niedziela, 20 marca 2016

20. Komplikacje

Renesmee
To przypominało jakąś idiotyczną grę. Cofnęłam się o krok, przez co Kajusz przesunął się bliżej, utrzymują stałą odległość między nami. Czułam, że mam kłopoty i to o wiele poważniejsze niż chwilę wcześniej, kiedy w grę wchodziła tylko i wyłącznie Rosa – rozbita, niezrównoważony, ale jednak zagubiona, dzięki czemu miałam szansę na nią wpłynąć.
Tym razem było inaczej.
Nerwowo zacisnęłam dłonie w pięści, nie zwracając uwagi na ból. Serce tłukło mi się w piersi tak szybko i mocno, że ledwo byłam w stanie złapać oddech. Poczułam strach, a ten na ułamek sekundy przysłonił wszystko inne, skutecznie przyprawiając mnie o zawroty głowy, kiedy w aż nadto  wyraźnie przypomniałam sobie, jak skończyło się moje ostatnie spotkanie z wampirem. Miałam przed sobą bezduszną istotę, na dodatek o sadystycznych zapędach, o czym miałam okazję się już przekonać. Moje ciało wydawało się pamiętać każde uderzenie, ugryzienie i wszystko to, czego doświadczyłam ze strony Kajusza, zaś wszystko we mnie aż krzyczało, żebym jak najszybciej rzuciła się do ucieczki.
Nie…, pomyślałam, ale nie wykrztusiłam z siebie nawet słowa. Mogłam co najwyżej spoglądać na tego z braci Volturi, potrząsać z niedowierzaniem głową i próbować przekonywać samą siebie, że nie jest aż tak źle. Chciałam uciekać, a jednak nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca, zresztą dobrze wiedziałam, że Kajusz nie zamierzał tak po prostu pozwolić mi się oddalić. Nawet gdybym zdecydowała się na bieg, najpewniej jedynie sprowokowałabym go do ataku, a to mogłoby się skończyć naprawdę różnie.
Och, jakby to w ogóle miało znaczenie! Wystarczyło, żebym spojrzała na zrekapitulowane ciało Rosy, by wyzbyć się jakikolwiek wątpliwości co do tego, gdzie to wszystko zmierzało. Tym razem nie zamierzał tracić czasu, próbując zmusić mnie do udzielenia jakichkolwiek odpowiedzi albo liczyć na to, że poprzez moją obecność zdoła zwabić również pozostałych. Moi bliscy byli tutaj, a Demetri tak czy inaczej miał przyjść, zwłaszcza gdyby dotarło do niego, że jestem martwa. Znałam już pełnię gniewu – czystą nienawiść, pobudzającą złość i wprawiającą w szał; już nie dziwiła mnie myśl o zejście i o tym, że pod wpływem impulsu i skrajnych emocji robiło się rzeczy, które z logicznego punktu widzenia nie miały najmniejszego nawet sensu.
Być może brzmiało to dość paradoksalnie, ale wampirami naprawdę łatwo można było manipulować.
Kajusz milczał, ale to wydało mi się nawet gorsze niż gdyby zaczął krzyczeć, warczeć albo powiedział cokolwiek – niezależnie od tonu i ewentualnego przekazu. Był zimny, wyrachowany i obojętny, ze spokojem spoglądając na mnie, czym skutecznie przyprawił mnie o deszcze. Czułam, że muszę coś zrobić i że nie możemy trwać przez wieczność we wzajemnym impasie, ale sprawa wcale nie była aż taka prosta. Bezruch jawił mi się jako względnie bezpieczny stan, pozwalający mi zyskać na czasie – chociaż chwilę, nawet najkrótszą, chociaż dotychczas nie przypuszczałam, że wola życia mogłaby się okazać aż tak silna. Czułam się gotowa zrobić wszystko byleby przetrwać, a skoro tak…
Chociaż nie chciałam, jakimś cudem z moich ust wyrwał się ostrzegawczy, gniewny charkot. Zwłaszcza w panującej ciszy ten dźwięk zabrzmiał wręcz nienaturalnie głośno – niemalże ostatecznie – co na dłuższą chwilę wytrąciło mnie z równowagi… No cóż, nie jako jedyną, chociaż o tym starałam się nie myśleć. Natychmiast zamarłam, próbując nad sobą zapanować i zaciskając usta, ale moja reakcja tak czy inaczej nie umknęła uwadze Kajusza.
Spodziewałam się naprawdę wielu reakcji, ale na pewno nie tego, że wampir wybuchnie śmiechem – pozbawionym wesołości, zimnym i przyprawiającym o dreszcze, ale jednak. Poczułam się trochę tak, jakby ktoś z siłą uderzył mnie w brzuch, co zwłaszcza w tamtej chwili pozostawało dla mnie czymś nie do przyjęcia. Nie miałam pojęcia, skąd brało się to dziwne wrażenie – wręcz oszałamiające pragnienie, żeby rozszarpać każdego, kto spróbowałby mnie skrzywdzić – ale to wydawało się najmniej istotne w obliczu tego, czego doświadczałam. Nie pojmowałam i chyba nie chciałam rozumieć własnych emocji, skoncentrowana na przeżyciu oraz tym, żeby… chronić… coś wyjątkowo dla mnie ważnego.
– Dobry Boże, to mogłoby być nawet zabawne, gdybyś tak bardzo mnie nie irytowała – stwierdził Kajusz, a ja wzdrygnęłam się niekontrolowanie, porażona słowami i brzmieniem jego głosu.
Chciałam odpowiedzieć, ale jednocześnie czułam, że to nie ma najmniejszego nawet sensu. Niby w jaki sposób miałabym zareagować? Już i tak czułam się co najmniej dziwnie, przerażona i niezdolna do działania, chociaż to zdecydowanie nie było do mnie podobne. Nie pojmowałam emocji, które towarzyszyły mi na każdym kroku, w jakiś paradoksalny sposób zarazem dodając energii, jak i sprawiając, że czułam się tak, jakbym w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałeczki. Czułam się gotowa zrobić naprawdę wiele, byleby mieć jakiekolwiek szanse na przeżycie, ale jednocześnie nie miałam pojęcia od czego zacząć i jak się zachować. Ucieczka nie wchodziła w grę i chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli natychmiast czegoś nie zrobię, wtedy najpewniej zginę.
Dlaczego?, przeszło mi przez myśl, ale nie zdecydowałam się na to, żeby zadać to pytanie. Mogłabym próbować, ale czułam, że to nie ma sensu – i to bynajmniej nie dlatego, że Kajusz mógłby mi odpowiedzieć. Jak w przypadku Rosy zrozumienie jej postępowania wydawało mi się nader istotne, stanowiąc na swój sposób rozwiązanie, które mogłoby mi pomóc dotrzeć do jej sumienia, tak w przypadku tego wampira o jakichkolwiek emocjach nie mogło być mowy. Miałam przed sobą wyzutego z człowieczeństwa nieśmiertelnego, który przez całe wieki koncentrował się tylko i wyłącznie na władzy, gotów posunąć się naprawdę daleko, byleby móc ją osiągnąć. Nie musiałam pytać, żeby zorientować się, że Volturi musiał całe lata marzyć o tym, czego ostatecznie dokonał podczas balu bożonarodzeniowego. Wykorzystał mnie, moją rodzinę i wszystkich wokół, nawet przez moment nie zastanawiając się nad tym, czy którekolwiek z nas chciało brać w tym udział. Rozwiązanie było dość oczywiste, a ja mimowolnie pomyślałam o szachach, w które tak często grali moi wujkowie, niejednokrotnie urozmaicając grę dodatkowymi planszami i wymyślonymi przez siebie zasadami. W gruncie rzeczy chodziło dokładnie o to: o wygarną przy pomocy odpowiedniej strategii oraz pionków, które można było swobodnie wykorzystywać.
Na swój sposób każde z nas było takim właśnie pionkiem – całkowicie bezwolnym i zdanym na decyzję planującego swoje zwycięstwo Kajusza.
Gniew zapłonął we mnie na samą myśl o tym, jak wyglądała prawda. Skrzywiłam się mimowolne, zaciskając dłonie w pieści i całą sobą pragnąć tego, żeby z całej siły zdzielić stojącego przede mną nieśmiertelnego w twarz, nawet gdybym w efekcie miała połamać sobie kości. Nic mnie nie obchodziło, bo przynajmniej przez moment całą sobą koncentrowałam się na tym, co najistotniejsze: na żalu, nienawiści oraz złości, które wracały do mnie za każdym razem, kiedy przypominałam sobie, co takiego zrobiła ta diabelska istota. Nie przypominałam sobie, żeby ktokolwiek w całym moim życiu zranił mnie tak dogłębnie i na tak wiele różnych sposobów, a przecież nie byłam jedna. Hannah obwiniała się za to, co zrobiła, Rosa z kolei gotowa była zabić mnie przez to, co spotkało jej jedyną miłość, ale… przecież wszystko tak naprawdę sprowadzało się właśnie do Kajusza Volturi.
Miesiące, które spędziłam snując się jak cień, pogrążając się w nasilającej coraz bardziej depresji. Śmierć Seana, tamtej recepcjonistki, Alistera oraz wszystkich tych, którzy nie mieli szczęścia podczas zorganizowanego w Volterze balu… Aż w końcu to, jak wiele wycierpieliśmy z Demetrim, wzajemnie odchodząc od zmysłów w trosce o swoje bezpieczeństwo. Nienawidziłam go całą sobą za każdy dzień udręki czy to mojej, czy moich najbliższych, tym bardziej, że wbrew wszystkiemu nigdy nie miałam zrozumieć tego, jak bardzo okrutnym trzeba być, by móc poświęcić wszystko dla siebie i swoich celów. Zawsze wiedziałam, że wampiry bywały samolubne i niebezpieczne, ale to było coś więcej, a ja nawet nie próbowałam zastanawiać się nad tym, czy jego zdaniem było warto.
Nie chciałam o to pytać. Nie, skoro dobrze wiedziałam, jaka będzie odpowiedź.
Zacisnęłam usta w wąską linijkę, uparcie milcząc i podświadomie czekając na to, co dopiero miało się wydarzyć. Jakaś cząstka mnie marzyła o tym, żeby wszystko potoczyło się szybko: by po prostu skoczył w moją stronę, rzucił mi się do gardła i zakończył sprawę w o wiele bardziej… humanitarny sposób, aniżeli zrobiłaby to Rosa, gdyby sprawy potoczyły się w innym kierunku. Tak, bałam się zarówno bólu, jak i śmierci, tym bardziej, że otarłam się o oba, chyba jedynie cudem wciąż mogąc cieszyć się życiem. Miałam dość uciekania, ciągłej walki oraz trwania w nasilającym się z każdym kolejnym dniem strachu, a przecież właśnie w ten sposób wyglądało życie moje, Felixa i Hanny, odkąd wydostaliśmy się z Volterry. Od tamtej chwili wszystko było nie tak i chociaż odnajdując najbliższych chociaż przez moment poczułam się bezpieczna, to wciąż nie równało się spokojowi, którego wszyscy potrzebowaliśmy.
– Będziesz milczała? – zapytał mnie Kajusz, skutecznie zwracając na siebie moją uwagę. Drgnęłam niespokojnie, ale zmusiłam się do tego, żeby stać w bezruchu, beznamiętnie wpatrując się w jego bladą twarz. – To miła odmiana po tym, jaka wygadana byłaś ostatnim razem.
– Inaczej znowu byś mnie uderzył? – zapytałam tak cicho, że ledwo samą siebie byłam w stanie zrozumieć, ale podejrzewałam, że obdarzony wyostrzonymi zmysłami nieśmiertelny był w stanie usłyszeć mnie bez najmniejszego nawet problemu.
Spojrzał na mnie z uwagą, w sposób, którego nie byłam w stanie zinterpretować, co skutecznie przyprawiło mnie o dreszcze. Coś w jego zachowaniu sprawiło, że momentalnie poczułam się jeszcze bardziej zaniepokojona, niezdolna do tego, by przewidzieć, czego tak naprawdę powinnam się po tej istocie spodziewać. Wątpliwości mnie wykańczały, tak jak i milczenie, które jak na zawołanie zapadło pomiędzy nami. Obserwował mnie, by po chwili z wolna ruszyć w moją stronę, czym skutecznie sprowokował mnie do tego, żebym zdecydowała się cofnąć. Niebezpiecznie zachwiałam się, w pierwszym odruchu jedynie cudem nie potykając się o własne nogi. Ciało miałam tak napięte, że ledwo byłam w stanie się ruszać, coraz bardziej świadoma pulsującego bólu mięśni i tego, że ucieczka nie wchodziła w grę.
Wiedziałam, że zamierzał mnie zabić, ale nie miałam pojęcia kiedy i jak. Mógł zrobić to szybko albo pastwić się nade mną dłużej, tak jak w podziemiach, kiedy nie widział żadnego problemu z tym, żeby pobić mnie do nieprzytomności. Oddech jeszcze bardziej mi przyśpieszył, a żebra po raz kolejny dały o sobie znać, ale to wydało mi się odległe i najmniej istotne. Raz jeszcze spojrzałam na Kajusza, na ułamek sekundy zatrzymując spojrzenie na niego rubinowych, pozbawionych jakichkolwiek uczuć oczach, zanim ostatecznie coś we mnie pękło.
Od tamtego momentu wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Właściwie nie miałam pewności, które z nas jako pierwsze ruszyło się z miejsca. Mogłam przewidzieć, że wampir tak po prostu nie da mi odejść, ale i tak omal nie wyszłam z siebie, kiedy jego dłonie nagle zacisnęły się na moich ramionach. Zanim zdążyłam się zastanowić nad tym, co się dzieje, wylądowałam na ziemi, uderzając nań tyłem głowy, co na ułamek sekundy skutecznie mnie oszołomiło. Jęknęłam i spróbowałam się podnieść, ale jak na zawołanie pociemniało mi przed oczami. Zacisnęłam usta, na moment zamierając w bezruchu i za wszelką cenę usiłując utrzymać się w pozycji siedzącej, by mieć chociaż cień szansy na to, by zerwać się na równe nogi. Uciekaj! Musisz uciekać!, tłukło mi się w głowie, ale nie miałam okazji się ruszyć, bo u mojego boku jak na zawołanie zmaterializował się Kajusz. Spróbowałam się odsunąć, obawiając się kolejnego ciosu, ale ten nie nadszedł, przynajmniej nie tak od razu. W zamian wampir ujął mnie pod brodę, w pozbawiony delikatności sposób unosząc moją głowę ku górze i zmuszając do tego, żebym spojrzała mu w oczy.
– Zastanawiam się, co z tobą zrobić – przyznał. Jego ton brzmiał swobodnie, niemal lekko, zupełnie jakby właśnie zastanawiał się nad tym, jakiej pogody spodziewać się w nadchodzących dnia, a nie nad sposobem zabicia mnie. – Bardzo męcząca z ciebie osoba… Wszyscy tacy jesteście – dodał, a we mnie aż się zagotowało.
– Faktycznie. To w końcu nasza wina, że znaleźliśmy się w samym środku jakiejś chorej gry o tron – rzuciłam gniewnie, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów.
Kajusz skrzywił się, po czym ścisnął moje policzki w taki sposób, że chcąc nie chcąc musiałam zamilknąć.
– Może gdybyś żyła troszeczkę dłużej, pojęłabyś, że niektóre cele wymagają poświęceń. Takimi zasadami rządzi się świat… Rządził się jeszcze na długo przed tym, jak się urodziłaś – powiedział cicho i zawahał się na moment. – Gdyby młodsze pokolenia chciały słuchać i – co ważniejsze – rozumiały, co takiego się do nich mówi, świat byłby o wiele prostszy.
Jak miałam to rozumieć? Że sama byłam sobie winna temu, że nie pojmowałam jak mógł wykorzystać mnie, moją rodzinę i przyjaciół do tego, żeby przejąć pozycję Aro? Czy może to, że tak po prostu nie chciałam umierać, nawet jeśli to wydawało mi się lepsze od czekania, by koszmar, który przeżywałam od pół roku okazał się rzeczywistością? Mogłam tylko zgadywać, jak patrzył na świat ktoś tak doświadczony i niebezpieczny jak on, ale prawda była taka, że w jednej kwestii było dokładnie tak, jak mówił: nie chciałam rozumieć.
Milczałam, ale to najwyraźniej było mu na rękę. Wciąż trzymał dłonie na mojej twarzy, trochę jak kochanek, który przygotowuje się do tego, żeby złożyć pocałunek na ustach swojej miłości, chociaż w przypadku mnie i Kajusza zdecydowanie nie było mowy o podobnych relacjach. Czułam na sobie jego spojrzenie i byłam gotowa przysiąc, że wampir właśnie zastanawiać się, w którym miejscu najdogodniej byłoby wgryźć mi się do gardła. Sama myśl o tym sprawiła, że jak na zawołanie zaczęłam niekontrolowanie drżeć i to pomimo świadomości tego, że w ten sposób jedynie go prowokuję, zdradzając odczuwany strach. Serce tłukło mi się w piersi, przez co ledwo byłam w stanie oddychać, tak oszołomiona i zesztywniała, że nawet gdybym zechciała, nie byłabym w stanie nad sobą zapanować.
Zamknęłam oczy, chociaż spuszczenie go z oczu chociaż na ułamek sekundy, mój organizm odebrał jako czyste szaleństw – wręcz prośbę o śmierć. Serce zabiło mi jeszcze szybciej, tak mocno, że na moment zabrakło mi tchu, chociaż starałam się nad tym zapanować. Jakie zresztą znaczenie miało to, czy patrzyłam, skoro wampir już i tak znalazł się bliżej, aniżeli mogłabym sobie tego życzyć? Teraz wystarczyło, by podjął decyzję, jakakolwiek by ona nie była, chociaż sama nie byłam pewna, czy chcę ją poznać; być może lepiej było wiedzieć wcześniej, czego się spodziewać, ale kiedy w grę wchodziła perspektywa własnej śmierci…
– Zastanawiam się, jakim cudem udało ci zabić Jane – usłyszałam i znowu zadrżałam, czując słodki oddech na policzku. – Trzęsiesz się nawet teraz, chociaż jeszcze nic ci nie zrobiłem. Nie sądzę, żeby była bardziej subtelna ode mnie, a jednak…
Mówił coś jeszcze, ale właściwie nie słuchała, sama nie mając pojęcia, co mogłabym mu odpowiedzieć. Do mnie również nie docierało to, że mogłabym być w stanie zabić wampira, chociaż bez wątpienia to zrobiłam. Pamiętałam tamten gniew i emocje, które towarzyszyły mi w chwili, w której straciłam nad sobą kontrolę, to jednak jawiło mi się jako coś odległego, prawie jak sen albo złudzenie – życie, które w rzeczywistości należało do kogoś innego, a na które miałam okazję spojrzeć. W tamtej chwili nie czułam się dość silna nawet na to, żeby próbować oswobodzić się z uścisku Kajusza, nie wspominając o tym, że nie miałam przy sobie niczego, co mogłoby posłużyć mi jako broń. Byłam słaba i wycieńczona, całkowicie nieporadna – i to najpewniej nie tylko w jego oczach, skoro właśnie w ten sposób się czułam. Chciałam walczyć, ale nie potrafiłam, mogąc co najwyżej tkwić w miejscu i modlić się o to, żeby dokonał się cud, choć już dawno zwątpiłam w to, czy to w ogóle możliwe.
Kiedy zabiłam Jane, czułam się inaczej – rozbita, zdesperowana i gotowa na wszystko. Potrafiłam znaleźć tę cząstkę mojej duszy, która pozwoliła mi zrobić dosłownie wszystko, jeśli tylko w ten sposób mogłabym ochronić tego, którego nade wszystko kochałam. W tamtej chwili nie miałam do stracenia niczego, więc sam atak na wampirzycę przyszedł mi z łatwością, bo i tak nie miałam nic do stracenia. Mogłam żyć albo zginąć, mając przynajmniej poczucie, że zrobiłam coś właściwego, dając szanse komuś, kogo nieobecność sprawiała mi niemal fizyczny ból.
Z kolei teraz…
Co się zmieniło?
Co tak naprawdę zmieniło się w mnie przez tych kilka tygodni, które spędziłam w zawieszeniu pomiędzy światem żywych a umarłych, sama niepewna tego, jakim cudem nie popadłam w obłęd? Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, tak jak i w żaden sposób nie potrafiłam opisać własnych emocji, ale jedno było oczywiste: coś sprawiało, że chciałam żyć, niezależnie od konsekwencji i tego, jak trudne by się to nie wydawało.
Po prostu chciałam żyć – dla Demetriego i…
– Pachniesz inaczej niż do tej pory, wiesz? – zauważył nagle Kajusz. Jego palce musnęły mój obojczyk, a konkretnie miejsce, w którym nie tak dawno temu wbił zęby w moją szyję. Poczułam, że sztywnieję, a moje serce na moment przestaje bić, by po chwili zacząć trzepotać się w niemalże rozpaczliwy, ostateczny sposób. – Ostatnim razem nie celowałem najlepiej… – oznajmił i to wystarczyło, żeby wpędzić mnie w panikę.
Krzyknęłam, kiedy nachylił się w moją stronę. Zaraz po tym rzuciłam się na niego z pięściami, chociaż miałam większe szanse na połamanie sobie rąk, aniżeli osiągnięcie jakiegokolwiek sensownego celu. Usłyszałam poirytowane sapnięcie, zaraz też na powrót zostałam unieruchomiona, kiedy jego dłonie z siłą zacisnęły się na moich ramionach. Jęknęłam, coraz pewniejsza tego, że nie zawahałby się połamać mi kości, gdyby tylko pojawiła się taka potrzeba. Ból przybrał na sile, ale mnie wydawał się sprawa drugorzędna, na moment schodząc gdzieś na dalszy plan, wyparty przez paraliżujący strach. Po raz kolejny uprzytomniłam sobie, że istnieje coś bardzo ważnego dla mnie, co za wszelką cenę pragnęłam chronić, a co miało związek ze mną, jakkolwiek bezsensowne by się to nie wydawało. Przecież byłam tylko ja, ale…
Głośny, zwierzęcy charkot wdarł się do mojej świadomości, skutecznie wyrywając mnie z zamyślenia. Zanim zdążyłam zastanowić się nad tym, co to oznacza, wyczułam, że Kajusz sztywnieje, nagle prostując się niczym struna i nerwowo wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Nie puścił mnie, a jego żelazny uścisk stał się jeszcze trudniejszy do zniesienia, jednak nie próbowałam wykorzystywać jego chwilowej nieuwagi do tego, żeby się oswobodzić, podświadomie czując, że w ten sposób mogłabym co najwyżej pogorszyć sytuację. Czułam się rozbita, a moje własne uczucia zaczynały doprowadzać mnie do szału. Nie przypominałam sobie, kiedy ostatnim razem byłam aż tak rozchwiana emocjonalnie, a niemożność zapanowania nad samą sobą sprawiała, że czułam się coraz bardziej bezbronna i niezdatna do jakiejkolwiek walki.
Felix pojawił się w zasięgu mojego wzroku nagle, wściekły i zdeterminowany jak chyba nigdy dotąd. Coś w jego spojrzeniu i wyrazie twarzy sprawiło, że momentalnie zrobiło mi się zimno. Kiedy chwilę później wampir rzucił się w stronę Kajusza, zmuszając go do tego, by mnie puścił i spróbował się bronić, przez kilka pierwszych sekund nie byłam zdolna do jakiejkolwiek reakcji, początkowo nawet nie rejestrując tego, że z wrażenia aż poleciałam do tyłu, lądując na ziemi. Skuliłam się, zaplatając ramiona na brzuchu, zupełnie jakbym podejrzewała, że mogę ot tak stać się niewidzialna albo w jakikolwiek inny sposób zniknąć swoim potencjalny wrogom z oczu. Wiedziałam, że muszę się ruszyć i zrobić… cokolwiek, ale czułam się tak oszołomiona i zesztywniała, że nawet gdybym zechciała, jakakolwiek forma ucieczki zdecydowanie nie wchodziła w grę.
W oszołomieniu spojrzałam na dwójkę nieśmiertelnych, kiedy ci rzucili się na siebie, poruszając tak szybko, że nawet mimo wyostrzonych zmysłów ledwo byłam w stanie za nimi nadążyć. Usłyszałam huk, kiedy dwa marmurowe ciała zderzyły się ze sobą, ale nawet to nie zrobiło na mnie wrażenia na tyle wielkiego, bym zdołała zmusić się do ruchu. Czułam się dziwnie oszołomiona i zesztywniała, sama niepewna w jaki sposób udało mi się jednak wesprzeć na łokciach, a później usiąść. Przed oczami wciąż miałam moment, w którym Kajusz pozbawił Rosę głowy i chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że Felix był wprawionym, silnym i bez wątpienia niebezpiecznym wojownikiem, sama świadomość tego, że walczył z kimś, kto dopiero co zabił swojego ostatniego przeciwnika, wzbudzała we mnie niemalże paraliżujący lęk.
Przez ułamek sekundy sama nie byłam pewna tego, co działo się wokół mnie. Kajusz i Felix trwali w niebezpiecznym, śmiertelnym tańcu, naprzemiennie doskakując, to znów odskakując od siebie. Najlepszy przyjaciel Demetriego był silniejszy i bardziej wprawiony w walce wręcz, co ułatwiała mu zwłaszcza jego nieprzeciętna postura ciała, skutecznie rekompensująca brak jakichkolwiek wyjątkowych zdolności, Volturi jednak okazał się zaskakująco wręcz szybki. Być może to szok, ale sama byłam pod wrażeniem tego, jak niewiele wysiłku potrzebował Kajusz, by zacząć trzymać Felixa na dystans, nie ryzykując tego, że wampir mógłby zdołać jakkolwiek go zranić. Krążyli wokół siebie, czasami atakowali, ale widziałam, że obaj trwali w swego rodzaju impasie, który mógł się skończyć w naprawdę różny, niekoniecznie dobry dla mnie i mojego przyjaciela sposób.
Spojrzenie Felixa na ułamek sekundy powędrowało w moją stronę. „Do cholery, uciekaj!” – wydawał się komunikować mi bez słów, prawie natychmiast na powrót koncentrując się na przeciwniku, być może również po to, by nieśmiertelny znowu się zaczął się mną interesować. Wiedziałam, że moja obecność mogłaby wszystko skomplikować, zwłaszcza gdyby Kajusz zdecydował się wykorzystać mnie, by zmusić intruza do zaprzestania walki albo jakkolwiek inaczej go rozproszyć, ale sprawa wcale nie była taka prosta, jak którekolwiek z nas mogłoby tego oczekiwać. Tak naprawdę problem leżał we mnie i w tym, że nie czułam się sobą, zbyt oszołomiona, osłabiona i…
– Nessie?
Omal nie wyszłam z siebie, kiedy ktoś chwycił mnie za ramiona, wcześniej wypowiadając moje imię. Wyrwał mi się zduszony okrzyk, a zaraz po tym ostrzegawczy charkot, który wprawił w osłupienie nie tylko mnie samą, ale przede wszystkim wpatrującego się we mnie z zaskoczeniem Emmett’a. Nawet nie zorientowałam się, kiedy wujek się pojawił, a tym bardziej jakim cudem zdołał zakraść się do mnie, ale nie miałam czasu, by się nad tym zastanawiać, tym bardziej, że wampir bez chwili wahania porwał mnie na ręce.
– Felix jest… – zaczęłam, chcąc zaprotestować, ale Emmett uciszył mnie spojrzeniem, zaskakująco wręcz poważny i niespokojny. W jego przypadku to zdecydowanie nie było normą, a jakiekolwiek odstępstwo od normy w zupełności wystarczyło do tego, żeby zamknąć mi usta.
– Radzi sobie świetnie – stwierdził misiek, po czym zawahał się na moment. Nie musiałam pytać, żeby wiedzieć, że najchętniej sam rzuciłby się do walki, gdyby tylko pojawiła się taka możliwość. – Zresztą nieważne. Zbieramy się stąd.
Chciałam zapytać, co tak naprawdę miał na myśli, ale nie dał mi po temu okazji. Pośpiesznie objęłam go za szyję, kiedy nagle rzucił się do biegu, niezainteresowany tym, czego mogłabym chcieć albo oczekiwać. Machinalnie zamknęłam oczy, próbując przekonać samą siebie, że mogę sobie na to pozwolić i że beze mnie Felix będzie miał większe szanse – i to zarówno na wygraną, jak i na ewentualne wycofanie się, gdyby zaszła taka potrzeba. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że skoro był przy mnie Emmett, miałam okazję utwierdzić się w przekonanie, że z resztą moją rodziny wszystko jest w porządku. Tylko tego tak naprawdę chciałam, mając nadzieję na to, że chwila spokoju i świadomość tego, że wszyscy są cali, pozwoli mi w końcu nad sobą zapanować. Śmierć Rosy i pojawienie się Kajusza skutecznie wytrąciły mnie z równowagi, więc teraz potrzebowałam możliwości do tego, żeby przynajmniej spróbować dość do siebie.
Odetchnęłam głęboko i zaraz skrzywiłam się, kiedy do moich nozdrzy doszedł dławiący zapach dymu i spalenizny. Płuca zapiekły mnie żywym ogniem, a żebra po raz kolejny dały o sobie znać, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Mocniej wtuliłam się w Emmett’a, decydując się unieść głowę dopiero w chwili, w której wyczułam, że zwolnił, by po chwili ostatecznie zastygnąć w bezruchu.
– Renesmee! – doszedł mnie wyraźnie zaniepokojony głos mamy i to wystarczyło, żebym jednak zdecydowała się otworzyć oczy.
Nie musiałam nawet zmuszać wujka do tego, żeby zdecydował się mnie postawić. Chwiejnie stanęłam na nogach, by już w następnej sekundzie wpaść wprost w wyciągnięte w moja stronę ramiona mojej rodzicielki, kiedy tylko ta znalazła się przy mnie. Pozwoliłam na to, żeby przygarnęła mnie do siebie, zamykając w silnym uścisku, chociaż moje obolałe ciało zdecydowanie nie przyjęło tego z entuzjazmem. Mimo wszystko poczułam się lepiej, kiedy otoczył mnie znajomy, słodki zapach, a chłodne dłonie z czułością przeczesały moje włosy. Wciąż nie docierało do mnie to, że już miałam bliskich przy sobie, a już zwłaszcza rodziców za którymi tak bardzo tęskniłam. Przez ułamek sekundy miałam irracjonalne wrażenie, że teraz, kiedy mogłam cieszyć się bliskością mamy, nareszcie wszystko będzie na swoim miejscu – dokładnie tak jak kiedyś, kiedy sądziłam, że rodzina zdoła ochronić mnie przed wszelakim złem tego świata.
Kiedyś to było proste: byłam mała, a ramiona mamy gwarantowały całkowite bezpieczeństwa.
Teraz wszystko było inne.
– Nic mi nie jest – zapewniłam pośpiesznie, unosząc głowę i próbując wysilić się na blady uśmiech. Podejrzewałam, że wyszło mi to marnie, ale starałam się o tym nie myśleć. – Lepiej mi powiedzcie, co z wami? Czy wszyscy…?
– Nikomu nic nie jest, Nessie – zapewniła mnie natychmiast Bella.
Odetchnęłam, czując, że kamień spada mi z serca. Wciąż pozwalając się jej obejmować, powiodłam wzrokiem dookoła, chcąc upewnić się, że wszystko jest w porządku. Widok bliskich znacznie mnie uspokoił, chociaż jakaś cząstka mnie wciąż martwiła się o Felixa. Zaraz po tym zauważyłam Hannę i niewiele myśląc oswobodziłam się z objęć mamy, by móc uściskać również przyjaciółkę. Kiedy ostatnim razem ją widziałam, wyleciała z domu, kiedy oberwała w walce, więc tym bardziej byłam zaniepokojona tym, że cokolwiek mogłoby się jej stać.
– Wariatka – rzuciłam już na wstępie, a Hannah zaśmiała się nieco nerwowo, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– I kto to mówi? – prychnęła. – Zresztą nieważne. To wszystko… Sama nie wiem, co tutaj się dzieje. – Spojrzała na mnie rozszerzonymi do granic możliwości oczami; jej dotychczas rubinowe tęczówki z miejsca pociemniały, zdradzając niepokój. – Widziałam Felixa. Ten kretyn…
– …walczy z Kajuszem – dokończyłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Hannah dosłownie zakrztusiła się powietrzem, sprawiając, że momentalnie zaczęłam żałować swoich słów. Niemalże widziałam, że blednie chociaż w przypadku wampirzycy coś podobnego powinno być niemożliwe. Dłonie, które zaciskała na moich ramionach, zadrżały jej niebezpiecznie, a ja momentalnie zapragnęłam ją uściskać. Już od dłuższego czasu zdawałam sobie sprawę z tego, że między nią wampirem było coś więcej, aniżeli przyjaźń albo relacje, które mogłyby łączyć dwie osoby, które nie do końca za sobą przepadały. Mogłam jedynie zgadywać, gdzie był w sens w tym ich skomplikowanym flircie, podejrzewałam zresztą, że sami już nie wiedzieli kiedy i dlaczego ich relacje uległy zmianie, ale to nie miało znaczenia – nie, skoro nie miałam wątpliwości co do tego, że dziewczyna naprawdę się o wampira martwiła.
Coś ścisnęło mnie w gardle, kiedy uprzytomniłam sobie, że to przede wszystkim z mojej winy wampir właśnie narażał się na niebezpieczeństwo. To ja wpakowałam się w kłopoty, ja zaczęłam krzyczeć i to mnie musiał ratować przed śmiercią, kiedy okazałam się całkowicie niezdolna do ruchu. Wzdrygnęłam się niekontrolowanie, nie tyle od różnicy temperatur, chociaż wolałam, żeby właśnie takiej przyczyny w moim zachowaniu doszukała się przyjaciółka. Pragnęłam zawrócić i przynajmniej upewnić się, że Felix był cały, ale w obecnej sytuacji…
– Jemu też na pewno nic nie jest. Dobrze walczy, może nawet lepiej od nas – usłyszałam głos dziadka, więc chcąc nie chcąc przeniosłam wzrok na resztę mojej rodziny. Zwykle jego słowa, a zwłaszcza uspokajający ton, w zupełności wystarczyły do tego, żeby poprawić mi nastrój i utwierdzić w przekonaniu, że wszystko jest na swoim miejscu, ale tym razem było zupełnie inaczej. – Na razie musimy zastanowić się nad tym, co powinniśmy zrobić. Jest podejrzanie cicho…
– To nie moja zasługa. Tak tylko mówię – wtrąciła Fiona, skutecznie mnie zaskakują, bo zdążyłam zapomnieć o jej obecności.
– Skąd mamy mieć pewność? – zapytała natychmiast Rosalie. Spojrzałam na nią z niedowierzaniem, tym bardziej, że po wszystkim, co zrobiła dla nas Fi, jakiekolwiek wątpliwości co do jej lojalności wydawały się całkowicie zbędne. – Jeśli nie ty, to może twoja przyjaciółka. To jakiś żart?
Rzuciłam ciotce ponure spojrzenie, czując, że coś ściska mnie w gardle.
– Rosa nie żyje – oznajmiłam grobowym tonem. – Kajusz ją zabił, kiedy przyszła po mnie.
Usłyszałam jęk mamy, chociaż to zdecydowanie nie miało związku z jakimkolwiek żalem po tym, że cokolwiek złego mogło spotkać wampirzycę. Machinalnie spojrzałam na Fionę, ale te jedynie obojętnie spoglądała w jakiś punkt w przestrzeni, milcząca i obojętna. Przez myśl przeszło mi, że jakaś jej część odczuwała ulgę, zwłaszcza po całym tym piekle, które Rosa zafundowała jej przed śmiercią. Czasami porażało mnie to, jak łatwo wampirom przychodziło „wyłączenie” emocji, zwłaszcza po tym, co sama byłam w stanie zrobić w przypływie szału. Nasza natura była skomplikowana i chociaż czasami to wiele ułatwiało, sama myśl o tym, jak niewiele brakowało, by poznać nienawiść, przyprawiała mnie o dreszcze.
– Nie jestem w stanie nic zobaczyć – oznajmiła cicho Alice; nie musiała podnosić głosu, żebyśmy wszyscy zdołali ją usłyszeć. – Być może to sprawka Nessie, ale i tak mam złe przeczucia. Powinniśmy stąd uciekać i to jak najszybciej – stwierdziła i chociaż to brzmiało sensownie, natychmiast potrząsnęłam głową.
– Najpierw powinniśmy zaczekać na Felixa – powiedziała zdecydowanym tonem. – Poza tym Dem i reszta powiedzieli, że do nas dołączą.
– Demetri nas znajdzie – zauważyła przytomnie Hannah. – Jeśli chodzi o Felixa, to sama po niego pójdę – zadecydowała; byłam gotowa przysiąc, że pod nosem mruknęła coś, co zabrzmiało jak „A potem nakopię mu do tyłka, rozszarpię i wskrzeszę z powrotem”.
Uniosłam brwi, mimo wszystko nie czując się rozbawioną jej zachowaniem. Zbytnio się martwiłam, a fakt, że wciąż pozostawaliśmy rozdzieleni nie poprawiał mi nastroju. Czułam, że wydarzy się coś niedobrego i chociaż przewrażliwienie w moim przypadku jawiło mi się jako coś w pełni uzasadnionego, zdecydowanie nie poprawiło mi nastroju.
– Na pewno powinniśmy zabrać stąd Nessie – oznajmiła zdecydowanym tonem moja rodzicielka. Przeniosła wzrok na mamę, sama niepewna tego, jak powinnam jej wytłumaczyć, że już od dawna nie byłam małą dziewczynką; zwłaszcza po tym, co miało miejsce w Volterze, nie wyobrażałam sobie tego, bym mogła obojętnie spoglądać z boku kolejnym komplikacją, nawet jeśli w pełni pojmowałam troskę Belli. Gdybym była matką, bez wątpienia byłabym gotowa zrobić wszystko, byleby moje dziecko było bezpieczne – i to niezależnie od ceny, którą przyszłoby mi za to zapłacić. – Może musimy się rozdzielić. Część z nas rozezna się w sytuacji, a reszta…
– Żadnego rozdzielania się! – wyrzuciłam z siebie na wydechu, nagle zaniepokojona. Coś w moim tonie skutecznie ściągnęło na mnie uwagę wszystkich zebranych, ale praktycznie nie zwróciłam na to uwagi, bardziej zaaferowana czymś innym. – To nigdy się nie sprawdza, poza tym jest niebezpieczne. Musimy trzymać się razem i to zwłaszcza teraz, kiedy w każdej chwili ktoś może nas zaatakować! – dodałam nieznoszącym sprzeciwu tonem, ale głos i tak nieznacznie mi zadrżał, zdradzając to, że w rzeczywistości byłam bliska paniki.
Nie chciałam o tym myśleć, ale aż nazbyt dobrze pamiętałam, co takiego stało się, kiedy ostatni raz zgodziłam się rozdzielić. Zostawiliśmy Demetriego, a potem już wszystko było nie tak; każda kolejna decyzja była już tylko gorsza, ostatecznie przywodząc nas do tego miejsca i sytuacji, kiedy to po raz kolejny wszyscy mogliśmy zginąć.
Nie chciałam przechodzić przez to nigdy więcej – i niezależnie od wszystkiego.
– Chyba się pod tym podpisuję – usłyszałam i z wrażenia aż zabrakło mi tchu, kiedy doszedł mnie głos ostatniej osoby, którą spodziewałam się usłyszeć.
Poruszając się trochę jak w transie, bardzo powoli obejrzałam się za siebie.
Witam i jednocześnie kajam się, bo wiem, że po raz kolejny nie wszystko poszło tak, jak powinno. Chyba już nawet nie będę próbowała się tłumaczyć; okres na przełomie lutego i marca zawsze jest dla mnie ciężki, a ja do tej pory nie jestem w stanie tego fenomenu wytłumaczyć. Niemniej już jest lepiej i to nawet bardzo, bo prócz dzisiejszego rozdziału, wracam do Was z moim nowym „dzieckiem” – blogiem, który miał powstać zaraz po zakończeniu tego, jednak trafi i wena (oraz Gabi! A co mi tam, dwudziestka z dedykacją dla Ciebie! Twojego nowego bloga też polecę, o: „Beauty and the Beast” – proszę klikać, wchodzić i ładnie tej pani komentować, bo warto! Lokowanie produktu zakończone.) zachciały, że projekt wystartował długo wcześniej.
Bez przedłużania, serdecznie zapraszam na „Forever you said”.

Do napisania,
Nessa.

1 komentarz

  1. Hejka. C:
    Ojej, dziękuję Ci bardzo. I za dedykacje i za polecenie mojego bloga. :* <3 Kochana jesteś. <3 :*
    Przepraszam tez, ze ponawiam się z komentarzem tak późno, ale wcześniej nie mogłam się zabrać za napisanie go, chociaż rozdział przeczytałam juz naprawdę dawno. I jeszcze raz przepraszam jak coś pomieszam, bo wiesz, że ja potrafię to robić. :D
    I tutaj chyba znowu zacznę od końcówki. Nie wiem dlaczego ty jesteś taka wredna i katujesz ludzi takimi zakończeniami. Czy przez cierpienie czytelników zdobywasz więcej weny? xD
    Wiadomo kto się pojawił na końcu rozdziału. Kochany i długo wyczekiwany Dem! (Teraz "Zmierzch" ogląda się tylko dla niego i Felixa xD). Strasznie długo czekałam na to, aż pojawi się znowu w Forks i będzie razem ze swoją ukochaną Renesmee. Uwielbiam ich jako parę, naprawdę uwielbiam. I tym bardziej czekam na pewną ciekawa scenę... Oj, będą w szoku, będą... ;D
    Zupełnie nie spodziewałam się jakiejkolwiek śmierci w tym rozdziale x.x Powiem szczerze, że czytając nie od razu do mnie dotarło co się stało. Dopiero jak przeczytałam znowu ogarnęłam. Cóż, jeden problem z głowy, a ta wampirzyca zaczynała mi już działać na nerwy. ._.
    Pozostaje jeszcze problem z Kajuszem, on wiecie żyję i niestety wciąż im zagraża. Poza tym Felix... ;-; Powinni go powstrzymać, bo wiadomo, że takie samotne wyprawy, aby komuś skopać cztery litery nigdy nie są dobrym pomysłem. Nigdy. Nigdy! ;_; Ale nie uprzedzajmy faktów, ja jak zwykle za bardzo dramatyzuje i przesadzam.
    Czekam niecierpliwie na rozdział dwudziesty pierwszy. Jako, że wczoraj dostałam rozdział czwarty na Forever to teraz bardzo ładnie poproszę o to, żebyś napisała nowy tutaj. C;
    Pozdrawiam i weny!
    Gabi. :*

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa