środa, 6 stycznia 2016

16. Ostrzeżenie

Felix
Prośba Hannah nie dawała mi spokoju, chociaż byłem przekonany, że nic nie będzie w stanie tak po prostu zmusić mnie do zmiany decyzji. Nie mogłem pozwolić sobie na pozostanie w Seattle, tym bardziej, że wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, iż byłem o wiele bardziej potrzebny w innym miejscu. Kwestia Kajusza stanowiła najważniejszy problem – prędzej czy później musiał zginąć i to niezależnie od obietnicy, którą Demetri złożył tamtej wyparce. To było o wiele bardziej złożone, chociaż sprowadzało się do prostego, aż nazbyt oczywistego wyjaśnienia: do zemsty.
Jeśli miałem być ze sobą szczery, musiałem przyznać, że sam znajdowałem dość powodów do tego, by całym sobą pragnąć śmierci wampira. Impuls był silny i dość oczywisty, nie tylko przez wzgląd na dobro Renesmee, ale przede wszystkim właśnie na to, co spotkało Hannę. Zdawałem sobie sprawę z tego, że do tej pory obwiniała się na to, co miało miejsce. W porządku, nie tak dawno temu sam byłem na nią wściekły – zarówno za całe miesiące kłamstw, jak i za to, co zrobiła – jednak na dłuższą metę takie postępowanie nie miało sensu. Winowajca był jeden, a ja miałem wrażenie, że tak długo, jak był gdzieś tam, zdolny do tego, by w każdej chwili uprzykrzyć nam życie, żadne z nas nie miało doznać pełni spokoju.
Jakaś cząstka mnie chciała porozmawiać o tym z Hanną, ale nie potrafiłem się na to zdobyć. Na litość Boską, niby co miałem jej powiedzieć? „Wyjeżdżam, bo chcę cię chronić – i w pewnym sensie liczę na to, że dzięki temu w końcu zrozumiem, co tak naprawdę do ciebie czuję”? To nie brzmiało szczególnie dobrze i zdawałem sobie z tego sprawę. Co więcej, problem z naszymi relacjami polegał właśnie na tym, że nie potrafiliśmy zdobyć się na szczerą rozmowę, w zamian zdając się na gesty i niedomówienia. Czułem, że w jej przypadku istniało coś więcej – przeszłość, która dla mnie pozostawała czystą abstrakcją, a do której Hannah nie chciała mnie dopuścić. W efekcie oboje trwaliśmy w miejscu, naprzemiennie do zbliżając się do siebie, to znowu zwiększając dzielący nas dystans. To nie było zdrowe, a tym bardziej dojrzałe, a już na pewno nie pomagało żadnemu z nas, ale kto by się tym przejmował w obecnej sytuacji?
Mój wyjazd był zaledwie kwestią czasu, a przynajmniej usiłowałem przekonać samego siebie, że tak właśnie jest. W pierwszej kolejności zamierzałem upewnić się, że z Nessie jest wszystko w porządku, aż nazbyt świadom tego, że Demetri najpewniej zabiłby mnie, gdyby nagle stan dziewczyny się pogorszył, ale wszystko wskazywało na to, że przynajmniej ten jeden raz nie czekają nasz żadne niespodzianki. Czymkolwiek był lek, który przywiozłem z Ni’ihau, najwyraźniej działał prawidłowo, a przynajmniej organizm Renesmee wydawał się go tolerować, czerpiąc ze środka to, co najlepsze.
Hannah większość czasu spędzała w pokoju przyjaciółki, czuwając przy niej naprzemiennie z Bellą. Nessie spała, ale tym razem to był inny rodzaj stanu nieświadomości – najzupełniej normalny, a przynajmniej do tego próbował przekonać nas Carlisle. No cóż, był zmartwiony, co zresztą wcale mnie nie zdziwiło, bo od chwili ukąszenia przez Kajusza dziewczyna nie sypiała prawie wcale. W gruncie rzeczy w najbliższym czasie chyba wszyscy mieliśmy być przewrażliwieni, żyjąc wspomnieniami minionych tygodni. To jedynie utwierdzało mnie w przekonaniu, że musieliśmy zrobić cokolwiek, żeby zakończyć sprawy z przeszłości, nawet jeśli pozbycie się najbardziej uciążliwego z braci Volturi nie rozwiązywało wszystkich problemów.
Była jeszcze Rosa, po której mogliśmy spodziewać się dosłownie wszystkiego. Jedna rzecz wydawała się aż nazbyt oczywista: wampirzyca kręciła się gdzieś w okolicy, być może na wyciągnięcie ręki, o ile wierzyć temu, co powiedziała nam Fiona. Cokolwiek sądzili o wampirzycy Cullenowie, po tym, jak udzieliła nam informacji na temat Ni’ihau i lekarstwa, ostatecznie udzielili Fi swego rodzaju azylu. Sama zainteresowana przez większość czasu snuła się po domu niczym duch albo przesiadywała w pokoju gościnnym, milcząca i chyba skoncentrowana na tym, żeby udawać, że nie istnieje. Dobrze wiedziałem, co to znaczyło być traktowanym jak intruz – w końcu wraz z Hanną i Demetrim doświadczaliśmy tego przez całe tygodnie, kiedy chcąc nie chcąc musieliśmy współpracować z rodziną Nessie – więc potrafiłem wyobrazić sobie, co takiego musiała czuć w naszym towarzystwie. Jakkolwiek by nie było, dzięki jej obecności ja i Hannah mogliśmy czuć się dużo swobodniej, chociaż trudno było mi stwierdzić czy to dobrze, czy źle.
Miałem złe przeczucia, których nie potrafiłem w żaden sposób wytłumaczyć – słusznie, jak się okazało, chociaż o tym przekonałem się dopiero w chwili, w której rozdzwonił się mój telefon. Kręciłem się w pobliżu domu, z braku lepszych perspektyw decydując się rozejrzeć w okolicy. Pilnowaliśmy rezydencji na zmianę – ja, Jasper i Emmett – chociaż sprowadzało się to raczej do inicjatywy własnej, aniżeli jakiejkolwiek formy wcześniejszego porozumienia. Dla mnie dodatkowo była to forma ucieczki, tym bardziej, że jakaś cząstka mnie obawiała się tego, że Hannah jednak mogłaby być w stanie przekonać mnie do pozostania w Seattle, a na to zdecydowanie nie mogłem sobie pozwolić. Byłem zagubiony, zmuszony do mierzenia się z czymś, czego nie doświadczyłem nigdy wcześniej, a to... No cóż, w naszym przypadku mogło skończyć się jakkolwiek.
Ledwo powstrzymałem się przed wywróceniem oczami, jeszcze przed spojrzeniem na wyświetlacz wiedząc, że to Demetri. Świetnie. Więc jednak będziesz wydzwaniać kilka razy dziennie, Romeo?, pomyślałem z przekąsem, wciskając zieloną słuchawkę i przyciskając telefon do ucha.
– Wciąż żyje, tak jak i my wszyscy – oznajmiłem znużonym tonem. – Nie, nie jestem w stanie dać jej do telefonu, przynajmniej na razie, więc gdybyś był taki dobry i poczekał aż dotrę do domu…
– Do domu to niedługo dotrzemy my – przerwał mi spiętym tonem. Natychmiast zamilkłem, a w głowie jak na zawołanie zapaliła mi się czerwona ostrzegawcza lampka: niebezpieczeństwo. – Zostań tam, gdzie jesteś. Powiedz innym, że mamy problem i… Cholera, Felix, on jest tam! – oznajmił, a ja zesztywniałem, przez moment mając wrażenie, że tropiciel mówi do mnie w innym języku.
– Jest… Że co?! – wyrzuciłem z siebie na wydechu. – Po kolei. Kajusz jest w Seattle, czy…?
Demetri zaklął, wyraźnie zniecierpliwiony.
– Marcus nas śledził – uświadomił mnie, wyraźnie poirytowany tym, że musi tracić czas na jakiekolwiek wyjaśnienia. – Powiedział coś, co… dało nam do myślenia i najpewniej miało związek z Nessie. Tak czy inaczej, to by się zgadzało, tym bardziej, że… – Nagle urwał i zawahał się na moment. – Zaufaj mi na słowo, okej? Mam wrażenie, że Kajusz dogadał się z Rosą
Jeśli sądziłem, że w najbliższym czasie nic nie będzie w stanie mnie zaskoczyć, najwyraźniej się pomyliłem. Mogłem przewidzieć, że w świecie nieśmiertelnych coś takiego jak „przewidywalność” po prostu nie istniało, ale i tak poczułem się jeszcze poirytowany. Co jeszcze, do cholery?
– Kajusz i Rosa? – powtórzyłem. – Słyszysz, co mówisz? Ja wiem, że ona jest… lekko stuknięta, ale… – zacząłem, a Demetri parsknął pozbawionym wesołości śmiechem.
– Powiedziałbym, że trochę bardziej niż „lekko” – stwierdził z przekonaniem. – Nie mogliśmy go znaleźć, tak jak wcześniej Rosy i… No cóż, Heidi – zauważył, a ja chcąc nie chcąc przyznałem mu rację. – Wydaje mi się, że próbowała już wtedy. Jest wściekła, poza tym uparła się, żeby skrzywdzić Nessie. Wątpię, by zastanawiała się nad tym, że wszystko tak czy inaczej mogłoby sprowadzać się do Kajusza.
Cóż, to brzmiało sensowne, chociaż taki stan rzeczy wydawał się dość marnym pocieszeniem. Kajusz był niebezpieczny, a jeśli do tego wszystkiego w istocie miał po swojej stronie żądną zemsty, niezrównoważoną iluzjonistkę, wtedy naprawdę mieliśmy problem. W takim wypadku mogliśmy spodziewać się dosłownie wszystkiego, a ta dwójka z równym powodzeniem mogła znajdować się gdzieś na wyciągnięcie ręki, obserwując i najpewniej czekając na najodpowiedniejszy moment do tego, że zaatakować.
– Dobra, rozumiem – stwierdziłem, chociaż jeśli miałem być ze sobą szczery, nie pojmowałem tego w najmniejszym nawet stopniu. – Jaki mamy plan?
To pytanie wydało mi się oczywiste, tym bardziej, że Demetri zdecydowanie nie dzwonił w celach towarzyskich. Znałem go aż nazbyt dobrze, a jego ton jednoznacznie sugerował mi, że był nie tylko zaniepokojony, ale przede wszystkim zmartwiony perspektywą tego, co dopiero miało nadejść. Co więcej, byłem skłonny przysiąc, że czegoś mi nie mówił, przynajmniej tymczasowo, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. W przeszłości oboje doświadczyliśmy dojść, żebym ostatecznie zaczął się martwić, tym bardziej, że sytuacja zdecydowanie nie prezentowała się szczególnie ciekawie. Coś było na rzeczy, a ja zamierzałem się dowiedzieć co.
Machinalnie ruszyłem w stronę domu, jak na razie stawiając na ludzkie tempo, by nie ryzykować utraty zasięgu. Wciąż nie najlepiej znałem te lasy, poza tym nie mogłem pozbyć się wrażenia, że Demetri również pozostawał w ciągłym ruchu. Miałem ochotę zapytać go o to, gdzie tak naprawdę byli, ale w pierwszej kolejności ważniejsze wydawało się ustalenie zgoła innych kwestii, a przynajmniej tak podpowiadał mi instynkt.
– Powiedz reszcie i bądźcie w gotowości – zaczął, starannie dobierając słowa. – Postaramy się dotrzeć tak szybko, jak będzie możliwe, ale samolot mamy dopiero za kilka godzin. To po prostu… – Urwał, przynajmniej ten jeden raz decydując się powstrzymać od przeklinania. – Mam złe przeczucia. Jeśli Marcus nas wyprzedził albo skontaktował się z Kajuszem, możemy mieć problem. Rosa i tak nas obserwowała, więc najpewniej wie, że znaleźliśmy lekarstwo dla Nessie. Masz na nią uważać, jasne? – dodał z takim naciskiem, że nie miałem najmniejszej wątpliwości co do tego, kogo miał na myśli. Jedynie wobec Renesmee potrafił być taki zaborczy. – Jest jeszcze coś, ale to już bardziej moje gdybania i chyba wolałbym się mylić.
– Jeśli ty zaczynasz sypać teoriami jak z rękawa, poważnie zaczynam się martwić – mruknąłem, jednak mimo starań nie byłem w stanie zdobyć się ani na lekki ton, ani na to, żeby go rozbawić. – Dziewczyny są bezpieczne, przynajmniej na razie. Cokolwiek by się nie działo, na razie nie zauważyliśmy niczego dziwnego.
Demetri nie odpowiedział od razu, być może musząc w pierwszej kolejności uporządkować sobie moje słowa. Dyskretnie zerknąłem na wyświetlacz komórki, chcąc upewnić się, że połączenie zostało przerwane, jednak widok licznika utwierdził mnie w przekonaniu, że jak na razie nie mam się czym martwić.
– A co z Fioną?
Zmarszczyłem brwi, chociaż Dem naturalnie nie mógł tego zobaczyć.
– A co ma być? Jest w domu i snuje się po kątach. Wcale jej się nie dziwię, bo my też przechodziliśmy przez to samo – zauważyłem przytomnie. – Sądzisz, że mogłaby…?
Sądzę, że wszystko jest równie prawdopodobne – odpowiedział z naciskiem Demetri. – Tak czy inaczej, pilnujcie się, a już zwłaszcza jej. Nie wierzę, żeby miała jakiś ukryty cel w tym, żeby pomóc nam z Nessie, ale skoro tak, Rosa może chcieć mścić się i na niej. Już i tak miesza jej w głowie, więc Fi może być niebezpieczna.
– Jednak nie to cię martwi – domyśliłem się. – Ta twoja teoria to coś dużo gorszego, prawda?
Milczenie okazało się grosze od jakiejkolwiek inne formy odpowiedzi. W tamtej chwili to ja zapragnąłem zacząć przeklinać, najpewniej tylko po to, żeby wymóc na nim jakąkolwiek reakcję, jednak nie to było najważniejsze. Już i tak sytuacja nie prezentowała się w szczególnie ciekawy sposób, a jeśli miałbym uznać, że to dopiero początek…
Podobno zawsze mogło być gorzej…
Skoro tak, po kolejnych słowach Demetriego zaczynałem zgadzać się z tym w zupełności.
– Nie wiem, czy to ma znaczenie, ale kiedy wpadliśmy na Marcusa, nie był sam. W zasadzie omal nie rozszarpała mnie na kawałeczki młoda, wygłodniała wampirzyca, ale… Tak czy inaczej, poradziłem sobie – odparł wymijająco, a ja mógłbym przysiąc, że gdzieś po drugiej stronie usłyszałem wymowne prychnięcie. – To była nowonarodzona, na dodatek bardzo agresywna, więc na pewno nie mogła mieć więcej niż kilka dni. Zdajesz sobie sprawę z tego, co to może oznaczać?
Jasna cholera, oczywiście!
– Hm… Nie bardzo – rzuciłem wymijającym tonem. Może gdybym darował sobie wypowiedzenie własnych myśli na głos…
– Nie chcę was straszyć ani nic z tych rzeczy, bo początkowo i mnie wydawało się to niedorzeczne, ale właściwie… Dlaczego nie? – Demetri się spiął i byłem tego boleśnie świadomy. – Kajuszowi zawsze zależało na wytępieniu wilkołaków. Tępienie armii to była inicjatywa Aro, poza tym dzięki temu dowiedzieliśmy się o ich działaniu więcej niż byśmy chcieli. Rosa też nie wydaje mi się szczególnie świętoszkowata, a ze swoim darem mogłaby utrzymać ich w ryzach albo… No cóż, w zasadzie takim jak my niewiele trzeba do tego, żeby zacząć zabijać, zwłaszcza w tak młodym wieku – dodał, a ja zapragnąłem wybuchnąć histerycznym śmiechem.
– Sugerujesz armię – zarzuciłem mu. – Chyba, że to iluzja, tak jak i to, co zrobiła Hannah. Wiesz, Rosa się w tym specjalizuje – zauważyłem, ale miałem wrażenie, że to wyłącznie nieudolna próba zaprzeczenia czemuś, co i tak było nieuniknione.
Demetri westchnął przeciągle, wyraźnie poirytowany. Gdyby nie to, że sam sobie nie potrafiłem uwierzyć, może nawet miałbym do niego pretensje.
– Kiedy tamta dziewczyna próbowała nakopać mi do tyłka, wcale nie wyglądała jak iluzja – rzucił chmurnym tonem.
– Cholera…
Wymowne milczenie dało mi do zrozumienia, że to jedno słowo wyjaśniało więcej niż jakakolwiek głębsza dyskusja.
– To tylko moja teoria – przypomniał usłużnie. To mogłoby być nawet pocieszające, gdyby nie jego aż nazbyt poważny ton. – Na razie skupcie się na Kajuszu i Rosie. Edward powiedział, że Bella powinna być w stanie objąć tarczą cały dom, więc może to jest jakieś rozwiązanie. Pilnujcie się nawzajem i postarajcie nie wpadać w panikę, póki nie wrócimy – zaproponował, ale tylko w teorii brzmiało to aż tak prosto.
– Od kiedy jesteś z teściem po imieniu? – wypaliłem, nie mogąc się powstrzymać.
Tym razem warknęli na mnie obaj, ale postanowiłem im tego nie uświadamiać. Podejrzewałem, że porozumienie się z Edwardem już i tak stanowiło wyzwanie samo w sobie, chociaż relacje ojca Renesmee z Demetrim stanowiły najmniej istotny problem. Swoją drogą, miałem wrażenie, że teraz, kiedy Nessie się obudziła, a my wciąż mierzyliśmy się z dość skomplikowanymi kwestiami, walcząc o przeżycie, ta dwójka wcale nie myślała o tym, żeby rzucać się sobie do gardeł.
– Zmieniłem zdanie – oświadczył Demetri. Jego głos zabrzmiał zaskakująco spokojnie, niemalże pusto; ot pozbawione wyrazu słowa bez modulacji. – Niech reszta siedzi w domu, a ty zrób mi tę przyjemność i poczekaj na zewnątrz aż coś cię zeżre.
– Też cię kocham, skarbie – sarknąłem, wywracając oczami.
Tropiciel nawet nie raczył mi odpowiedzieć, najzwyczajniej w świecie decydując się rozłączyć. W pierwszym odruchu wywróciłem oczami, sam niepewny czy powinienem się śmiać, czy może zacząć martwić, jednak prawie natychmiast uprzytomniłem sobie, że to nie jest najlepszy moment na żarty. Być może kilka minut nie miało nas zbawić, ale sprawa była zbyt poważna, żeby udawać, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku.
Westchnąłem, schowałem telefon do kieszeni, po czym przyśpieszyłem, bez trudu rozwijając w pełni wampirze tempo. Miałem złe przeczucia, co zwłaszcza w świetle obaw Demetriego nie wróżyło dobrze. Było nas całkiem sporo, a jeśli Bella mała być w stanie choć częściowo przeciwstawić się darowi Rosy, tym lepiej, jednak nie podobało mi się to. Ta wampirzyca była szalona, a w parze z Kajuszem mogła okazać się jeszcze bardziej niebezpieczna – bo on nie kierował się emocjami. Zwłaszcza po tym, co wydarzyło się w Volterze, miał dość powodów, żeby próbować pozbyć się nas wszystkich, co zdecydowanie nie mogło skończyć się dobrze. Skoro tak, zdecydowanie mieliśmy dość powodów, żeby zacząć się martwić, a ja obawiałem się, że to był dopiero początek łopotów.
No cóż, może przynajmniej Hannah miała być zadowolona. Skoro tak bardzo chciała, żebym został… Teraz przynajmniej mogłem jej to zagwarantować, chociaż nie miałem złudzeń co do tego, czy miała być takim stanem rzeczy zadowolona.
Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, wszyscy byliśmy w ciemnej…
Renesmee
Chyba nigdy wcześniej aż do tego stopnia nie doceniałam przebudzenia. Kiedy otworzyłam oczy, przez kilka pierwszych sekund po prostu leżałam zdezorientowana, próbując utwierdzić się w przekonaniu, że z moim ciałem wszystko było w najzupełniejszym porządku. Dopiero widok znajomego pokoju oraz fakt, że byłam w stanie się poruszyć, ostatecznie pozwoliły mi się rozluźnić, a ja przez kilka następnych sekund miałam ochotę zwinąć się w kłębek i pozwolić sobie na jeszcze przynajmniej kilka minut odpoczynku.
W pokoju panował przyjemny półmrok, co jak najbardziej było mi na rękę. Mimo wątpliwości, ostatecznie zmusiłam się do tego, żeby usiąść, dopiero po kilku sekundach w pełni uprzytomniając sobie, że byłam w sypialni sama. To z jakiegoś powodu wydało mi się niewłaściwe, tym bardziej, że przed tym, jak zasnęłam, zdążyłam zaobserwować dość, by zorientować się, że Carlisle miał wątpliwości co do tego, czy powinnam spać, a Hannah i mama zachowywały się w dość przewrażliwiony sposób. Sama bałam się zamknąć oczy i chociaż to wydawało mi się na swój sposób dziecinne, ostatecznie rozluźniłam się tylko i wyłącznie dlatego, że Bella usiadła przy mnie, zapewniając, że nigdy się nie wybiera. Choć czułam się o wiele lepiej, nawet mimo ogólnego oszołomienia, byłam w pełni przekonana, że nieobecność mamy albo któregokolwiek z moich bliskich, jest niewłaściwa, pomimo tego, że samej sobie nie potrafiłam wytłumaczyć skąd brało się takie wrażenie. Być może zaczynałam popadać w paranoję, ale podświadomie czułam, że coś jest nie tak i zdecydowanie nie przypadło mi to do gustu.
Byłam pewna, że dziadek nie byłby zachwycony tym, że mogłabym próbować wstawać, ale nie potrafiłam zmusić się do spokojnego leżenia w łóżku. Poruszałam się ostrożnie, wciąż nie ufając swojemu ciału i chyba spodziewając się tego, że w każdej chwili będzie mogło wydarzyć się coś, co da mi znać, że cokolwiek jest nie tak albo ze mną, albo z otaczającą mnie rzeczywistością, ale w chwili, w której spróbowałam się podnieść, wszystko wydawało się być w porządku. Uspokojona skorzystałam z okazji do tego, żeby poderwać się na równe nogi, z nieopisaną wręcz ulgą przyjmując to, że utrzymanie się w pionie nie sprawiło mi najmniejszego nawet problemu. Nerwowo przeczesałam włosy palcami, machinalnie usiłując doprowadzić je do porządku i bez chwili wahania ruszając w stronę drzwi. Podejrzewałam, że w najbliższym czasie rodzina i tak miała być przewrażliwiona, jeśli chodziło o mój stan, więc tym bardziej zdeterminowana czułam się, żeby udowodnić im, że obchodzenie się ze mną jak z jajkiem nie ma racji bytu. Czułam się dobrze, a my mieliśmy o wiele poważniejsze problemy, żeby odkładać je na później. W Volterze wydarzyło się dość, a sytuacja, w której ostatecznie się znaleźliśmy, dotyczyła bezpośrednio mnie i byłam tego w pełni świadoma.
W pamięci wciąż miałam rozmowę z Demetrim oraz to, czego dowiedziałam się na chwilę po przebudzeniu. Wciąż nie docierało do mnie to, że nie tylko tropiciel, ale również mój ojciec oraz Jacob tak po prostu zobowiązali się do tego, żeby zabić Kajusza. W porządku, prędzej czy później musiało do tego dojść, a ja życzyłam wampirowi jak najgorszej niemniej… Nie tak. Zdecydowanie nie wyobrażałam sobie tego w taki sposób, nie wspominając o tym, że jakaś moja cząstka pragnęła tego, żeby wziąć czynny udział w polowaniu na kogoś, kto bez konkretnego powodu zdecydował się zabrać mi blisko pół roku życia. Chciałam tego czy nie, zarówno ja, jak i cała moja rodzina, znaleźliśmy się w samym środku sporów politycznych pomiędzy Aro i Kajuszem W zasadzie trudno było mi mówić o jakiejkolwiek formie konfliktu, skoro ten pierwszy wydawał się absolutnie nieświadomy istnienia jakiejkolwiek formy konfliktu, a jednak…
Korytarz był cichy i opustoszały, co również przejęło mnie niejasnym dla mnie poczuciem strachu. Zadrżałam mimowolnie, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, iż jestem zagrożona. Cisza wydawała się mnie przenikać, nieprzyjemnie kojarząc mi się z czasem, który spędziłam w pamiętnej pustce. Zaniepokojona, natychmiast objęłam się ramionami i pocierając je lekko, przyśpieszyłam kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w otoczeniu najbliższych. Wciąż nie miałam okazji zobaczyć się z Alice i Jasperem, których po raz ostatni widziałam całe miesiące temu, kiedy wszystko jeszcze było na swoim miejscu. Od tamtego czasu zmieniło się wszystko, a ja chciałam jak najszybciej odzyskać utraconą równowagę, by upewnić się, że koszmar naprawdę dobiegł końca, a oni byli cali i zdrowi.
Byłam w połowie schodów, kiedy z salonu doszły mnie znajome głosy. Serce jak na zawołanie zabiło mi szybciej, a ja jak na zawołanie zapragnęłam pobiec prosto do rodziny, żeby w końcu poczuć się bezpiecznie, jednak w ostatniej chwili zmieniłam zdanie. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć nawet samej sobie, ale coś było zdecydowanie nie tak. Byłam tego dziwnie świadoma, być może przez wyraźnie podenerwowane brzmienie głosów bliskich, a może przez przejmujący niepokój, który nie opuszczał mnie od momentu przebudzenia. Instynkt wciąż mnie zadziwiał, chociaż kierowanie się podszeptami intuicji nie było wydawało mi się niczym wyjątkowym, zwłaszcza w ostatnim czasie. Robiłam to, co uważałam za słuszne i chociaż nie raz emocje okazywały się zgubne, to przede wszystkim właśnie dzięki przeczuciom udało mi się wykorzystać szanse, którą dawały mi leki.
Z wolna podeszłam bliżej, starannie stawiając kolejne kroki, chociaż nic nie wskazywało na to, żeby rodzina była świadoma mojej obecności. Ze swoimi wampirzymi zmysłami każdy z nich byłby w stanie wyczuć, że gdziekolwiek się ruszyłam, tym bardziej, że nie miałam siły i cierpliwości, by próbować się przed nimi kryć, ale z salonu wyczuwałam zbyt wielkie wzburzenie, żeby wierzyć w to, że którekolwiek z nich za wcześnie zainteresuje się mną.
– Jesteś pewien, Felixie? – doszedł mnie spięty głos dziadka. Wiedziałam z doświadczenia, że jeśli nawet Carlisle miał problem z tym, żeby nad sobą zapanować, coś zdecydowanie było na rzeczy. – Czy Demetri…?
– Jakbyśmy mieli z Demem pewność, nie byłbym aż taki spokojny – odparował wampir, tonem, który wyraźnie sugerował, że coś właśnie bardzo skutecznie wytrąciło go z równowagi. To nie brzmiało dobrze, tym bardziej, że Felix nie należał do osób strachliwych. Miałam okazję się o tym przekonać, zwłaszcza przez dwa tygodnie naszej ucieczki, kiedy bez chwili wahania podejmował kolejne decyzje, nie zamierzając słuchać jakichkolwiek sprzeciwów ze strony mojej albo Hanny. – Jakbyśmy byli pewni, co to by zmieniło? Musimy się pilnować i to jedno wydaje mi się aż nadto oczywiste.
– Jeśli jest tak, jak mówisz, wtedy naprawdę mamy problem – odezwał się cicho Jasper.
Jego głos brzmiał dziwnie, w ten charakterystyczny sposób, jak zawsze, kiedy wracał pamięcią do czegoś wyjątkowo nieprzyjemnego. Serce zabiło mi mocniej ze zdenerwowania, a ja poczułam, że robi mi się gorąco. Coś jest nie tak!, tłukło mi się w głowie i byłam tego pewna, może nawet bardziej niż czegokolwiek innego.
– Więc co robimy? – zniecierpliwił się Felix. – Jak macie jakieś cudowne pomysły, ja słucham. Piszę się na wszystko, jeśli tylko brzmi sensownie.
– Ty już lepiej nie pakuj się w nic – warknęła na niego Hannah. Brzmiała na spiętą i mocno poruszoną, a ja po raz kolejny zwróciłam uwagę na to, jak zachowywała się względem wampira. To nie był najlepszy czas na świętowanie, ale jakaś cząstka mnie naprawdę radowała się tym, że wyraźnie mieli się ku sobie. – Róbmy tak, jak powiedział Demetri: siedźmy w domu, pilnujmy się nawzajem i czekajmy jak wrócą.
– Demetri wraca?
Dopiero po kilku sekundach uprzytomniłam sobie, że zadałam to pytanie na głos, a uwaga wszystkich błyskawicznie skupiła się na mnie. W pierwszym odruchu drgnęłam niespokojnie, zaniepokojona tym, że tak po prostu znalazłam się w centrum zainteresowania, ale zmusiłam się do tego, żeby ze spokojem wytrzymać ich spojrzenia. W zamian jak gdyby nigdy nic wyprostowałam się i bez pośpiechu podeszłam bliżej, zatrzymując w progu i dla pewności zaciskając dłonie na framudze. Byłam zdenerwowana, a w ten sposób łatwiej było mi ukryć zarówno drżenie rąk, jak i to, że z wrażenia ledwo trzymałam się na nogach.
Znowu trwałam w milczeniu, tym razem z zupełnie innego powodu, ale to było chyba gorsze od przebywania w pustce. Cisza dzwoniła mi w uszach, a od patrzenia w niespokojne, nadludzko piękne twarze bliskich, miałam niepokojące wrażenie, że jestem gdzie na krawędzi szaleństwa. Jeśli myśleli, że pozwolę cokolwiek przed sobą ukryć…
Poza tym… Demetri. Felix wyraźnie powiedział, że wracał – on i pozostali…
Miał być przy mnie.
– Nessie… – Mama w mgnieniu oka zmaterializowała się przy mnie. Pozwoliłam na to, żeby otoczyła mnie ramionami, wciąż spragniona jej bliskości, jednak to zdecydowanie nie miało mnie rozproszyć. Dobrze wiedziałam, że coś było na rzeczy, a teraz zamierzałam dowiedzieć się co. – Mój Boże, kochanie…
– Nic mi nie jest – zapewniłam ją kojącym tonem. Wtuliłam się w nią, jednocześnie wciąż obserwując pozostałych i ostatecznie koncentrując spojrzenie na najlepszym przyjacielu Demetriego. – Felix.
Z niedowierzaniem potrzasnął głową, spoglądając na mnie tak, jakby widział mnie po raz pierwszy. Spróbowałam wysilić się na niewinny uśmiech, ale wyszło mi to dość opornie, tym bardziej, że zdecydowanie nie czułam się rozbawiona.
– Dlaczego z tym swoim roszczeniowym tonem zawsze zwracasz się do mnie? – obruszył się, jak nic próbując zyskać na czasie.
– Bo to działa – odpowiedziałam ze spokojem, siląc się na blady uśmiech. – Poza tym jesteś dla mnie taki dobry, że pewnie nie będziesz miał nic przeciwko temu, żeby uświadomić mnie, co się dzieje. Proszę? – dodałam, chociaż byłam na tyle zdesperowana, że w razie potrzeby pewnie wyciągnęłabym z niego niezbędne informacje siłą.
Westchnął przeciągle, ale to mi wystarczyło, bym zorientowała się, że sprawa w gruncie rzeczy jest już przesądzona. Ulżyło mi, chociaż Felix nie wyglądał zadowolony z takiego stanu rzeczy.
– Demetri dzwonił – przyznał, a ja prychnęłam, nie mogąc się powstrzymać. Doprawdy? – Wracają do Seattle.
– To akurat wiem – uświadomiłam go, potrząsając z niedowierzaniem głową. Jak to możliwe, że nie porozmawiał ze mną?, przeszło mi przez myśl, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się przed zadaniem tego pytania. Mieliśmy o wiele ważniejsze problemy i wampir musiał zdawać sobie z tego sprawę. Czułam, że moje pretensje byłyby nie na miejscu, nie wspominając o jakichkolwiek wątpliwościach co do tego, czy tropiciel mógłby za mną tęsknić. – Co tak naprawdę ci powiedział? Rosa i Kajusz…
– Coś dużo słyszałaś, przynajmniej na mój gust – mruknął, ale przynajmniej nie próbował pouczać mnie w kwestiach tego, że mogłabym tak po prostu podsłuchiwać pod drzwiami.
– Ta dwójka się dogadała, a twój chłopak nie wyklucza, że być może szykuje nam się bitwa – wtrącił niemalże pogodnym tonem Emmett. – Coś pominąłem?
Wszyscy jak na zawołanie spojrzeliśmy na niego z niedowierzaniem, co najmniej zaskoczeni lekkością z jaką wypowiedział te słowa. Dobrze pamiętałam podejście mojego wujka do jakiejkolwiek formy… niebezpieczeństwa, zwłaszcza kiedy ta dawała możliwość jakiejkolwiek walki, ale i tak momentami niedowierzałam temu, że po wszystkim, co się wydarzyło, nadal mógł okazywać tak wiele pewności siebie i entuzjazmu na samą tylko wzmiankę o konflikcie. Chciałam podzielać jego podejście, ale nie potrafiłam się do tego zmusić, zbyt zaniepokojona – tym bardziej, że już raz doświadczyłam czegoś podobnego, na dodatek nie tak dawno temu.
Chociaż wspomnienie bitwy, które pielęgnowałam w sobie przez całe miesiące, żyjąc w bolesnym przekonaniu, że właśnie straciłam najbliższe mi osoby, okazało się wyłącznie skutkiem daru Hanny, nie mogłam tak po prostu zapomnieć o tym, jak niewiele brakowało, żeby sprawy w istocie przybrały taki bieg. Życie było kruche, również to nieśmiertelnego, bo wbrew wszystkiemu istniało dość sposobów na to, żeby drastycznie skrócić naszą egzystencję. Zwłaszcza teraz byłam tego aż nadto świadoma, całą sobą czując się odpowiedzialną za to, co mogło się wydarzyć – i do czego najpewniej wszystko tak czy inaczej zmierzało. Czułam, że wszystko jest nie tak i że po raz kolejny ktoś mógł ucierpieć z mojego powodu, a na to zdecydowanie pozwolić nie mogłam. Cokolwiek by się nie działo, po raz drugi nie miałam zamiaru pozwolić na to, żeby stracić rodzinę. Już przez to przechodziłam, a to, że byłam w domu i to pośród nich, wydawał się graniczyć z cudem.
Chciałam coś powiedzieć, ale w głowie miałam pustkę, a podjęcie jakichkolwiek konkretnych działań wydawało mi się czymś co najmniej trudnym. Nie mogłam kazać im zostawić mnie z tym samej, bo z pewnością by tego nie zrobili, co zresztą wydało mi się aż nadto zrozumiałe – w końcu na tym polegała miłość. Byliśmy w tym razem i to mnie przerażało, tak jak i wątpliwości, które pozostawiały słowa Felixa. Jeśli Kajusz i Rosa w istocie się porozumieli, mieliśmy poważny problem, chociaż sama nie miałam pojęcia, czego powinnam się spodziewać. Ta wariatka już raz omal mnie nie zabiła, a Volturi… No cóż, nie zawahał się przed skatowaniem mnie, nie wspominając o intrydze, którą przygotował wcześniej, żeby pozbawić władzy Aro. Nie miałam pojęcia, jak wielkie trzeba było mieć szczęście, żeby podpaść dwójce sadystycznych nieśmiertelnych, ale jedno wydawało się oczywiste: niezależnie od wszystkiego, wszyscy byliśmy zagrożeni.
Co więcej, żadne z nich nie zamierzało odpuścić, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
– Czy on naprawdę…? – Felix urwał, po czym potrząsnął z niedowierzaniem głową. – Zresztą nie o to chodzi. Rosa już od dłuższego czasu jest w Seattle, a przynajmniej tak twierdzi Fi i chyba coś w tym jest. Demetri z kolei twierdzi, że ona i Kajusz są razem… To przynajmniej zasugerował Marcus – dodał po chwili zastanowienia. Uniosłam brwi, coraz bardziej zaniepokojona. – Tak, mieli z nim małe spięcie – uświadomił mnie zniecierpliwionym tonem. Byłam pewna, że i tym razem mocno naginał fakty, żeby jak najbardziej złagodzić swoją wypowiedź, ale zdecydowałam się tego nie komentować, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się więcej. – Wydaje nam się… No cóż, Dema i twojego ojca zaatakowała nowonarodzona wampirzyca. Oczywiście sobie poradzili, ale skoro przy Marcusie kręciła się ta jedna…
– To może być ich więcej, tak? – dopowiedziałam mimowolnie, tak cicho, że ledwo byłam w stanie samą siebie zrozumieć.
Z wrażenia aż zakręciło mi się w głowie, a może wciąż byłam wykończona lekami i zbyt długim snem. Jakkolwiek by nie było, liczył się sam fakt tego, że mogliśmy mieć na głowie problem z grupą nowonarodzonych, a w najgorszym wypadku nawet z małą armią, chociaż to zdecydowanie nie mieściło mi się w głowie. Nie mieliśmy czasu się przegrupować, przygotować do walki…
Nie byliśmy w stanie zrobić niczego!
– To tylko teoria, na dodatek mocno naciągana – zapewniła mnie pośpiesznie Rosalie. Spojrzałam na nią z powątpiewaniem, nie po raz pierwszy zastanawiając się nad tym, jak długo jeszcze miała zamiar traktować mnie tak, jakbym była małą dziewczynką. – Nessie…
Cokolwiek miała mi do powiedzenia, jej słowa zagłuszył dźwięk, który miałam zapamiętać na bardzo długo – głośny i przeszywający, który sprawił, że wszyscy zamarliśmy w bezruchu, przez kilka następnych sekund będąc w sanie wyłącznie nasłuchiwać. Serce momentalnie przyśpieszyło mi biegu, trzepocząc się w piersi tak mocno i gwałtownie, że ledwo mogłam złapać oddech. Jakby tego było mało, odczuwany przeze mnie niepokój przybrał na sile, a ja nie miałam już powodów do tego, żeby udawać, iż wszystko jest w porządku.
Nie, skoro cały dom wydawał się wypełniony tym jednym, oszałamiającym dźwiękiem – kobiecym krzykiem, który skutecznie przyprawił mnie o dreszcze, sprawiając, że zapragnęłam rzucić się mamie w ramiona; zrobić cokolwiek, byleby tylko poczuć się choć odrobinę bezpieczniej.
– Felix… – wyszeptałam, chociaż nie byłam pewna, czy wydanie z siebie jakiegokolwiek dźwięku jest w obecnej sytuacji możliwe i jakkolwiek rozsądne. – Demetri nie mówił przypadkiem czegoś jeszcze? – zaryzykowałam, pomimo tego, iż byłam niemal całkowicie pewna, że wampir najzwyczajniej w świecie zignoruje moje pytanie.
– W zasadzie… – odezwał się z wahaniem Felix, najwyraźniej postanawiając mnie zaskoczyć. – Fiona – dodał po chwili, a jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, zupełnie jakby dotarło do niego coś, czego my mogliśmy się co najwyżej domyślać.
Nie dodał niczego więcej, w pewnym momencie po prostu rzucając się do biegu. W efekcie nawet ze swoimi wyostrzonymi zmysłami miałam problem z tym, żeby za nim nadążyć, a zanim udało mu się podjąć jakąkolwiek decyzję, wampir zdążył już zniknąć gdzieś na korytarzu. Początkowo byłam w stanie wyłącznie spoglądać w ślad za nim, zastanawiając się nad tym, czy Fiona wciąż krzyczała, czy może to mnie dzwoniło w uszach i…
A potem w końcu uświadomiłam sobie, że coś jeszcze jest nie tak, jak powinno i to odkrycie omal nie ścięło mnie z nóg.
Przedpokój z wolna wypełnił się dymem.
Witam wszystkich w nowym roku. W końcu udało mi się wrócić z nowym rozdziałem, z którego – tak swoją drogą – jestem bardzo zadowolona. Mam wrażenie, że teraz wszystko będzie działo się szybko, a kolejnych kilka rozdziałów okaże się kluczowych i poprowadzą bezpośrednio do zakończenia tej historii.
Dzisiaj nie będę się rozwodzić, bo jest już późno, a ja jestem padnięta. Dziękuję za wszystkie komentarze i przy okazji składam spóźnione, aczkolwiek jak najbardziej szczere życzenia noworoczne – oby wszystko układało się jeszcze lepiej niż w roku poprzednim.

Nessa

3 komentarze

  1. Hej
    Ten dym.. czyżby zaczął się atak? Jeśli ich obawy co do armii stworzonej przez Kajusza i Rosę się sprawdzi to by sobie poradzili.. chyba, że dołączy do nich Marcus- wtedy mają prze... Nie za bardzo rozumiem czym, aż tak przejmują się Cullenowie. Nie mogą poprosić Quilletów aby im pomogli jak w przeszłości? Zresztą jest przecież wpojenie Jacoba, które nakazuje reszcie stada bronić wybranki ich brata. Chociaż Carlisle nie zdobył by się na taką prośbę, nie chcąc narażać zmiennokształtnych na krzywdę. Teraz zresztą i tak jest za późno. Atak się zaczął, a Demetrii może nie zdążyć do ukochanej..chociaż mam nadzieje, że jednak się mylę- raczej na pewno tak jest. Jaki inny sens by miało całe to opowiadanie?
    Uwielbiam przekomarzanie się Felixa i Demetriego:P Teraz Dem ma do tego głowę, bo z Nessie wszystko jest już w porządku- przynajmniej na razie.

    Czekam na ciąg dalszy:) Skoro teraz akcja ma szybko ruszyć to będzie się działo.
    Weny kochana
    Guśka

    OdpowiedzUsuń
  2. Heejka! Dawno mnie tu nie było i cieszę się, że nareszcie nadrobiłam rozdziały, a było to trochę trudne i zajęło mi sporo czasu. Ja na serio jestem pewna że jakbym była wampirem to bym mogła innym kasować pamięć bo ja tak często zapominam o prawie wszystkim. Nawet o numerach rozdziałów jakie przeczytałam (pff... po co to sobie gdzieś zapisywać lub zaznaczać) To jest też jeden z powodów dla których chyba nie uda mi się być na bieżącą z zagubionymi w czasie. A tak na marginesie, kobieto, ilość rozdziałów na tamtym blogu mnie przeraża.
    No ale wracając do tego bloga. Hmm... dym? Czyżby pożar? Fionka się pali? Nie byłoby mi jakoś przykro. Czyżby już się zaczął jakiś atak? No weź jak można przerywać w takim momencie, toż to karygodnie i niewybaczalne! Jeżeli Rosa i Kajusz stali się teraz best frendami i stworzyli tę armię nowonarodzonych to muszę przyznać że Cullenowie są w czarnej... No ale ja tam jak Emmett się cieszę, przynajmniej nie będzie nudno! Jeszcze jak dołączą do tego kochane psiaki z La Push. Show must go on! Kurczę, czy jak choć raz mogę być poważna? Staram się xD A tak w ogóle Kajusz... Czy ja mówiłam jak ja go wielbię? Oby pojawił się jakoś w najbliższym/ch rozdziale/łach.
    Demuś wraca! Radujmy się. Oby zdążył na czas zanim coś złego się wydarzy. Czekam na słitaśne powitanie Dema i Nessie. I jejku też uwielbiam przekomarzania się Demetriego i Felixa. Normalnie jakbym widziała siebie i moją przyjaciółkę :3
    Czekam z niecierpliwieniem na nowy rozdział oby był szybko.
    Też spóźnione ale co tam. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku a także weny. Wena rzecz potrzebna i nigdy nie jest jej za dużo.

    Katherine

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej ;3
      Dziękuję za komentarz. LITT się nie przejmuj, bo tam bycie na bieżąco byłoby trudne nawet dla mnie :D Chociaż tych rozdziałów wcale nie ma tak dużo – blogger podpowiada mi, że tylko ponad 1030...
      Dziękuję za komentarz i cieszę się, że rozdziały przypadły Ci do gustu :D Jestem coraz bliższa zakończenia tej historii, więc tym bardziej miło mi, że są osoby, które zamierzają wytrwać ze mną do końca. No, ja myślę, że Kajusz Cię zadowolił – starałam się, by był jak najbardziej niebezpieczny. Pojawi się wkrótce i powiem szczerze, że o "sweetaśnym" (jak ja nie lubię tego słowa xD) powitaniu nie ma mowy – nie u mnie i nie w obliczu tego, co będzie się działo ;)
      Nowy rozdział powinien się pojawić już w przyszłym tygodniu, bo mam wenę, a przy odrobinie szczęścia może dzisiaj się za niego wezmę :D Mogę obiecać akcję, bo to jedno jest pewne.
      Dziękuję za życzenia – wzajemnie, również wszystkiego najlepszego :D A wena przyda się zawsze, chociaż w ostatnim czasie mi jej nie brakuje =)

      Nessa

      Usuń


After We Fall
stories by Nessa