Renesmee
Poczułam się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił mnie czymś ciężkim
po głowie. Gdybym zechciała, mogłabym to zrzucić na siniaki, których dorobiłam
się ze strony Kajusza, ale w tamtej chwili właściwie nie czułam bólu. Cała
moja uwaga z miejsca została pochłonięta przez świadomość tego, że właśnie
doświadczam cudu, omamów słuchowych albo jakiejś pieprzonej iluzji – z tym,
że nawet gdyby się okazało, że pomimo śmierci Rosy wciąż jest ktoś zdolny do
manipulowania naszymi zmysłami, nie przejęłabym się ani trochę. W tamtej
chwili ktoś z powodzeniem mógł mnie zabić, bowiem bez chociażby chwili
wahania czy wcześniejszego zastanowienia, odwróciłam się na pięcie, dosłownie
rzucając na stojącą tuż za moimi plecami postać.
Wszystko działo się tak szybko, że ledwo byłam w stanie
za tym nadążyć. Serce waliło mi jak oszalałe, tak mocno i szybko, że ledwo
byłam w stanie złapać oddech. Miałam wrażenie, że nieszczęsny narząd
jakimś cudem wyrwie mi się z piersi, a potem uciec gdzieś daleko,
gdzie nie byłabym w stanie go dosięgnąć. Nawet nie zorientowałam się,
kiedy w pośpiechu przemknęłam tych kilka metrów, wpadając w ramiona
osoby, której potrzebowałam tak bardzo, że chyba nie zniosłabym, gdyby okazało
się, że to jedynie moje wrażenie – okrutna pomyłka, iluzja albo omamy, które
nie miały żadnego związku z rzeczywistością. Oddychałam niemalże
spazmatycznie, raz po raz wciągając do płuc znajomy zapach, aż nazbyt
charakterystyczny i wyraźny, i to nawet pomimo obecności gryzącego
dymu, który wciąż wypełniał powietrze. Czułam, że niewiele brakuje, żebym
zaczęła szlochać, chociaż sama nie byłam pewna, dlaczego miałabym to zrobić,
skoro nie byłam nieszczęśliwa. Co więcej, nie mogłam sobie na to pozwolić, by
nie zaniepokoić wszystkich wokół, ale…
– Aniele.
To jedno słowo – melodyjny szept, który wydawał
owijać się wokół mnie – w zupełności wystarczyło, żeby wytrącić mnie z równowagi.
Kiedy na dodatek znajome ramiona owinęły się wokół mnie, na dłuższą chwilę
zapomniałam o wszystkim i wszystkich, skoncentrowana przede wszystkim
na wzajemnej bliskości. Demetri, pomyślałam, ale jego imię nie było
w stanie przejść mi przez usta, zupełnie jakbym wypowiadając je mogła
doprowadzić do tego, że wampir rozpłynie się w powietrzu i po prostu
zniknie. Wciąż się tego bałam, zresztą tak jak i tego, że po raz kolejny
coś zdoła wyrwać mnie z jego ramion – że nas rozdzieli, po raz kolejny
stawiając pomiędzy nami przeszkody, których żadne z nas nie będzie w stanie
pokonać. Bałam się nawet unieść głowę i spojrzeć mu w oczy, choć
wszystko we mnie aż rwało się do tego, żeby prześledzić wzorkiem jego twarz,
dotknąć go, a potem upewnić się, że jest prawdziwy.
Z pewnym opóźnieniem uświadomiłam sobie, że
drżę, ale prawie nie zwracałam na to uwagi. Czułam, że chłodne palce raz po raz
przeczesują moje włosy, muskając plecy albo kreśląc krzywiznę kręgosłupa. To
wystarczyło, żebym zadrżała jeszcze bardziej niekontrolowanie, mocniej
przywierając do tropiciela i nie po raz pierwszy pragnąć, żeby przestrzeń
pomiędzy nami zmniejszyła się do minimum. Ba! Chciałam żeby zniknęła
całkowicie, a my jakimś cudem przenieśli się do miejsca, gdzie choć przez
moment moglibyśmy cieszyć się sobą nawzajem. Pragnęłam pocałunków, wzajemnego
dotyku i pieszczot, które pozwoliłyby mi choć przez moment poczuć, że
wszystko jest w najzupełniejszym porządku. Potrzebowałam wszystkiego, co w choć
niewielkim stopniu się z nim łączyło – bliskości i zaspokojenia
pożądania, które tak nagle dało o sobie znać. Miałam wrażenie, że moje
ciało płonie, trawione przez niewidzialny ogień, być może intensywniejszy od
tego, którego doświadczyłam w celi, kiedy oboje daliśmy się ponieść
emocjom.
Aż zabrakło mi tchu, tak
oszałamiające okazało się to, co czułam. Nie byłam w stanie zebrać myśli i choć
przez moment zastanowić się nad tym, czy to co robię i czego doświadczam,
ma jakikolwiek sens. Trwałam w jego ramionach, co samo w sobie wydawało
się niezwykłe, a już na pewno powinno było mi wystarczyć, jednak nic
podobnego nie miało miejsca. Chciałam więcej, wciąż trwając w przekonaniu,
że w każdej chwili będę mogła stracić wszystko; że wystarczy jedna
nieopatrznie podjęta decyzja, by wszystko po raz kolejny poszło nie tak. Nie
zniosłabym tego, zwłaszcza teraz, kiedy byłam przytomna i mogłam walczyć,
mając choć względną kontrolę nad sytuacją. Potrzebowałam tego, zresztą jak i jego
– bliskości, znajomych ramion i dotyku, którego chyba nigdy nie miałam
mieć dość. Nie sądziłam nawet, że za kimkolwiek można aż do tego stopnia
tęsknić, a jednak wszystko we mnie aż rwało się do tego, by mieć go przy
sobie. Nie rozumiałam własnych emocji, a to wciąż był dopiero początek
tego, co czułam albo czuć powinnam.
Poczułam, że chłodne dłonie raz po
raz przesuwają się po moich plecach, ale prawie nie zwróciłam na to uwagi.
Miałam wrażenie, że ktoś coś do mnie mówi, ale i to wydawało się dziać
jakby poza mną, odległe i pozbawione głębszego znaczenia. Lodowate palce z czułością
musnęły mój policzek i to wystarczyło, żebym uniosła głowę do góry,
spoglądając wprost w parę lśniących, krwistoczerwonych tęczówek. Spoglądanie
w te oczy powinno było wzbudzać we mnie lęk, jednak ich kolor już dawno
przestał kojarzyć mi się z tym, co najgorsze. Sama poznałam smak ludzkiej
krwi, a gdyby przyszła taka potrzeba, najpewniej zdobyłabym się na to po
raz kolejny, jeśli to byłoby warunkiem szczęśliwego zakończenia – jego, mojego
i…
– Jesteś – wyrwało mi się, chociaż
wciąż nie miałam pewności, czy rozsądnie robiłam, decydując się odezwać.
Ryzykowałam i doskonale
zdawałam sobie z tego sprawę. Mój głos zabrzmiał dziwnie, cichy i roztrzęsiony,
zdradzając wszystkie te emocje, które tak bardzo starałam się ukryć. Nie
rozumiałam, dlaczego byłam aż do tego stopnia rozbita, tym bardziej, że przez
cały ten czas próbowałam być silna, to jednak nie działało nawet po części tak,
jak mogłabym tego oczekiwać. Czułam na sobie spojrzenie Demetriego, zresztą
sama również nie pozostawałam mu dłużna, świadoma tylko i wyłącznie tego,
że mam go przy sobie. Łzy wciąż cisnęły mi się do oczu, a ręce wyrywały do
tego, by go dotykać – wodzić opuszkami palców po jego twarzy, ramionach i torsie,
bylebym tylko mogła przekonać się, że jest prawdziwy.
Takiej iluzji zdecydowanie bym nie
zniosła.
Co więcej, szczerze wątpiłam w to,
by mój umysł był w stanie przywołać coś tak idealnego i bliskiego
rzeczywistości, chociaż…
– Jasne, że jestem – obruszył się, a ja
poczułam, że kamień dosłownie spada mi z serca. Przywarłam do niego
mocniej, stopniowo zaczynają się uspokajać i utwierdzać w przekonaniu,
że wszystko jest takie, jak być powinno. – To chyba ja powinienem się przejmować
i… Boże, więc jednak nas nie oszukali – wyrzucił z siebie na wydechu, nie
brzmiało to jednak tak, jakby mówił do mnie.
Cokolwiek miał do dodania,
najwyraźniej nie widział powodu, dla którego miałby posługiwać się słowami. Już
i tak czułam się tak, jakby świat w ułamku sekundy skurczył się,
ograniczając wyłącznie do naszej dwójki, przez co nie zwróciłam najmniejszej
nawet uwagi na to, co działo się wokół mnie. Wiedziałam jedynie, że mam przy
sobie osobę, której pragnęłam i potrzebowałam na każdy z możliwych
sposobów, być może bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, chociaż nie miałam
pojęcia, czy to miało jakikolwiek sens. Tak, mogłam się o niego bać,
tęsknić i potrzebować pewności, że wciąż pozostawał w jednym kawałku,
jednak w tamtej chwili odczuwałam coś o wiele intensywniejszego,
aniżeli tych kilka czynników. Miałam wrażenie, że to jest we mnie – ta potrzeba
bliskości i bezpieczeństwa, zupełnie jakby jego ramiona w istocie
mogły mi je zapewnić. Miałam wrażenie, że jak długo jedyny mężczyzna, którego kochałam
i któremu zaufałam na tyle, by mu się oddać, był przy mnie, nic złego nie
mogło się stać.
Musiałam chronić siebie i jego,
bo istniał bardzo, ale to bardzo ważny powód, dla którego oboje musieliśmy
wyjść z tego szaleństwa cało.
Wciąż o tym myślałam, kiedy –
poruszając się przy tym tak, jakbym była w transie – uniosłam głowę, by
raz jeszcze spojrzeć mu w oczy. Demetri wydawał się oszołomiony, a do
mnie z pewnym opóźnieniem dotarło, że dar musiał wymknąć mi się spod
kontroli. To zdarzało mi się często, zwłaszcza przy nim, ale nawet liczebność
tych wpadek nie uodporniła tropiciela na tyle, by ze spokojem był w stanie
przyjmować moje emocje. Mogłam tylko zgadywać, jak się czuł, kiedy tak nagle
zaczynał doświadczać tego, co działo się w moim wnętrzu – skrajności tych
emocji, pożądania oraz lęków, które kumulowały się we mnie przez cały ten czas.
Niezależnie jednak od wszystkiego, targające mną emocje w zupełności
wystarczyły, żeby dać mu do myślenia i sprawić, by również on przestał
zwracać uwagę na to, co robił i co działo się wokół nas.
Miałam wrażenie, że minęła cała
wieczność, zanim zdecydował się mnie pocałować. Kiedy w końcu podjął
decyzję, przyjęłam to z nieopisaną wręcz ulgą i entuzjazmem, który
poraził nas oboje, choć tym razem z premedytacją udostępniłam mu swoje
wnętrze. Sam pocałunek w najmniejszym stopniu nie przypominał wybuchów
namiętności czy wybuchu tęsknoty, w których oboje moglibyśmy się zatracić.
To było coś o wiele subtelniejszego, bardziej wyważonego, a przy tym
całkowicie na miejscu, chociaż nie miałam pojęcia skąd brało się to
przekonanie. Całowaliśmy się, a ja czułam się dobrze, w pełni
utwierdzając się w przekonaniu, że wszystko jest na swoim miejscu – i że
w związku z tym nie mam się czego obawiać.
– Cii… – Demetri odsunął mnie
delikatnie, ale przy tym wystarczająco stanowczo, bym zechciała mu się
podporządkować. Jego dłonie zacisnęły się na moich ramionach, po chwili jednak
przeniósł obie ręce na moje policzki. Chłodne palce musnęły odsłoniętą skórę,
skutecznie przyprawiając mnie o dreszcze, kiedy w pośpiechu starł
kilka łez, których nie udało mi się powstrzymać. – Hej, w porządku… Nic ci
nie jest? Coś cię boli czy…? – zaczął, jednak zdecydowałam mu się przerwać:
– Żartujesz sobie? – zapytałam z niedowierzaniem.
– Jesteś tutaj! Jesteś…
Powtarzałam to niczym mantrę, chyba
sama nie potrafiąc do końca uwierzyć w to, czego doświadczałam. Miałam
ochotę śmiać się, płakać i krzyczeć jednocześnie, sama niepewna tego, co
byłoby najlepsze w obecnej sytuacji. Wszystko we mnie rwało się do tego,
żeby znowu go pocałować, przytulić, a potem przy pierwszej okazji zabrać
go gdzieś, gdzie oboje będziemy mogli poczuć się bezpiecznie. W gruncie
rzeczy żadne z nas nie musiało dłużej trwać w tym szaleństwie, bo
skoro w końcu byliśmy razem, mogliśmy w końcu się wycofać. To
wydawało mi się najrozsądniejsze, nawet jeśli perspektywa ucieczki prowadziła
donikąd. Z drugiej strony, tak było lepiej, a ja czułam, że pewne
sprawy muszą być zakończone tu i teraz, póki w ogóle mieliśmy szansę
na to, żeby walczyć. Kajusz już i tak zranił zbyt wiele osób, a jakby
tego było mało, wciąż nam zagrażał.
Nie byłam pewna, co takiego
ostatecznie przywołało mnie do porządku, ale zdołałam zapanować nad sobą na
tyle, by skupić się na czymkolwiek, co działo się wokół mnie. Demetri wciąż
mnie obejmował, pozwalając bym wtuliła się w jego bok i raz po raz w uspokajający
sposób gładząc mnie po ramieniu albo włosach. Jego bliskość przynosiła mi
ukojenie, którego tak bardzo potrzebowałam, chociaż to wciąż nie była pełnia
spokoju, której mogłabym oczekiwać. Zbyt wiele miałam do stracenia, by ot tak
się rozluźnić, zresztą wciąż pozostawało wiele istotnych kwestii, które chcąc
nie chcąc w końcu musiałam do siebie dopuścić.
Jak chociażby to, że Demetri i ja
nie byliśmy sami.
– Nessie…
Poczułam, że sztywnieję, całkowicie
wytrącona z równowagi. Wiedziałam przecież, że sprawy odrobinę się
skomplikowały, kiedy moja rodzina zwróciła się o pomoc do ostatniej osoby,
którą spodziewałam się jeszcze zobaczyć. Nie zastanawiałam się wcześniej nad
tym, jak mogłoby wyglądać moje spotkanie z kimś, kto kiedyś był mi tak
bardzo bliski i kogo na swój sposób pożegnałam, próbując zwrócić wolność z pomocą
Hanny i jej daru. Teraz znowu stał przede mną, a ja nie miałam
pojęcia, co powinnam zrobić, powiedzieć albo przynajmniej spróbować z siebie
wykrztusić, nawet gdyby miało sprowadzać się do lakonicznego „przepraszam”.
Cóż, w zasadzie chyba wszystko byłoby lepsze od tego, co ostatecznie
zrobiłam, zachowując się przy tym jak kompletny tchórz, kiedy – przynajmniej
początkowo – w pełni zignorowałam Jacoba, w zamian skupiając uwagę na
obserwującym mnie i Demetriego Edwardzie.
Tata milczał, a mnie trudno
było stwierdzić, co takiego myślał albo czuł. W końcu znalazłam w sobie
dość siły i samozaparcia, by wyślizgnąć się z ramion Demetriego,
chociaż kiedy to zrobiłam, poczułam się pusta i dziwie krucha, jakbym w każdej
chwili mogła rozpaść się na kawałeczki. Lekko chwiejąc się na nogach, dosłownie
rzuciłam się w ramiona ojca, stęskniona i wciąż jeszcze zaniepokojona
perspektywą tego, jak wiele mogłam w każdej chwili stracić. Nie
zastanawiałam się nad tym, czy Edward będzie na mnie zły za to, co zrobiłam
albo jak zareaguje na mój związek z byłym tropicielem. Skupiałam się
przede wszystkim na tym, że w końcu mnie pamiętał, a ja mogłam go objąć
po raz pierwszy od przeszło pół roku.
– Już, kochanie – zapewnił mnie
pośpiesznie, zdecydowanym ruchem przygarniając do siebie. Chłodne wargi musnęły
moje czoło, co w połączeniu ze słowami i zaskakująco wręcz łagodnym
tonem utwierdziło mnie w przekonaniu, że w przypadku pamięci Edwarda
wszystko było w porządku. – Renesmee… Porozmawiamy o tym wszystkim
później i w lepszych warunkach. Już jest w porządku – powtórzył z naciskiem.
Sztywno skinęłam głową,
bezskutecznie próbując zebrać myśli. W głowie mi wirowało, zresztą
uporządkowanie takie nadmiaru bodźców i emocji nie było łatwe. Wiedziałam,
że muszę się z tym uporać, zwłaszcza teraz, kiedy najważniejsze było
działanie, ale nie miałam pojęcia, jak powinnam się do tego zabrać. Był jeszcze
Jacob, który z uporem milczał, najpewniej obserwując mnie i tatę,
chociaż byłam zbyt wielkim tchórzem, żeby się upewnić. Mogłam tylko zgadywać,
co takiego sobie myślał albo jaki miał wyraz twarzy, nie wspominając o tym,
jak musiałam zranić go, kiedy w przypływie słabości pozwalałam sobie na
bliskość z Demetrim. Jake na to nie zasłużył, zresztą tak jak i żadne
z moich bliskich, które z jakiegokolwiek związanego ze mną powodu
musiało cierpieć. Nigdy tego nie chciałam, jednak od dawna nikt nie pytał mnie o zdanie,
a tym bardziej nie dawał szansy na to, żebym układała sobie życie po
swojemu.
Czułam, że powinnam coś powiedzieć,
ale nie miałam pojęcia od czego zacząć. W efekcie byłam w stanie co
najwyżej milczeć, podczas gdy Edward tulił mnie do siebie, jednocześnie wodząc
wzrokiem dookoła. Podejrzewałam, że próbował ocenić sytuację, co uprzytomniło
mi, że powinnam zacząć przywykać do jego daru, nawet jeśli w wielu
przypadkach „czytanie w myślach” bywało uciążliwe. W tamtej chwili
byłam gotowa to znosić, byleby tylko nabrać pewności, że mam przy sobie
wszystkich, których kocham. Sęk w tym, że to nigdy nie było i nie
miało być takie proste, a ja nie potrafiłam ocalić wszystkich, nawet jeśli
tego chciałam; czasami wątpiłam w to, czy w ogóle byłam w stanie
ochronić samą siebie, co również wydało mi się dość wymowne.
– Jak to wygląda? – zapytał wprost
tata, zwracając się nie tyle do mnie, co do pozostałych. Było mi to na rękę,
tym bardziej, że sama również chciałam ustalić szczegóły. – Wiecie ilu ich
jest? Nikomu nic się nie stało?
– Na tę chwilę trudno cokolwiek
stwierdzić – odpowiedziała mu jako pierwsza mama, w pośpiechu do nas
podchodząc. Dawno nie widziałam takiej ulgi na twarzy taty, jak w chwili, w której
przygarnął do siebie nas obie. Bella nieznacznie pokręciła głową, po czym spojrzała
na męża rozszerzonymi do granic możliwości oczami. – Jak…?
Nie rozumiałam o co pytała,
być może wciąż zbyt oszołomiona, by zwrócić uwagę na cokolwiek z tego, co
działo się wokół mnie. Na usta cisnęły mi się dziesiątki innych pytań, jednak
nie potrafiłam ich sprecyzować w żaden sensowny sposób. Czułam jedynie, że
nadal wszystko jest nie tak i że w każdej chwili może wydarzyć się
coś niedobrego, chociaż jednocześnie nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać.
– Wyjątkowe szczęście –
odpowiedział pokrótce tata, po czym pośpiesznie rozejrzał się dookoła. – Mala?
Mala, mogę cię prosić? – zapytał, a ja dopiero po dłuższej chwili
uprzytomniłam się, że zwracał się do konkretnej osoby.
Skupiona na trójce mężczyzn, która
była dla mnie ważna, nie zwracałam uwagi na nikogo i nic więcej, przez co
nawet nie zorientowałam się, że mogłoby być nas więcej niż powinno.
Podejrzewałam, że to nie świadczyło o mnie dobrze, tym bardziej, że przy
takim podejściu aż prosiłam się o to, by ktoś nas wszystkich pozabijał.
Wciąż miałam problem z rozróżnianiem poszczególnych bodźców i koncentrowaniu
uwagi tam, gdzie trzeba, chociaż próbowałam nad tym zapanować. W efekcie
zauważyłam drobną, ciemnowłosą dziewczynę dopiero w chwili, w której
ta zdecydowała się spełnić prośbę mojego ojca i podejść bliżej.
Pierwszym, co zarejestrowałam, było
to, że Mala mogła cieszyć się nieśmiertelnością w równym stopniu, co i ja.
Słyszałam przyśpieszone bicie jej serca, a kiedy nabrałam powietrza do
płuc, moje gardło podrażnił charakterystyczny dla pół-wampira zapach krwi.
Nieśmiertelna okazała się drobna i niepozorna, chociaż ze swoją urodą
powinna z łatwością wyróżniać się spośród innych dziewcząt. Miała w sobie
coś egzotycznego, co wraz ze śniadą skórą i ciemnymi włosami, zdradzało,
że nie pochodziła z Ameryki. Nie byłam w stanie stwierdzić, ile tak
naprawdę musiała mieć lat, zresztą w przypadku istot nieśmiertelnych
określenie wieku nigdy nie było możliwe poprzez wygląd, ale nieśmiertelna bez
wątpienia od dawna już musiała być dorosła. Stała wyprostowana, a ja z odległości
byłam w stanie wyczuć, jak bardzo niespokojna i spięta pozostawała;
widziałam, że wodzi wzrokiem na prawo i lewo, czując się wyraźnie nieswojo
w naszym towarzystwie, chociaż w gestii żadnego z nas nie leżało
to, by zrobić jej jakąkolwiek krzywdę.
– Na Malę wpadliśmy przypadkiem,
kiedy wracaliśmy z Ni'hau – odezwał się Demetri, a ja
natychmiast skoncentrowałam na nim spojrzeniem. Słuchałam jego głosu i wciąż
trudno było mi uwierzyć w to, że tak po prostu zwracał się do mnie, obecny
i znajdujący się dosłownie na wyciągnięcie ręki. – W zasadzie spadła
nam z nieba, chociaż to raczej zasługa wasza i waszych znajomości.
– Co takiego? – zapytałam,
nieznacznie potrząsając głową.
Być może miało to związek ze
zmęczeniem, a może z szokiem, ale słuchałam ich i ledwo
nadążałam za tym, co próbowali powiedzieć. W głowie miałam pustkę, a próba
połączenia w sensowną całość pozornie nie mających ze sobą nic wspólnego
faktów, okazała się co najmniej trudnym zadaniem, które znacznie przerastało
moje możliwości.
– Pamiętasz może Nahuela, Nessie? –
zwrócił się do mnie Edward.
Moje brwi powędrowały ku górze, tym
bardziej, że teraz nie rozumiałam już niczego.
– Pamiętam – przyznałam zrezygnowanym
tonem. Trudno było, bym nie zapamiętała imienia chłopaka, który blisko dwie
dekady wcześniej ocalił całą moją rodzinę i mnie. Co prawda wspomnienia
samego Nahuela nie byłam w stanie przywołać, tym bardziej, że widziałam go
zaledwie raz i to jako dziecko, ale to wydało mi się najmniej istotne. –
Nie rozumiem tylko, co takiego ona…
– Mówicie o moim bracie –
wtrąciła w tym samym momencie Mala, a ja zesztywniałam, co najmniej
zaskoczona jej słowami. W tamtej chwili w końcu do mnie dotarło,
chociaż tożsamość dziewczyny nadal nie wyjaśniała wszystkiego.
Zarówno tata, jak i Demetri
musieli zdawać sobie z tego sprawę, bo pośpiesznie przeszli do rzeczy. W oszołomieniu
wodziłam wzrokiem to w stronę jednego, to znów drugiego, sporadycznie
zatrzymując spojrzenie na Malii. Pamiętałam, jak Nahuel opowiadał o tym,
że jego ojciec podróżował po świecie, zapładniając ludzkie kobiety i mając
się za jakiegoś zbawcę świata, naukowca albo kogoś z równie wysokim ego. W efekcie
chłopak miał bardzo liczne rodzeństwo, być może rozsiane w najróżniejszych
zakamarkach Ameryki i nie tylko. To właśnie z tego powodu był
zainteresowany moją rodziną, czy też raczej pomocą mnie, skoro byłam jedną z nielicznych
kobiet z którymi nie pozostawał spokrewniony. Przynajmniej tyle byłam w stanie
sobie przypomnieć, chociaż od wydarzeń z tamtego okresu minęło dość czasu,
bym zdążyła zapomnieć zarówno o Nahuelu, jak i o jego sytuacji
rodzinnej. Prawda była taka, że chłopak nie dawał znaku życia odkąd wraz z ciotką
opuścił Forks, sam zresztą zapewniał, że żadne z nas nie jest mu niczego
winne, a tym bardziej do czegokolwiek zobowiązane.
– Twój brat bardzo nam pomógł –
powiedziałam cicho, dochodząc do wniosku, że którekolwiek z nas powinno
się odezwać. Przeciągające się milczenie sprawiało, że czułam się nieswojo, tym
bardziej, że wciąż zdawałam sobie sprawę z wiszącego nad nami zagrożenia.
– Nie chcę, by to zabrzmiało nieuprzejmie, ale nie mamy czasu na dłuższe
rozmowy. Dalej nie rozumiem, co się dzieje – wyjaśniłam, a do mojego głosu
wkradła się nutka zniecierpliwienia.
– Ma rację – poparł mnie Demetri.
Wciąż trwałam w uścisku taty, ale wszystko we mnie aż rwało się do tego,
by raz jeszcze przekona się, że to tropiciel jest cały i jak najbardziej
realny. – Dobra, powiem w skrócie: Mala potrafi materializować się, gdzie
tylko zechce. Przenosi się z miejsca na miejsce ot tak, więc jesteśmy. Ot
taka niespodzianka – dodał z przesadnym wręcz entuzjazmem, chyba jedynie
cudem powstrzymując się przed wyrzuceniem obu rąk ku górze.
– Twój entuzjazm mnie rozbraja, Dem
– stwierdziła Hannah. – Skończyliście się już całować, miziać i plotkować?
Nie żebym była uciążliwa, ale… Och, co ja gadam? Walka, Kajusz i Felix! –
przypomniała zniecierpliwionym tonem.
Tropiciel otworzył i zamknął
usta, wyraźnie zaskoczony. Zauważyłam, że pośpiesznie rozejrzał się dookoła,
najpewniej dopiero w tamtej chwili uprzytomniając sobie brak przyjaciela.
– Felix sobie poradzi – oznajmił,
ale wcale nie brzmiał aż tak pewnie, jak którekolwiek z nas mogłoby
oczekiwać. Hannie bez wątpienia to nie wystarczyło, bo drgnęła i zrobiła
taki ruch, jakby chciała zaprotestować albo znowu zacząć się kłócić. – Nie, nie
mam pojęcia, co się stało jak mnie nie było, ale o tym możemy pogadać
później. Musimy stąd iść.
Miał rację i to było
oczywiste. Coś ścisnęło mnie w gardle na samą myśl o tym, że w gruncie
rzeczy nie było już miejsca, gdzie moglibyśmy wracać – domu, który okazałby się
azylem i zapewnił nam wszystkim przynajmniej względne poczucie
bezpieczeństwa. Z drugiej strony, nigdy tak naprawdę nie chodziło o miejsce,
ale o tych, których miałam przy sobie; rodzinę i przyjaciół. „Dom
twój tam, gdzie serce twoje” – przypomniałam sobie przysłowie, które niejako
oddawało to, o czym na każdym kroku miałam okazję się przekonać.
Szczególnie w tamtej chwili wydało mi się to ważne, choć jak
długo Kajusz pozostawał na wolności, nie potrafiłam poczuć się w pełni
spokojna.
Chciałam, żeby to był koniec.
Gdyby to było choć po części takie proste, jak mogłabym tego oczekiwać, w tamtej
chwili moglibyśmy po prostu odejść i ostatecznie zakończyć to szaleństwo.
Problem w tym, że takie rozwiązanie mogło być dobre na chwile, a ja
wciąż nie mogłam pozbyć się świadomości tego, iż pewne sprawy należało
doprowadzić do końca – i to tu, teraz, póki istniała po temu okazja.
– Spróbuję skontaktować się z Tanyą.
Może przynajmniej tymczasowo uda się nam u niej zatrzymać – odezwał się
Carlisle. Jak zwykle silił się na spokój, koncentrując się na tym, co w danej
sytuacji mogło okazać się najbardziej praktyczne. Sama nie miałam do tego
głowy, w zamian przejmując się wszystkimi innymi kwestiami, które wydawały
mi się istotne. Część z nich pozostawała gdzieś poza moim zasięgiem, ale i tego
nie brałam pod uwagę, uparcie przekonując samą siebie do tego, że jestem w stanie
cokolwiek zmienić. – Malio, nie mamy prawa cię o to prosić, ale gdybyś
zechciała nam pomóc…
– Jestem tutaj – zauważyła
przytomnie dziewczyna. – Mój brat ma do was słabość, a Volturi… Cóż,
zabili mojego ojca – oznajmiła, po czym nieznacznie pokręciła głową. –
Wystarczy śmierci.
Brzmiała rozsądnie, zupełnie
inaczej niż ogarnięta szałem i rządzą zemst Rosa. Nie znałam tej
dziewczyny, więc tym trudniej było mi porównywać obie nieśmiertelnie, ale
instynkt podpowiadał mi, że Mala jest inna – rozsądniejsza, bardziej zrównoważona
i niechętna walce. Mogłam tylko zgadywać, dlaczego tak naprawdę
zdecydowała się nam pomóc, ale jedno było oczywiste: w istocie spadała nam
z nieba, skoro była w stanie bezpiecznie sprowadzić moich bliskich z powrotem
do Seattle. Gdyby nie ona, podejrzewałam, że Demetri, Edward i Jacob
jeszcze długo by do nas nie dotarli, a to mogłoby się skończyć naprawdę
źle – i to zwłaszcza gdybyśmy stracili kontakt. Rozdzielanie się nigdy nie
było dobrym pomysłem, a ja zdążyłam przekonać się, że to coś więcej,
aniżeli filmowy wymysł, który zakładał, że pójście w dwóch różnych
kierunkach prędzej czy później musiało zakończyć się nieszczęściem.
Słuchałam, obserwowałam i całą
sobą chłonęłam to, co działo się wokół mnie, ale prawda była taka, że ledwo
mogłam za tym nadążyć. Moją uwagę wciąż pochłaniało poczucie zagrożenia, które
nie miało ot tak zniknąć, gdybyśmy tak po prostu się wycofali. Co więcej, wciąż
martwiłam się o Felixa oraz o to, że mieliśmy naprawdę mało czasu na
to, żeby się zorganizować i podjąć jakąkolwiek sensowną decyzję. Pragnęłam
działać, chociaż ryzykowanie życia i próba zagięcia parolu na Kajusza
jawiła mi się jak istne szaleństwo, którego zdecydowanie nie powinnam była się
podejmować. Myślenie, które towarzyszyło mi już od dłuższego czasu i które
sprawiało, że momentami czułam się jak jakaś cholerna egoistka, wciąż nie
dawało mi spokoju, niezmiennie podsuwając mi skrajnie różne scenariusze –
perspektywę zarówno ucieczki, jak i impulsywnego rzucenia się do walki.
– Co z Kajuszem? – usłyszałam i to
wystarczyło, żeby sprowadzić mnie na ziemię.
Cała uwaga jak na zawołanie
skoncentrowała się na Jasperze, który dosłownie wyjął mi to pytanie z ust.
Sama również wbiłam wzrok w wujka, zarówno zaniepokojona, jak i dziwnie
podekscytowana. Nasze spojrzenia na ułamek sekundy się spotkały, a mnie
ogarnął nieopisany wręcz spokój, który bez wątpienia miał związek ze
zdolnościami wampira. Widziałam, że manipulował moimi emocjami, próbując
zapewnić mi przynajmniej chwilę wytchnienia, jednak to nie wystarczało i musiał
być tego świadom.
– Pomyślimy o tym później –
zadecydował tata, decydując się udzielić bratu odpowiedzi. Skrzywiłam się
mimowolnie, czując, że wszystko zmierza w najgorszym z możliwych
kierunków. – Na razie musimy zadbać przede wszystkim o bezpieczeństwo.
Wszystkim się zajmiemy, ale teraz najważniejsze jest to, żeby zabrać stąd
Nessie – oznajmił z powagą. Jego pociemniałe od nadmiaru emocji tęczówki
jak na zawołanie spoczęły na mnie. – Darujmy sobie telefony do Denalek. Mala od
razu was tam zabierze – ciągnął, a dziewczyna potaknęła, najwyraźniej
czując się zobowiązaną do tego, by zapewnić nas o swojej lojalności. –
Tanya na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu, by na trochę nas
przygarnąć. Będziecie bezpieczni, a my damy znać, kiedy wszystko wróci do
normy. Jasper i Emmett…
– O czym ty mówisz?
Musiałam zadać to pytanie,
niezależnie od tego, jak przekonująco i pewnie by nie brzmiał. Mój głos
zabrzmiał dziwnie, nienaturalnie wręcz cichy i bezbarwny. Przełknęłam z trudem,
próbując dyskretnie odchrząknąć i doprowadzić się do porządku, tym
bardziej, że nade wszystko zależało mi na tym, by bliscy w końcu wzięli
moją osobę pod uwagę.
– O tym, co najważniejsze –
zapewnił mnie uspokajającym tonem tata. Wyciągnął rękę w moją stronę, po
czym pogładził mnie po policzku. Chłód jego palców skutecznie przyprawił mnie
od dreszcze, choć równie dobrze mogły mieć z tym związek wciąż targające
mną emocje i to, że czułam się zmęczona. – Jesteśmy zbyt narażeni, by
swobodnie działać. Pójdziesz z mamą i ciotkami, a Mala zabierze
was na Alaskę. To tak łatwo się nie skończy, zresztą nie możemy tak po prostu
uciec, skoro w mieście są młode wampiry i Kajusz. On tak łatwo nie
odpuści, więc nie możemy pozwolić na to, żeby dalej za nami podążał.
Nie tyle „za nami”, co „za mną” –
byłam tego aż nadto świadoma, więc ta pozornie subtelna różnica momentalnie
rzuciła mi się w oczy. Teraz wszyscy byliśmy zagrożeni, ale tak naprawdę
Kajusz miał cztery główne cele i jednym z nich byłam ja. Gdyby nie
to, że wraz z Hanną i Felixem odszukałam bliskich, a potem
postarałam się o to, żeby odzyskali wspomnienia, żadne z nich nie
byłoby zagrożone, więc miałam powody do tego, żeby zacząć czuć się winną.
Jakkolwiek by nie było, Edward w wielu
kwestiach miał rację, a ja nie byłam w stanie zaprzeczyć logice jego
argumentów i postępowania. Sam plan wydawał się dobry, poza tym jakoś nie
miałam wątpliwości co do tego, że gdybym miała dziecko, w pierwszej
kolejności zadbałabym właśnie o to, by odciąć je od szaleństwa, które
zagrażało nam wszystkim. To wydawało się naturalne i oczywiste, zresztą
tak jak i determinacja, którą dostrzegałam na każdym kroku. Wciąż miałam w pamięci
to, jak wiele zrobili, żeby mogła się obudzić, a to był zaledwie początek
problemu, skoro w każdej chwili wszyscy mogliśmy zginąć.
O tak, rozumiałam to.
Z tym, że niezależnie od
wszystkiego, nie zamierzałam tak po prostu zgodzić się na to, by w bezpiecznym miejscu
czekać na to, aż ktoś za mnie załatwi sprawy, które wiązały się bezpośrednio ze
mną.
– Wszystko rozumiem – oznajmiłam
opanowanym tonem, chociaż w najmniejszym nawet stopniu nie czułam się
spokojna. Musiałam zmuszać się do tego, żeby się rozluźnić i sprawiać
wrażenie choć po części pewnej tego, co miałam im do powiedzenia. – I prawie
się z tym zgadzam.
– Prawie? – powtórzył tata.
Nie odpowiedziałam od razu, w zamian
koncentrując spojrzenie na Demetrim. Po skonsternowanym spojrzeniu tropiciela
poznałam, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie było moje
podejście do koncepcji rozdzielania się i tego, bym to właśnie ja
pozostawała w cieniu.
– Aniele… – odezwał się, ale
uciszyłam go spojrzeniem. Nie zamierzałam tego słuchać, a tym bardziej
czekać aż zdecyduje się mnie odwieść od tego, co sobie postanowiłam.
– Już raz uciekałam i jak to
się skończyło? – zapytałam przytomnie. – Przez rozdzielanie też już
przechodziliśmy, a ja nie zamierzam tego powtarzać. Czekałam na was, a potem
uwierzyłam w to, że wszyscy nie żyjecie. Z kolei ciebie – zwróciłam
się do Demetriego – zostawiłam w najmniej odpowiednim momencie i wszyscy
omal tego nie zapłaciliśmy. Jeśli którekolwiek z was sądzi, że tak po
prostu pójdę się schować, to chyba się nie rozumiemy. – Z niedowierzaniem
pokręciłam głową, coraz bardziej chętna do tego, żeby się stawiać. Coś ścisnęło
mnie w gardle na samo wspomnienie tego, jak wiele razy płakałam z powodu
niemocy w ciągu minionych miesięcy. – Ja zostaję.
– Nie ma mowy – zaoponował
natychmiast Edward, ale byłam na to przygotowana.
– Zostaję – powtórzyłam z naciskiem.
– Nie pytam o przyzwolenie. To też moja sprawa, a ja chcę doprowadzić
ją do końca.
Założyłam ramiona na piersiach,
chcąc sprawiać wrażenie bardziej zdecydowanej i nieskorej do jakichkolwiek
ustępstw. Instynktownie napięłam mięśnie, przybierając pozycję kogoś gotowego
do ataku, chociaż nie wyobrażałam sobie tego, bym mogła zaatakować
któregokolwiek z moich najbliższych. Zmieniłam się, ale nie aż tak bardzo,
bym przestała troszczyć się o bliskich; wręcz przeciwnie – chciałam
walczyć właśnie dlatego, że ich kochałam.
Zapadła cisza, ale nie zwróciłam na
to najmniejszej uwagi. Siląc się na spokój i skupiając na nowoodkrytej
pewności siebie, zdecydowanym krokiem podeszłam do tropiciela, zatrzymując się
tuż naprzeciwko niego. Lekko zmrużyłam oczy, po czym – obojętna na wszystko i wszystkich
– wyciągnęłam obie ręce w stronę jego twarzy. Moje palce musnęły jego
policzki, kiedy niemalże z czułością zmusiłam go do tego, żeby spojrzał mi
w oczy.
– Masz mi obiecać – oznajmiłam
nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Jesteśmy w tym razem, a ja nie jestem
dzieckiem. Miałeś okazje się o tym przekonać – przypomniałam mu pozornie
nic nieznaczącym tonem, ale po jego spojrzeniu poznałam, że rozumiał. Po tym,
jak zabiłam Jane… Cóż, to wciąż do mnie nie docierało, ale to w tamtej
chwili nie miało dla mnie najmniejszego nawet znaczenia. – Obiecaj mi, Dem.
Widziałam, że jego oczy rozszerzają
się nieznacznie i że najchętniej by zaprotestował. Ujął mnie za ręce,
przykrywając moje dłonie swoimi i niemalże gorączkowo szukając sposobu na
to, żeby mi się sprzeciwić. Spodziewałam się i tego, biorąc pod uwagę to,
że najpewniej będę musiała bardziej się wysilić i kłócić, więc tym
większym zaskoczeniem było dla mnie to, że wampir bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia przygarnął mnie do siebie, zanurzając twarz w moich włosach.
– Obiecuję.
Dziękuję wszystkim, którzy czytają. Powiedziałabym, że więcej nie nawalę, ale to pewnie w moim przypadku niemożliwe – w końcu wena jest kapryśna. Z drugiej strony, na tę chwilę mi jej nie brakuje, a przy odrobinie szczęścia kolejna część pojawi się stosunkowo szybko.No cóż, z mojej strony to wszystko; zbieram się na zajęcia.Do napisania!Nessa.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz