czwartek, 14 stycznia 2016

17. Zasadzka

Renesmee
Gwałtownie cofnęłam się o kilka kroków, rozszerzonymi do granic możliwości oczyma wpatrując się w dym – gęsty, szary i gryzący, o czym przekonałam się w chwili, w której nabrałam powietrza do płuc i omal się nie zakrztusiłam. Instynktownie przycisnęłam dłoń do ust, zupełnie jakbym w ten sposób mogła uchronić się przed tym zjawiskiem, tym bardziej, że jako istota w połowie nieśmiertelna musiałam prędzej czy później złapać oddech. Mimochodem zauważyłam, że to nie był znajomy mi, przyprawiający o mdłości zapach, który pamiętałam ze stworzonej przez Hannah iluzji albo tych kilku przypadków, kiedy byłam świadkiem śmierci wampira. Teoretycznie powinno było mi z tego powodu ulżyć, ale wcale nie poczułam się lepiej – wręcz przeciwnie, tym bardziej, że nie potrzebowałam dużo czasu, by w pełni do mnie dotarło, co tak naprawdę się dzieje.
Ogień.
Gdzieś w pobliżu musiał być ogień, a to znaczyło, że…
– Dom się pali – wyszeptała drżącym i bardziej piskliwym niż zazwyczaj głosem Alice, a ja cała zesztywniałam, czując się trochę tak, jakby ktoś z całej siły uderzył mnie w żołądek.
Uciekaj!, nakazał mi instynkt, ale nie ruszyłam się nawet o milimetr. Dopiero kiedy poczułam na ramionach muśnięcie chłodnych dłoni mamy, zdołałam cofnąć się i pozwolić na to, żeby wampirzyca przygarnęła mnie do siebie. Czułam się w jej objęciach o wiele bezpieczniej, chociaż już dawno minęły czasy, kiedy to bliskość Belli dawała mi ukojenie, którego potrzebowałam. Kiedy byłam młodsza, to w zupełności wystarczało – sama tylko możliwość przebywania przy bliskich powodowała, że byłam w stanie uwierzyć, że jestem bezpieczna, a wszystko jest w najzupełniejszym porządku – jednak teraz…
No cóż, tym razem to nie było aż takie proste. Przez minione lata wydarzyło się dość, żebym dorosła i przekonała się, że rzeczywistość wcale nie jest taka przyjemna i oczywista, jak mogłoby się wydawać. Potrzebowałam czegoś więcej, by odzyskać równowagę, a tym bardziej przyjąć do wiadomości, że jedynie kwestią czasu jest to, żeby sytuacja wróciła do normy. Mieliśmy dość powodów do tego, żeby się obawiać, a ja nie potrafiłam wyobrazić sobie tego, że mogłabym tak po prostu zadowolić się naiwną myślą o tym, że wiara w rodzinę i umiejętności moich bliskich wystarczy do tego, żeby rozwiązać wszelakie problemy.
Już nie.
– Cholera! – usłyszałam spięty głos Hannah. Dosłownie wyjęła mi to z ust, chociaż w jej wykonaniu to jedno przekleństwo z pewnością miało zrobić o wiele większe wrażenie, niejako wyrażając więcej, aniżeli cały potok niespójnych słów. Sama nigdy tego nie potrafiłam, być może dlatego, że w oczach najbliższych zawsze byłam tą młodszą i bardziej ułożoną. Tak było w istocie, przynajmniej kiedyś, zanim cały świat stanął na głowie, a ja doświadczyłam dość, by diametralnie się zmienić. – Gdzie ten Felix? – dodała, ale nawet nie czekała na jakąkolwiek formę odpowiedzi, tylko przemknęła tuż obok mnie, błyskawicznie rzucając się w stronę schodów.
– Hannah! – zaoponowałam, choć nic nie wskazywało na to, żeby jakiekolwiek argumenty miały być w stanie ją powstrzymać.
Zanim zdążyłam się zastanowić nad tym, co sama robię, błyskawicznie ruszyłam przed siebie, rzucając się za przyjaciółką. Słyszałam, że ktoś zaprotestował, próbując zatrzymywać również mnie, ale nawet się nie obejrzałam, zbyt skupiona na biegu i coraz intensywniejszych podszeptach intuicji, która nakazywała mi zrobić cokolwiek, bylebym tylko opuściła ten dom. Stanowczo zdusiłam nakazy instynktu, w zamian koncentrując się na myśli o wiele bardziej lekkomyślnej, ale niezwykle silnej, która nakazywała mi znaleźć przyjaciół i upewnić się, że są cali, nawet jeśli ryzykowanie własnego życia w najmniejszym nawet stopniu nie należało do zachowań rozsądnych.
Dym wydawał się nadciągać od drzwi wejściowych, więc z tym większą ulgą skierowałam się w przeciwną stronę. W mgnieniu oka dopadłam do schodów, w biegu przeskakując po kilka stopniu na raz, żeby jak najszybciej dostać się na górę. Nawet jeśli wciąż byłam senna i osłabiona, w tamtej chwili tego nie odczuwałam, świadoma przede wszystkim krążącej w moich żyłach adrenaliny. Nie czułam zmęczenia i to było dobre, tym bardziej, że nie mogłam pozwolić sobie na chociażby chwilę wahania. Miałam złe przeczucia, co zwłaszcza w świetle tego, do zdążył powiedzieć Felix, nie prezentowało się szczególnie optymistycznie. Wszystko szło nie tak, a mogło być o wiele gorzej, chociaż w tamtej chwili nie potrafiłam sobie tego wyobrazić.
– Hannah?! – zawołałam, ledwo tylko zmaterializowałam się na piętrze.
Nerwowo rozejrzałam się dookoła, wodząc wzrokiem po opustoszałym korytarzu. Ruszyłam przed siebie, ledwo tylko dostrzegłam lekko uchylona drzwi. Zdążyłam zaledwie je popchnąć, kiedy po raz kolejny doszedł mnie rozdzierający kobiecy wrzask. Natychmiast wpadłam do pokoju, który pełnił funkcję sypialni gościnnej, a moje spojrzenie natychmiast skoncentrowało się na klęczącej na ziemi Fionie. W zasadzie właściwszym określeniem byłoby to, że wiła się w agonii, a ja na moment zamarłam, oszołomiona jej widokiem. Palce wplotła w ciemne włosy, aż przez myśl przeszło mi, że zamierzała je sobie powyrywać. Nie byłam w stanie dostrzec jej twarzy, bo splątane loki opadły na blade policzki, ale byłam gotowa się założyć, że całą sobą zdradzała przerażenie.
Z niedowierzaniem potrząsnęłam głową, coraz bardziej zaniepokojona. Nie miałam pojęcia, co powinnam o tym sądzić, a tym bardziej jak mogłabym komukolwiek pomóc. W efekcie po prostu zamarłam w bezruchu, w oszołomieniu wpatrując się w wampirzycę i nie potrafiąc zmusić się do podjęcia jakiejkolwiek sensownej decyzji. Kątem oka zauważyłam Felixa i Hannę; moja przyjaciółka nachyliła się nad Fi, mrucząc coś pod nosem, a ostatecznie zaczynając kląć z frustracji.
– Nie mogę – oznajmiła zmęczonym głosem, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nie umiem zwalczyć iluzji, chociaż…
– To wasz największy problem?! – wybuchła Fiona, jakimś cudem znajdując w sobie dość energii, by poderwać głowę i wyrzucić z siebie chociaż słowo. Z wykrzywionymi rysami i obłędem w oczach wyglądała tak, jakby była szalona, jednak jej głos brzmiał zaskakująco pewnie, a przy tym bardzo, ale to bardzo desperacko. – Ona jest w pobliżu!
Nie dodała niczego więcej, w zamian mimowolnie krzywiąc się i znowu sprawiając wrażenie chętniej do tego, żeby skulić się na ziemi i więcej nie ruszać. Spojrzałam w oszołomieniu najpierw na nią, a później pozostałą dwójkę, gorączkowo myśląc nad tym, co powinnam zrobić albo powiedzieć. Wiedziałam, co się dzieje i o kim mówiła Fiona, to zresztą wydawało się aż nazbyt oczywiste; tylko jedna osoba potrafiła dręczyć swoje ofiary na odległość, nie biorąc fizycznego udziału w koszmarze, przez który przechodziły. Mogłam tylko wyobrazić sobie, jak wściekła musiała być Rosa na kogoś, kto ją zdradził, nawet jeśli wciąż nie miałam czasu na to, żeby w pełni oswoić się z myślą, że to najpewniej właśnie Fi zawdzięczałam życie. Zdawałam sobie sprawę z tego, że od chwili, w której wampirzyca pojawiła się w naszym domu, była przyjaciółka dręczyło ją psychicznie niemal przez cały czas, ale teraz to wydawało się nasilać.
– Ona ma rację – wyrzuciłam z siebie zdławionym głosem, coraz bardziej podenerwowana. Było mi niedobrze na samą myśl o tym, jak niebezpieczna potrafiła być iluzja, nie wspominając o pułapce, jaką mógł okazać się umysł. Och, doświadczyłam tego! – Musimy wyjść z domu – dodałam, a Felix spojrzał na mnie tak, jakby podejrzewał, że jednak coś mi się w głowie poprzewracało, zanim dostałam leki i odzyskałam przytomność.
– Żartujesz sobie? – zapytał z niedowierzaniem, chociaż mnie zdecydowanie nie było do śmiechu. Jeśli ktoś wiedział o tym, jak niebezpieczna potrafiła być Rosa, bez wątpienia byłam to ja. – Na zewnątrz? Czego nie zrozumiałaś w tym, że Rosa jest tam? – zniecierpliwił się, machnięciem ręki wskazując na ciemność za oknem.
– Nie rozumiesz. – Przełknęłam z trudem, próbując oczyścić gardło. – Ona…
Urwałem gwałtownie, kiedy z dołu doszedł mnie charakterystyczny dźwięk tłuczonego szkła. Drgnęłam i krótko obejrzałam się przez ramię, niespokojnie wpatrując się w przymknięte drzwi. Chciałam zorientować się, co takiego się działo, ale instynkt podpowiadał mi, że to nie jest najlepszy pomysł. Moi bliscy potrafili sobie radzić, a jeśli się nie myślałam, być może byli już na zewnątrz. Co prawda tak jak i Felix miałam wątpliwości co do tego, czy to najlepszy pomysł, ale nawet pomimo zagrożenia ze strony Kajusza i Rosy każde z nas miało mieć więcej swobody w lesie. Jakby tego było mało, wciąż pamiętałam o dymie i o tym, że najpewniej mogliśmy spodziewać się pożaru, a skoro tak…
Wiedziałam, że to najpewniej próba wykurzenia nas z bezpiecznego budynku, ale jaki tak naprawdę mieliśmy wybór?
Hannah jako pierwsza zdecydowała się na ruch, jednak zamiast do drzwi, ostrożnie podeszła do zamkniętego okna sypialni. Z opóźnieniem uprzytomniłam sobie, że krzyki Fi ucichły, a kiedy spojrzałam w stronę wampirzycy, przekonałam się, że ta znieruchomiała na swoim miejscu. Nie ruszyła się, wstrzymując oddech, jakby bała się, że również powietrze mogłoby sprawić jej ból. Przez dłuższa chwile wpatrywałam się w nią, wahając się nad tym, czy nie powinnam do niej podejść i spróbować ją podnieść, chociaż szczerze wątpiłam, żeby ta chciała jakiegokolwiek wsparcia z mojej strony. Mimo wszystko pokusiłam się o to, żeby podejść bliżej, jednak nie zdążyłam odezwać się nawet słowem, bo powstrzymał mnie wrzask mojej przyjaciółki.
W jednej chwili wszystko potoczyło się bardzo szybko, a ja nawet mimo wyostrzonych zmysłów miałam problem z tym, żeby nadążyć za błyskawicznie przemieszczającymi się postaciami. Wiedziałam jedynie, że po raz kolejny rozległ się znajomy już trzask tłuczonego szkła, a ułamek sekundy później okno przy którym stała Hannah dosłownie eksplodowało. Wampirzyca natychmiast odskoczyła do tyłu, ja zaś instynktownie zasłoniłam twarz ramionami, próbując chronić się przed kawałkami szkła. Byłam za daleko, by odłamki mogły okazać się dla mnie groźne, ale i tak poczułam delikatnie ukłucia, kiedy kilka drobinek nieznacznie musnęło moją odsłoniętą skórę.
Bardziej wyczułam, niż zauważyłam niebezpieczeństwo. Dopiero w chwili, w której coś dosłownie zwaliło mnie z nóg, bezceremonialnie pozwalając na ziemię, uprzytomniłam sobie, że cokolwiek jest nie tak. W pierwszym odruchu jęknęłam i spróbowałam zrzucić z siebie swojego potencjalnego przeciwnika, tym bardziej, że ciężkie marmurowe ciało dosłownie miażdżyło mi żebra, jednak po chwili uprzytomniłam sobie, że to Felix. Wampir rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie, po czym błyskawicznie poderwał się na równe nogi, stając w taki sposób, by móc mnie osłonić. Z gardła wyrwało mu się przeciągłe warknięcie, a coś w postawie i napięciu mięśni nieśmiertelnego sprawiło, że jak na zawołanie zapragnęłam znaleźć się gdzie daleko.
Właśnie wtedy go zobaczyłam i wszystko stało się jasne.
Poruszał się błyskawicznie i z gracją, chociaż nie miałam wątpliwości co do tego, że nie próbował zastanawiać się nad tym, co robił. Atakował gwałtownie, wręcz impulsywnie i nieporadnie, ale to w zupełności wystarczyło do tego, żeby zmusić Hannę do panicznej ucieczki. Dziewczyna usiłowała zachować dystans, przez kilka następnych sekund mając czas wyłącznie na to, żeby skupić się na kolejnych unikach i szukaniu okazji do tego, by móc zaatakować. Jej jasne loczki podskakiwały przy każdym kroku i chociaż widziałam, że radziła sobie dość dobrze, momentalnie zapragnęłam zdobić coś, by zabrać ją w bezpieczne miejsce. Była drobna i na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie niezwykle delikatnej, co rzucało się w oczy zwłaszcza kiedy decydowało się porównać ją z jej rozszalałym przeciwnikiem.
Nowonarodzony wampir, który za wszelką cenę usiłował ją skrzywdzić, w najmniejszym wypadku nie wyglądał na iluzję. Wyraźnie widziałam błysk w rubinowych tęczówkach niedawno przemienionego chłopak – to oraz głód, który wydawał się przysłaniać wszystko inne. Jakby w odpowiedzi na moje myśli, jego spojrzenie powędrowało w moją stronę, jednak ostatecznie jego uwagę po raz kolejny przykuła Hannah, która spróbowała wykorzystać chwilę nieuwagi przeciwnika do tego, żeby rzucić mu się do gardła. Zareagował błyskawicznie, nagle okręcając się w jej stronę i uderzając niespodziewającą się takiej reakcji dziewczynę w sam środek klatki piersiowej. Usłyszałam wyraźny trzask łamaniu kości, chociaż wrażenie było takie, jakby właśnie doszło do gwałtownego zderzenia dwóch skał – najpierw jeden potężny huk, a potem kolejny, kiedy Hannah wylądowała na ścianie… by w ułamek sekundy później przebić się na drugą stronę.
Chyba krzyknęłam, jednak w ogólnym zamieszaniu wszelakie dźwięki wydawały się zbyt ciche i nieistotne. Chociaż widziałam, że taki cios nie był w stanie zabić wampira, poczułam kolejno panikę, a później niewyobrażalny wręcz gniew. Choć z wysiłkiem, zdołałam poderwać się na równe nogi, mrugając pośpiesznie, by być w stanie dostrzec cokolwiek przez dym oraz pył ze zniszczonej ściany. Wypełniające powietrze drobinki drażniły moje gardło, a ledwo powstrzymywałam się przed kaszlem.
Dym… Skąd i tu wzięło się tak dużo dymu…?!
Wszystko było nie tak, a ja nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić – uciekać czy walczyć, szukać wyjścia czy może zostać w miejscu. Spojrzałam na Felixa, ten jednak wydawał się zbyt wściekły z powodu Hanny, by przejmować się mną albo kimkolwiek innym.
Z pewnym wysiłkiem udało mi się skoncentrować na niewyraźnym cieniu, który przemknął tuż przed nami. Byłam świadoma przede wszystkim lśniących, czerwonych oczu przeciwnika, tym bardziej, że te wydawały jarzyć się w ciemnościach, wyróżniając na tle pustki i wszechogarniającego zamieszania. Musiałam coś zrobić, ale w oszołomieniu mogłam co najwyżej tkwić w miejscu, oszołomiona i zdezorientowana. Ta bezsilność doprowadzała mnie do szaleństwa, a ja była w stanie wyłącznie wodzić wzrokiem dookoła, wypatrując potencjalnego niebezpieczeństwa.
– Felix? – wyrzuciłam z siebie tak cicho, że ledwo byłam w stanie zrozumieć samą siebie. Nerwowo przestąpiłam naprzód, by móc uczepić się jego ramienia, co na swój sposób pozwoliło mi zwrócić na siebie jego uwagę. – Felixie…
– Wiem – przerwał mi, chociaż sama nie byłam pewna, co miał na myśli. Brzmiał na spiętego, co prawda hamując gniew, ale jego głos i tak zabrzmiał jak warknięcie. – Powoli idź do drzwi. Uciekaj stąd, Renesmee, bo naprawdę…
Musiał urwać, bo w tym samym momencie dotychczas przyczajony gdzieś w bezpiecznej odległości nowonarodzony, w końcu podjął decyzje, błyskawicznie rzucając się w naszą stronę. Felix niezbyt delikatnie odepchnął mnie od siebie, by móc zareagować i z nabytą przez lata wprawą odeprzeć atak. Był o wiele szybszy i sprawniejszy niż początkowo zakładałam, a ja usłyszałam przeszywający dźwięk dartego metalu, kiedy udało mu się pochwycić wampira w taki sposób, by przetrącić mu kark – a później najzwyczajniej w świecie pozbawić go głowy. Korpus znieruchomiał i ze stłumionym stukotem osunął się na ziemię, ja zaś przez dłuższą chwilę musiałam walczyć z pragnieniem, żeby zacząć krzyczeć.
Gwałtownie cofnęłam się o kilka kroków, omal nie potykając się o własne nogi. Serce waliło mi jak oszalałe, tak szybko i mocno, że ledwo byłam w stanie oddychać, chociaż prawie nie zwracałam na to uwagi. Samej sobie nie potrafiłam wytłumaczyć, dlaczego czułam się aż do tego stopnia wytrącona z równowagi, tym bardziej, że nie tak dawno temu własnoręcznie zabiłam Jane. Z jakiegoś powodu widok Felixa rozczłonkowującego tamtego chłopaka oszołomił mnie bardziej niż cokolwiek innego, choć nie miałam absolutnie żadnych powodów do tego, żeby odczuwać wyrzuty sumienia. Albo oni, albo my, pomyślałam, jednak nawet to nie pomogło, a ja mimo ponagleń przyjaciela nie potrafiłam zmusić się do tego, żeby ruszyć się z miejsca choć o milimetr. Przemieściłam się dopiero w chwili, w której Felix bezceremonialnie chwycił mnie za ramię i w zdecydowanie niedelikatny sposób popchnął w stronę drzwi.
– Po prostu idź! – rzucił i tym razem nawet nie próbowałam się sprzeciwiać, bez choćby chwili dalszego wahania rzucając się we wskazanym kierunku.
Ręce mi drżały, kiedy w pośpiechu spróbowałam nacisnąć klamkę, ale jakimś cudem zdołałam uporać się z zamkiem. Zamaszystym ruchem otworzyłam drzwi, zamierzając wyjść na zewnątrz…
A potem zaraz je zatrzasnęłam, z wrzaskiem odskakując do tyłu, kiedy już na wstępie powitały mnie dym oraz kolejna para rubinowych tęczówek.
Zdążyłam zaledwie cofnąć się o kilka chwiejnych kroków, kiedy siła gwałtownego uderzenia wyrwała drzwi z nawiasów. Gdzieś za plecami usłyszałam poirytowany głos Felixa, który zaczął wyzywać na czym świat stoi, by w ułamek sekundy później zmaterializować się u mojego boku. Nie zaprotestowałam, kiedy chwycił mnie za ramię i stanowczo odciągnął w tył. Z wrażenia omal nie potknęłam się o własne nogi, w popłochu wycofując w głąb sypialni, by dać wampirowi więcej swobody. Znałam go i wiedziałam, że sobie poradzi, nawet jeśli zdecydowanie nie podobało mi się to, że mógłby ryzykować tylko po to, żebym była bezpieczna.
Krzyknęłam bezwiednie, kiedy ktoś bez ostrzeżenia chwycił mnie za rękę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to wciąż siedząca na ziemi Fiona. Nasze oczy się spotkały, a ja aż wzdrygnęłam się, dostrzegając ledwo kontrolowane cierpienie, które wręcz emanowało ze spojrzenia wampirzycy. Już przynajmniej nie wiła się z bólu, ale cokolwiek robiła jej Rosa, wciąż było dla Fi żywe i zdecydowanie zbyt prawdziwe, zwłaszcza z perspektywy torturowanej nieśmiertelnej. Dobrze wiedziałam, jak wiele bólu potrafiła nieść ze sobą iluzja albo nieprawdziwe wspomnienia, które z taką łatwością można było zakorzenić w cudzym umyśle. Sama omal przez to nie umarłam, choć jeśli dobrze się nad tym zastanowić, nawet śmierć wydawała się lepszą perspektywą, w porównaniu z szaleństwem, którego mogłabym oczekiwać, gdyby ten stan miał trwać choć chwilę dłużej.
– Wyjdźmy tamtędy – wyszeptała spiętym głosem Fiona, skinieniem głowy wskazując na ziejącą w ścianie dziurę.
Niespokojnie spojrzałam w tamtą stronę, czując, że zaczyna robić mi się niedobrze. Już nie chodziło tylko o dom i to, że mógł ulec zniszczeniu, choć i to sprawiało, że czułam się okropnie. Jak na zawołanie pomyślałam o Hannie i o tym, że wraz z resztą mojej rodziny musiała być gdzieś tam – w ciemnościach. Zdawałam sobie sprawę z tego, że pozostanie w domu jest ryzykowne – w końcu sama sugerowałam ucieczkę – ale skoro nawet tu nie było bezpiecznie, co takiego musiało dziać się na zewnątrz? Bałam się, ale zdecydowanie nie o siebie, ale przede wszystkim o tych, którzy było dla mnie ważni, aż nazbyt świadoma tego, z jak wielkim bólem się to wiązało.
Co miałam zrobić? Jedynym pocieszeniem było dla mnie to, że tata, Demetri i Jacob znajdowali się gdzieś daleko, ale to wydawało się być wyłącznie kwestią czasu. Nade wszystko marzyłam o tym, żeby znaleźć się w ramionach Dema i choć przez moment poczuć się bezpiecznie, ale mimo wszystko…
Usłyszałam trzask, co skutecznie sprowadziło mnie na ziemię. Błyskawicznie poderwałam głowę, po czym powiodłam wzrokiem dookoła, usiłując zorientować się, czy wszystko jest w porządku.
– Felix?!
Zmaterializował się u mojego boku, wciąż spięty i z błyszczącymi groźnie oczami. Nie walczył, a ja nie miałam odwagi o to, żeby zapytać się o to, gdzie podział się kolejny wampir. Wyglądał na poirytowanego, a przy tym mocno zaniepokojonego, co zdecydowanie nie było w przypadku tego wampira normą.
– Idziemy stąd.
Spojrzałam na Fi, gotowa pomóc jej wstać, ale kobieta sama zdołała poderwać się na równe nogi. Chwiała się lekko, a ja byłam gotowa przysiąc, że jakimś cudem pobladła, choć w jej przypadku powinno być to niemożliwe. Nawet na nas nie spojrzała, jako pierwsza ruszając w stronę prowizorycznego wyjścia i wkrótce znikając nam z oczu. Otworzyłam usta, chcąc zadać którekolwiek z krążących mi po głowie pytań, nim jednak zdołałam wykrztusić z siebie chociaż słowo, Felix zdążył pochwycić mnie za rękę i stanowczo podciągnąć w ślad za Fioną.
– Myślisz, że to wszystko dzieje się naprawdę? – zaryzykowałam, coraz bardziej zaniepokojona. – Czy Rosa…?
– Cholera, nie wiem – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością. Chyba wolałabym, żeby wtedy mnie okłamał. – Bezpieczniej będzie założyć, że tak, poza tym… Jak często wytwory wyobraźni demolują ci dom?
Zadrżałam niekontrolowanie, w pełni świadoma tego, co miał na myśli. Nawet nie próbowałam odpowiadać, woląc nie rozwiewać kolejnych wątpliwości. Nie zaoponowałam, kiedy Felix poprowadził mnie w stronę „dodatkowego wyjścia”, najwyraźniej wciąż czując się w obowiązku chronić mnie w imieniu Demetriego, tym samym wypełniając złożoną już kilka tygodni wcześniej przysięgę. W normalnym wypadku najpewniej wywróciłabym oczami, ale w obecnej sytuacji bliskość wampira była mi na rękę.
Mimo wyostrzonych zmysłów miałam problem z tym, żeby zorientować się, co dzieje się wokół mnie. Byłam co najmniej zaniepokojona koniecznością poruszania się na oślep, ale z braku lepszych perspektyw tak czy inaczej musiałam skoczyć z piętra, żeby wydostać się na zewnątrz. Felix puścił mnie przodem, a już kilka sekund później z łatwością wylądowałam na ugiętych nogach, lekko tylko oszołomiona siłą uderzenia, które rozeszło się po całym moim ciele.
Tym razem nie potrzebowałam ponagleń albo jakichkolwiek ostrzeżeń, żeby wiedzieć, iż powinnam ruszyć się z miejsca. Biegiem ruszyłam w stronę lasu, mimo zamieszania i własnych emocji usiłując zinterpretować bodźce, które podsyłały mi zmysły. W powietrzu wyraźnie czułam gryzący, gęsty dym, który uniemożliwiał mi swobodne chwytanie oddechu i którego pochodzenia nie byłam w stanie pomylić z niczym innym.
Ogień.
Dom płonął, choć w pełni dotarło to do mnie dopiero po tym, jak znalazłam się dość daleko, by odważyć się obejrzeć przez ramię. Na moment aż zabrakło mi tchu, tym razem nie z powodu dymu, ale własnych emocji: mieszanki gniewu i żalu, kiedy pomyślałam o tym, co działo się w tym miejscu. Seattle nie miało okazji stać się moim domem, bo sercem byłam w Forks, jednak to nie miało znaczenia; strata pozostawała stratą, choć miejsce i rzeczy były niczym w porównaniu z tym, co tak naprawdę mogło zostać każdemu z nas odebrane.
Przez dłuższą chwilę tkwiłam w miejscu, zastygła pomiędzy drzewami, niecierpliwie czekając na pojawienie się Felixa. Jak urzeczona wpatrywałam się w dom, obserwując kłęby dymu; źródło ognia musiało znajdować się po przeciwnej stronie budynku, przez co nie byłam w stanie dostrzec płomieni, jednak to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia.
Nerwowo powiodłam wzrokiem dookoła, zmuszając się dobrego, by w końcu oderwać wzrok od przygnębiającego mnie widoku. Nasłuchiwałam, próbując wyczuć czyjąkolwiek obecność, gotowa zacząć się bronić, gdyby zmusiła mnie do tego sytuacja. Bardziej zależało mi na tym, żeby odnaleźć pozostałych, a każda kolejna sekunda zwłoki wzbudzała we mnie coraz więcej skrajnych emocji. Co mogło stać się w ciągu tych kilkunastu minut? Oczywiście wszystko, a ta świadomość w zupełności wystarczyła, żeby nie po raz pierwszy przywieść mnie na skraj szaleństwa.
Do jasnej cholery, gdzie się podziewał Felix?!
Nerwowo zacisnęłam dłonie w pięści. Wszystko we mnie krzyczało, że powinnam rzucić się do biegu, póki jeszcze miałam po temu okazji, jednak nie wyobrażałam sobie tego, że mogłabym uciekać w pojedynkę. Musiałam znaleźć pozostałych, ale jednocześnie wiedziałam, że skoro trzymaliśmy się z Felixem razem, powinnam była na niego zaczekać. Nie potrafiłam pojąć tego, dlaczego dręczyło mnie aż do tego stopnia, raz po raz impulsywnie rzucając się do walki, zamiast po prostu się wycofać. Wiedziałam, że miał doświadczenie z nowonarodzonymi, w przeszłości wielokrotnie wykonując rozkazy, zresztą tak jak i Demetri, ale – na litość Boską! – sytuacja się zmieniła, a my mieliśmy o wiele szanse w grupie.
Och, nie! Ta sytuacja zdecydowanie była dla mnie nie do zniesienia, niepokojąco przypominając mi to, czego doświadczyłam pół roku wcześniej. Wtedy również trzymałam się na dystans, o wiele bezpieczniejsza niż sama w środku lasu, gdzie mógł znajdować się dosłownie każdy, zaś tego, co wydarzyło się później, nie miałam zapomnieć już nigdy, nawet pomimo tego, że okazało się fikcją. Wtedy posłużenie czekałem, wierząc w doświadczenie bliskich oraz to, że wszystko dobrze się ułoży, a ta nadzieja omal mnie nie zabiła. Kolejnego zawodu nie byłabym w stanie znieść, tym bardziej, że nie miałam do czynienia z wytworem wyobraźni; to działo się naprawdę, a ja mogłam po raz kolejny wytrącić wszystko – tym razem na dobre.
Nie tym razem. Nie, skoro mogłam walczyć, wbrew wszystkiemu silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Musiałam wziąć się w garść i zrobić cokolwiek, ale…
Jakiś dźwięk wyrwał mnie z zamyślenia, po raz kolejny wzbudzając we mnie niepokój. Drgnęłam, po czym wyprostowałam się niczym struna, zamierzając w miejscu i nasłuchując. Choć początkowo serce zabiło mi szybciej ze zdenerwowania, ale o nadziei, a ja zapragnęłam się odezwać, by upewnić się, kto i czy w ogóle zmierzał w moją stronę, ostatecznie tego nie zrobiłam. Instynkt był silny, a mnie podpowiadał, że jestem zagrożona, a jedynym, co powinnam zdobić, było siedzenie cicho i ostrożnie wycofanie się w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Od nadmiaru emocji, a już zwłaszcza niepokoju, aż kręciło mi się w głowie, ale nie pozwoliłam sobie na nawet chwilę wahania, w końcu zmuszając się do tego, żeby ruszyć się z miejsca. Bardzo ostrożnie zrobiłam krok w tył, wciąż wodząc wzrokiem dookoła, ale jednocześnie starannie stawiając kolejne kroki, by poruszać się w jak najbardziej ostrożny, bezszelestny sposób.
Spokojnie… Przecież to nic nie znaczy, pomyślałam gorączkowo. Nic nie znaczy, a to na pewno nie jest nikt niebezpieczny…
Naprawdę chciałam w to wierzyć, tym bardziej, że młody wampir, kierowany pragnieniem krwi i chęcią mordu, zdecydowanie nie zawracałby sobie głowy skradaniem się. Teoretycznie to powinno było mnie uspokoić, a jednak nic podobnego nie miało miejsca, a ja wcale nie poczułam potrzeby, żeby biegiem rzucić się przed siebie, wykrzykując kolejne imiona i jak ostatnia naiwna poinformować potencjalnego intruza o swojej obecności.
Coś było nie tak.
Cofnęłam się o kilka kolejnych kroków, sukcesywnie podążając w głąb lasu. Obecność drzew miała w sobie coś kojącego, dając swego rodzaju osłonę, którą mogłam wykorzystać. Problem leżał w tym, że nie byłam odosobniona i nie miałam pewności, czy gdzieś na wyciągnięcie ręki nie znajdował się ktoś, kto w każdej chwili mógł mnie skrzywdzić. Czułam słodki zapach, dziwnie kontrastujący z ostrym swędem dymu, które przesycały powietrze nawet w znacznej odległości od domu. To mnie dezorientowało, a ja nie byłam pewna już niczego, spięta i tak podenerwowana, że ledwo byłam w stanie utrzymać się na nogach.
Kroki stały się wyraźniejsze i już nie miałam wątpliwości co do tego, że nie jestem sama. Serce waliło mi jak oszalałe, zdradziecko informując wszystkich wokół, że byłam w pobliżu. Uciekaj!, przeszło mi przez myśl, a mnie coraz trudniej było ignorować ten przymus. Bezwiednie napięłam mięśnie, gotowa w każdej chwili rzucić się do biegu, całkowicie już obojętna na to, czy się ujawnię.
Walczyłam ze sobą, rozdarta między tym, co słuszne oraz zdrowym rozsądkiem, kiedy coś po raz kolejny się zmieniło. Cisza, która nagle zapadła, miała w sobie coś ostatecznego i oszołomionego nawzajem, a ja poczułam się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie. Czułam się prawej tak jak wtedy, gdy Fiona wykorzystywała swój dar, choć nie widziałam powodu, dla którego miałaby zrobić to po wszystkim tym, co dla nas zrobiła. Miałam złe przeczucia, a przeciągające się milczenie jedynie pogarszało sytuację. Cisza dzwoniła mi w uszach, a od ciągłego napięcia byłam tak zesztywniała i obolała, że aż zwątpiłam w to, czy w razie potrzeby będę w stanie walczyć.
Ta cisza…
Zastygłam w bezruchu, nerwowo wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Wszystkie drzewa wydawały się takie same, zaś w ciemności pomiędzy kolejnymi nieregularnymi kształtami nie byłam w stanie zobaczyć niczego, co mogłabym uznać za ewentualną wskazówkę. Nie miałam pewności gdzie jestem i z której strony mogło nadciągnąć zagrożenie. Czułam się osadzona i coraz bardziej niespokojna, a jakby tego było mało, przez cały czas towarzyszyło mi wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Wpatrzone we mnie oczy wydawały się być wszędzie, zupełnie jakby ze wszystkich stron otaczały mnie dziesiątki skrytych w mroku postaci. Nie byłam w stanie ich zobaczyć, ale to nie przeszkadzało im w obserwowania mnie. Czułam, że patrzą i czekają, chociaż mogłam tylko domyślać się, co takiego było ich celem. Pragnęli tego, żebym spanikowała, tym samym prowokując ich do ataku? Oczekiwali tego, że popełnię błąd albo…?
Gwałtowny ruch tuż za mną sprawił, że drgnęłam niespokojnie, w ostatniej chwili powstrzymując się przed impulsywnym rzuceniem się do ucieczki. W zamian błyskawicznie okręciłam się na pięcie, wbijając wzrok w ciemność i nasłuchując, chociaż – co było do przewidzenia – szybko okazało się, że za mną nie ma nikogo.
Spokojnie, pomyślałam, coraz bardziej rozgorączkowana. To było niczym jakaś niezrozumiała dla mnie gra, której zasad nie znałam, a która miała mnie zdekoncentrować. Co gorsza, efekt był niepokojąco dobry, a ja nie miałam już pewności, czy cokolwiek z tego, co podsuwały mi zmysły, było prawdziwe. Ten stan wydawał się niepokojąco znajomy, w naturalny sposób przywodząc mi na myśl to, jak czułam się przed odzyskaniem przytomności. Wtedy też byłam sama i przerażona, podświadomie wyczekując tego, że w każdej chwili otaczającą mnie rzeczywistość rozpadnie się na kawałeczki, a ja ponownie znajdę się w nicości.
Nie mogłam na to pozwolić.
Kolejny ruch przykuł moją uwagę, tym samym sprawiając, że instynktownie zwróciłam się w prawą stronę. Poczułam irytację, aż nazbyt świadoma tego, że ktokolwiek czaił się pomiędzy drzewami, najpewniej doskonale bawił się moim kosztem. Co więcej, byłam pewna, że to ktoś o wiele bardziej wprawiony od nowonarodzonego; w innym wypadku już dawno musiałabym się bronić albo już byłabym martwa, stanowiąc idealny cel dla wygłodniałego wampira. To powinno było mnie uspokoić, a jednak poczułam się jeszcze gorzej, pełna coraz liczniejszych wątpliwości.
Skoro nie nowonarodzony, możliwości były dwie. A to znaczyło, że…
Wyraźnie usłyszałam kobiecy śmiech – melodyjny i uwodzicielski, wydający się dochodzić ze wszystkich stron jednocześnie. Ten głos był aż nazbyt znajomy, a ja przez moment miałam wrażenie, że wszystko, czego doświadczyłam w ostatnim czasie, wraca: bezkresna pustka, poczucie zanikania i… ten szept.
Bo przecież nikt tak naprawdę nie chce, żebyś się obudziła…
Zadrżałam niekontrolowanie, niemalże słysząc w głowie poszczególnie słowa. Jak przez mgłę pamiętałam to, co działo się później, kiedy balansowałam na granicy jawy i snu, jednak to nie miało znaczenia. Najważniejsze było to, że doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, z kim mam do czynienia. Rosa przyszła po mnie, tak jak zawsze chciała, bez wątpienia zamierzając skończyć to, co zaczęła dwa tygodnie temu. Skoro pierwotny plan okazał się bezskuteczny, zawsze mogła poradzić sobie inaczej, choć w porównaniu z piekłem, które fundowała mi przez te wszystkie dni, normalne rozwiązanie problemu wydawało się niemalże banalne. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, jak mogłabym umierać, a tym bardziej nie próbowałam kategoryzować śmierci jako „zwyczajną” albo „nieprzeciętną”, jednak w tamtej chwili to wydawało się jak najbardziej adekwatne.
W przypadku Rosy byłam skłonna dodać jeszcze jedno: sadystyczna.
Wampirzyca przemieściła się, a przynajmniej tyle wywnioskowałam z cichego szelestu, bo nieśmiertelna nadal pozostawała gdzieś poza zasięgiem mojego wzroku. Wydawała się być wszędzie jednocześnie, a może to było tylko i wyłącznie iluzją – nie mogłam mieć pewności. Wiedziałam jedynie, że doskonale bawiła się moim kosztem, niezmiennie dręcząc i nie zamierzając zabić mnie tak po prostu. Mogłabym próbować uciekać, ale nie zrobiłam tego, uparcie tkwiąc w miejscu i uważnie obserwując przestrzeń przed sobą. Nasłuchiwałam, czekając na cokolwiek, co pozwoliłoby mi zrozumieć, jak tak naprawdę prezentowała się moja sytuacja. Powinnam była biec czy walczyć? Rosa mogła być wszędzie albo nigdzie – niczym jakiś cholerny duch, obojętnie jak nieprawdopodobne by się to nie wydawało. Gdyby chciała, już dawno byłaby w stanie doprowadzić sprawy do końca, jednak podejrzewałam, że z jej perspektywy to było o wiele zbyt proste; chciała czegoś więcej – w końcu w jakim innym celu zadałaby sobie tyle trudu, by spróbować doprowadzić mnie do szaleństwa?
No, chodź!, pomyślałam, ale nie odezwałam się nawet słowem. To byłoby niczym igranie z ogniem, a na to zdecydowanie nie byłam gotowa… Nigdy nie miałam być. Po prostu chodź, a ja…
Nie miała prawa usłyszeć moich myśli, a jednak w pewnym momencie wszystko ustało – tak po prostu, jakby ktoś wcisnął jakiś odpowiadający za wszelkie niepokojące sytuacje przycisk. Wrażenie bycia obserwowaną zniknęło, ale wcale nie poczułam się dzięki temu lepiej. Słyszałam wyłącznie swój przyśpieszony oddech i szaleńcze bicie serca, poza tym byłam spięta do granic możliwości. W głowie mi wirowało, a jednak mimo tych niedogodności nie byłam w stanie przeoczyć nagłego ruchu, tym razem na wprost mnie. Zaraz po tym pomiędzy drzewami w końcu dostrzegłam smukłą, kobiecą postać.
Rosa uśmiechnęła się drapieżnie, po czym z wolna podeszła bliżej.
Rozdział w końcu jest, co prawda początkowo pisany z pewnymi oporami, ale wraz z kolejnymi scenami udało mi się ukształtować wszystko tak, jak chciałam. Myślę, że efekt jest dobry, choć to w pewnym sensie część przejściowa – wstęp do finału tej księgi. Mam nadzieję, że wszystko okaże się tak proste, jak sobie to zaplanowałam, chociaż… kto mnie tam wie?
Dziękuję za wszystkie komentarze. Jak na razie zostawiam ten rozdział do Wasze dyspozycji, a ja wracam do pisania. Jeśli dobrze pójdzie, kolejny już w przyszłym tygodniu, chociaż wolę nic nie obiecywać.

Nessa.

7 komentarzy

  1. <3 <3 <3
    Cudo!
    Nic dodać, nic ująć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi i nie chcę być nieuprzejma, ale… Długo jeszcze będziesz mi spam zostawiała? Bo pod każdym rozdziałem mam dokładnie to samo, a to mi ani nie pomaga, ani nic nie wnosi…

      Nessa

      Usuń
  2. A wzięłaś mnie z zaskoczenia. Nowego rozdziału w czwartek to ja się nie spodziewałam.
    Jestem z siebie dumna, jednak coś przewidziałam. A więc ogień. Dom się pali. Ja nie wiem co ty masz z tymi pożarami jak nie zamek w Volterze to dom Cullenów xD Ale nie narzekam akcja jest gorąca!
    Och jak szkoda że Demuś jeszcze nie wrócił. Szkoda też że Nessie i Dem nie będą mieli słitaśnego (a ja uwielbiam to słowo!) powitania.
    "Bo przecież nikt tak naprawdę nie chce, żebyś się obudziła…" - a prawda, prawda nikt nie lubi rudych xD
    W ogóle czy Felutek i Hannah w końcu mogą zebrać swoje cztery litery i porozmawiać ze sobą? No bo ja już nie mogę niech oni w końcu tak oficjalnie będą ze sobą.
    No i kurczę szkoda że to jednak Rosa. Liczyłam na Kajusza :( smuteczeg. Blondyni rządzą. W sumie to Rosa chyba też była blondynką ale ciiii...
    No i rozumiem to nowa tradycja? Przerywanie w najciekawszym momencie. Nie lubię tego xD
    Oby jednak ten rozdział był w przyszłym tygodniu, bo nie mogę się doczekać. Chociaż nie wiem czy znajdę czas na przeczytanie, bo praktycznie wszyscy nauczyciele weszli w zmowę i mam ogrom klasówek do napisania. Życie takie okrutne.
    Czekam na nowy rozdział (i na ferie w sumie też :v)
    Całuski :*

    Katherine

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy będzie nowy rozdział? Bo nie mogę się doczekać :3

      Usuń
    2. Hej :)
      Ogólnie nienawidzę takich pytań – pisałam o tym nie raz, a poczucie presji w najmniejszym stopniu mnie nie motywuje. Niemniej w Twoim przypadku jest inaczej, być może dlatego, że kiedy odnosisz się do rozdziału, zwykle jestem zachwycona ;3
      Rozdział się pisze; aktualnie mam ponad 3/5, a to już coś. Miał być w zeszłym tygodniu, ale aktualnie jestem podczas sesji i dopiero po jutrzejszym kolokwium będę miała kilka dni spokoju.
      Nie chcę nic obiecywać, ale mam w planach dzisiaj przysiąść do Cieni, kiedy tylko skończę rozdział na LITT (piszę go właśnie teraz ^^). Coś na pewno pojawi się w tym tygodniu, ale na tę chwilę trudno określić mi jakikolwiek konkretny termin.
      Dziękuję ślicznie za komentarz i pozdrawiam,
      Nessa ^^

      Usuń
    3. O nieee... Nie czuj presji >.< ja się tylko zastanawiałam czy jest sens wchodzić na bloggera co 5 minut by sprawdzić czy jest nowy rozdział xD Powodzenia na kolokwium ^^ Jaki kierunek studiujesz jeśli można wiedzieć?

      Usuń
    4. Nie czuję, bo nie zachowujesz się jak jedna z tych maniaczek, co słowem nie skomentuje, ale roszczeniowe podejście ma :)
      Na razie nie dziękuję, żeby nie zapeszyć :D Jestem na pierwszym roku zarządzania na PWr ;)

      Nessa

      PS. Jakbyś chciała pogadać, to pisz do mnie na GG: 4053520 albo male: justyna1062@op.pl Gdzieś zawsze można mnie złapać i to i owo ode mnie wyciągnąć. :D

      Usuń


After We Fall
stories by Nessa