Renesmee
Gwałtownie cofnęłam się o kilka
kroków, rozszerzonymi do granic możliwości oczyma wpatrując się w dym –
gęsty, szary i gryzący, o czym przekonałam się w chwili, w której
nabrałam powietrza do płuc i omal się nie zakrztusiłam. Instynktownie
przycisnęłam dłoń do ust, zupełnie jakbym w ten sposób mogła uchronić się
przed tym zjawiskiem, tym bardziej, że jako istota w połowie nieśmiertelna
musiałam prędzej czy później złapać oddech. Mimochodem zauważyłam, że to nie
był znajomy mi, przyprawiający o mdłości zapach, który pamiętałam ze
stworzonej przez Hannah iluzji albo tych kilku przypadków, kiedy byłam
świadkiem śmierci wampira. Teoretycznie powinno było mi z tego powodu
ulżyć, ale wcale nie poczułam się lepiej – wręcz przeciwnie, tym bardziej, że
nie potrzebowałam dużo czasu, by w pełni do mnie dotarło, co tak naprawdę
się dzieje.
Ogień.
Gdzieś w pobliżu
musiał być ogień, a to znaczyło, że…
– Dom się
pali – wyszeptała drżącym i bardziej piskliwym niż zazwyczaj głosem Alice,
a ja cała zesztywniałam, czując się trochę tak, jakby ktoś z całej
siły uderzył mnie w żołądek.
Uciekaj!, nakazał mi instynkt, ale nie
ruszyłam się nawet o milimetr. Dopiero kiedy poczułam na ramionach
muśnięcie chłodnych dłoni mamy, zdołałam cofnąć się i pozwolić na to, żeby
wampirzyca przygarnęła mnie do siebie. Czułam się w jej objęciach o wiele
bezpieczniej, chociaż już dawno minęły czasy, kiedy to bliskość Belli dawała mi
ukojenie, którego potrzebowałam. Kiedy byłam młodsza, to w zupełności
wystarczało – sama tylko możliwość przebywania przy bliskich powodowała, że
byłam w stanie uwierzyć, że jestem bezpieczna, a wszystko jest w najzupełniejszym
porządku – jednak teraz…
No cóż, tym
razem to nie było aż takie proste. Przez minione lata wydarzyło się dość, żebym
dorosła i przekonała się, że rzeczywistość wcale nie jest taka przyjemna i oczywista,
jak mogłoby się wydawać. Potrzebowałam czegoś więcej, by odzyskać równowagę, a tym
bardziej przyjąć do wiadomości, że jedynie kwestią czasu jest to, żeby sytuacja
wróciła do normy. Mieliśmy dość powodów do tego, żeby się obawiać, a ja
nie potrafiłam wyobrazić sobie tego, że mogłabym tak po prostu zadowolić się
naiwną myślą o tym, że wiara w rodzinę i umiejętności moich
bliskich wystarczy do tego, żeby rozwiązać wszelakie problemy.
Już nie.
– Cholera!
– usłyszałam spięty głos Hannah. Dosłownie wyjęła mi to z ust, chociaż w jej
wykonaniu to jedno przekleństwo z pewnością miało zrobić o wiele
większe wrażenie, niejako wyrażając więcej, aniżeli cały potok niespójnych
słów. Sama nigdy tego nie potrafiłam, być może dlatego, że w oczach najbliższych
zawsze byłam tą młodszą i bardziej ułożoną. Tak było w istocie,
przynajmniej kiedyś, zanim cały świat stanął na głowie, a ja doświadczyłam
dość, by diametralnie się zmienić. – Gdzie ten Felix? – dodała, ale nawet nie
czekała na jakąkolwiek formę odpowiedzi, tylko przemknęła tuż obok mnie,
błyskawicznie rzucając się w stronę schodów.
– Hannah! –
zaoponowałam, choć nic nie wskazywało na to, żeby jakiekolwiek argumenty miały
być w stanie ją powstrzymać.
Zanim
zdążyłam się zastanowić nad tym, co sama robię, błyskawicznie ruszyłam przed
siebie, rzucając się za przyjaciółką. Słyszałam, że ktoś zaprotestował,
próbując zatrzymywać również mnie, ale nawet się nie obejrzałam, zbyt skupiona
na biegu i coraz intensywniejszych podszeptach intuicji, która nakazywała
mi zrobić cokolwiek, bylebym tylko opuściła ten dom. Stanowczo zdusiłam nakazy
instynktu, w zamian koncentrując się na myśli o wiele bardziej
lekkomyślnej, ale niezwykle silnej, która nakazywała mi znaleźć przyjaciół i upewnić
się, że są cali, nawet jeśli ryzykowanie własnego życia w najmniejszym
nawet stopniu nie należało do zachowań rozsądnych.
Dym wydawał
się nadciągać od drzwi wejściowych, więc z tym większą ulgą skierowałam
się w przeciwną stronę. W mgnieniu oka dopadłam do schodów, w biegu
przeskakując po kilka stopniu na raz, żeby jak najszybciej dostać się na górę.
Nawet jeśli wciąż byłam senna i osłabiona, w tamtej chwili tego nie
odczuwałam, świadoma przede wszystkim krążącej w moich żyłach adrenaliny.
Nie czułam zmęczenia i to było dobre, tym bardziej, że nie mogłam pozwolić
sobie na chociażby chwilę wahania. Miałam złe przeczucia, co zwłaszcza w świetle
tego, do zdążył powiedzieć Felix, nie prezentowało się szczególnie
optymistycznie. Wszystko szło nie tak, a mogło być o wiele gorzej,
chociaż w tamtej chwili nie potrafiłam sobie tego wyobrazić.
– Hannah?!
– zawołałam, ledwo tylko zmaterializowałam się na piętrze.
Nerwowo
rozejrzałam się dookoła, wodząc wzrokiem po opustoszałym korytarzu. Ruszyłam
przed siebie, ledwo tylko dostrzegłam lekko uchylona drzwi. Zdążyłam zaledwie je
popchnąć, kiedy po raz kolejny doszedł mnie rozdzierający kobiecy wrzask.
Natychmiast wpadłam do pokoju, który pełnił funkcję sypialni gościnnej, a moje
spojrzenie natychmiast skoncentrowało się na klęczącej na ziemi Fionie. W zasadzie
właściwszym określeniem byłoby to, że wiła się w agonii, a ja na
moment zamarłam, oszołomiona jej widokiem. Palce wplotła w ciemne włosy,
aż przez myśl przeszło mi, że zamierzała je sobie powyrywać. Nie byłam w stanie
dostrzec jej twarzy, bo splątane loki opadły na blade policzki, ale byłam
gotowa się założyć, że całą sobą zdradzała przerażenie.
Z
niedowierzaniem potrząsnęłam głową, coraz bardziej zaniepokojona. Nie miałam
pojęcia, co powinnam o tym sądzić, a tym bardziej jak mogłabym
komukolwiek pomóc. W efekcie po prostu zamarłam w bezruchu, w oszołomieniu
wpatrując się w wampirzycę i nie potrafiąc zmusić się do podjęcia
jakiejkolwiek sensownej decyzji. Kątem oka zauważyłam Felixa i Hannę; moja
przyjaciółka nachyliła się nad Fi, mrucząc coś pod nosem, a ostatecznie
zaczynając kląć z frustracji.
– Nie mogę
– oznajmiła zmęczonym głosem, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nie
umiem zwalczyć iluzji, chociaż…
– To wasz
największy problem?! – wybuchła Fiona, jakimś cudem znajdując w sobie dość
energii, by poderwać głowę i wyrzucić z siebie chociaż słowo. Z wykrzywionymi
rysami i obłędem w oczach wyglądała tak, jakby była szalona, jednak
jej głos brzmiał zaskakująco pewnie, a przy tym bardzo, ale to bardzo
desperacko. – Ona jest w pobliżu!
Nie dodała
niczego więcej, w zamian mimowolnie krzywiąc się i znowu sprawiając
wrażenie chętniej do tego, żeby skulić się na ziemi i więcej nie ruszać.
Spojrzałam w oszołomieniu najpierw na nią, a później pozostałą dwójkę,
gorączkowo myśląc nad tym, co powinnam zrobić albo powiedzieć. Wiedziałam, co
się dzieje i o kim mówiła Fiona, to zresztą wydawało się aż nazbyt
oczywiste; tylko jedna osoba potrafiła dręczyć swoje ofiary na odległość, nie
biorąc fizycznego udziału w koszmarze, przez który przechodziły. Mogłam
tylko wyobrazić sobie, jak wściekła musiała być Rosa na kogoś, kto ją zdradził,
nawet jeśli wciąż nie miałam czasu na to, żeby w pełni oswoić się z myślą,
że to najpewniej właśnie Fi zawdzięczałam życie. Zdawałam sobie sprawę z tego,
że od chwili, w której wampirzyca pojawiła się w naszym domu, była
przyjaciółka dręczyło ją psychicznie niemal przez cały czas, ale teraz to
wydawało się nasilać.
– Ona ma
rację – wyrzuciłam z siebie zdławionym głosem, coraz bardziej podenerwowana.
Było mi niedobrze na samą myśl o tym, jak niebezpieczna potrafiła być
iluzja, nie wspominając o pułapce, jaką mógł okazać się umysł. Och,
doświadczyłam tego! – Musimy wyjść z domu – dodałam, a Felix spojrzał
na mnie tak, jakby podejrzewał, że jednak coś mi się w głowie
poprzewracało, zanim dostałam leki i odzyskałam przytomność.
– Żartujesz
sobie? – zapytał z niedowierzaniem, chociaż mnie zdecydowanie nie było do
śmiechu. Jeśli ktoś wiedział o tym, jak niebezpieczna potrafiła być Rosa,
bez wątpienia byłam to ja. – Na zewnątrz? Czego nie zrozumiałaś w tym, że
Rosa jest tam? – zniecierpliwił się, machnięciem ręki wskazując na
ciemność za oknem.
– Nie
rozumiesz. – Przełknęłam z trudem, próbując oczyścić gardło. – Ona…
Urwałem
gwałtownie, kiedy z dołu doszedł mnie charakterystyczny dźwięk tłuczonego
szkła. Drgnęłam i krótko obejrzałam się przez ramię, niespokojnie
wpatrując się w przymknięte drzwi. Chciałam zorientować się, co takiego
się działo, ale instynkt podpowiadał mi, że to nie jest najlepszy pomysł. Moi
bliscy potrafili sobie radzić, a jeśli się nie myślałam, być może byli już
na zewnątrz. Co prawda tak jak i Felix miałam wątpliwości co do tego, czy
to najlepszy pomysł, ale nawet pomimo zagrożenia ze strony Kajusza i Rosy
każde z nas miało mieć więcej swobody w lesie. Jakby tego było mało, wciąż
pamiętałam o dymie i o tym, że najpewniej mogliśmy spodziewać
się pożaru, a skoro tak…
Wiedziałam,
że to najpewniej próba wykurzenia nas z bezpiecznego budynku, ale jaki tak
naprawdę mieliśmy wybór?
Hannah jako
pierwsza zdecydowała się na ruch, jednak zamiast do drzwi, ostrożnie podeszła
do zamkniętego okna sypialni. Z opóźnieniem uprzytomniłam sobie, że krzyki
Fi ucichły, a kiedy spojrzałam w stronę wampirzycy, przekonałam się,
że ta znieruchomiała na swoim miejscu. Nie ruszyła się, wstrzymując oddech,
jakby bała się, że również powietrze mogłoby sprawić jej ból. Przez dłuższa
chwile wpatrywałam się w nią, wahając się nad tym, czy nie powinnam do
niej podejść i spróbować ją podnieść, chociaż szczerze wątpiłam, żeby ta
chciała jakiegokolwiek wsparcia z mojej strony. Mimo wszystko pokusiłam
się o to, żeby podejść bliżej, jednak nie zdążyłam odezwać się nawet
słowem, bo powstrzymał mnie wrzask mojej przyjaciółki.
W jednej
chwili wszystko potoczyło się bardzo szybko, a ja nawet mimo wyostrzonych
zmysłów miałam problem z tym, żeby nadążyć za błyskawicznie
przemieszczającymi się postaciami. Wiedziałam jedynie, że po raz kolejny
rozległ się znajomy już trzask tłuczonego szkła, a ułamek sekundy później
okno przy którym stała Hannah dosłownie eksplodowało. Wampirzyca natychmiast
odskoczyła do tyłu, ja zaś instynktownie zasłoniłam twarz ramionami, próbując
chronić się przed kawałkami szkła. Byłam za daleko, by odłamki mogły okazać się
dla mnie groźne, ale i tak poczułam delikatnie ukłucia, kiedy kilka drobinek
nieznacznie musnęło moją odsłoniętą skórę.
Bardziej
wyczułam, niż zauważyłam niebezpieczeństwo. Dopiero w chwili, w której
coś dosłownie zwaliło mnie z nóg, bezceremonialnie pozwalając na ziemię,
uprzytomniłam sobie, że cokolwiek jest nie tak. W pierwszym odruchu
jęknęłam i spróbowałam zrzucić z siebie swojego potencjalnego
przeciwnika, tym bardziej, że ciężkie marmurowe ciało dosłownie miażdżyło mi
żebra, jednak po chwili uprzytomniłam sobie, że to Felix. Wampir rzucił mi
ostrzegawcze spojrzenie, po czym błyskawicznie poderwał się na równe nogi,
stając w taki sposób, by móc mnie osłonić. Z gardła wyrwało mu się
przeciągłe warknięcie, a coś w postawie i napięciu mięśni nieśmiertelnego
sprawiło, że jak na zawołanie zapragnęłam znaleźć się gdzie daleko.
Właśnie
wtedy go zobaczyłam i wszystko
stało się jasne.
Poruszał
się błyskawicznie i z gracją, chociaż nie miałam wątpliwości co do
tego, że nie próbował zastanawiać się nad tym, co robił. Atakował gwałtownie,
wręcz impulsywnie i nieporadnie, ale to w zupełności wystarczyło do
tego, żeby zmusić Hannę do panicznej ucieczki. Dziewczyna usiłowała zachować
dystans, przez kilka następnych sekund mając czas wyłącznie na to, żeby skupić
się na kolejnych unikach i szukaniu okazji do tego, by móc zaatakować. Jej
jasne loczki podskakiwały przy każdym kroku i chociaż widziałam, że
radziła sobie dość dobrze, momentalnie zapragnęłam zdobić coś, by zabrać ją w bezpieczne
miejsce. Była drobna i na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie niezwykle
delikatnej, co rzucało się w oczy zwłaszcza kiedy decydowało się porównać
ją z jej rozszalałym przeciwnikiem.
Nowonarodzony
wampir, który za wszelką cenę usiłował ją skrzywdzić, w najmniejszym wypadku
nie wyglądał na iluzję. Wyraźnie widziałam błysk w rubinowych tęczówkach
niedawno przemienionego chłopak – to oraz głód, który wydawał się przysłaniać
wszystko inne. Jakby w odpowiedzi na moje myśli, jego spojrzenie powędrowało
w moją stronę, jednak ostatecznie jego uwagę po raz kolejny przykuła
Hannah, która spróbowała wykorzystać chwilę nieuwagi przeciwnika do tego, żeby
rzucić mu się do gardła. Zareagował błyskawicznie, nagle okręcając się w jej
stronę i uderzając niespodziewającą się takiej reakcji dziewczynę w sam
środek klatki piersiowej. Usłyszałam wyraźny trzask łamaniu kości, chociaż
wrażenie było takie, jakby właśnie doszło do gwałtownego zderzenia dwóch skał –
najpierw jeden potężny huk, a potem kolejny, kiedy Hannah wylądowała na
ścianie… by w ułamek sekundy później przebić się na drugą stronę.
Chyba
krzyknęłam, jednak w ogólnym zamieszaniu wszelakie dźwięki wydawały się zbyt
ciche i nieistotne. Chociaż widziałam, że taki cios nie był w stanie
zabić wampira, poczułam kolejno panikę, a później niewyobrażalny wręcz
gniew. Choć z wysiłkiem, zdołałam poderwać się na równe nogi, mrugając
pośpiesznie, by być w stanie dostrzec cokolwiek przez dym oraz pył ze
zniszczonej ściany. Wypełniające powietrze drobinki drażniły moje gardło, a ledwo
powstrzymywałam się przed kaszlem.
Dym… Skąd i tu
wzięło się tak dużo dymu…?!
Wszystko było
nie tak, a ja nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić – uciekać czy
walczyć, szukać wyjścia czy może zostać w miejscu. Spojrzałam na Felixa,
ten jednak wydawał się zbyt wściekły z powodu Hanny, by przejmować się mną
albo kimkolwiek innym.
Z pewnym
wysiłkiem udało mi się skoncentrować na niewyraźnym cieniu, który przemknął tuż
przed nami. Byłam świadoma przede wszystkim lśniących, czerwonych oczu
przeciwnika, tym bardziej, że te wydawały jarzyć się w ciemnościach,
wyróżniając na tle pustki i wszechogarniającego zamieszania. Musiałam coś
zrobić, ale w oszołomieniu mogłam co najwyżej tkwić w miejscu, oszołomiona
i zdezorientowana. Ta bezsilność doprowadzała mnie do szaleństwa, a ja
była w stanie wyłącznie wodzić wzrokiem dookoła, wypatrując potencjalnego
niebezpieczeństwa.
– Felix? –
wyrzuciłam z siebie tak cicho, że ledwo byłam w stanie zrozumieć samą
siebie. Nerwowo przestąpiłam naprzód, by móc uczepić się jego ramienia, co na
swój sposób pozwoliło mi zwrócić na siebie jego uwagę. – Felixie…
– Wiem –
przerwał mi, chociaż sama nie byłam pewna, co miał na myśli. Brzmiał na
spiętego, co prawda hamując gniew, ale jego głos i tak zabrzmiał jak
warknięcie. – Powoli idź do drzwi. Uciekaj stąd, Renesmee, bo naprawdę…
Musiał
urwać, bo w tym samym momencie dotychczas przyczajony gdzieś w bezpiecznej
odległości nowonarodzony, w końcu podjął decyzje, błyskawicznie rzucając
się w naszą stronę. Felix niezbyt delikatnie odepchnął mnie od siebie, by
móc zareagować i z nabytą przez lata wprawą odeprzeć atak. Był o wiele
szybszy i sprawniejszy niż początkowo zakładałam, a ja
usłyszałam przeszywający dźwięk dartego metalu, kiedy udało mu się pochwycić
wampira w taki sposób, by przetrącić mu kark – a później najzwyczajniej
w świecie pozbawić go głowy. Korpus znieruchomiał i ze stłumionym
stukotem osunął się na ziemię, ja zaś przez dłuższą chwilę musiałam walczyć z pragnieniem,
żeby zacząć krzyczeć.
Gwałtownie
cofnęłam się o kilka kroków, omal nie potykając się o własne nogi.
Serce waliło mi jak oszalałe, tak szybko i mocno, że ledwo byłam w stanie
oddychać, chociaż prawie nie zwracałam na to uwagi. Samej sobie nie potrafiłam
wytłumaczyć, dlaczego czułam się aż do tego stopnia wytrącona z równowagi,
tym bardziej, że nie tak dawno temu własnoręcznie zabiłam Jane. Z jakiegoś
powodu widok Felixa rozczłonkowującego tamtego chłopaka oszołomił mnie bardziej
niż cokolwiek innego, choć nie miałam absolutnie żadnych powodów do tego, żeby
odczuwać wyrzuty sumienia. Albo oni, albo
my, pomyślałam, jednak nawet to nie pomogło, a ja mimo ponagleń
przyjaciela nie potrafiłam zmusić się do tego, żeby ruszyć się z miejsca
choć o milimetr. Przemieściłam się dopiero w chwili, w której
Felix bezceremonialnie chwycił mnie za ramię i w zdecydowanie
niedelikatny sposób popchnął w stronę drzwi.
– Po prostu
idź! – rzucił i tym razem nawet nie próbowałam się sprzeciwiać, bez choćby
chwili dalszego wahania rzucając się we wskazanym kierunku.
Ręce mi
drżały, kiedy w pośpiechu spróbowałam nacisnąć klamkę, ale jakimś cudem
zdołałam uporać się z zamkiem. Zamaszystym ruchem otworzyłam drzwi,
zamierzając wyjść na zewnątrz…
A potem
zaraz je zatrzasnęłam, z wrzaskiem odskakując do tyłu, kiedy już na wstępie
powitały mnie dym oraz kolejna para rubinowych tęczówek.
Zdążyłam
zaledwie cofnąć się o kilka chwiejnych kroków, kiedy siła gwałtownego
uderzenia wyrwała drzwi z nawiasów. Gdzieś za plecami usłyszałam
poirytowany głos Felixa, który zaczął wyzywać na czym świat stoi, by w ułamek
sekundy później zmaterializować się u mojego boku. Nie zaprotestowałam,
kiedy chwycił mnie za ramię i stanowczo odciągnął w tył. Z wrażenia
omal nie potknęłam się o własne nogi, w popłochu wycofując w głąb
sypialni, by dać wampirowi więcej swobody. Znałam go i wiedziałam, że
sobie poradzi, nawet jeśli zdecydowanie nie podobało mi się to, że mógłby
ryzykować tylko po to, żebym była bezpieczna.
Krzyknęłam
bezwiednie, kiedy ktoś bez ostrzeżenia chwycił mnie za rękę. Dopiero po chwili
zorientowałam się, że to wciąż siedząca na ziemi Fiona. Nasze oczy się spotkały,
a ja aż wzdrygnęłam się, dostrzegając ledwo kontrolowane cierpienie, które
wręcz emanowało ze spojrzenia wampirzycy. Już przynajmniej nie wiła się z bólu,
ale cokolwiek robiła jej Rosa, wciąż było dla Fi żywe i zdecydowanie zbyt
prawdziwe, zwłaszcza z perspektywy torturowanej nieśmiertelnej. Dobrze
wiedziałam, jak wiele bólu potrafiła nieść ze sobą iluzja albo nieprawdziwe
wspomnienia, które z taką łatwością można było zakorzenić w cudzym
umyśle. Sama omal przez to nie umarłam, choć jeśli dobrze się nad tym
zastanowić, nawet śmierć wydawała się lepszą perspektywą, w porównaniu z szaleństwem,
którego mogłabym oczekiwać, gdyby ten stan miał trwać choć chwilę dłużej.
– Wyjdźmy
tamtędy – wyszeptała spiętym głosem Fiona, skinieniem głowy wskazując na
ziejącą w ścianie dziurę.
Niespokojnie
spojrzałam w tamtą stronę, czując, że zaczyna robić mi się niedobrze. Już
nie chodziło tylko o dom i to, że mógł ulec zniszczeniu, choć i to
sprawiało, że czułam się okropnie. Jak na zawołanie pomyślałam o Hannie i o tym,
że wraz z resztą mojej rodziny musiała być gdzieś tam – w ciemnościach.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że pozostanie w domu jest ryzykowne – w końcu
sama sugerowałam ucieczkę – ale skoro nawet tu nie było bezpiecznie, co takiego
musiało dziać się na zewnątrz? Bałam się, ale zdecydowanie nie o siebie,
ale przede wszystkim o tych, którzy było dla mnie ważni, aż nazbyt
świadoma tego, z jak wielkim bólem się to wiązało.
Co miałam
zrobić? Jedynym pocieszeniem było dla mnie to, że tata, Demetri i Jacob
znajdowali się gdzieś daleko, ale to wydawało się być wyłącznie kwestią czasu.
Nade wszystko marzyłam o tym, żeby znaleźć się w ramionach Dema i choć
przez moment poczuć się bezpiecznie, ale mimo wszystko…
Usłyszałam
trzask, co skutecznie sprowadziło mnie na ziemię. Błyskawicznie poderwałam
głowę, po czym powiodłam wzrokiem dookoła, usiłując zorientować się, czy
wszystko jest w porządku.
– Felix?!
Zmaterializował
się u mojego boku, wciąż spięty i z błyszczącymi groźnie oczami.
Nie walczył, a ja nie miałam odwagi o to, żeby zapytać się o to,
gdzie podział się kolejny wampir. Wyglądał na poirytowanego, a przy tym
mocno zaniepokojonego, co zdecydowanie nie było w przypadku tego wampira
normą.
– Idziemy
stąd.
Spojrzałam
na Fi, gotowa pomóc jej wstać, ale kobieta sama zdołała poderwać się na równe
nogi. Chwiała się lekko, a ja byłam gotowa przysiąc, że jakimś cudem
pobladła, choć w jej przypadku powinno być to niemożliwe. Nawet na nas nie
spojrzała, jako pierwsza ruszając w stronę prowizorycznego wyjścia i wkrótce znikając nam z oczu.
Otworzyłam usta, chcąc zadać którekolwiek z krążących mi po głowie pytań,
nim jednak zdołałam wykrztusić z siebie chociaż słowo, Felix zdążył
pochwycić mnie za rękę i stanowczo podciągnąć w ślad za Fioną.
– Myślisz,
że to wszystko dzieje się naprawdę? – zaryzykowałam, coraz bardziej
zaniepokojona. – Czy Rosa…?
– Cholera,
nie wiem – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością. Chyba wolałabym,
żeby wtedy mnie okłamał. – Bezpieczniej będzie założyć, że tak, poza tym… Jak
często wytwory wyobraźni demolują ci dom?
Zadrżałam
niekontrolowanie, w pełni świadoma tego, co miał na myśli. Nawet nie
próbowałam odpowiadać, woląc nie rozwiewać kolejnych wątpliwości. Nie
zaoponowałam, kiedy Felix poprowadził mnie w stronę „dodatkowego wyjścia”,
najwyraźniej wciąż czując się w obowiązku chronić mnie w imieniu
Demetriego, tym samym wypełniając złożoną już kilka tygodni wcześniej przysięgę.
W normalnym wypadku najpewniej wywróciłabym oczami, ale w obecnej
sytuacji bliskość wampira była mi na rękę.
Mimo
wyostrzonych zmysłów miałam problem z tym, żeby zorientować się, co dzieje
się wokół mnie. Byłam co najmniej zaniepokojona koniecznością poruszania się na
oślep, ale z braku lepszych perspektyw tak czy inaczej musiałam skoczyć z piętra,
żeby wydostać się na zewnątrz. Felix puścił mnie przodem, a już kilka
sekund później z łatwością wylądowałam na ugiętych nogach, lekko tylko
oszołomiona siłą uderzenia, które rozeszło się po całym moim ciele.
Tym razem
nie potrzebowałam ponagleń albo jakichkolwiek ostrzeżeń, żeby wiedzieć, iż
powinnam ruszyć się z miejsca. Biegiem ruszyłam w stronę lasu, mimo
zamieszania i własnych emocji usiłując zinterpretować bodźce, które
podsyłały mi zmysły. W powietrzu wyraźnie czułam gryzący, gęsty dym, który
uniemożliwiał mi swobodne chwytanie oddechu i którego pochodzenia nie
byłam w stanie pomylić z niczym innym.
Ogień.
Dom płonął,
choć w pełni dotarło to do mnie dopiero po tym, jak znalazłam się dość
daleko, by odważyć się obejrzeć przez ramię. Na moment aż zabrakło mi tchu, tym
razem nie z powodu dymu, ale własnych emocji: mieszanki gniewu i żalu,
kiedy pomyślałam o tym, co działo się w tym miejscu. Seattle nie
miało okazji stać się moim domem, bo sercem byłam w Forks, jednak to nie
miało znaczenia; strata pozostawała stratą, choć miejsce i rzeczy były
niczym w porównaniu z tym, co tak naprawdę mogło zostać każdemu z nas
odebrane.
Przez
dłuższą chwilę tkwiłam w miejscu, zastygła pomiędzy drzewami,
niecierpliwie czekając na pojawienie się Felixa. Jak urzeczona wpatrywałam się w dom,
obserwując kłęby dymu; źródło ognia musiało znajdować się po przeciwnej stronie
budynku, przez co nie byłam w stanie dostrzec płomieni, jednak to w gruncie
rzeczy nie miało znaczenia.
Nerwowo
powiodłam wzrokiem dookoła, zmuszając się dobrego, by w końcu oderwać
wzrok od przygnębiającego mnie widoku. Nasłuchiwałam, próbując wyczuć
czyjąkolwiek obecność, gotowa zacząć się bronić, gdyby zmusiła mnie do tego
sytuacja. Bardziej zależało mi na tym, żeby odnaleźć pozostałych, a każda
kolejna sekunda zwłoki wzbudzała we mnie coraz więcej skrajnych emocji. Co
mogło stać się w ciągu tych kilkunastu minut? Oczywiście wszystko, a ta
świadomość w zupełności wystarczyła, żeby nie po raz pierwszy przywieść
mnie na skraj szaleństwa.
Do jasnej
cholery, gdzie się podziewał Felix?!
Nerwowo
zacisnęłam dłonie w pięści. Wszystko we mnie krzyczało, że powinnam rzucić
się do biegu, póki jeszcze miałam po temu okazji, jednak nie wyobrażałam sobie
tego, że mogłabym uciekać w pojedynkę. Musiałam znaleźć pozostałych, ale
jednocześnie wiedziałam, że skoro trzymaliśmy się z Felixem razem,
powinnam była na niego zaczekać. Nie potrafiłam pojąć tego, dlaczego dręczyło
mnie aż do tego stopnia, raz po raz impulsywnie rzucając się do walki, zamiast
po prostu się wycofać. Wiedziałam, że miał doświadczenie z nowonarodzonymi,
w przeszłości wielokrotnie wykonując rozkazy, zresztą tak jak i Demetri,
ale – na litość Boską! – sytuacja się zmieniła, a my mieliśmy o wiele
szanse w grupie.
Och, nie!
Ta sytuacja zdecydowanie była dla mnie nie do zniesienia, niepokojąco
przypominając mi to, czego doświadczyłam pół roku wcześniej. Wtedy również
trzymałam się na dystans, o wiele bezpieczniejsza niż sama w środku
lasu, gdzie mógł znajdować się dosłownie każdy, zaś tego, co wydarzyło się
później, nie miałam zapomnieć już nigdy, nawet pomimo tego, że okazało się
fikcją. Wtedy posłużenie czekałem, wierząc w doświadczenie bliskich oraz
to, że wszystko dobrze się ułoży, a ta nadzieja omal mnie nie zabiła.
Kolejnego zawodu nie byłabym w stanie znieść, tym bardziej, że nie miałam
do czynienia z wytworem wyobraźni; to działo się naprawdę, a ja
mogłam po raz kolejny wytrącić wszystko – tym razem na dobre.
Nie tym
razem. Nie, skoro mogłam walczyć, wbrew wszystkiemu silniejsza niż kiedykolwiek
wcześniej. Musiałam wziąć się w garść i zrobić cokolwiek, ale…
Jakiś
dźwięk wyrwał mnie z zamyślenia, po raz kolejny wzbudzając we mnie
niepokój. Drgnęłam, po czym wyprostowałam się niczym struna, zamierzając w miejscu
i nasłuchując. Choć początkowo serce zabiło mi szybciej ze zdenerwowania,
ale o nadziei, a ja zapragnęłam się odezwać, by upewnić się, kto i czy
w ogóle zmierzał w moją stronę, ostatecznie tego nie zrobiłam.
Instynkt był silny, a mnie podpowiadał, że jestem zagrożona, a jedynym,
co powinnam zdobić, było siedzenie cicho i ostrożnie wycofanie się w jakieś
bezpieczniejsze miejsce. Od nadmiaru emocji, a już zwłaszcza niepokoju, aż
kręciło mi się w głowie, ale nie pozwoliłam sobie na nawet chwilę wahania,
w końcu zmuszając się do tego, żeby ruszyć się z miejsca. Bardzo
ostrożnie zrobiłam krok w tył, wciąż wodząc wzrokiem dookoła, ale
jednocześnie starannie stawiając kolejne kroki, by poruszać się w jak
najbardziej ostrożny, bezszelestny sposób.
Spokojnie… Przecież to nic nie znaczy,
pomyślałam gorączkowo. Nic nie znaczy, a to
na pewno nie jest nikt niebezpieczny…
Naprawdę
chciałam w to wierzyć, tym bardziej, że młody wampir, kierowany
pragnieniem krwi i chęcią mordu, zdecydowanie nie zawracałby sobie głowy
skradaniem się. Teoretycznie to powinno było mnie uspokoić, a jednak nic
podobnego nie miało miejsca, a ja wcale nie poczułam potrzeby, żeby
biegiem rzucić się przed siebie, wykrzykując kolejne imiona i jak ostatnia
naiwna poinformować potencjalnego intruza o swojej obecności.
Coś było
nie tak.
Cofnęłam
się o kilka kolejnych kroków, sukcesywnie podążając w głąb lasu.
Obecność drzew miała w sobie coś kojącego, dając swego rodzaju osłonę,
którą mogłam wykorzystać. Problem leżał w tym, że nie byłam odosobniona i nie
miałam pewności, czy gdzieś na wyciągnięcie ręki nie znajdował się ktoś, kto w każdej
chwili mógł mnie skrzywdzić. Czułam słodki zapach, dziwnie kontrastujący z ostrym
swędem dymu, które przesycały powietrze nawet w znacznej odległości od
domu. To mnie dezorientowało, a ja nie byłam pewna już niczego, spięta i tak
podenerwowana, że ledwo byłam w stanie utrzymać się na nogach.
Kroki stały
się wyraźniejsze i już nie miałam wątpliwości co do tego, że nie jestem
sama. Serce waliło mi jak oszalałe, zdradziecko informując wszystkich wokół, że
byłam w pobliżu. Uciekaj!, przeszło mi przez myśl, a mnie coraz
trudniej było ignorować ten przymus. Bezwiednie napięłam mięśnie, gotowa w każdej
chwili rzucić się do biegu, całkowicie już obojętna na to, czy się ujawnię.
Walczyłam
ze sobą, rozdarta między tym, co słuszne oraz zdrowym rozsądkiem, kiedy coś po
raz kolejny się zmieniło. Cisza, która nagle zapadła, miała w sobie coś
ostatecznego i oszołomionego nawzajem, a ja poczułam się trochę tak,
jakby ktoś z całej siły zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie. Czułam się
prawej tak jak wtedy, gdy Fiona wykorzystywała swój dar, choć nie widziałam
powodu, dla którego miałaby zrobić to po wszystkim tym, co dla nas zrobiła.
Miałam złe przeczucia, a przeciągające się milczenie jedynie pogarszało
sytuację. Cisza dzwoniła mi w uszach, a od ciągłego napięcia byłam
tak zesztywniała i obolała, że aż zwątpiłam w to, czy w razie
potrzeby będę w stanie walczyć.
Ta cisza…
Zastygłam w bezruchu,
nerwowo wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Wszystkie drzewa wydawały się
takie same, zaś w ciemności pomiędzy kolejnymi nieregularnymi kształtami
nie byłam w stanie zobaczyć niczego, co mogłabym uznać za ewentualną
wskazówkę. Nie miałam pewności gdzie jestem i z której strony mogło
nadciągnąć zagrożenie. Czułam się osadzona i coraz bardziej niespokojna, a jakby
tego było mało, przez cały czas towarzyszyło mi wrażenie, że ktoś mnie
obserwuje. Wpatrzone we mnie oczy wydawały się być wszędzie, zupełnie jakby ze
wszystkich stron otaczały mnie dziesiątki skrytych w mroku postaci. Nie
byłam w stanie ich zobaczyć, ale to nie przeszkadzało im w obserwowania
mnie. Czułam, że patrzą i czekają, chociaż mogłam tylko domyślać się, co
takiego było ich celem. Pragnęli tego, żebym spanikowała, tym samym prowokując
ich do ataku? Oczekiwali tego, że popełnię błąd albo…?
Gwałtowny
ruch tuż za mną sprawił, że drgnęłam niespokojnie, w ostatniej chwili
powstrzymując się przed impulsywnym rzuceniem się do ucieczki. W zamian
błyskawicznie okręciłam się na pięcie, wbijając wzrok w ciemność i nasłuchując,
chociaż – co było do przewidzenia – szybko okazało się, że za mną nie ma
nikogo.
Spokojnie,
pomyślałam, coraz bardziej rozgorączkowana. To było niczym jakaś niezrozumiała
dla mnie gra, której zasad nie znałam, a która miała mnie zdekoncentrować.
Co gorsza, efekt był niepokojąco dobry, a ja nie miałam już pewności, czy
cokolwiek z tego, co podsuwały mi zmysły, było prawdziwe. Ten stan wydawał
się niepokojąco znajomy, w naturalny sposób przywodząc mi na myśl to, jak
czułam się przed odzyskaniem przytomności. Wtedy też byłam sama i przerażona,
podświadomie wyczekując tego, że w każdej chwili otaczającą mnie
rzeczywistość rozpadnie się na kawałeczki, a ja ponownie znajdę się w nicości.
Nie mogłam
na to pozwolić.
Kolejny
ruch przykuł moją uwagę, tym samym sprawiając, że instynktownie zwróciłam się w prawą
stronę. Poczułam irytację, aż nazbyt świadoma tego, że ktokolwiek czaił się
pomiędzy drzewami, najpewniej doskonale bawił się moim kosztem. Co więcej,
byłam pewna, że to ktoś o wiele bardziej wprawiony od nowonarodzonego; w innym
wypadku już dawno musiałabym się bronić albo już byłabym martwa, stanowiąc
idealny cel dla wygłodniałego wampira. To powinno było mnie uspokoić, a jednak
poczułam się jeszcze gorzej, pełna coraz liczniejszych wątpliwości.
Skoro nie
nowonarodzony, możliwości były dwie. A to znaczyło, że…
Wyraźnie
usłyszałam kobiecy śmiech – melodyjny i uwodzicielski, wydający się
dochodzić ze wszystkich stron jednocześnie. Ten głos był aż nazbyt znajomy, a ja
przez moment miałam wrażenie, że wszystko, czego doświadczyłam w ostatnim
czasie, wraca: bezkresna pustka, poczucie zanikania i… ten szept.
Bo przecież nikt tak naprawdę nie chce,
żebyś się obudziła…
Zadrżałam
niekontrolowanie, niemalże słysząc w głowie poszczególnie słowa. Jak przez
mgłę pamiętałam to, co działo się później, kiedy balansowałam na granicy jawy i snu,
jednak to nie miało znaczenia. Najważniejsze było to, że doskonale zdawałam
sobie sprawę z tego, z kim mam do czynienia. Rosa przyszła po mnie,
tak jak zawsze chciała, bez wątpienia zamierzając skończyć to, co zaczęła dwa
tygodnie temu. Skoro pierwotny plan okazał się bezskuteczny, zawsze mogła
poradzić sobie inaczej, choć w porównaniu z piekłem, które fundowała
mi przez te wszystkie dni, normalne
rozwiązanie problemu wydawało się niemalże banalne. Nigdy wcześniej nie
zastanawiałam się nad tym, jak mogłabym umierać, a tym bardziej nie
próbowałam kategoryzować śmierci jako „zwyczajną” albo „nieprzeciętną”, jednak w tamtej
chwili to wydawało się jak najbardziej adekwatne.
W przypadku
Rosy byłam skłonna dodać jeszcze jedno: sadystyczna.
Wampirzyca
przemieściła się, a przynajmniej tyle wywnioskowałam z cichego
szelestu, bo nieśmiertelna nadal pozostawała gdzieś poza zasięgiem mojego
wzroku. Wydawała się być wszędzie jednocześnie, a może to było tylko i wyłącznie
iluzją – nie mogłam mieć pewności. Wiedziałam jedynie, że doskonale bawiła się moim
kosztem, niezmiennie dręcząc i nie zamierzając zabić mnie tak po prostu.
Mogłabym próbować uciekać, ale nie zrobiłam tego, uparcie tkwiąc w miejscu
i uważnie obserwując przestrzeń przed sobą. Nasłuchiwałam, czekając na
cokolwiek, co pozwoliłoby mi zrozumieć, jak tak naprawdę prezentowała się moja
sytuacja. Powinnam była biec czy walczyć? Rosa mogła być wszędzie albo nigdzie
– niczym jakiś cholerny duch, obojętnie jak nieprawdopodobne by się to nie
wydawało. Gdyby chciała, już dawno byłaby w stanie doprowadzić sprawy do
końca, jednak podejrzewałam, że z jej perspektywy to było o wiele
zbyt proste; chciała czegoś więcej – w końcu w jakim innym celu
zadałaby sobie tyle trudu, by spróbować doprowadzić mnie do szaleństwa?
No, chodź!, pomyślałam, ale nie
odezwałam się nawet słowem. To byłoby niczym igranie z ogniem, a na
to zdecydowanie nie byłam gotowa… Nigdy nie miałam być. Po prostu chodź, a ja…
Nie miała
prawa usłyszeć moich myśli, a jednak w pewnym momencie wszystko
ustało – tak po prostu, jakby ktoś wcisnął jakiś odpowiadający za wszelkie
niepokojące sytuacje przycisk. Wrażenie bycia obserwowaną zniknęło, ale wcale
nie poczułam się dzięki temu lepiej. Słyszałam wyłącznie swój przyśpieszony
oddech i szaleńcze bicie serca, poza tym byłam spięta do granic
możliwości. W głowie mi wirowało, a jednak mimo tych niedogodności
nie byłam w stanie przeoczyć nagłego ruchu, tym razem na wprost mnie.
Zaraz po tym pomiędzy drzewami w końcu dostrzegłam smukłą, kobiecą postać.
Rosa uśmiechnęła
się drapieżnie, po czym z wolna podeszła bliżej.
Rozdział w końcu jest, co prawda początkowo pisany z pewnymi oporami, ale wraz z kolejnymi scenami udało mi się ukształtować wszystko tak, jak chciałam. Myślę, że efekt jest dobry, choć to w pewnym sensie część przejściowa – wstęp do finału tej księgi. Mam nadzieję, że wszystko okaże się tak proste, jak sobie to zaplanowałam, chociaż… kto mnie tam wie?Dziękuję za wszystkie komentarze. Jak na razie zostawiam ten rozdział do Wasze dyspozycji, a ja wracam do pisania. Jeśli dobrze pójdzie, kolejny już w przyszłym tygodniu, chociaż wolę nic nie obiecywać.Nessa.
<3 <3 <3
OdpowiedzUsuńCudo!
Nic dodać, nic ująć
Miło mi i nie chcę być nieuprzejma, ale… Długo jeszcze będziesz mi spam zostawiała? Bo pod każdym rozdziałem mam dokładnie to samo, a to mi ani nie pomaga, ani nic nie wnosi…
UsuńNessa
A wzięłaś mnie z zaskoczenia. Nowego rozdziału w czwartek to ja się nie spodziewałam.
OdpowiedzUsuńJestem z siebie dumna, jednak coś przewidziałam. A więc ogień. Dom się pali. Ja nie wiem co ty masz z tymi pożarami jak nie zamek w Volterze to dom Cullenów xD Ale nie narzekam akcja jest gorąca!
Och jak szkoda że Demuś jeszcze nie wrócił. Szkoda też że Nessie i Dem nie będą mieli słitaśnego (a ja uwielbiam to słowo!) powitania.
"Bo przecież nikt tak naprawdę nie chce, żebyś się obudziła…" - a prawda, prawda nikt nie lubi rudych xD
W ogóle czy Felutek i Hannah w końcu mogą zebrać swoje cztery litery i porozmawiać ze sobą? No bo ja już nie mogę niech oni w końcu tak oficjalnie będą ze sobą.
No i kurczę szkoda że to jednak Rosa. Liczyłam na Kajusza :( smuteczeg. Blondyni rządzą. W sumie to Rosa chyba też była blondynką ale ciiii...
No i rozumiem to nowa tradycja? Przerywanie w najciekawszym momencie. Nie lubię tego xD
Oby jednak ten rozdział był w przyszłym tygodniu, bo nie mogę się doczekać. Chociaż nie wiem czy znajdę czas na przeczytanie, bo praktycznie wszyscy nauczyciele weszli w zmowę i mam ogrom klasówek do napisania. Życie takie okrutne.
Czekam na nowy rozdział (i na ferie w sumie też :v)
Całuski :*
Katherine
Kiedy będzie nowy rozdział? Bo nie mogę się doczekać :3
UsuńHej :)
UsuńOgólnie nienawidzę takich pytań – pisałam o tym nie raz, a poczucie presji w najmniejszym stopniu mnie nie motywuje. Niemniej w Twoim przypadku jest inaczej, być może dlatego, że kiedy odnosisz się do rozdziału, zwykle jestem zachwycona ;3
Rozdział się pisze; aktualnie mam ponad 3/5, a to już coś. Miał być w zeszłym tygodniu, ale aktualnie jestem podczas sesji i dopiero po jutrzejszym kolokwium będę miała kilka dni spokoju.
Nie chcę nic obiecywać, ale mam w planach dzisiaj przysiąść do Cieni, kiedy tylko skończę rozdział na LITT (piszę go właśnie teraz ^^). Coś na pewno pojawi się w tym tygodniu, ale na tę chwilę trudno określić mi jakikolwiek konkretny termin.
Dziękuję ślicznie za komentarz i pozdrawiam,
Nessa ^^
O nieee... Nie czuj presji >.< ja się tylko zastanawiałam czy jest sens wchodzić na bloggera co 5 minut by sprawdzić czy jest nowy rozdział xD Powodzenia na kolokwium ^^ Jaki kierunek studiujesz jeśli można wiedzieć?
UsuńNie czuję, bo nie zachowujesz się jak jedna z tych maniaczek, co słowem nie skomentuje, ale roszczeniowe podejście ma :)
UsuńNa razie nie dziękuję, żeby nie zapeszyć :D Jestem na pierwszym roku zarządzania na PWr ;)
Nessa
PS. Jakbyś chciała pogadać, to pisz do mnie na GG: 4053520 albo male: justyna1062@op.pl Gdzieś zawsze można mnie złapać i to i owo ode mnie wyciągnąć. :D