piątek, 15 kwietnia 2016

21. Bezpieczeństwo

Renesmee
Poczułam się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie. Gdybym zechciała, mogłabym to zrzucić na siniaki, których dorobiłam się ze strony Kajusza, ale w tamtej chwili właściwie nie czułam bólu. Cała moja uwaga z miejsca została pochłonięta przez świadomość tego, że właśnie doświadczam cudu, omamów słuchowych albo jakiejś pieprzonej iluzji – z tym, że nawet gdyby się okazało, że pomimo śmierci Rosy wciąż jest ktoś zdolny do manipulowania naszymi zmysłami, nie przejęłabym się ani trochę. W tamtej chwili ktoś z powodzeniem mógł mnie zabić, bowiem bez chociażby chwili wahania czy wcześniejszego zastanowienia, odwróciłam się na pięcie, dosłownie rzucając na stojącą tuż za moimi plecami postać.
Wszystko działo się tak szybko, że ledwo byłam w stanie za tym nadążyć. Serce waliło mi jak oszalałe, tak mocno i szybko, że ledwo byłam w stanie złapać oddech. Miałam wrażenie, że nieszczęsny narząd jakimś cudem wyrwie mi się z piersi, a potem uciec gdzieś daleko, gdzie nie byłabym w stanie go dosięgnąć. Nawet nie zorientowałam się, kiedy w pośpiechu przemknęłam tych kilka metrów, wpadając w ramiona osoby, której potrzebowałam tak bardzo, że chyba nie zniosłabym, gdyby okazało się, że to jedynie moje wrażenie – okrutna pomyłka, iluzja albo omamy, które nie miały żadnego związku z rzeczywistością. Oddychałam niemalże spazmatycznie, raz po raz wciągając do płuc znajomy zapach, aż nazbyt charakterystyczny i wyraźny, i to nawet pomimo obecności gryzącego dymu, który wciąż wypełniał powietrze. Czułam, że niewiele brakuje, żebym zaczęła szlochać, chociaż sama nie byłam pewna, dlaczego miałabym to zrobić, skoro nie byłam nieszczęśliwa. Co więcej, nie mogłam sobie na to pozwolić, by nie zaniepokoić wszystkich wokół, ale…
– Aniele.
To jedno słowo – melodyjny szept, który wydawał owijać się wokół mnie – w zupełności wystarczyło, żeby wytrącić mnie z równowagi. Kiedy na dodatek znajome ramiona owinęły się wokół mnie, na dłuższą chwilę zapomniałam o wszystkim i wszystkich, skoncentrowana przede wszystkim na wzajemnej bliskości. Demetri, pomyślałam, ale jego imię nie było w stanie przejść mi przez usta, zupełnie jakbym wypowiadając je mogła doprowadzić do tego, że wampir rozpłynie się w powietrzu i po prostu zniknie. Wciąż się tego bałam, zresztą tak jak i tego, że po raz kolejny coś zdoła wyrwać mnie z jego ramion – że nas rozdzieli, po raz kolejny stawiając pomiędzy nami przeszkody, których żadne z nas nie będzie w stanie pokonać. Bałam się nawet unieść głowę i spojrzeć mu w oczy, choć wszystko we mnie aż rwało się do tego, żeby prześledzić wzorkiem jego twarz, dotknąć go, a potem upewnić się, że jest prawdziwy.
Z pewnym opóźnieniem uświadomiłam sobie, że drżę, ale prawie nie zwracałam na to uwagi. Czułam, że chłodne palce raz po raz przeczesują moje włosy, muskając plecy albo kreśląc krzywiznę kręgosłupa. To wystarczyło, żebym zadrżała jeszcze bardziej niekontrolowanie, mocniej przywierając do tropiciela i nie po raz pierwszy pragnąć, żeby przestrzeń pomiędzy nami zmniejszyła się do minimum. Ba! Chciałam żeby zniknęła całkowicie, a my jakimś cudem przenieśli się do miejsca, gdzie choć przez moment moglibyśmy cieszyć się sobą nawzajem. Pragnęłam pocałunków, wzajemnego dotyku i pieszczot, które pozwoliłyby mi choć przez moment poczuć, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku. Potrzebowałam wszystkiego, co w choć niewielkim stopniu się z nim łączyło – bliskości i zaspokojenia pożądania, które tak nagle dało o sobie znać. Miałam wrażenie, że moje ciało płonie, trawione przez niewidzialny ogień, być może intensywniejszy od tego, którego doświadczyłam w celi, kiedy oboje daliśmy się ponieść emocjom.
Aż zabrakło mi tchu, tak oszałamiające okazało się to, co czułam. Nie byłam w stanie zebrać myśli i choć przez moment zastanowić się nad tym, czy to co robię i czego doświadczam, ma jakikolwiek sens. Trwałam w jego ramionach, co samo w sobie wydawało się niezwykłe, a już na pewno powinno było mi wystarczyć, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Chciałam więcej, wciąż trwając w przekonaniu, że w każdej chwili będę mogła stracić wszystko; że wystarczy jedna nieopatrznie podjęta decyzja, by wszystko po raz kolejny poszło nie tak. Nie zniosłabym tego, zwłaszcza teraz, kiedy byłam przytomna i mogłam walczyć, mając choć względną kontrolę nad sytuacją. Potrzebowałam tego, zresztą jak i jego – bliskości, znajomych ramion i dotyku, którego chyba nigdy nie miałam mieć dość. Nie sądziłam nawet, że za kimkolwiek można aż do tego stopnia tęsknić, a jednak wszystko we mnie aż rwało się do tego, by mieć go przy sobie. Nie rozumiałam własnych emocji, a to wciąż był dopiero początek tego, co czułam albo czuć powinnam.
Poczułam, że chłodne dłonie raz po raz przesuwają się po moich plecach, ale prawie nie zwróciłam na to uwagi. Miałam wrażenie, że ktoś coś do mnie mówi, ale i to wydawało się dziać jakby poza mną, odległe i pozbawione głębszego znaczenia. Lodowate palce z czułością musnęły mój policzek i to wystarczyło, żebym uniosła głowę do góry, spoglądając wprost w parę lśniących, krwistoczerwonych tęczówek. Spoglądanie w te oczy powinno było wzbudzać we mnie lęk, jednak ich kolor już dawno przestał kojarzyć mi się z tym, co najgorsze. Sama poznałam smak ludzkiej krwi, a gdyby przyszła taka potrzeba, najpewniej zdobyłabym się na to po raz kolejny, jeśli to byłoby warunkiem szczęśliwego zakończenia – jego, mojego i…
– Jesteś – wyrwało mi się, chociaż wciąż nie miałam pewności, czy rozsądnie robiłam, decydując się odezwać.
Ryzykowałam i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Mój głos zabrzmiał dziwnie, cichy i roztrzęsiony, zdradzając wszystkie te emocje, które tak bardzo starałam się ukryć. Nie rozumiałam, dlaczego byłam aż do tego stopnia rozbita, tym bardziej, że przez cały ten czas próbowałam być silna, to jednak nie działało nawet po części tak, jak mogłabym tego oczekiwać. Czułam na sobie spojrzenie Demetriego, zresztą sama również nie pozostawałam mu dłużna, świadoma tylko i wyłącznie tego, że mam go przy sobie. Łzy wciąż cisnęły mi się do oczu, a ręce wyrywały do tego, by go dotykać – wodzić opuszkami palców po jego twarzy, ramionach i torsie, bylebym tylko mogła przekonać się, że jest prawdziwy.
Takiej iluzji zdecydowanie bym nie zniosła.
Co więcej, szczerze wątpiłam w to, by mój umysł był w stanie przywołać coś tak idealnego i bliskiego rzeczywistości, chociaż…
– Jasne, że jestem – obruszył się, a ja poczułam, że kamień dosłownie spada mi z serca. Przywarłam do niego mocniej, stopniowo zaczynają się uspokajać i utwierdzać w przekonaniu, że wszystko jest takie, jak być powinno. – To chyba ja powinienem się przejmować i… Boże, więc jednak nas nie oszukali – wyrzucił z siebie na wydechu, nie brzmiało to jednak tak, jakby mówił do mnie.
Cokolwiek miał do dodania, najwyraźniej nie widział powodu, dla którego miałby posługiwać się słowami. Już i tak czułam się tak, jakby świat w ułamku sekundy skurczył się, ograniczając wyłącznie do naszej dwójki, przez co nie zwróciłam najmniejszej nawet uwagi na to, co działo się wokół mnie. Wiedziałam jedynie, że mam przy sobie osobę, której pragnęłam i potrzebowałam na każdy z możliwych sposobów, być może bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, chociaż nie miałam pojęcia, czy to miało jakikolwiek sens. Tak, mogłam się o niego bać, tęsknić i potrzebować pewności, że wciąż pozostawał w jednym kawałku, jednak w tamtej chwili odczuwałam coś o wiele intensywniejszego, aniżeli tych kilka czynników. Miałam wrażenie, że to jest we mnie – ta potrzeba bliskości i bezpieczeństwa, zupełnie jakby jego ramiona w istocie mogły mi je zapewnić. Miałam wrażenie, że jak długo jedyny mężczyzna, którego kochałam i któremu zaufałam na tyle, by mu się oddać, był przy mnie, nic złego nie mogło się stać.
Musiałam chronić siebie i jego, bo istniał bardzo, ale to bardzo ważny powód, dla którego oboje musieliśmy wyjść z tego szaleństwa cało.
Wciąż o tym myślałam, kiedy – poruszając się przy tym tak, jakbym była w transie – uniosłam głowę, by raz jeszcze spojrzeć mu w oczy. Demetri wydawał się oszołomiony, a do mnie z pewnym opóźnieniem dotarło, że dar musiał wymknąć mi się spod kontroli. To zdarzało mi się często, zwłaszcza przy nim, ale nawet liczebność tych wpadek nie uodporniła tropiciela na tyle, by ze spokojem był w stanie przyjmować moje emocje. Mogłam tylko zgadywać, jak się czuł, kiedy tak nagle zaczynał doświadczać tego, co działo się w moim wnętrzu – skrajności tych emocji, pożądania oraz lęków, które kumulowały się we mnie przez cały ten czas. Niezależnie jednak od wszystkiego, targające mną emocje w zupełności wystarczyły, żeby dać mu do myślenia i sprawić, by również on przestał zwracać uwagę na to, co robił i co działo się wokół nas.
Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim zdecydował się mnie pocałować. Kiedy w końcu podjął decyzję, przyjęłam to z nieopisaną wręcz ulgą i entuzjazmem, który poraził nas oboje, choć tym razem z premedytacją udostępniłam mu swoje wnętrze. Sam pocałunek w najmniejszym stopniu nie przypominał wybuchów namiętności czy wybuchu tęsknoty, w których oboje moglibyśmy się zatracić. To było coś o wiele subtelniejszego, bardziej wyważonego, a przy tym całkowicie na miejscu, chociaż nie miałam pojęcia skąd brało się to przekonanie. Całowaliśmy się, a ja czułam się dobrze, w pełni utwierdzając się w przekonaniu, że wszystko jest na swoim miejscu – i że w związku z tym nie mam się czego obawiać.
– Cii… – Demetri odsunął mnie delikatnie, ale przy tym wystarczająco stanowczo, bym zechciała mu się podporządkować. Jego dłonie zacisnęły się na moich ramionach, po chwili jednak przeniósł obie ręce na moje policzki. Chłodne palce musnęły odsłoniętą skórę, skutecznie przyprawiając mnie o dreszcze, kiedy w pośpiechu starł kilka łez, których nie udało mi się powstrzymać. – Hej, w porządku… Nic ci nie jest? Coś cię boli czy…? – zaczął, jednak zdecydowałam mu się przerwać:
– Żartujesz sobie? – zapytałam z niedowierzaniem. – Jesteś tutaj! Jesteś…
Powtarzałam to niczym mantrę, chyba sama nie potrafiąc do końca uwierzyć w to, czego doświadczałam. Miałam ochotę śmiać się, płakać i krzyczeć jednocześnie, sama niepewna tego, co byłoby najlepsze w obecnej sytuacji. Wszystko we mnie rwało się do tego, żeby znowu go pocałować, przytulić, a potem przy pierwszej okazji zabrać go gdzieś, gdzie oboje będziemy mogli poczuć się bezpiecznie. W gruncie rzeczy żadne z nas nie musiało dłużej trwać w tym szaleństwie, bo skoro w końcu byliśmy razem, mogliśmy w końcu się wycofać. To wydawało mi się najrozsądniejsze, nawet jeśli perspektywa ucieczki prowadziła donikąd. Z drugiej strony, tak było lepiej, a ja czułam, że pewne sprawy muszą być zakończone tu i teraz, póki w ogóle mieliśmy szansę na to, żeby walczyć. Kajusz już i tak zranił zbyt wiele osób, a jakby tego było mało, wciąż nam zagrażał.
Nie byłam pewna, co takiego ostatecznie przywołało mnie do porządku, ale zdołałam zapanować nad sobą na tyle, by skupić się na czymkolwiek, co działo się wokół mnie. Demetri wciąż mnie obejmował, pozwalając bym wtuliła się w jego bok i raz po raz w uspokajający sposób gładząc mnie po ramieniu albo włosach. Jego bliskość przynosiła mi ukojenie, którego tak bardzo potrzebowałam, chociaż to wciąż nie była pełnia spokoju, której mogłabym oczekiwać. Zbyt wiele miałam do stracenia, by ot tak się rozluźnić, zresztą wciąż pozostawało wiele istotnych kwestii, które chcąc nie chcąc w końcu musiałam do siebie dopuścić.
Jak chociażby to, że Demetri i ja nie byliśmy sami.
– Nessie…
Poczułam, że sztywnieję, całkowicie wytrącona z równowagi. Wiedziałam przecież, że sprawy odrobinę się skomplikowały, kiedy moja rodzina zwróciła się o pomoc do ostatniej osoby, którą spodziewałam się jeszcze zobaczyć. Nie zastanawiałam się wcześniej nad tym, jak mogłoby wyglądać moje spotkanie z kimś, kto kiedyś był mi tak bardzo bliski i kogo na swój sposób pożegnałam, próbując zwrócić wolność z pomocą Hanny i jej daru. Teraz znowu stał przede mną, a ja nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić, powiedzieć albo przynajmniej spróbować z siebie wykrztusić, nawet gdyby miało sprowadzać się do lakonicznego „przepraszam”. Cóż, w zasadzie chyba wszystko byłoby lepsze od tego, co ostatecznie zrobiłam, zachowując się przy tym jak kompletny tchórz, kiedy – przynajmniej początkowo – w pełni zignorowałam Jacoba, w zamian skupiając uwagę na obserwującym mnie i Demetriego Edwardzie.
Tata milczał, a mnie trudno było stwierdzić, co takiego myślał albo czuł. W końcu znalazłam w sobie dość siły i samozaparcia, by wyślizgnąć się z ramion Demetriego, chociaż kiedy to zrobiłam, poczułam się pusta i dziwie krucha, jakbym w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałeczki. Lekko chwiejąc się na nogach, dosłownie rzuciłam się w ramiona ojca, stęskniona i wciąż jeszcze zaniepokojona perspektywą tego, jak wiele mogłam w każdej chwili stracić. Nie zastanawiałam się nad tym, czy Edward będzie na mnie zły za to, co zrobiłam albo jak zareaguje na mój związek z byłym tropicielem. Skupiałam się przede wszystkim na tym, że w końcu mnie pamiętał, a ja mogłam go objąć po raz pierwszy od przeszło pół roku.
– Już, kochanie – zapewnił mnie pośpiesznie, zdecydowanym ruchem przygarniając do siebie. Chłodne wargi musnęły moje czoło, co w połączeniu ze słowami i zaskakująco wręcz łagodnym tonem utwierdziło mnie w przekonaniu, że w przypadku pamięci Edwarda wszystko było w porządku. – Renesmee… Porozmawiamy o tym wszystkim później i w lepszych warunkach. Już jest w porządku – powtórzył z naciskiem.
Sztywno skinęłam głową, bezskutecznie próbując zebrać myśli. W głowie mi wirowało, zresztą uporządkowanie takie nadmiaru bodźców i emocji nie było łatwe. Wiedziałam, że muszę się z tym uporać, zwłaszcza teraz, kiedy najważniejsze było działanie, ale nie miałam pojęcia, jak powinnam się do tego zabrać. Był jeszcze Jacob, który z uporem milczał, najpewniej obserwując mnie i tatę, chociaż byłam zbyt wielkim tchórzem, żeby się upewnić. Mogłam tylko zgadywać, co takiego sobie myślał albo jaki miał wyraz twarzy, nie wspominając o tym, jak musiałam zranić go, kiedy w przypływie słabości pozwalałam sobie na bliskość z Demetrim. Jake na to nie zasłużył, zresztą tak jak i żadne z moich bliskich, które z jakiegokolwiek związanego ze mną powodu musiało cierpieć. Nigdy tego nie chciałam, jednak od dawna nikt nie pytał mnie o zdanie, a tym bardziej nie dawał szansy na to, żebym układała sobie życie po swojemu.
Czułam, że powinnam coś powiedzieć, ale nie miałam pojęcia od czego zacząć. W efekcie byłam w stanie co najwyżej milczeć, podczas gdy Edward tulił mnie do siebie, jednocześnie wodząc wzrokiem dookoła. Podejrzewałam, że próbował ocenić sytuację, co uprzytomniło mi, że powinnam zacząć przywykać do jego daru, nawet jeśli w wielu przypadkach „czytanie w myślach” bywało uciążliwe. W tamtej chwili byłam gotowa to znosić, byleby tylko nabrać pewności, że mam przy sobie wszystkich, których kocham. Sęk w tym, że to nigdy nie było i nie miało być takie proste, a ja nie potrafiłam ocalić wszystkich, nawet jeśli tego chciałam; czasami wątpiłam w to, czy w ogóle byłam w stanie ochronić samą siebie, co również wydało mi się dość wymowne.
– Jak to wygląda? – zapytał wprost tata, zwracając się nie tyle do mnie, co do pozostałych. Było mi to na rękę, tym bardziej, że sama również chciałam ustalić szczegóły. – Wiecie ilu ich jest? Nikomu nic się nie stało?
– Na tę chwilę trudno cokolwiek stwierdzić – odpowiedziała mu jako pierwsza mama, w pośpiechu do nas podchodząc. Dawno nie widziałam takiej ulgi na twarzy taty, jak w chwili, w której przygarnął do siebie nas obie. Bella nieznacznie pokręciła głową, po czym spojrzała na męża rozszerzonymi do granic możliwości oczami. – Jak…?
Nie rozumiałam o co pytała, być może wciąż zbyt oszołomiona, by zwrócić uwagę na cokolwiek z tego, co działo się wokół mnie. Na usta cisnęły mi się dziesiątki innych pytań, jednak nie potrafiłam ich sprecyzować w żaden sensowny sposób. Czułam jedynie, że nadal wszystko jest nie tak i że w każdej chwili może wydarzyć się coś niedobrego, chociaż jednocześnie nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać.
– Wyjątkowe szczęście – odpowiedział pokrótce tata, po czym pośpiesznie rozejrzał się dookoła. – Mala? Mala, mogę cię prosić? – zapytał, a ja dopiero po dłuższej chwili uprzytomniłam się, że zwracał się do konkretnej osoby.
Skupiona na trójce mężczyzn, która była dla mnie ważna, nie zwracałam uwagi na nikogo i nic więcej, przez co nawet nie zorientowałam się, że mogłoby być nas więcej niż powinno. Podejrzewałam, że to nie świadczyło o mnie dobrze, tym bardziej, że przy takim podejściu aż prosiłam się o to, by ktoś nas wszystkich pozabijał. Wciąż miałam problem z rozróżnianiem poszczególnych bodźców i koncentrowaniu uwagi tam, gdzie trzeba, chociaż próbowałam nad tym zapanować. W efekcie zauważyłam drobną, ciemnowłosą dziewczynę dopiero w chwili, w której ta zdecydowała się spełnić prośbę mojego ojca i podejść bliżej.
Pierwszym, co zarejestrowałam, było to, że Mala mogła cieszyć się nieśmiertelnością w równym stopniu, co i ja. Słyszałam przyśpieszone bicie jej serca, a kiedy nabrałam powietrza do płuc, moje gardło podrażnił charakterystyczny dla pół-wampira zapach krwi. Nieśmiertelna okazała się drobna i niepozorna, chociaż ze swoją urodą powinna z łatwością wyróżniać się spośród innych dziewcząt. Miała w sobie coś egzotycznego, co wraz ze śniadą skórą i ciemnymi włosami, zdradzało, że nie pochodziła z Ameryki. Nie byłam w stanie stwierdzić, ile tak naprawdę musiała mieć lat, zresztą w przypadku istot nieśmiertelnych określenie wieku nigdy nie było możliwe poprzez wygląd, ale nieśmiertelna bez wątpienia od dawna już musiała być dorosła. Stała wyprostowana, a ja z odległości byłam w stanie wyczuć, jak bardzo niespokojna i spięta pozostawała; widziałam, że wodzi wzrokiem na prawo i lewo, czując się wyraźnie nieswojo w naszym towarzystwie, chociaż w gestii żadnego z nas nie leżało to, by zrobić jej jakąkolwiek krzywdę.
– Na Malę wpadliśmy przypadkiem, kiedy wracaliśmy z Ni'hau – odezwał się Demetri, a ja natychmiast skoncentrowałam na nim spojrzeniem. Słuchałam jego głosu i wciąż trudno było mi uwierzyć w to, że tak po prostu zwracał się do mnie, obecny i znajdujący się dosłownie na wyciągnięcie ręki. – W zasadzie spadła nam z nieba, chociaż to raczej zasługa wasza i waszych znajomości.
– Co takiego? – zapytałam, nieznacznie potrząsając głową.
Być może miało to związek ze zmęczeniem, a może z szokiem, ale słuchałam ich i ledwo nadążałam za tym, co próbowali powiedzieć. W głowie miałam pustkę, a próba połączenia w sensowną całość pozornie nie mających ze sobą nic wspólnego faktów, okazała się co najmniej trudnym zadaniem, które znacznie przerastało moje możliwości.
– Pamiętasz może Nahuela, Nessie? – zwrócił się do mnie Edward.
Moje brwi powędrowały ku górze, tym bardziej, że teraz nie rozumiałam już niczego.
– Pamiętam – przyznałam zrezygnowanym tonem. Trudno było, bym nie zapamiętała imienia chłopaka, który blisko dwie dekady wcześniej ocalił całą moją rodzinę i mnie. Co prawda wspomnienia samego Nahuela nie byłam w stanie przywołać, tym bardziej, że widziałam go zaledwie raz i to jako dziecko, ale to wydało mi się najmniej istotne. – Nie rozumiem tylko, co takiego ona…
– Mówicie o moim bracie – wtrąciła w tym samym momencie Mala, a ja zesztywniałam, co najmniej zaskoczona jej słowami. W tamtej chwili w końcu do mnie dotarło, chociaż tożsamość dziewczyny nadal nie wyjaśniała wszystkiego.
Zarówno tata, jak i Demetri musieli zdawać sobie z tego sprawę, bo pośpiesznie przeszli do rzeczy. W oszołomieniu wodziłam wzrokiem to w stronę jednego, to znów drugiego, sporadycznie zatrzymując spojrzenie na Malii. Pamiętałam, jak Nahuel opowiadał o tym, że jego ojciec podróżował po świecie, zapładniając ludzkie kobiety i mając się za jakiegoś zbawcę świata, naukowca albo kogoś z równie wysokim ego. W efekcie chłopak miał bardzo liczne rodzeństwo, być może rozsiane w najróżniejszych zakamarkach Ameryki i nie tylko. To właśnie z tego powodu był zainteresowany moją rodziną, czy też raczej pomocą mnie, skoro byłam jedną z nielicznych kobiet z którymi nie pozostawał spokrewniony. Przynajmniej tyle byłam w stanie sobie przypomnieć, chociaż od wydarzeń z tamtego okresu minęło dość czasu, bym zdążyła zapomnieć zarówno o Nahuelu, jak i o jego sytuacji rodzinnej. Prawda była taka, że chłopak nie dawał znaku życia odkąd wraz z ciotką opuścił Forks, sam zresztą zapewniał, że żadne z nas nie jest mu niczego winne, a tym bardziej do czegokolwiek zobowiązane.
– Twój brat bardzo nam pomógł – powiedziałam cicho, dochodząc do wniosku, że którekolwiek z nas powinno się odezwać. Przeciągające się milczenie sprawiało, że czułam się nieswojo, tym bardziej, że wciąż zdawałam sobie sprawę z wiszącego nad nami zagrożenia. – Nie chcę, by to zabrzmiało nieuprzejmie, ale nie mamy czasu na dłuższe rozmowy. Dalej nie rozumiem, co się dzieje – wyjaśniłam, a do mojego głosu wkradła się nutka zniecierpliwienia.
– Ma rację – poparł mnie Demetri. Wciąż trwałam w uścisku taty, ale wszystko we mnie aż rwało się do tego, by raz jeszcze przekona się, że to tropiciel jest cały i jak najbardziej realny. – Dobra, powiem w skrócie: Mala potrafi materializować się, gdzie tylko zechce. Przenosi się z miejsca na miejsce ot tak, więc jesteśmy. Ot taka niespodzianka – dodał z przesadnym wręcz entuzjazmem, chyba jedynie cudem powstrzymując się przed wyrzuceniem obu rąk ku górze.
– Twój entuzjazm mnie rozbraja, Dem – stwierdziła Hannah. – Skończyliście się już całować, miziać i plotkować? Nie żebym była uciążliwa, ale… Och, co ja gadam? Walka, Kajusz i Felix! – przypomniała zniecierpliwionym tonem.
Tropiciel otworzył i zamknął usta, wyraźnie zaskoczony. Zauważyłam, że pośpiesznie rozejrzał się dookoła, najpewniej dopiero w tamtej chwili uprzytomniając sobie brak przyjaciela.
– Felix sobie poradzi – oznajmił, ale wcale nie brzmiał aż tak pewnie, jak którekolwiek z nas mogłoby oczekiwać. Hannie bez wątpienia to nie wystarczyło, bo drgnęła i zrobiła taki ruch, jakby chciała zaprotestować albo znowu zacząć się kłócić. – Nie, nie mam pojęcia, co się stało jak mnie nie było, ale o tym możemy pogadać później. Musimy stąd iść.
Miał rację i to było oczywiste. Coś ścisnęło mnie w gardle na samą myśl o tym, że w gruncie rzeczy nie było już miejsca, gdzie moglibyśmy wracać – domu, który okazałby się azylem i zapewnił nam wszystkim przynajmniej względne poczucie bezpieczeństwa. Z drugiej strony, nigdy tak naprawdę nie chodziło o miejsce, ale o tych, których miałam przy sobie; rodzinę i przyjaciół. „Dom twój tam, gdzie serce twoje” – przypomniałam sobie przysłowie, które niejako oddawało to, o czym na każdym kroku miałam okazję się przekonać. Szczególnie w tamtej chwili wydało mi się to ważne, choć jak długo Kajusz pozostawał na wolności, nie potrafiłam poczuć się w pełni spokojna.
Chciałam, żeby to był koniec. Gdyby to było choć po części takie proste, jak mogłabym tego oczekiwać, w tamtej chwili moglibyśmy po prostu odejść i ostatecznie zakończyć to szaleństwo. Problem w tym, że takie rozwiązanie mogło być dobre na chwile, a ja wciąż nie mogłam pozbyć się świadomości tego, iż pewne sprawy należało doprowadzić do końca – i to tu, teraz, póki istniała po temu okazja.
– Spróbuję skontaktować się z Tanyą. Może przynajmniej tymczasowo uda się nam u niej zatrzymać – odezwał się Carlisle. Jak zwykle silił się na spokój, koncentrując się na tym, co w danej sytuacji mogło okazać się najbardziej praktyczne. Sama nie miałam do tego głowy, w zamian przejmując się wszystkimi innymi kwestiami, które wydawały mi się istotne. Część z nich pozostawała gdzieś poza moim zasięgiem, ale i tego nie brałam pod uwagę, uparcie przekonując samą siebie do tego, że jestem w stanie cokolwiek zmienić. – Malio, nie mamy prawa cię o to prosić, ale gdybyś zechciała nam pomóc…
– Jestem tutaj – zauważyła przytomnie dziewczyna. – Mój brat ma do was słabość, a Volturi… Cóż, zabili mojego ojca – oznajmiła, po czym nieznacznie pokręciła głową. – Wystarczy śmierci.
Brzmiała rozsądnie, zupełnie inaczej niż ogarnięta szałem i rządzą zemst Rosa. Nie znałam tej dziewczyny, więc tym trudniej było mi porównywać obie nieśmiertelnie, ale instynkt podpowiadał mi, że Mala jest inna – rozsądniejsza, bardziej zrównoważona i niechętna walce. Mogłam tylko zgadywać, dlaczego tak naprawdę zdecydowała się nam pomóc, ale jedno było oczywiste: w istocie spadała nam z nieba, skoro była w stanie bezpiecznie sprowadzić moich bliskich z powrotem do Seattle. Gdyby nie ona, podejrzewałam, że Demetri, Edward i Jacob jeszcze długo by do nas nie dotarli, a to mogłoby się skończyć naprawdę źle – i to zwłaszcza gdybyśmy stracili kontakt. Rozdzielanie się nigdy nie było dobrym pomysłem, a ja zdążyłam przekonać się, że to coś więcej, aniżeli filmowy wymysł, który zakładał, że pójście w dwóch różnych kierunkach prędzej czy później musiało zakończyć się nieszczęściem.
Słuchałam, obserwowałam i całą sobą chłonęłam to, co działo się wokół mnie, ale prawda była taka, że ledwo mogłam za tym nadążyć. Moją uwagę wciąż pochłaniało poczucie zagrożenia, które nie miało ot tak zniknąć, gdybyśmy tak po prostu się wycofali. Co więcej, wciąż martwiłam się o Felixa oraz o to, że mieliśmy naprawdę mało czasu na to, żeby się zorganizować i podjąć jakąkolwiek sensowną decyzję. Pragnęłam działać, chociaż ryzykowanie życia i próba zagięcia parolu na Kajusza jawiła mi się jak istne szaleństwo, którego zdecydowanie nie powinnam była się podejmować. Myślenie, które towarzyszyło mi już od dłuższego czasu i które sprawiało, że momentami czułam się jak jakaś cholerna egoistka, wciąż nie dawało mi spokoju, niezmiennie podsuwając mi skrajnie różne scenariusze – perspektywę zarówno ucieczki, jak i impulsywnego rzucenia się do walki.
– Co z Kajuszem? – usłyszałam i to wystarczyło, żeby sprowadzić mnie na ziemię.
Cała uwaga jak na zawołanie skoncentrowała się na Jasperze, który dosłownie wyjął mi to pytanie z ust. Sama również wbiłam wzrok w wujka, zarówno zaniepokojona, jak i dziwnie podekscytowana. Nasze spojrzenia na ułamek sekundy się spotkały, a mnie ogarnął nieopisany wręcz spokój, który bez wątpienia miał związek ze zdolnościami wampira. Widziałam, że manipulował moimi emocjami, próbując zapewnić mi przynajmniej chwilę wytchnienia, jednak to nie wystarczało i musiał być tego świadom.
– Pomyślimy o tym później – zadecydował tata, decydując się udzielić bratu odpowiedzi. Skrzywiłam się mimowolnie, czując, że wszystko zmierza w najgorszym z możliwych kierunków. – Na razie musimy zadbać przede wszystkim o bezpieczeństwo. Wszystkim się zajmiemy, ale teraz najważniejsze jest to, żeby zabrać stąd Nessie – oznajmił z powagą. Jego pociemniałe od nadmiaru emocji tęczówki jak na zawołanie spoczęły na mnie. – Darujmy sobie telefony do Denalek. Mala od razu was tam zabierze – ciągnął, a dziewczyna potaknęła, najwyraźniej czując się zobowiązaną do tego, by zapewnić nas o swojej lojalności. – Tanya na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu, by na trochę nas przygarnąć. Będziecie bezpieczni, a my damy znać, kiedy wszystko wróci do normy. Jasper i Emmett…
– O czym ty mówisz?
Musiałam zadać to pytanie, niezależnie od tego, jak przekonująco i pewnie by nie brzmiał. Mój głos zabrzmiał dziwnie, nienaturalnie wręcz cichy i bezbarwny. Przełknęłam z trudem, próbując dyskretnie odchrząknąć i doprowadzić się do porządku, tym bardziej, że nade wszystko zależało mi na tym, by bliscy w końcu wzięli moją osobę pod uwagę.
– O tym, co najważniejsze – zapewnił mnie uspokajającym tonem tata. Wyciągnął rękę w moją stronę, po czym pogładził mnie po policzku. Chłód jego palców skutecznie przyprawił mnie od dreszcze, choć równie dobrze mogły mieć z tym związek wciąż targające mną emocje i to, że czułam się zmęczona. – Jesteśmy zbyt narażeni, by swobodnie działać. Pójdziesz z mamą i ciotkami, a Mala zabierze was na Alaskę. To tak łatwo się nie skończy, zresztą nie możemy tak po prostu uciec, skoro w mieście są młode wampiry i Kajusz. On tak łatwo nie odpuści, więc nie możemy pozwolić na to, żeby dalej za nami podążał.
Nie tyle „za nami”, co „za mną” – byłam tego aż nadto świadoma, więc ta pozornie subtelna różnica momentalnie rzuciła mi się w oczy. Teraz wszyscy byliśmy zagrożeni, ale tak naprawdę Kajusz miał cztery główne cele i jednym z nich byłam ja. Gdyby nie to, że wraz z Hanną i Felixem odszukałam bliskich, a potem postarałam się o to, żeby odzyskali wspomnienia, żadne z nich nie byłoby zagrożone, więc miałam powody do tego, żeby zacząć czuć się winną.
Jakkolwiek by nie było, Edward w wielu kwestiach miał rację, a ja nie byłam w stanie zaprzeczyć logice jego argumentów i postępowania. Sam plan wydawał się dobry, poza tym jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, że gdybym miała dziecko, w pierwszej kolejności zadbałabym właśnie o to, by odciąć je od szaleństwa, które zagrażało nam wszystkim. To wydawało się naturalne i oczywiste, zresztą tak jak i determinacja, którą dostrzegałam na każdym kroku. Wciąż miałam w pamięci to, jak wiele zrobili, żeby mogła się obudzić, a to był zaledwie początek problemu, skoro w każdej chwili wszyscy mogliśmy zginąć.
O tak, rozumiałam to.
Z tym, że niezależnie od wszystkiego, nie zamierzałam tak po prostu zgodzić się na to, by w bezpiecznym miejscu czekać na to, aż ktoś za mnie załatwi sprawy, które wiązały się bezpośrednio ze mną.
– Wszystko rozumiem – oznajmiłam opanowanym tonem, chociaż w najmniejszym nawet stopniu nie czułam się spokojna. Musiałam zmuszać się do tego, żeby się rozluźnić i sprawiać wrażenie choć po części pewnej tego, co miałam im do powiedzenia. – I prawie się z tym zgadzam.
– Prawie? – powtórzył tata.
Nie odpowiedziałam od razu, w zamian koncentrując spojrzenie na Demetrim. Po skonsternowanym spojrzeniu tropiciela poznałam, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie było moje podejście do koncepcji rozdzielania się i tego, bym to właśnie ja pozostawała w cieniu.
– Aniele… – odezwał się, ale uciszyłam go spojrzeniem. Nie zamierzałam tego słuchać, a tym bardziej czekać aż zdecyduje się mnie odwieść od tego, co sobie postanowiłam.
– Już raz uciekałam i jak to się skończyło? – zapytałam przytomnie. – Przez rozdzielanie też już przechodziliśmy, a ja nie zamierzam tego powtarzać. Czekałam na was, a potem uwierzyłam w to, że wszyscy nie żyjecie. Z kolei ciebie – zwróciłam się do Demetriego – zostawiłam w najmniej odpowiednim momencie i wszyscy omal tego nie zapłaciliśmy. Jeśli którekolwiek z was sądzi, że tak po prostu pójdę się schować, to chyba się nie rozumiemy. – Z niedowierzaniem pokręciłam głową, coraz bardziej chętna do tego, żeby się stawiać. Coś ścisnęło mnie w gardle na samo wspomnienie tego, jak wiele razy płakałam z powodu niemocy w ciągu minionych miesięcy. – Ja zostaję.
– Nie ma mowy – zaoponował natychmiast Edward, ale byłam na to przygotowana.
– Zostaję – powtórzyłam z naciskiem. – Nie pytam o przyzwolenie. To też moja sprawa, a ja chcę doprowadzić ją do końca.
Założyłam ramiona na piersiach, chcąc sprawiać wrażenie bardziej zdecydowanej i nieskorej do jakichkolwiek ustępstw. Instynktownie napięłam mięśnie, przybierając pozycję kogoś gotowego do ataku, chociaż nie wyobrażałam sobie tego, bym mogła zaatakować któregokolwiek z moich najbliższych. Zmieniłam się, ale nie aż tak bardzo, bym przestała troszczyć się o bliskich; wręcz przeciwnie – chciałam walczyć właśnie dlatego, że ich kochałam.
Zapadła cisza, ale nie zwróciłam na to najmniejszej uwagi. Siląc się na spokój i skupiając na nowoodkrytej pewności siebie, zdecydowanym krokiem podeszłam do tropiciela, zatrzymując się tuż naprzeciwko niego. Lekko zmrużyłam oczy, po czym – obojętna na wszystko i wszystkich – wyciągnęłam obie ręce w stronę jego twarzy. Moje palce musnęły jego policzki, kiedy niemalże z czułością zmusiłam go do tego, żeby spojrzał mi w oczy.
– Masz mi obiecać – oznajmiłam nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Jesteśmy w tym razem, a ja nie jestem dzieckiem. Miałeś okazje się o tym przekonać – przypomniałam mu pozornie nic nieznaczącym tonem, ale po jego spojrzeniu poznałam, że rozumiał. Po tym, jak zabiłam Jane… Cóż, to wciąż do mnie nie docierało, ale to w tamtej chwili nie miało dla mnie najmniejszego nawet znaczenia. – Obiecaj mi, Dem.
Widziałam, że jego oczy rozszerzają się nieznacznie i że najchętniej by zaprotestował. Ujął mnie za ręce, przykrywając moje dłonie swoimi i niemalże gorączkowo szukając sposobu na to, żeby mi się sprzeciwić. Spodziewałam się i tego, biorąc pod uwagę to, że najpewniej będę musiała bardziej się wysilić i kłócić, więc tym większym zaskoczeniem było dla mnie to, że wampir bez jakiegokolwiek ostrzeżenia przygarnął mnie do siebie, zanurzając twarz w moich włosach.
– Obiecuję.
Dziękuję wszystkim, którzy czytają. Powiedziałabym, że więcej nie nawalę, ale to pewnie w moim przypadku niemożliwe – w końcu wena jest kapryśna. Z drugiej strony, na tę chwilę mi jej nie brakuje, a przy odrobinie szczęścia kolejna część pojawi się stosunkowo szybko.
No cóż, z mojej strony to wszystko; zbieram się na zajęcia.
Do napisania!

Nessa.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz


After We Fall
stories by Nessa