Renesmee
Atmosfera była napięta, jednak starałam się o tym nie myśleć. Skupiłam
się na tym, co działo się wokół mnie, raz po raz powtarzając sobie, że na
wątpliwości i żale dopiero nadejdzie odpowiednia pora. Musiałam
przynajmniej udawać, że wszystko jest w porządku, by inni uwierzyli w to,
że faktycznie jestem dość silna, żeby poradzić sobie ze wszystkim, co nas
czekało. Już i tak spodziewałam się burzy, aż nazbyt świadoma tego, że to,
iż udało mi się owinąć sobie wokół palca Demetriego, wcale jeszcze nie
znaczyło, że problem został rozwiązany, a ja mogę odetchnąć. Moi najbliżsi
nie zdawali sobie sprawy z tego, jak wiele zmieniło się przez te pół roku i co
takiego miało miejsce, kiedy byłam w Volterze, nie wspominając o wydarzeniach
z celi – o tym, że mogłabym zabić Jane. W zasadzie nie miałam
pewności, czy w najbliższym czasie w ogóle miałam znaleźć w sobie
dość odwagi, by chociaż słowem zająknąć się na ten temat.
Dłonie Demetriego z wolna
przesunęły się wzdłuż mojego ciała, ostatecznie lądując na biodrach. Niechętnie
pozwoliłam na to, żeby odsunął mnie od siebie, aż nazbyt świadoma tego, że nie
mogliśmy przez resztę wieczności trwać w bezruchu, na dodatek spleceni ze
sobą w uścisku. Poczułam się dziwnie, kiedy pomiędzy naszymi ciałami na
powrót pojawił się dystans, ale nie skomentowałam tego nawet słowem. Miałam złe
przeczucia, choć i tego usiłowałam nie okazywać. To nic takiego,
warknęłam na siebie w duchu, za wszelką cenę usiłując przekonać samą
siebie, że nie mam powodów do niepokoju. Jasne, że się martwiłam i że wszyscy
nadal byliśmy zagrożeni, ale pomimo tego myślenie o tym, że jeśli tylko
odsunę się od tropiciela, wszystko po raz kolejny się skomplikuje, nie miało
sensu.
W milczeniu powiodłam wzrokiem
dookoła, ledwo powstrzymując sfrustrowany jęk w odpowiedzi na liczne,
skoncentrowane na nas spojrzenia. Wciąż z uporem ignorowałam Jacoba, co
przychodziło mi zaskakująco wręcz lekko, choć chyba powinnam była mieć do
siebie o to pretensje. Tchórz!, tłukło mi się w głowie,
ale nawet to nie robiło na mnie wrażenia. To przerażające, jak łatwo
przychodziło mi teraz „wyłączanie” niektórych emocji, jednak uznałam, że tym
mogłam zamartwiać się dużo później. Teraz najważniejsze było przetrwanie, więc
każdy sposób był wystarczająco dobry, żeby spróbować to osiągnąć.
– To co robimy? – zapytałam wprost,
jak gdyby nigdy nic decydując się przejść do rzeczy. Nigdy nie miałam się za
przywódcę, jednak sytuacja wręcz wydawała się tego ode mnie wymagać. Z drugiej
strony, być może to była kolejna zmiana, która nastąpiła we mnie – a także
coś, czego zdążyłam nauczyć się przy Demie, Felixie i Hannie. – Na co
czekacie? Mala miała was przenieść, więc się pośpieszmy – ponagliłam i najwyraźniej
moje słowa zabrzmiały dość sensownie, bo w końcu doczekałam się
jakiejkolwiek reakcji.
– A co ze mną? – zapytała
Mala, a ja na moment zesztywniałam, bo zwróciła się bezpośrednio do mnie.
– Czy kiedy wszystkich przeniosę, powinnam tutaj wrócić? Potrafię walczyć –
oznajmiła z powagą, wprawiając mnie w konsternację, bo nie miałam
najmniejszego pojęcia, co takiego powinnam jej powiedzieć.
Otworzyłam i zamknęłam usta, w ostatniej
chwili powstrzymując się przed zaprzeczeniem. Być może nie byłam już taka, jak
ona, tym bardziej, że jad Kajusza w dość znaczący sposób wpłynął na mnie i moje
ciało, ale i tak nie najlepiej zabrzmiałoby, gdybym to właśnie ja zaczęła
mówić o kwestiach bezpieczeństwa. Nie chciałam wyjść na hipokrytkę, nie
wspominając o dostarczaniu tacie argumentów, choć podejrzewałam, że i bez
tego miał na poczekaniu wymienić mi dość własnych.
– Nie ma potrzeby, żebyś to właśnie
ty ryzykowała życiem. Już i tak zrobiłaś dość – oznajmił Demetri, w porę
przychodząc mi z pomocą. Swoją drogą, jak na niego, to było już całkiem
miłe, nie wspominając o tym, że niewiele brakowało, żeby posłużył się o podziękowania.
– Wynoście się, a resztą zajmiemy się my. Po pierwsze, powinniśmy ustalić,
ilu tak naprawdę ich zostało. Młode wampiry zabija się łatwo, o ile nie
pozwolić im na element zaskoczenia – stwierdził, a ja i bez patrzenia
na Jaspera wiedziałam, że miał rację.
Nerwowo rozejrzałam się dookoła,
jakbym spodziewała się, że nasi wrogowie sami zdecydują się na to, żeby pojawić
się w zasięgu naszego wzroku, a potem jeszcze uprzejmie ustawią się w rządku,
żeby łatwiej było nam ich policzyć. To byłoby szczytem marzeń, zresztą sama nie
byłam pewna, co stanowiło lepszą alternatywę – pozorny spokój, połączony z nerwowym
oczekiwaniem, czy może natychmiastowy atak, zmuszający nas do podjęcia dość
jednoznacznych działań. Bałam się walki, nie tyle martwiąc się tego, że mogłaby
stać mi się jakakolwiek krzywda, ale przede wszystkim z obawy przed tym,
że przeze mnie coś złego spotka moich najbliższych. Nie chciałam o tym
myśleć, a tym bardziej musieć na to patrzeć, choć jednocześnie zdawałam
sobie sprawę z tego, że nikt nie da mi całkowitej gwarancji, że wszystko
pójdzie dobrze.
– Rozproszył nas pożar, więc tak
naprawdę nie widzieliśmy, ilu przyprowadził ze sobą Kajusz. – To Bella pokusiła
się o zaspokojenie ciekawości mojego lubego. Jej spojrzenie raz po raz
nerwowo uciekało to w stronę męża, to znów moją, a po sposobie w jaki
błyszczały jej oczy, momentalnie zorientowałam się, że się bała – i że
najpewniej przechodziła dokładnie te same rozterki, co i ja. – Zabiliśmy
może pięciu. Byli w grupie, więc może chodziło tylko o to, żeby nas
zaskoczyć, ale… – Urwała, wymownie wzruszając ramionami.
– To marne pocieszenie, bo wciąż
tylko spekulujemy. Nadal musimy zakładać, że jest ich więcej – oznajmił z powagą
Demetri. – Okej, w takim razie trzeba będzie się rozejrzeć. Priorytetem
jest Kajusz, ale powinniśmy też poszukać reszty, żeby…
– Mogę wiedzieć, dlaczego on się
rządzi? – weszła mu w słowo Rosalie, a we mnie aż się zagotowało.
Do tej pory nie zwracałam uwagi na
ciotkę, wciąż rozżalona po naszej ostatniej, prawdziwej rozmowie, kiedy tak niedelikatny
sposób przypomniała mi o Jacobie. Od początku przeczuwałam, że będzie
jedną z tych osób, które ze spokojem nie przyjmą tego, że mogłabym związać
się akurat ze strażnikiem Volturi (teraz już byłym, ale jednak), ale nie
sądziłam, że tak szybko będę miała okazję się o tym przekonać. Rose się
martwiła, co byłam w stanie zrozumieć, tym bardzie, że od zawsze byłam jej
oczkiem w głowie; czasami miałam wrażenie, że traktuje mnie jak córkę,
choć nigdy nie myślałam o niej w kategorii drugiej matki,
ale raczej przyjaciółki, która była mi dość bliska, bym mogła radzić się jej w ważnych
sprawach. Co więcej, zawsze zdawałam sobie sprawę z tego, że nie
przepadała również za Jake'm, nigdy nie kryjąc rozdrażnienia w związku z tym,
że mogłabym chcieć związać się z wpojonym we mnie zmiennokształtnym, do
tej pory nie przewidziałam jednak, że będzie aż tak źle.
Wydarzenia minionych miesięcy
zmieniły wszystko, a już zwłaszcza mnie. Jedno było pewne: w chwili, w której
związałam się z Demetrim, wszystko uległo zmianie, a ja nie miałam
być zdolna do zrobienia niczego, by na powrót obdarzyć Jacoba takim uczuciem,
jak kiedyś. Być może nigdy tak naprawdę go nie kochałam, a przynajmniej
nie tak, jak mogłabym tego oczekiwać; był dla mnie jak brat i przez jakiś
czas naprawdę byłam w stanie wmawiać sobie to, że jest między nami coś
bardziej złożonego. Teraz już rozumiałam, pewna tego u czyjego boku chcę
spędzić wieczność, niezależnie od konsekwencji, które mogłam po drodze
napotkać. Wszyscy przeszliśmy dość, by nikt tak naprawdę nie miał prawda
wtrącać się do tego, co było między mną a tropicielem – i to łącznie z ciotką,
której zachowania co prawda mogłam zrozumieć, ale na pewno dłużej nie miałam
być w stanie go tolerować.
– Nie rządzi, ale
próbuje ratować nam wszystkim tyłki. Dem wie, co takiego robi – wycedziłam
przez zaciśnięte zęby. Natychmiast poczułam na sobie spojrzenie jej lśniących,
złocistych oczów, to zresztą złagodniało w chwili, w której
skoncentrowało się na mnie. – Jeśli któreś z was ma jakąś lepszą
propozycję, proszę bardzo – oznajmiłam, mimowolnie zwracając się do ogółu,
jednak cała moja uwaga skupiona była tylko i wyłącznie na niej.
Nie musiałam pytać ani zastanawiać
się, by pojąć, że właśnie udało mi się ją zaskoczyć. Rose otworzyła usta, być
może mając w planach się kłócić, ostatecznie jednak zdecydowała się tego
nie robić. Nie po raz pierwszy odniosłam wrażenie, że zarówno ona, jak i reszta
moich bliskich, spoglądają na mnie tak, jakby widzieli mnie po raz pierwszy –
czy też raczej jakby spoglądali na kogoś znajomego i obcego zarazem.
Uderzyła mnie ta zmiana, chociaż byłam jej świadoma już od dłuższego czasu,
najpewniej od chwili, w której przebudziłam się w gabinecie dziadka
po tym, jak działanie jadu dobiegło końca.
– Uważam po prostu, że to
szaleństwo – przyznała w końcu Rosalie. Starannie dobierała słowa, a po
tym, jak wciąż mi się przypatrywała, zorientowałam się, że nie chciała w żaden
sposób mnie urazić. – Nie powinnaś tutaj zostawać. Nie rozumiem, dlaczego nikt
do tej pory nie zaprotestował – dodała, a jej spojrzenie z miejsca
powędrowało w stronę Edwarda.
Sama również przeniosłam wzrok na
tatę, mimowolnie myśląc o tym, że Rose najpewniej zapoczątkowała to, czego
tak bardzo się obawiałam: wielką kłótnie, liczne protesty i zamęt, którego
mogłabym się spodziewać. Do tej pory byłam w stanie unikać tematu, udając,
że nikt nie ma nic do powiedzenia w kwestii podejmowanych przeze mnie
decyzji, ale przez cały ten czas liczyłam się z tym, że rodzice mogą robić
problemy. Mój ojciec już wcześniej nie był zadowolony, kiedy stanowczo
sprzeciwiłam się ucieczce, a ja wiedziałam, że w mniej lub bardziej
subtelny sposób spróbuje odwieść mnie od tego pomysłu. To wydawało mi się aż
nadto oczywiste i naturalne, zresztą jak i to, że wciąż mógłby
oczekiwać ode mnie posłuszeństwa. W oczach najbliższych byłam dzieckiem,
które należało chronić, niezależnie od wieku i tego, czego sama mogłabym
chcieć, ale…
Tym większym zaskoczeniem była dla
mnie cisza, która tak nagle zapadła po słowach ciotki. Wpatrywałam się w Edwarda,
czekałam, ten jednak uparcie milczał, uważnie lustrując mnie wzrokiem i sprawiając
wrażenie… co najmniej zrezygnowanego. Jego oczy pociemniały – być może z gniewu,
a być może za sprawą zmartwienia i całej mieszanki skrajnych uczuć,
które targały nim w tamtym momencie – to jednak nie zmieniało faktu, że
wyglądał dziwnie i że przez cały ten czas w tak nieprzenikniony
sposób wpatrywał się we mnie.
– Tato? – zaryzykowałam, ten jednak
puścił moje słowa mimo uszu, w zamian zwracając się do Rosalie:
– W porządku, jak uważasz –
powiedział cicho, starannie artykułując kolejne słowa. – Powiedz mi tylko… w jaki
sposób?
Wampirzyca zmarszczyła brwi, wyraźnie
nie rozumiejąc, co takiego miał na myśli.
– Słucham? – rzuciła z powątpiewaniem.
Wydęła usta, po czym zrobiła krok w stronę przybranego brata, raz po raz
uciekając wzrokiem w moją stronę. – O czym ty…?
– Poprosiłem, żebyś powiedziała mi,
w jaki sposób mam przemówić do rozsądku mojej córce? Spójrz na nią i powiedz
mi, czy to w ogóle możliwe, bo jak na tę chwilę szczerze w to wątpię
– oznajmił i jego słowa wystarczyły, żeby wytrącić z równowagi
również mnie.
Byłam zaskoczona w nie
mniejszym stopniu, co i Rosalie, a może nawet bardziej. Słuchałam go i nie
miałam pojęcia, co powinnam sądzić o jego słowach, nawet jeśli wniosek
wydawał się dość oczywisty, a przynajmniej chciałam, żeby taki był. Bałam
się tej rozmowy już od chwili, w której po raz pierwszy mogłam pomówić z tatą
przez telefon i przekonać się, że nareszcie odzyskał wspomnienia.
Obawiałam się jej tym bardziej, że nadal pozostawała kwestia tego, co zaszło
pomiędzy mną a Demetrim, a o czym nie wyobrażałam sobie tak po
prostu wspomnieć, nawet jeśli ukrywanie się nie miało sensu. To naturalne, że
prędzej czy później oddałabym się mężczyźnie, a to, że padło akurat na
tropiciela, któremu oddałam serce…
Dlatego po prostu stałam i czekałam,
wciąż spodziewając się tego, że coś źle zrozumiałam i jednak powinnam
oczekiwać burzy – mniej lub bardziej gwałtownej, ale jednak. Podświadomie
szukałam najlepszych argumentów, trochę bardziej dojrzalszych od „Bo tak!”,
chociaż liczyłam się z tym, że z perspektywy moich najbliższych moje
zachowanie mogło wyglądać właśnie w ten sposób. Cóż, gdybym miała dzieci,
pewnie sama postępowałabym podobnie, nie zamierzając pozwalać na to, żeby
ryzykowały życiem. Nie byłam tym zachwycona, ale byłam skłonna założyć, że
ewentualnej próbie ograniczenia mnie jest sens – z tym, że paradoksalnie
sama chciałam z podobnych powodów zostać i walczyć.
Edward westchnął, a mnie
naszła niepokojąca myśl o tym, że być może był w stanie przejrzeć
moje myśli i że właśnie to robił. Nasze spojrzenia na ułamek sekundy się
spotkały, a ja zamarłam, wciąż pełna wątpliwości i niezdolna do tego,
żeby jednoznacznie określić targające nim emocje. Mogłam tylko zgadywać, co
takiego chodziło mu po głowie i czego tak naprawdę powinnam się
spodziewać, choć i to wcale nie musiało być takie oczywiste. Liczyłam się
dosłownie ze wszystkim, więc kiedy tak po prostu wyciągnął ramiona w moją
stronę, gestem nakazując mi podejść bliżej, w oszołomieniu najzwyczajniej w świecie
się podporządkowałam.
Moje ciało zaprotestowało przeciwko
różnicy temperatur, ale zwróciłam na to najmniejszej uwagi, bardziej skupiona
na tym, że wampir stanowczo przyciągnął mnie do siebie. Było coś zaborczego w jego
uścisku, co zresztą wydało mi się znajome, bo w ten sam sposób trzymał
mnie jeszcze chwilę wcześniej, próbując zaplanować wszystko tak, żeby odesłać
mnie jak najdalej od pola walki. Jeżeli chciał jednak zacząć ten temat po raz
kolejny…
– Boję się o ciebie –
usłyszałam tuż przy uchu i mimowolnie zadrżałam, być może z zimna, a może
przez narastający z każdą kolejną sekundą niepokój. – Nie chcę, żeby
spotkało cię cokolwiek złego, rozumiesz?
– Czuję to samo, kiedy myślę o was
– wymamrotałam, nie tyle chcąc się kłócić, co zapobiegawczo przypomnieć mu o tym,
że w razie potrzeby byłabym do tego skłonna.
– Och, w to nie wątpię… I chyba
w tym problem – przyznał, po czym wydał z siebie przeciągłe
westchnienie.
Na moment zamilkł, wydając się nad
czymś intensywnie myśleć, a ja zdecydowałam się go nie poganiać.
Cierpliwie czekałam, w duchu odliczając koleje sekundy i raz po raz
przekonując samą siebie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Mamy
czas, pomyślałam, jednak miałam wrażenie, że właśnie oszukuję samą siebie,
próbując przekonać do czegoś, co niekoniecznie musiało mieć związek z rzeczywistością.
Byliśmy tutaj, tymczasowo bezpieczni, ale…
– Poradzę sobie – oznajmiłam z naciskiem,
prostując się na tyle, na ile pozwalały mi jego objęcia; zdołałam spojrzeć mu w oczy,
choć nie mogłam zaprzeczyć, że coś w wyrazie jego pociemniałych ze
zmartwienia tęczówek niezmiennie wprawiało mnie w oszołomienie.
– Właśnie to próbuję sobie wmówić –
wyznał, po czym wydał z siebie przeciągłe westchnienie. – Nie jesteś
dzieckiem, prawda?
– Niekoniecznie – przyznałam,
chociaż przez moment tak się poczułam: bezbronna, bardzo krucha i zdana
przede wszystkim na tych, których kochałam.
Jasne, rozdzielanie się nigdy nie
było dobrym pomysłem. Ta jedna kwestia również mnie nie dawała spokoju, chociaż
w gruncie rzeczy żadne z nas nie miało wyboru. Plan może i nie
był najlepszy, ale żadne z nas nie miało lepszego, a skoro tak…
– Nie chcę nic mówić, ale to nie
wygląda dobrze – usłyszałam głos Hanny i to skutecznie uratowało mnie, jak
i Edwarda, od prowadzenia tej dość niezręcznej rozmowy. To wciąż nie była
oficjalna zgoda, jakiej mogłabym z jego strony oczekiwać, ale w tamtej
chwili nawet nie próbowałam się nad tym zastanawiać. – Wróżka wam odleciała.
Nie musiała dodawać niczego więcej,
by cała uwaga z miejsca skoncentrowała się na Alice. Wampirzyca zastygła w bezruchu,
wyprostowana niczym struna i niespokojna, a po wyrazie jej twarzy oraz
tym, jak nienaturalnie duże nagle wydały mi się jej oczy, bez większego
problemu zorientowałam się, że musiała spoglądać w przyszłość. Serce
momentalnie zabiło mi szybciej, zdradzając o wiele więcej, aniżeli
mogłabym tego oczekiwać, łącznie z czystym przerażeniem. Poczułam, że
palce Edwarda zaciskają się na moim ramieniu, tak mocno, że ledwo byłam w stanie
to znieść, jednak nie skomentowałam tego nawet słowem, zbyt przejęta sytuacją,
by zwracać uwagę na jakiekolwiek niedogodności. Już i tak byłam obolała, a żebra
niemalże przy każdym wdechu dawały mi się we znaki, więc kilka siniaków w tę
czy we w tę nie czyniło mi najmniejszej nawet różnicy.
Przez kilka następnych sekund byłam
świadoma wyłącznie przeciągającej się z każdą kolejną sekundą ciszy. Nie
było niczego gorszego od konieczności oczekiwania, zwłaszcza w milczeniu,
które nagle wydało mi się gorsze niż cokolwiek innego. Cisza dzwoniła mi w uszach,
sprawiając, że miałam ochotę zasłonić uszy dłońmi i jakkolwiek odciąć się
od tego, co działo się wokół mnie. Chciałam krzyknąć i nakazać ciotce
natychmiast mówić, choć naturalnie zdawałam sobie sprawę z tego, że
wybijając ją z transu, mogłam co najwyżej pogorszyć sytuację.
– Nie jestem pewna, co widzę –
oznajmiła cicho Alice, energicznie potrząsając głową. Jej ciemne, nastroszone
włosy zafalowały łagodnie, a drobną, elfią twarzyczkę wykrzywił
sfrustrowany grymas. – Nessie i Jacob mnie blokują, ale… Mamy mało czasu.
Jest ich więcej, chociaż… – Urwała, w ostatniej chwili się wycofując, a ja
przez moment miałam wrażenie, że trafi mnie szlag.
– No co?! – ponagliła Hannah,
dosłownie wyciągając mi to pytanie z ust. – Widzisz Felixa albo… No,
Felixa – poprawiła się, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że odrobina
samolubności jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
– Nie – zapewniła natychmiast
Alice, jednak nie zabrzmiało to szczególne kojąco. Coś ukrywała i to jedno
wydawało się oczywiste. – Nie widziałam nic konkretnego.
– Ale? – podjęłam.
W końcu zawsze było jakieś „ale”,
prawda? Zwłaszcza ja byłam tego świadoma, zbyt wiele razy ufając w rzeczywistości
nic nieznaczącym zapewnieniom i próbując uwierzyć w to, że faktycznie
nie mamy się czym przejmować.
– Cóż…
Nerwowo zacisnęłam dłonie w pięści.
– Alice!
Bezwiednie zrobiłam krok naprzód,
więc ojciec ponownie chwycił mnie za ramię, tym razem niemalże siłą zmuszając
do tego, żebym przesunęła się bliżej niego. Spojrzałam z niedowierzaniem
kolejno na Chochlicę, a dopiero później na milczącego Edwarda, co najmniej
skonsternowana tym, że którekolwiek z nich mogłoby nie tylko mnie
oszukiwać, ale na dodatek spoglądać w taki sposób, jakby podejrzewali, że
pokuszę się o rzucenie komuś do gardła.
– Oczy ci się świecą, skarbie –
odezwała się mama, a ja na moment zamarłam, czując się trochę tak, jakby
mówiła do mnie w innym, obcym języku.
Zamrugałam kilkukrotnie, na dłuższą
chwilę zaciskając powieki i mając nadzieję na to, że w ten sposób uda
mi się zapanować nad tą… niedogodnością. Wciąż poznawałam swoje
ciało, zwłaszcza od chwili przemiany, a w ostatnim czasie czułam się
jeszcze bardziej rozbita niż kiedykolwiek wcześniej. Nie przypominałam sobie,
kiedy i dlaczego mogłabym z taką łatwością wpadać w gniew, ale
uznałam, że to najmniej istotne w tamtym momencie – nie tylko przez wzgląd
na sytuację, ale również najzupełniej naturalny strach, który towarzyszył mi w tamtym
momencie. W końcu sami przekonywali mnie, że nie mam powodów do niepokoju,
więc mogłam przynajmniej udawać, że im wierzę.
Poczułam na sobie czyjeś przenikliwe
spojrzenie, więc mimowolnie obejrzałam się na Demetriego. To wystarczyło,
przynajmniej w tamtej chwili, bo momentalnie poczułam się o wiele
spokojniej. Przez myśl przeszło mi, że to równie dobrze mogło być sprawką
Jaspera, ale w gruncie rzeczy było mi wszystko jedno. Trzymałam się
resztek zdrowego rozsądku, usiłując zachowywać jak ktoś w pełni świadom
swoich uczuć, zachowań i wątpliwości, komu trzymanie nerwów na wodzy nie
sprawia problemu. Starałam się zwłaszcza przez wzgląd na obecność tropiciela,
wciąż pamiętając jak okropnie czułam się, kiedy opowiadałam mu o zmianach,
które zaszły we mnie za sprawą jadu – i zachodziły wciąż, zwłaszcza kiedy w grę
wchodziły te najbardziej skrajne emocje.
Nie chciałam się do tego przyznać,
ale prawda była taka, że już od dłuższego czasu balansowałam na krawędzi,
gotowa w każdej wybuchnąć – dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy zabiłam
tamte dzieciaki, by pożywić się ich krwią, jak i później, w celi, co
zakończyło się śmiercią Jane.
Teraz zresztą miałam dobry powód,
ale…
– Proszę – wyszeptałam i zabrzmiało
to niemalże żałośnie, nie byłam zresztą pewna, co takiego chciałam w ten
sposób osiągnąć.
Usłyszałam sfrustrowane
westchnienie, a chwilę później tata zdecydowanym ruchem odwrócił mnie w swoją
stronę. Nasze spojrzenia spotkały się, a ja zorientowałam się, że
przypatrywał mi się badawczo, być może próbując ocenić, jaki był tak naprawdę
mój stan psychiczny. To sprawiło, że poczułam się naprawdę nieswojo, całą sobą
siląc się na to, by sprawiać wrażenie jak najbardziej zrównoważonej, o ile
w moim przypadku to w ogóle było możliwe. Czułam się dziwnie, zaś to,
że wszyscy wpatrywali się właśnie we mnie, w najmniejszym nawet stopniu
nie sprawiało, że było mi łatwiej.
– Alice słyszała krzyk – oznajmił w końcu,
korzystając z tego, że miał bezpośredni dostęp do myśli siostry.
Wampirzyca spojrzała na niego z powątpiewaniem, ale nie skomentowała jego
decyzji nawet słowem, pozwalając żeby wypowiedział się zamiast niej. – Nie
jesteśmy… Nie jest – poprawił się, po czym spojrzał na mnie z wyraźną
obawą – pewna do kogo należał, ale jedno jest pewne: krzyczała kobieta.
– Myślisz o mnie, prawda? –
wyszeptałam, czując, że coś ściska mnie w gardle.
Wampir wydał z siebie
zdławiony jęk.
– Nie chcę żebyś tutaj była –
powiedział z naciskiem, ale puściłam tę uwagę mimo uszu. – Żadna z was
– dodał, a jego spojrzenie na ułamek sekundy powędrowało w stronę
Belli, a później ku siostrom i matce.
Nie chciałam nic mówić, żeby
jeszcze bardziej go nie denerwować, ale prawda była taka, że kobiecy krzyk
wcale nie musiał oznaczać tego, że którejkolwiek z nas miała stać się
krzywda. W zasadzie obawiałam się, że wręcz przeciwnie – z tym, że
wolałam nie dopuszczać do świadomości tej innej, bardziej przerażającej dla
mnie interpretacji.
– Teraz i tak nie ma czasu –
oznajmiła cicho Alice, decydując się wtrącić. – Powinniśmy iść z Malą i…
Sami wiecie.
Jasne, mieliśmy się rozdzielić; to
było oczywiste, chociaż o wiele lepiej czułabym się, gdyby cokolwiek dało
się jeszcze zmienić. Takie rozwiązania nigdy nie kończyły się dobrze, chociaż
tym razem plan wydawał się mieć całkiem dużo sensu, przynajmniej tak długo, jak
nikt nie próbował mnie wykluczać.
– Idę szukać Felixa. – Hannah z powagą
spojrzała na mnie i całe towarzystwo. W jej głosie było coś
buntowniczego, wręcz zdesperowanego, a ja z zaskoczeniem
uprzytomniłam sobie, że wyglądała tak, jakby była bliska paniki. – Gadajcie
sobie, co tylko chcecie. To już i tak trwa za długo.
– Idziemy razem – sprostował
Demetri. – I nie patrz tak na mnie, bo to mniej więcej tak działa: ja chronię
ciebie, tak jak on pilnował dla mnie Nessie.
– A co to niby miało znaczyć?
– obruszyłam się, próbując nadążyć za jego tokiem rozumowania.
Dlaczego miałam wrażenie, że coś
mnie ominęło? Co prawda pamiętałam z jakim zdecydowaniem Felix zmuszał
mnie do ucieczki z Volterry, raz po raz bredząc na temat bezpieczeństwa i wspominając
o tym, że robił to właśnie dla Dema, ale wcześniej nie zwróciłam na to
uwagi. Teraz zaczynałam zastanawiać się nad tym, czy tych dwóch przypadkiem się
nie umówiło.
– Nieważne, przynajmniej na tę
chwilę, Aniele – odpowiedział mi wymijająco. – Skoro zostajesz, trzymaj się
blisko mnie. Jakoś sobie poradzimy – dodał z przekonaniem i jakoś nie
miałam wątpliwości co do tego, że był gotów zrobić wszystko, żeby zapewnić mi
bezpieczeństwo… I to być może za cenę własnego, choć z kolei ja nie
zamierzałam pozwolić mu ryzykować. – Mala, zbieraj się już. Jak macie stąd
znikać, to teraz. My idziemy – rzucił naglącym tonem, nie po raz pierwszy
brzmiąc mi jak prawdziwy, wprawiony strateg.
Nawet nie próbowałam zastanawiać
się nad tym, co i dlatego robiliśmy. Natychmiast oswobodziłam się z objęć
taty, nie chcąc ryzykować, że ten jednak dojdzie do wniosku, że mimo wszystkich
zapewnień powinien mnie zatrzymać. Popędziłam za Demetrim, trzymając się blisko
niego i pozwalając, żeby przy pierwszej okazji chwycił mnie za rękę.
Uścisk miał silny i pewny, ale i tak puścił mnie zaledwie po chwili,
aż nazbyt świadom tego, że w razie ewentualnej walki oboje musieliśmy mieć
pełną swobodę ruchów.
– Dem…
Nie pozwolił mi dojść do słowa, w zamian
w pośpiechu doskakując do mnie i bezceremonialnie wciskając mi w rękę
coś, w czym po chwili rozpoznałam niewielką zapalniczkę. Coś ścisnęło mnie
w gardle, tym bardziej, że ostatnia, która miałam, posłużyła do zrobienia
czegoś, co wciąż do mnie nie docierało i z czego mimo wszystko nie
byłam dumna.
Tropiciel spojrzał mi w oczy, a po
wyrazie jego twarzy poznałam, że myślał dokładnie o tym samym.
– Słuchasz mnie, niezależnie od
tego, co będzie się działo – oznajmił, nawet nie dając okazji do tego, żebym
spróbowała zaprotestować. – Wiem, że potrafisz się o siebie zatroszczyć,
ale w ostatnim czasie… To zresztą nieistotne – sprostował, bo rzuciłam mu
poirytowane spojrzenie. – Nie ryzykujesz, jasne? Sam nie wierzę w to, co
robię…
Mruczał coś jeszcze, ale puściłam
jego słowa mimo uszu. Byłam zdeterminowana i chociaż doskonale rozumiałam
to, że mógł się martwić, nie potrafiłam przejąć się w tym stopniu, jak
mogłabym tego oczekiwać. W zasadzie miałam wrażenie, że oboje jechaliśmy
na jednym wózku, martwiąc się o siebie nawzajem, a to zdecydowanie
nie mogło skończyć się dobrze. Nie chciałam mówić o tym na głos, ale w pamięci
nadal miałam sposób, w jaki traktował mnie Kajusz – i to tylko po to,
żeby zranić Demetriego. Byłam jego słabym punktem, zresztą tak jak i on
moim, więc liczyłam się z tym, że wspólna walka mogła doprowadzić nas do
czegoś, na co żadne z nas nie było gotowe.
Zawahałam się, przez moment mając
ochotę zasugerować tropicielowi to, żeby pozwolił mi działać na własną rękę, ale
w ostatniej chwili się rozmyśliłam. To, że mogłabym spodziewać się co
najwyżej odmowy, wydało mi się równie oczywiste, co i naturalność strachu,
który odczuwałam. W uszach wciąż dźwięczało mi to, co powiedział Edward na
temat wizji Alice, a moja wyobraźnia jedynie to podsycała, przez co
niemalże słyszałam wspomniany przez ciotkę krzyk w głowie: przeszywający,
pełen rozpaczy i… należący do mnie. Zaraz po tym przypomniałam sobie gniew i bezradność,
które towarzyszyły mi, kiedy – pomimo rozpaczy – w pełni dotarło do mnie
to, że muszę zostawić Demetriego na łaskę bądź niełaskę Volturi i ostatecznie
coś we mnie pękło, sprawiając, że pod wpływem impulsu zdecydowałam się na coś,
czego zdecydowanie nie powinnam była robić.
Nie miałam pewności, kiedy i w jaki
sposób zorientowaliśmy się, że nie jesteśmy sami. Nie miałam pojęcia, które z nas
pierwsze zorientowało się, że cokolwiek jest nie tak i że powinniśmy się
bronić, to zresztą nie miało znaczenia. Z chwilą, w której zauważyłam
pierwszą krwistooką istotę, wszystko potoczyło się bardzo szybko, a ja
przestałam zastanawiać się nad tym, co i dlaczego robię. Zdałam się na
instynkt, dokładnie jak w czasie polowań, chociaż sprawa była o wiele
poważniejsza, aniżeli próba odszukania w lesie dogodnej ofiary, a potem
rzucenie się wybranemu zwierzęciu do gardła. Perspektywą była walka z istotami
silniejszymi i bardziej agresywnymi niż nawet najbardziej wiekowe wampiry,
choć jednocześnie młodzi nieśmiertelni bywali dość prostymi przeciwnikami – o ile
tylko działało się wystarczająco szybko i bardziej umiejętnie od nich. Nie
miałam do tej pory okazji walczyć z jakimkolwiek młodym krwiopijcą, jednak
wiedziałam dość, w pamięci wciąż mając liczne historie Jaspera, jego rady,
a także podstawowe zasady, którymi starałam kierować się w tamtej
chwili.
Moje ciało reagowało automatycznie,
całkowicie poza moją kontrolą, a przynajmniej w ten sposób odebrałam
to na samym początku. Odskakiwałam, trzymałam się w bezpiecznej odległości
i – co wydało mi się najważniejsze – skutecznie drażniłam swoją obecnością
naszych przeciwników, co w znacznym stopniu ułatwiło moim najbliższym
zaskoczenie ich. Raz po raz spoglądałam w stronę Demetriego, oszołomiona
harmonią jego ruchów oraz tym, jak z wprawą zawodowego mordercy rzucał się
kolejnym przeciwnikom do gardła, by jednym szybkim ruchem pozbawić ich głowy.
Dekapitacja wydawała się najskuteczniejszą metodą, bez większego problemu
unieruchamiającą kolejne wampiry, nawet jeśli sama myśl o tym, co działo
się wokół mnie, wzbudzała we mnie czyste przerażenie. Obserwowałam, pozwalałam
na to i wiedziałam, że niektóre rzeczy po prostu musiały mieć miejsce,
niezależnie od tego, co sama o nich myślałam. Być może powinnam była
zacząć się tym martwić, ale pomimo tego, że dźwięk dartego metalu przyprawiał
mnie o dreszcze, każde kolejne z zakończonych istnień nie robiło na
mnie wrażenia, przynajmniej na razie. Czułam się niemalże tak jak wtedy, gdy
zabiłam Jane – obojętna i skupiona przede wszystkim na tym, że tak trzeba,
bo tylko w ten sposób wszyscy mogliśmy zapewnić sobie przeżycie.
Przestałam o tym myśleć, co
przyszło mi zaskakująco wręcz łatwo. Kiedy pozwalałam sobie na przynajmniej
tymczasowe wyłączenie uczuć, wszystko wydawało się prostsze, a ja
mogłam skupić się na tym, co najważniejsze. W ten sposób działałam skuteczniej,
co nagle wydało mi się aż nadto istotne, bo wciąż towarzyszyły mi te wszystkie
dziwne przeczucia i myśli, które motywowały mnie podczas konfrontacji z Rosą
oraz Kajuszem, gdy byłam gotowa zrobić wszystko, żeby przeżyć. Czułam, że nie
walczę wyłącznie dla siebie, ale choć w naturalny sposób myślałam o Demetrim,
rodzinie oraz przyjaciołach, instynkt podpowiadał mi, że tak naprawdę nie
chodziło o żadne z nich – nie wyłącznie.
Moją uwagę przykuła postać, która
błyskawicznie przemknęła zaledwie kilka metrów ode mnie. Wszystko potoczyło się
bardzo szybko, a ja zareagowałam, ledwo tylko uprzytomniłam sobie, że
celem ataku bezimiennego wampira jest ni mniej, ni więcej, ale Dem. Nie liczyło
się dla mnie to, że tropiciel doskonale potrafił się bronić i że również
wyczuł zagrożenie, bo okręcił się na pięcie, gotowy przyjąć atak. Natychmiast
zmaterializowałam się tuż za plecami wciąż pozostającego w ruchu
nieśmiertelnego, niemalże instynktownie wykorzystując rozwinięte jeszcze w Volterze
zdolności. Zadawanie bólu już nie było mi obce, ale i tak wzdrygnęłam się
mimowolnie, kiedy zaskoczony mężczyzna wydał z siebie zdławiony okrzyk, po
czym osunął się na kolana, bezskutecznie próbując ustalić źródło odczuwanego
cierpienia.
Demetri rzucił mi krótkie,
niespokojne spojrzenie, momentalnie dopadając do mnie i wampira, by móc
doprowadzić sprawy do końca. Cofnęłam się o krok do tyłu, odwracając
wzrok, by nie patrzeć na sposób, w jaki tropiciel zamierzał uporać się z kolejnym
istnieniem. Nie miałam pewności, ilu nieśmiertelnych tak naprawdę nas
zaatakowało, zresztą nie to było najważniejsze. Paradoksalnie nie bałam się
śmierci i zadawania cierpienie, ale tego, że mogłoby to robić którekolwiek
z nas. To była kolejna wewnętrzna sprzeczność, która sprawiała, że czułam
się coraz bardziej niespokojna i rozbita, niezdolna do sensownego
stwierdzenia czegokolwiek, co mogłoby się wiązać z tym, co działo się
wokół mnie.
Chciałam, żeby to już się skończyło
– z tym, że jak długo Kajusz pozostawał poza naszym zasięgiem, żadne z nas
nie miało na co liczyć.
– W porządku, kochana –
usłyszałam i to wystarczyło do tego, żebym skoncentrowała wzrok na
tropicielu. Dem spoglądał na mnie łagodnie, niemalże z troską, chociaż
jego rubinowe tęczówki lśniły w drapieżny, niepokojąco wręcz intensywny
sposób. – Biegnijcie z Hanną dalej. Za chwilę was dogonię – polecił mi i chociaż
początkowo miałam ochotę zaprotestować, pamiętając jak sprawy miały się
ostatnim razem, kiedy zdecydowałam się go zostawić, ostatecznie skinęłam głową.
Rzuciwszy Demetriemu jeszcze jedno,
wymowne spojrzenie, popędziłam przed siebie, próbując samą siebie przekonać, że
tym razem wszystko będzie inne, a ja nie mam się czego obawiać. Byłam
silniejsza, bardziej zdeterminowana, a już na pewno nie zamierzałam
pozwolić na to, by którekolwiek z moich bliskich spotkało coś złego.
Walczyłam, zresztą tak jak i wszyscy wokół, aż nazbyt świadoma tego, co
chciałam osiągnąć; to musiało wystarczyć, nawet jeśli wciąż miałam wątpliwości,
zresztą…
Cichy szelest wyrwał mnie z zamyślenia,
zmuszając do zdwojenia czujności. Zatrzymałam się gwałtownie, tak nagle, jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki, chociaż zdecydowanie nie miałam takie
zamiaru. Miałam wrażenie, że ciało samo odmówiło mi posłuszeństwa, podejmując
decyzję za mnie i nie dając nawet czasu do oswojenia się z dziwną
słabością, która tak nagle mnie dosięgła.
– Hannah? – wyszeptałam zdławionym
głosem, ale czułam, że to zdecydowanie nie wampirzyca zmierzała w moją
stronę.
Kiedy w ułamek sekundy później
poczułam silne uderzenie w tył głowy i – zmroczona bólem – ciężko
osunęłam się na ziemię, już nie miałam wątpliwości co do tego, że mojej
przyjaciółki nigdzie nie było.
Trudno mi stwierdzić, co tak naprawdę czułam podczas pisania tego rozdziału. Powstawał błyskawicznie, ale choć pisało mi się dość lekko, mam wrażenie, że na swój sposób rodził się w bólach. Tym bardziej cieszy mnie to, że przebrnęłam przez ten fragment, niejako dochodząc do punktu kulminacyjnego, choć tak naprawdę dość istotna scena będzie miała miejsce w rozdziale dwudziestym czwartym…Dziękuję wszystkim, którzy czytają, bo to dla mnie istotne. Wiem, że teraz rozpoczyna się dość trudny, majowy okres walki o oceny, popraw, matur i wszelakiej maści egzaminów, bo i sama zaczynam dostrzegać pierwsze oznaki zbliżającej się sesji. Nie wiem do jakiego stopnia to odbije się na mojej pisaninie, ale przynajmniej na tę chwilę znowu mam nadmiary weny, które zamierzam jak najlepiej spożytkować. Co więcej, uświadomiłam sobie, że dokładnie rok temu wstawiłam epilog „Szału”, a jednak teraz… Ech, nie jestem zadowolona z dość długich przerw, ale o nie ma teraz znaczenia, bo tak czy inaczej zmierzamy do końca.Mam nadzieję pojawić się z nowym rozdziałem już w przyszłym tygodniu, chociaż na tę chwilę wolę niczego nie obiecywać.Nessa.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz