
wampirzycą. Nawet Fiona mogłaby mieć więcej powodów do zemsty; w jej
przypadku chęć skrzywdzenia mnie, byłaby uzasadniona, skoro Silence zginął z rąk
Demetriego. Mogłaby pragnąć odwetu, a jednak nie tylko się na to nie
zdecydowała, ale ostatecznie zrobiła dość, bym zawdzięczała jej życie. W przypadku
Rosy sprawy miały się inaczej, a ja pragnęłam chwycić ją za ramiona i energicznie
potrząsnąć, póki jeszcze istniała jakakolwiek szansa na to, żeby to szaleństwo
przerwać.
Czy
doprowadziłam do śmierci Seana? Być może, chociaż nigdy nie miałam na celu
tego, żeby kogokolwiek skrzywdzić. Byłam zła i rozżalona, trwając w prywatnej
żałobie, która zmieniła mnie w sposób, którego skutki można było dostrzec
do tej pory. Wiedziałam czym jest pragnienie zemsty i złudne poczucie
tego, że ta mogłaby przynieść jakże wymarzone poczucie sprawiedliwości, choć to
nie działało w aż tak oczywisty, prosty sposób. Zemsta nigdy nie była
dobrym rozwiązaniem, jednak w przypadku nieśmiertelnych podobna reakcja
wydawała się czymś najzupełniej naturalnym – nieuchronnym odruchem, który
następował w odpowiedzi na zbyt skrajne, trudne do opanowania emocje.
Kochaliśmy prawdziwie i w ten sam sposób potrafiliśmy nienawidzić, co
w skrajnych przypadkach nie mogło skończyć się dobrze.
Tak było z Rosą
– z tym, że ja wcale nie trwałam w przekonaniu, że zasłużyłam na aż
tak wiele gniewu z jej strony.
Pamiętałam
Seana i gniew, którego doświadczyłam, kiedy Aro kazał wezwać mnie do sali
tronowej, by móc zapoznać mnie z osobą, która miała być odpowiedzialna za
tragedię, która mnie dotknęła. Obrazy były zamazane i odległe,
przytłumione przez smutek i skrajne emocje, których doświadczyłam, ale
trudno było, bym nie zapamiętała tego, co wydarzyło się później. Oczywiście,
być może mogłam coś zmienić – zaoponować albo powiedzieć coś, co miałoby szansę
chłopaka uratować – ale w tamtym okresie jedynie nieliczne z podejmowanych
przeze mnie decyzji miały sens. Działałam impulsywnie, skupiona przede
wszystkim na własnym bólu i poszukiwaniach sposobu na to, żeby poczuć się
jakkolwiek lepiej. Wtedy nie próbowałam zastanawiać się nad tym, jak składne i logiczne
były wyjaśnienia, których udzielała mi „wielka trójca”, a tym bardziej do
głowy by mi nie przeszło, jak sprawy miały się w rzeczywistości. Co
więcej, nie miałam wątpliwości, że gdybym jednak spróbowała interweniować,
ostatecznie nie zdziałałabym niczego, tak jak i nie byłam w stanie
uchronić niewinnej, kruchej recepcjonistki, której śmierci do tej pory nie
rozumiałam.
Kajusz
potrzebował winnych, nie tylko żeby uciszyć mnie, ale również przekonać braci
do tego, że atak na moją rodzinę był jak najbardziej przypadkiem. Wplątał nas w grę,
w której żadne z nas nie chciało uczestniczyć, tym samym czyniąc nas
śmiertelnymi wrogami, choć również walka nigdy nie leżała w gestii ani
mojej, ani moich bliskich. To wszystko były kłamstwa – manipulacje, którym
ostatecznie się poddaliśmy – niekończąca się maskarada, w której trwaliśmy
do tej pory. Taki stan rzeczy był dla mnie nie do pojęcia, a wszystko we
mnie aż krzyczało, że powinnam była znaleźć sposób na to, żeby jakkolwiek się z tego
wariactwa wyrwać, a jednak…
A Rosa
chciała mnie, choć to nie z moich ust padł rozkaz. Wszystko tak naprawdę
sprowadzało się do jednej osoby, a więc kogoś z kim wampirzyca na
własne życzenie zawarła sojusz.
Nawet jeśli
w jakimś stopniu zdawała sobie z tego sprawę, emocje wydawały się
zaślepiać ją do tego stopnia, że jakiekolwiek sensowne argumenty i tak nie
miały do niej dotrzeć. W jej oczach winna byłam ja, a tak długo, jak
pozostawałam żywa, do Rosy najpewniej i tak nie miało dotrzeć to, że moja
śmierć i tak nie rozwiąże problemu.
Gdyby nie
to, że chciała mnie zabić, może nawet zaczęłabym jej współczuć, jednak w tamtej
chwili byłam skoncentrowana na uważnym obserwowaniu każdego jej ruchu.
Mimowolnie napięłam mięśnie, gotowa rzucić się do ataku albo zacząć bronić,
gdyby tylko pojawiła się jakakolwiek oznaka tego, że będę do tego zmuszona.
Rosa była niczym niebezpieczny drapieżnik – względnie spokojna, przyczajona i skłonna
do tego, żeby w każdej chwili być skłonną rzucić się niespodziewającej
ataku ofierze do gardła. To było o wiele bardziej niebezpieczne, niż jej
zachowanie sprzed kilku tygodni, kiedy w przypływie szału pierwszy raz
próbowała mnie zabić, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Czułam się jak
owieczka, którą ktoś prowadził na rzeź, jedynie względnie świadoma tego, co
mnie czekało i do czego ta zraniona kobieta mogła być zdolna.
– Ach…
Boisz się, prawda? – zapytała nagle, uśmiechając się słodko. Lekko przekrzywiła
głowę, zupełnie jakby spojrzenie na mnie pod innym kątem mogło jej pomóc w ocenie
sytuacji. – To dobrze. Powinnaś, tym bardziej, że umysł… bywa taki
niebezpieczny – powiedziała cicho, a ja wzdrygnęłam się niekontrolowanie,
mając wrażenie, że coś przemknęło tuż za moimi plecami.
Nerwowo
zacisnęłam dłonie w pięści, uważnie obserwując każdy kolejny ruch Rosy.
Nieśmiertelna spoglądała na mnie ze spokojem, ale zdawałam sobie sprawę z tego,
że to jedynie pozory. Jakby tego było mało, słowa dziewczyny jednoznacznie dały
mi do zrozumienia, że nie mogłam nawet ufać własnym zmysłom, bo iluzjonistka w każdej
chwili mogła z wprawą namieszać mi w głowie. To mnie przerażało,
chociaż starałam się nie okazywać emocji. Próbowałam udawać, pomimo tego, że
doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, iż strach był naturalny, a tłumienie
go donikąd nie prowadziło. Nie sztuką było się nie bać, ale pomimo obaw
udowodnić, że było się dość silnym, żeby przynajmniej próbować walczyć z tym,
co stanowiło problem. W przypadku Rosy to było jeszcze bardziej
skomplikowane, a ja nie chciałam dawać jej satysfakcji, choć wampirzyca
bez wątpienia zdawała sobie sprawę z tego, jak naprawdę się czułam.
Miałam
wrażenie, że czas wlecze się w nieskończoność, jednak starałam się nie
zwracać na to uwagi. Bądź czujna,
powtarzałam w myślach niczym mantrę, ale to nie pomagało, a ja wcale
nie czułam się lepiej. Obawiałam się, że w każdej chwili wszystko pójdzie
nie tak i że będę winna tylko i wyłącznie sobie, niezdolna do tego,
żeby się obronić. Teoretycznie powinnam była cieszyć się z tego, że
byłyśmy z Rosą same, dzięki czemu miałam pewność, że wampirzyca nie będzie
w stanie skrzywdzić nikogo innego. To była sprawa tylko i wyłącznie
między nami, a jednak obawiałam się tego, co mogło się wydarzyć. Chciałam
żyć – pragnęłam tego całą sobą, tak bardzo, że to uczucie oszołomiło nawet mnie
– a jakby tego było mało, całą sobą byłam gotowa bronić nie tylko siebie,
ale również czegoś, co było dla mnie bardzo, ale to bardzo ważne…
Bronić kogoś.
Mętlik w głowie
nie był dla mnie zaskoczeniem, zwłaszcza w takiej sytuacji, dlatego nawet
nie próbowałam doszukiwać się sensu w tym, co chodziło mi po głowie. Znowu
wyczułam ruch za plecami, jednak tym razem nie powstrzymałam się od reakcji,
bez zastanowienia okręcając się na pięcie. Omal nie krzyknęłam, kiedy tuż za
sobą zauważyłam… Rosę, a ta jak gdyby nigdy nic rozpłynęła się w powietrzu,
zachowując jak jakiś cholerny duch albo inna zjawa.
Ciszę po
raz kolejny przerwał jej śmiech – melodyjny i uwodzicielski, a przy
tym wystarczająco niepokojący, bym poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Kątem
oka dostrzegłam coś jasnego, co mogłoby z powodzeniem okazać się blond
lokami pewnej wampirzycy, która za wszelką cenę próbowała mnie zwodzić. Chciało
mi się krzyczeć z frustracji, ale powstrzymałam się, aż nazbyt świadoma
tego, że nie wystarczy, żebym po prostu nakazała jej przestać. Ta wampirzyca
była niebezpieczną sadystką, której dziką przyjemność sprawiała zabawa moim
kosztem.
– No, gdzie
jestem? – usłyszałam jej głos, ale trudno było mi określić skąd pochodził. Znowu
wydało mi się, że tuż za mną ktoś stoi, jednak kiedy po raz kolejny obejrzałam
się przez ramię, czekała mnie wyłącznie pustka. Dopiero po chwili zauważyłam
smukłą sylwetkę na gałęzi jednego z drzew, jednak i stamtąd zniknęła,
w zamian pojawiając się tuż naprzeciwko mnie, na tyle daleko, bym nie
mogła jej dosięgnąć. – Które moje ja
jest prawdziwe?
– Naprawdę
uważasz, że w ten sposób zyskasz cokolwiek?! – nie wytrzymałam, choć
najpewniej traciłam czas.
Trzęsłam
się cała, nie tyle ze strachu, co narastającej irytacji. Gdybym musiała z nią
walczyć, dokładnie tak jak z Jane, kiedy zagrażała mnie i Demetriemu,
wtedy przynajmniej miałabym mgliste pojęcie tego, co powinnam zrobić. Rosa
igrała z moimi zmysłami, tym samym czyniąc mnie bezbronną, co zwłaszcza po
tym, czego doświadczałam przez ostatnie dwa tygodnie, wzbudzało we mnie
najgorsze obawy. Iluzja potrafiła być niebezpieczna, a po tym, jak omal
nie postradałam zmysłów, zdolności mojej przeciwniczki wzbudzał we mnie
najgorsze z możliwych odczuć.
Oczywiście
nie otrzymałam odpowiedzi, co zresztą było do przewidzenia. Usiłowałam nie
spuszczać wampirzycy z oczu, jednak to i tak nie miało niczego dać,
tym bardziej, że nie miałam pewności, czy tym razem widzę blondynkę naprawdę,
czy może to kolejna sztuczka. Chciałam walczyć – jakkolwiek sprowokować ją do
ataku – ale instynkt samozachowawczy stanowczo odradzał mi taką możliwość,
nakazując trzymać się na dystans i czekać na rozwój wypadków. Cokolwiek by
się nie wydarzyło, musiałam troszczyć się nie tylko o siebie, ale też i…
Nie jestem
pewna, jakim cudem udało mi się zorientować, że ktokolwiek zmaterializował się
za moimi plecami. Czemukolwiek zawdzięczałam taki stan rzeczy, najważniejsze
było to, że mi się udało, chociaż świadomość niebezpieczeństwa jedynie w niewielkim
stopniu wpływała na to, co wydarzyło się później. W ułamku sekundy kolejna
fałszywa Rosa zniknęła, a mnie
bez jakiegokolwiek ostrzeżenia otoczyły silne, lodowate ramiona, zamykając w uścisku
wystarczająco ciasnym, bym nie była w stanie oddychać. Chciałam krzyknąć,
zaraz też szarpnęłam się do przodu, usiłując oswobodzić się z objęć mojego
przeciwnika, ale nie miałam po temu okazji, niezdolna do złapania tchu i jakiejkolwiek
formy walki. Czułam jedynie ból w żebrach, ale nie miałam pojęcia, czy to
złamanie, czy może walczące o choć odrobinę tlenu płuca, usilnie próbujące
zmusić mnie do tego, żebym zawalczyła i przynajmniej spróbowała dostarczyć
im powietrze.
–
Chciałabym się nad tobą poznęcać, ale obawiam się, że nie mam czasu –
usłyszałam tuż przy uchu. Jej słodki oddech owiał mi policzek, a ja
zadrżałam niekontrolowanie, tym bardziej, że usta wampirzycy znalazły się
niebezpiecznie blisko mojej szyi. – Z drugiej strony…
Odepchnęła
mnie od siebie tak gwałtownie, że początkowo tego nie zarejestrowałam. Dopiero
kiedy boleśnie wylądowałam na drzewie, niekontrolowanie kaszląc i mając
problem z tym, żeby utrzymać się w pionie, mogłam w pełni
przekonać się, jak się czułam. Oszołomiona i dziwnie roztrzęsiona, z trudem
uniosłam głowę, próbując skupić wzrok na Rosie, chociaż obraz raz po raz
rozmazywał mi się przed oczami. Chciałam walczyć, a wszystko we mnie aż
krzyczało, że powinnam natychmiast coś zrobić, ale nie byłam w stanie
ruszyć się z miejsca, przez większość czasu skupiona przede wszystkim na
próbie ustania na nogach.
Kolejne
uderzenie skutecznie powaliło mnie na ziemię. Wylądowałam na leśnym podszyciu, w pierwszym
odruchu usiłując się podnieść, ale powstrzymała mnie moja przeciwniczka, w ułamku
sekundy materializując się przy mnie. Szarpnięciem odwróciła mnie w swoją
stronę, przygniatając całym ciałem do ziemi i nie pozwalając ruszyć się
choć o milimetr. Napierała na moje już i tak poobijane żebra, przez
co znowu zaczęłam mieć problemy z tym, żeby złapać oddechu, ale tym razem
przynajmniej byłam w stanie zareagować. Na oślep wyrzuciłam obie ręce
przed siebie, próbując ją z siebie zrzucić i bezwiednie usiłując
wszystko, żeby osłonić brzuch.
Co ja robię?, przeszło mi przez myśl.
Byłam oszołomiona, a w moich działaniach nie było żadnej logiki, a jednak
ta jedna kwestia mimo wszystko nie dawała mi spokoju. Jakkolwiek bym się nie
czuła, wampirzy instynkt zawsze nakazywał mi działania, które pozwalały na
ochronę życia; byłam świadoma tego, że chciałam walczyć i że Rosa była
moim wrogiem, a jednak pomimo tego więcej energii wkładałam w to,
żeby zrzucić ją z siebie, zanim całkiem by mnie przygniotła, aniżeli by
powstrzymać ją przed dobraniem się do mojego odsłoniętego gardła. Co ja, do diabła…?
Walcz.
Walcz, walcz, walcz, walcz, bo…
Niespójne
myśli tłukły mi się w głowie, oszałamiająco intensywne i tak
nielogiczne, że sama nie potrafiłam ich zinterpretować. Niezależnie od tego,
czułam się tak zdeterminowana, jak nigdy dotąd, może pomijając ten moment w celi,
kiedy straciłam nad sobą kontrolę. Gniew narastał, skutecznie tłumiąc strach,
choć to ten drugi wydawał się o wiele bardziej zrozumiały w sytuacji,
w której od śmierci mogła dzielić mnie kolejna decyzja mojej oprawczyni.
Czułam się otępiała i wściekła, gotowa zrobić wszystko, byleby tylko
ochronić to, co w tamtej chwili uważałam za najcenniejsze dla mnie. To
uczucie mnie oszołomiło, ale nie próbowałam z nim walczyć, w pełni
poddając się podszeptom intuicji i mając wrażenie, że mogłabym walczyć do
upadłego, byleby tylko zyskać choć cień szansy na osiągnięcie celu.
Adrenalina i wybuchowa
mieszanka emocji zrobiły swoje, mnie zaś udało się przynajmniej na moment
zaskoczyć Rosę. Aż wzdrygnęłam się, kiedy jakimś cudem udało mi się oswobodzić
rękę i zwinięta w pięść dłonią z całej siły uderzyłam dziewczynę
w twarz. Ból rozszedł się po całym moim ciele, na moment mnie paraliżując,
co wytrąciło mnie z równowagi bardziej, niż zaskoczoną atakiem Rosę. Nie
zsunęła się ze mnie, ale zastygła w bezruchu, spoglądając na mnie w taki
sposób, jakby widziała mnie po raz pierwszy. Jej rubinowe tęczówki zabłysły
dziko, zdradzając nie tylko zaskoczenie, ale też nieopisaną wściekłość, w miarę
jak zaczęło dochodzić do niej to, co miałam czelność zrobić. Nie chodziło o ból,
bo nie sądziłam, żeby poczuła cokolwiek, ale o sam fakt tego, że mogłabym
ją uderzyć, zupełnie jakbym była kimś, kto dorównywał jej siłą i umiejętności.
– Ty…
Jej głos
zabrzmiał nienaturalnie, a przy tym bardzo niepokojąco, prawie jak syk
albo warknięcie, które mogłoby wydać z siebie jakieś dzikie zwierzę. Coś
zmieniło się w jej oczach, a ja już nie miałam wątpliwości co do
tego, że jednak dopięłam swego: zdenerwowałam ją wystarczająco, by straciła
ochotę na to, żeby próbować się nade mną pastwić.
Nie. Teraz
planowała mnie już po prostu zabić.
Napięłam
mięśnie, instynktownie przygotowując się na każdy z możliwych scenariuszy,
łącznie z tym najgorszym. Chciałam się bronić, nawet jeśli to miało
prowadzić donikąd, a mnie jednak miała czekać śmierć z rąk
wampirzycy. Byłam tego świadoma, tak jak i tego, że w porównaniu z nią
nie miałam najmniejszych szans na to, żeby chociaż ją zadrasnąć, ale nie
zamierzałam tak po prostu się poddać. Musiałam przynajmniej spróbować walczyć,
bo…
Nieważne.
Przynajmniej w tamtej chwili ta jedna kwestia nie miała dla mnie
znaczenia, a ja skoncentrowałam się przede wszystkim na próbie
wykorzystania każdej znajdującej się w moim zasięgu możliwości,
niezależnie od ceny, którą przyszłoby mi za to zapłacić. Wszystko we mnie aż
rwało się do walki i chociaż szarpanie się z Rosą nie miało
najmniejszego sensu, za wszelką cenę usiłowałam oswobodzić się z jej
uścisku. Nie była tego zadowolona, wręcz irytując się tym, jak wielkie
zamieszanie robiłam, ale ostatecznie nie skomentowała mojego zachowania nawet
słowem. W zamian spoglądała na mnie ze znużeniem, coraz bardziej wściekła,
a po sposobie, w jaki wodziła krwistymi tęczówkami po mojej
odsłoniętej szyi, bez trudu zorientowałam się, iż właśnie planowała, by przy
najlepszej okazji rzucić i się do gardła.
Błagam, nie, przeszło mi przez myśl, ale
nie byłam na tyle zdesperowana, żeby aż tak się przed nią poniżyć. To i tak
nie miało sensu, tym bardziej, że Rosa była sadystką. Moje cierpienie było
wszystkim, czego mogłaby oczekiwać, a gdybym do tego wszystkiego zaczęła
ją prosić, wtedy z tym większą przyjemnością przetrąciłaby mi kark albo
rozerwała tętnicę.
Jakimś
cudem zdołałam oswobodzić rękę, ale na niewiele mi się to zdało. Zdążyłam
zaledwie zamachnąć się na oślep, kiedy lodowate palce wampirzycy zacisnęły się
wokół mojej ręki – i to na tyle mocno, że nawet mimo krążącej w moim
ciele adrenaliny, wyraźnie poczułam przejmujący ból. Krew wciąż dudniła mi w uszach,
więc nawet nie usłyszałam trzasku pękającej kości. Nie byłam również pewna, że
zaczęłam krzyczeć, dopóki moja poirytowana przeciwniczka nie zdecydowała się
dać mi w twarz.
– Zamknij
się!!! – wrzasnęła na mnie, tak głośno, że chyba jedynie cudem nie popękały mi
bębenki. Jej oczy jarzyły się w ciemności, zdradzając tak oszałamiającą
mieszankę gniewu i nienawiści, że nawet na mnie zrobiło to wrażenie. –
Myślisz, że on nie krzyczał?! Że ja nie krzyczałam, kiedy… kiedy wy…
Mówiła i w tamtej
chwili naprawdę było mi jej szkoda, bo mogłam być w stanie ją zrozumieć.
Jak sama czułabym się, gdyby to Demetriego spotkało coś niedobrego? Zemsta była
wpisana w naszą naturę, żal zaś był najgorszym z możliwych doradców,
popychając istoty takie jak my do robienia rzeczy, które później mogłyby stać
się dla nas czymś nie do pomyślenia. Mogłam zrozumieć jej gniew, a nawet
nienawiść, którą pałała, chociaż to nadal w pełni nie usprawiedliwiało
tego, że mogłaby obwiniać mnie – nie, jeśli jednocześnie współpracowała z kimś,
kto doprowadził do wszystkich tych złych rzeczy, które miały miejsce. Być może
byłam w to zamieszana i mogłam coś zmienić, ale… nie jako jedyna.
To nie była
moja wina, jednak Rosa tego nie rozumiała.
– Nie moja…
– wyszeptałam, być może nie po raz pierwszy, ze spory opóźnieniem uświadamiając
sobie, że zdecydowałam się odezwać chociaż słowem.
Z gardła
wampirzycy nagle wyrwał się jakiś dziwny dźwięk, będący czymś na kształt
zdławionego, urywanego szlochu. Wciąż wyglądała na obłąkaną i absolutnie
nieświadomą tego, co usiłowała zrobić, jednak taka jej reakcja wytrąciła mnie z równowagi
bardziej niż cokolwiek innego. Zastygłam w bezruchu, wciąż czując krew w ustach
i rwący ból nie tylko w szybko puchnącym nadgarstku, ale również w żebrach.
Oddychałam szybko i płytko, nie będąc w stanie oderwać od wampirzycy
wzroku, chociaż instynkt podpowiadał mi, że bezpieczniej byłoby dla mnie,
gdybym nie wpatrywała się w nią w aż tak ostentacyjny sposób. Powinnam
była działać, a jednak tkwiłam w bezruchu, podświadomie czekając na
coś, czego nawet nie potrafiłam określić. Coś w widoku Rosy w takim
stanie nie tyko dało mi do myślenia, ale przede wszystkim wydało mi się szansą
na to, żeby cokolwiek zmienić – albo przynajmniej spróbować, czego nie
zrobiłam, o ile w ogóle miałam szansę na zmianę tego, co spotkało
Seana. Obie byłyśmy ofiarami kogoś, kto nie wahał się wykorzystać wszystkiego i wszystkich
do swoich celów, ale mimo wszystko…
Rosa wsparła
obie dłonie na ziemi, po czym lekko nachyliła się do przodu, dziwnie
roztrzęsiona. Trudno było mi stwierdzić, czy płakała, tym bardziej, że jako
wampirzyca nie była w stanie uronić nawet jednej łzy, ale odczuwalny przez
nią w tamtej chwili ból był niemalże namacalny. W tamtej chwili nie
widziałam w niej szalonej sadystki, która pragnęła mojej śmierci, ale
zrozpaczoną kobietę, która straciła kogoś, kto był dla niej całym życiem.
Miałam wrażenie, że na moich oczach rozpadała się na kawałeczki, zagubiona i niepewna
tego, jak tak naprawdę powinna albo chciała postąpić. Chociaż powinnam była się
jej obawiać albo mieć do niej pretensje o to, jak wiele złego wyrządziła w ostatnim
czasie, przez moment nie byłam do tego zdolna.
Przesunęłam
się ostrożnie, próbując odsunąć się na bezpieczną odległość. Przez cały ten
czas śledziłam każdy jej ruch, również wtedy, gdy wplotła palce w jasne
włosy, szarpiąc nimi tak gwałtownie, jakby chciała je wyrwać. Kołysała się w przód
i w tył, a ruch jej warg sugerował, że mogła coś gorączkowo
szeptać, jednak żadne słowa nie padały z jej ust. Rubinowe tęczówki
utkwiła w jakimś puncie w przestrzeni, zupełnie jakby widziała tam
coś ważnego, czego ja sama mogłam co najwyżej tylko spróbować się domyśleć,
choć i to w najmniejszym nawet stopniu nie pozwalało mi określić,
czego powinnam się spodziewać. Rosa wbrew wszystkiemu była niezrównoważona, a jej
zachowania nie dało się tak po prostu przewidzieć. Miałam wrażenie, że działała
pod wpływem chwili, bojąc się bezruchu i wszystkiego, co mogło się z nim
wiązać, niezależnie od tego, jak niedorzeczne mogłoby wydawać się jej
zachowanie. Skupiła się na mnie, bo byłam celem, który pozostawał w jej
zasięgu – obiektem, który miał jakikolwiek związek ze śmiercią Seana i w którym
mogła ulokować pełnię swojej nienawiści, niezależnie od tego, jak było
naprawdę. Z jej perspektywy wszystko wydawało się lepsze od bierności,
zresztą tak bez wątpienia było łatwiej, ale na dłuższą metę…
Nie miała
pewności.
Niezależnie
od tego, co robiła i wmawiała sobie przez cały ten czas, musiała zdawać
sobie sprawę z tego, co wiedziałam również ja: że to nie była moja wina.
Z wolna
wsparłam się na zdrowej ręce, poruszając się bardzo powoli, by niepotrzebnie
nie zwrócić na siebie jej uwagę. Drgnęła w odpowiedzi, najpewniej doskonale
zdajać sobie sprawę z tego, że się przemieściłam, ale nie próbowała mnie
powstrzymywać przed tym, żebym usiadła. Zareagowała dopiero w chwili, w której
spróbowałam stanąć na nogi, nagle oglądając się na mnie i samym tylko
spojrzeniem przymuszając do tego, żebym pozostawała na swoim miejscu. Zamarłam w bezruchu,
instynktownie poddając się podszeptom intuicji, chociaż wszystko we mnie aż
rwało się do tego, żeby ją zaatakować albo wykorzystać okazję do ucieczki.
– Byłaś tam
– zarzuciła mi. Jej głos brzmiał dziwnie, wyprany z jakichkolwiek emocji i tak
beznamiętny, że aż zrobiło mi się zimno. – Patrzyłaś na jego śmierć. Chciałaś,
żeby do tego doszło i…
– To nie
była moja decyzja, a ja… Powiedzieli mi, że brał udział w mordowaniu
mojej rodziny. – Przełknęłam z trudem; gardło miałam wyschnięte na wiór, a formułowanie
kolejnych słów przychodziło mi z trudem. – Wiesz o tym, Roso. I nie
chcesz tego, żebym ja…
– Nie
będziesz mi mówiła, czego chcę bądź nie! – wykrzyczała, a jej tęczówki na
powrót zabłysły dziko, wzbudzając we mnie najgorsze z możliwych odruchów.
Popełniłam
błąd, kiedy jednak puściły mi nerwy, a ja w panice spróbowałam jednak
rzucić się do ucieczki. Choć bez wątpienia rozbita, wampirzyca bez trudu
zdołała zmaterializować się u mojego boku, by po chwili na powrót powalić
mnie na ziemię. Syknęłam, kiedy wylądowałam na obolałej ręce, po czym
przetoczyłam się na plecy, by przekonać się, że moja przeciwniczka stała nade
mną niczym kat, mierząc mnie wzrokiem i sprawiając wrażenie chętnej do
tego, by przy pierwszej możliwej okazji przetrącić mi kark. Jej oczy znowu
błyszczały gniewnie, lekko tylko zamglone, co uprzytomniło mi, że jednak
musiała pozwolić sobie na płacz. Co prawda zdecydowanie nie wyglądała na osobę,
która okazuje słabość – i to zwłaszcza przy swoich wrogach – ale Rosie
najwyraźniej było wszystko jedno: i tak miała mnie zabić.
Zacisnęłam
usta, coraz bardziej niespokojna. Powinnam była być przerażona, a jednak
oszołomienie, żal i gorycz, które kumulowały się we mnie od dłuższego
czasu, ostatecznie okazały się dominujące. Czegokolwiek nie czuła albo nie
myślała sobie Rosa, najwyraźniej zamierzała trzymać się pierwotnego planu – a więc
czegoś bezpiecznego, nawet jeśli przy pierwszej okazji byłabym w stanie
udowodnić jej, że sprawa wcale nie była taka prosta, jak mogłoby się wydawać.
– No, zrób
to – powiedziałam cicho. To nie było rozsądne, ale zaczynałam mieć dość tego,
co działo się wokół mnie: dość uciekania, mniej lub bardziej słusznych wyrzutów
sumienia i zastanawiania nad tym z której strony miał nadejść kolejny
cios. Jeśli naprawdę była zdecydowana, żeby zrobić to, co chodziło jej po
głowie, to i tak nie miałam być w stanie jej powstrzymać. – W końcu
tego chcesz, prawda? Tylko dzięki temu poczujesz się lepiej, więc… – Urwałam i spojrzałam
jej w oczy. – Bo wszystko jest moją
winą, prawda Roso?
Spojrzała
na mnie gniewnie, nawet nie próbując odpowiedzieć. Spodziewałam się tego, że
przy pierwszej okazji zaatakuje, a jednak nie zrobiła tego, wciąż stojąc
nade mną, ale mimo wszystko się wahając. Z zaskoczeniem zauważyłam, że
drżała niekontrolowanie, być może za sprawą skrajnych emocji, a może wciąż
obecnego szlochu – nie miałam pewności. Mogłam tylko zgadywać, co takiego
działo się w jej wnętrzu, chociaż z drugiej strony… Być może
wiedziałam.
Chyba powinnam
była wiedzieć.
– Obwiniasz
mnie o śmierć Seana, chociaż to nigdy nie zależało ode mnie. Jeśli jednak
chcesz wiedzieć, co takiego czułam, kiedy ostatni raz go widziałam… – zaczęłam i zawahałam
się na moment. Po spojrzeniu wampirzycy trudno było mi jednoznacznie określić,
czego powinnam spodziewać się po jej reakcji. – Dokładnie to, co ty teraz.
Czułam to samo i…
– Nie
jesteśmy takie same – przerwała mi, ale w jej głosie wychwyciłam wahanie.
Sama Rosa również musiała być go świadoma, bo jej twarzy wykrzywił grymas,
zdradzający więcej niż jakiekolwiek słowa mogłyby. – Nie jesteśmy…
– Ale obie
czujemy – zauważyłam przytomnie. – I obie powinnyśmy obwiniać tę samą
osobę. To, co spotkało Seana… Ja też chciałam znaleźć winnego – powiedziałam
cicho, starannie dobierając słowa. – Obiecali, że mi pomogą. Wskazali na was… i na
Seana, ale to nie ja zdecydowałam o jego śmierci. I… wiesz co? – Uciekłam
wzrokiem gdzieś w bok, nagle przygnębiona. – Jeśli uważasz, że poczułam
ulgę po jego śmierci, jestem w błędzie.
Nie byłam
pewna, czego tak naprawdę oczekiwałam, jednak to i tak nie miało
znaczenia. Czułam, że Rosa się waha, targana przez wątpliwości i gniew,
ale tez zdawałam sobie sprawę z tego, że niezależnie od tego, co mogłabym
jej powiedzieć, ona i tak wiedziała swoje. Obie zabrnęłyśmy o wiele
za daleko, by tak po prostu móc się wycofać, a jakby tego było mało, ja w przeciwieństwie
do Rosy odzyskałam tych, których kochałam. Sean nie miał wrócić i chociaż
całą sobą wierzyłam w to, że nie miałam żadnego wpływu na to, co miało
miejsce, coś w samej tylko myśli o nieszczęściu, które ją dotknęło, w zupełności
wystarczyło, żebym poczuła się przygnębiona.
Rosa
zamknęła oczy, zaciskając powieki tak mocno, że pewnie musiało być to dla niej
bolesne. Podejrzewałam, że gdyby była człowiekiem, policzki miałaby mokre od
łez, choć i te prędzej czy później się kończyły. Nie chciała mnie słuchać,
a ja wcale nie byłabym zdziwiona, gdyby nagle w dziecinny sposób
zatkała uszy dłońmi, bylebym tylko nie dodała niczego więcej. Czułam jej niechęć,
pomieszaną z gniewem i nienawiścią, którą trzymała się przez tak
długi czas Teraz mogła to utracić i to ja przerażało, ale nie byłam w stanie
nie wykorzystać okazji, którą miałam. Ja chciałam żyć! Chciałam, ponieważ…
Chciałam…
– Nie
rozumiesz, że mu pomagasz? – podjęłam, ledwo będąc w stanie zapanować nad
emocjami i tym, żeby porządnie nią nie potrząsnąć. W ten sposób
mogłabym wszystko popsuć, ale pomimo tego, pokusa pozostawała aż nadto silna. –
Kajuszowi. Stoisz po jego stronie, zupełnie jakbyś wierzyła w te wszystkie
kłamstwa, chociaż obie wiemy, że tak nie jest. Ty wiesz, kto doprowadził do śmierci Seana – dodałam z naciskiem,
wprost ubierając w słowa to, czego ona nie chciała przyjąć do świadomości.
– Co da ci moja śmierć, skoro wszystko sprowadza się do niego?
– Ja nie
stoję po niczyjej stronie! – zaoponowała zdecydowanie zbyt gwałtownie, bym
uwierzyła w to, że tak było w istocie.
Blondynka z wolna
przesunęła się bliżej, na tyle szybko i gwałtownie, bym zorientowała się,
jak bardzo była podenerwowana. Jej ruchy były gwałtowne i niespójne, a ona
sama wydawała się mieć problem z tym, żeby nad sobą panować. Zachowywała
się prawie jak nowonarodzona, w pełni zdana na emocje i podejmowanie
decyzji pod wpływem chwili. Taką osobą łatwo można było manipulować, ale może
gdybym zdołała do niej dotrzeć…
– Nie
rozumiesz? – spróbowałam raz jeszcze. – Kajusz…
Zanim
zdążyłam cokolwiek dodać, wampirzyca odrzuciła głowę do tyłu, po czym wybuchła
zimnym, niemalże histerycznym śmiechem. Wyglądała na szaloną i zdesperowaną,
i to bardziej niż początkowo, chociaż nie sądziłam, że to w ogóle
możliwe.
– Ty
naprawdę uważasz, że którekolwiek z was ma nade mną jakąkolwiek władzę? –
zapytała, a jej głos zabrzmiał o wiele pewniej niż do tej pory.
Zesztywniałam, tym bardziej, że jej kolejne słowa utwierdziły mnie w przekonaniu,
że właśnie straciłam swoją szansę i już nie miałam niczego do powiedzenia w swojej
nowej sytuacji: – Jestem tutaj tylko po to, żeby dostać ciebie… A potem
jego, tak jak od samego początku być powinno – oświadczyła i uśmiechnęła
się chłodno. – Przed wschodem słońca wszyscy będziecie martwi. To nie ja
wyświadczam przysługę Kajuszowi, ale on mnie.
Nagle
ruszyła się z miejsca, a już w następnej sekundzie wszystko
potoczyło się błyskawicznie. Zanim zdążyłam zorientować się, co takiego się
działo, wylądowałam na drzewie. Rosa zmaterializowała się tuż przede mną,
zaciskając palce na moim gardle i zdecydowanie nie zamierzając zawahać się
po raz drugi. Jeden jej ruch mógł pozbawić mnie życia, a to, że nie
przetrąciła mi karku, w zamian decydując się mnie przydusić, świadczyło
tylko i wyłącznie o tym, jak bardzo była okrutna. Jak na zawołanie
pociemniało mi przed oczami, chociaż nie straciłam przytomności, w pełni
pobudzona i świadoma wszystkiego, co działo się wokół mnie. Chciałam
próbować walczyć, ciało jednak odmówiło mi posłuszeństwa, zmuszając do
przeżywania każdej kolejnej sekundy, która dzieliła mnie od śmierci – wbrew
wszystkiemu powolnej, w miarę jak moje ciało zaczęło uświadamiać sobie, że
brakuje mi jakże cennego powietrza.
Byłam
bliska omdlenia, kiedy wszystko potoczyło się bardzo szybko. Uścisk nagle
zniknął, a ja osunęłam się na ziemię, dopiero po chwili uprzytomniając
sobie, że coś się zmieniło. Całym moim ciałem wstrząsnął gwałtowny atak kaszlu,
który skutecznie wytrącił mnie z równowagi, ale nie na tyle, bym nie
usłyszała krzyku Rosy, ostatecznie przerwanego przez znajomy mi już dźwięk
dartego metalu. Wciąż oszołomiona, zmusiłam się do tego, żeby poderwać głowę, a potem…
– Nie będziesz
mi już potrzebna – usłyszałam i przez dłuższą chwilę nie byłam w stanie
uwierzyć w to, co oznaczały te słowa.
Poczułam
ciepło, kiedy gdzieś blisko mnie pojawił się ogień. Instynktownie spróbowałam się
odsunąć, a w efekcie przywarłam plecami do pnia drzewa, w końcu
zmuszając się do tego, żeby poderwać głowę i spojrzeć przed siebie.
W chwili, w której
zauważyłam Kajusza, ostatecznie utwierdziłam się w przekonaniu, że wpadłam
z deszczu pod rynnę.
Hej! Na napisanie tego rozdziału zeszło mi więcej czasu, niż początkowo zakładałam, ale nie ma tego złego, prawda? Byłby o wiele szybciej, bo pisało mi się go naprawdę przyjemne, jednak pojawił się dość istotny problem w postaci sesji – radziłam sobie czy nie, kolejne egzaminy zdecydowanie nie dodają motywacji do tego, żeby pisać. Najważniejsze, że zostały mi już tylko dwa, a potem mam ponad dwa tygodnie ferii, które zamierzam właściwie wykorzystać (o ile wena pozwoli – cholera bywa wredna).Dziękuję za komentarze, jak zwykle zresztą. Tym razem z dedykacją dla Kasi, która „męczyła” mnie o rozdział już od dłuższego czasu. Postarałam się i jest, więc liczę na to, że będziesz usatysfakcjonowana. Jakby co, odpisałam na Twój ostatni wpis pod rozdziałem siedemnastym.Skoro już o komentarzach mowa, to mam wielką prośbę: błagam, nie zostawiajcie mi nic nieznaczących serduszek czy jednolinijkowców, które nic nie wnoszą, bo to nie ma sensu. Przez trzy rozdziały pod rząd miałam jeden i ten sam wpis. Rozumiem, że to entuzjazm i bardzo mnie to cieszy, ale… ja w zasadzie nie wiem, co o takim komentarzu myśleć, bo nie mam pojęcia, co tak naprawdę czytelnik sądzi o moim rozdziale. Nie wiem nawet, czy w ogóle go przeczytał, a przecież to jest najważniejsze, a nie statystyka – przynajmniej nie dla mnie!No cóż, na tę chwilę to wszystko, co mam do napisania. Postaram się wrócić z kolejnym rozdziałem już w przyszłym tygodniu, ale zobaczymy jak to będzie.Pozdrawiam,
Nessa.
Hej
OdpowiedzUsuńAkcja nabiera tempa:) Bardzo mi się to podoba:)
Żal mi się zrobiło Rosy- taka zagubiona, taka zrozpaczona i zdesperowana aby sobie ulżyć w tym cierpieniu nie do końca zdawała sobie sprawę z tego co robi. Miałam raczej wrażenie, że na oślep chce kogoś oskarżyć i zabić niż się zemścić na prawdziwym sprawcy śmierci Sean'a. Choć Nessie podsuwała jej prawdziwe argumenty ta nie chciała słuchać, choć może trochę przez chwilę się wahała. Oszalała wampirzyca- inaczej tego nie mogę określić.
Kajusz zabił Rosę. Teraz Dem z pewnością odnajdzie i Kajusza i Renesmee, ale chyba o to temu z braci Volturi chodziło. W końcu ma swojego przydupasa Marcusa, który unieszkodliwi każdy dar i fizyczne zdolności nieśmiertelnych. Chce się pozbyć zarówno Cullenów jak i swoich byłych podwładnych- za dużo wiedzą i uniemożliwili mu niepodzielne rządy nad wampirami. Jest się za co mścić- przynajmniej w jego mniemaniu.
Mam nadzieje, że pozostali są cali i zdrowi- raczej tak, bo Ci którzy ich zaatakowali byli nowonarodzeni, a z tymi zarówno Cullenowie, jak i Felix mają duże doświadczenie:]
Zagadką pozostaje również zachowanie Nessie gdy próbowała bronić się przed Fioną. Ochrona brzucha...tajemnicza Lilia i w ogóle.. oj czuję, że Edward będzie chciał urwać to i owo Demetriemu kiedy się dowie:D Ale będzie fajnie:) Nie urywanie, ale wszystko wskazuje na to, że akcja będzie przednia:D
Weny kochana
Guśka
Aww... dedykacja dla mnie, jak słodko <3 A wiesz, że ja lubię męczyć ludzi? xD
OdpowiedzUsuńW ogóle chciałam już wcześniej skomentować ale pisanie z telefonu to zło, dlatego wolałam poczekać.
Szczerze powiedziawszy to ja się śmierci Rosy nie spodziewałam. Serio taki szok i to nawet przez chwilę mi się jej żal zrobiło. Na szczęście jak szybko się to pojawiło, tak szybko zniknęło. Bo ogólnie to tej blondi (tak, sprawdziłam nawet w bohaterach żeby się upewnić) nie lubiłam. Ale za to lubię innego blondyna który nareszcie się pojawił. Yey! Nareszcie! Tylko jak zwykle musiałaś przerwać w takim momencie, co? Ehh... życie jest nie fair.
Ale ogółem to bardzo fajny rozdział. Była czyjaś śmierć? Była. Oberwało się Renesmee? Oberwało. I na koniec był Kajusz? Był. No więc czego można chcieć więcej?
A wracając do rudzika to tak trochę się dziwnie zachowywała. Chroniła brzuch? No nie mów że jest w ciąży. No i może jeszcze bliźniaki co? Może jeszcze niech będą mieli na imię Alessia i Damien (tak, doszłam do tego momentu w LITT. Ktoś jest ze mnie dumny? Bo ja z siebie tak xD W sumie to może jednak da się przeczytać ten blog)
Jejku jak ja się nie mogę doczekać następnego rozdziału i to tak bardzo, bardzo :v
Niech wena będzie z Tobą,
Katherine
Zauważyłam, ale sama widzisz, że mnie to nie przeszkadza. ^^ Cieszy mnie bardzo, że trak trafiłam w Twój gust, a tak swoją drogą… Końcówka to tak a'propos męczenia ludzi.
UsuńHeh, aż tak to nie będzie, żeby Alessia i Damien, chociaż… Ja jestem dumna. ;] Swoją drogą, jak daleko jesteś? Koniec pierwszej księgi? Bo aż ciekawa jestem. :)
Piękne dzięki za komentarz,
Nessa.
A pochwalę się, że skończyłam już Brzask
Usuńi jestem na początku Północy ;)
A za komentarze nie musisz dziękować, chociaż tak można się odwdzięczyć za to cudo co tworzysz <3
Ach, Północ i Isabeau. Brawo Ty ^^
UsuńMoże nie muszę, ale i tak zawsze dziękuję. Nie odpisuje na każdy, ale to daleko, że z większością osób regularnie rozmawiam prywatnie. Swoją drogą, nie wiem, czy widziałaś mój komentarz do Ciebie pod ostatnim postem, więc jakbyś chciała pogadać, to śmiało – ja nie gryzę. xD
Nessa.