Felix
Czułem narastający z każdą
kolejną sekundą gniew, stopniowo przysłaniający wszystko inne. Zacisnąłem
dłonie w pięści, czując wzmagające się pragnienie, żeby rzucić się
leżącemu na ziemi wampirowi do gardła albo z całej siły uderzyć go w twarz.
Nie sądziłem, że kiedykolwiek obdarzę Aro tak skrajnymi, trudnymi do opanowania
uczuciami – gniewem, który wręcz zachodził o nienawiść – ale to
najwyraźniej był kolejny dowód tego, że życie jest kapryśne, a nawet wieki
doświadczenia nie pozwalają przewidzieć wszystkiego. Jeszcze kilka miesięcy
temu zarówno ja, jak i pozostali strażnicy, darzyliśmy całą trójcę
uwielbieniem, dodatkowo podsycanym przez zdolności Chelsea; żadnemu z nas
nawet do głowy nie przyszło, że w tak krótkim czasie wszystko ulegnie
zmianie.
Znów doszły
mnie kobiece piski i warknięcie, co wytrąciło mnie z równowagi
w stopniu wystarczającym, żebym zdołał nad sobą zapanować. Kątem oka wciąż
obserwując Aro, żeby nie ryzykować, że wampir spróbuje uciec, poderwałem głowę,
by przekonać się, że reszta Cullenów również dotarła. Hannah stała kilka metrów
ode mnie, milcząca i nieruchoma, tak jak i ja wpatrując się w miotającą
się na wszystkie strony, zagniewaną dziewczynę, którą w silnym uścisku
zamknął Emmett. Jasnowłosa wampirzyca wydawała się drobna i bezsilna,
bezskutecznie próbując wyrwać się z żelaznych objęć najsilniejszego
z braci Cullen, kiedy zaś mężczyzna bardziej stanowczo pochwycił ją
w pasie i uniósł w górę, przez moment miałem irracjonalne
wrażenie, że blondynka jakimś cudem złamie się na pół.
– Puść mnie
w tej chwili! – zażądała, a w jej tonie wyczuwalna była groźba,
która jedynie mnie rozbawiła. Emmett'a zresztą też.
– Bez
przesady – rzucił i wywrócił oczami. – Nie trać sił, mała. Chcemy tylko…
Hej! – zaprotestował nagle i niewiele brakowało, żeby wypuścił ją z objęć.
Dziewczyna
warknęła i szarpnęła się, próbując wykorzystać chwilę jego nieuwagi, by
rzucić się przed siebie i spróbować uciec. W ostatniej chwili
Emmett'owi udało się pochwycić ją za ramię, jednak zaraz poluzował uścisk,
odskakując od niej jak oparzony. Wampirzyca nie czekała długo i wyprostowawszy
się niczym struna, popędziła przed siebie, klucząc pomiędzy drzewami i starając
się znaleźć drogę ucieczki.
Jasper
dosłownie zmaterializował się tuż przed nią, zmuszając ją do tego, by wytrąciła
na prędkości. Zatrzymała się niechętnie, nerwowo wodząc wzrokiem na prawo
i lewo, próbując znaleźć sposób na to, żeby wyminąć przyczajonego wampira.
Ugięła nogi w kolanach i pochyliwszy się lekko, raz po raz przenosiła
ciężar ciała z jednej nogi na drugą, skupiona i gotowa do
natychmiastowej ucieczki albo ataku, zależnie od tego, co byłoby dla niej
bardziej korzystne.
– Emmett,
co z tobą? – ponaglił brata Jasper. – Jak mogłeś ją puścić? – westchnął,
nie odrywając wzroku od starającej się trzymać gdzieś poza zasięgiem jego rąk
dziewczyny.
– Żartujesz
sobie? Przecież ona płonie! – zaoponował sam zainteresowany i to
wystarczyło, żebyśmy wszyscy spojrzeli na niego jak na wariata. Zdążyłem się
zorientować, że jest dość… specyficzny, ale to przekraczało wszelakie pojęcie.
– Co robi?!
– zapytałem niemal w tym samym momencie, co o milcząca do tej pory
Hannah, ale nawet nie mieliśmy czasu zastanowić się nad tym, od kiedy to
przewidujemy swoje myśli, bo wtedy jasnowłosa dziewczyna postanowiła pójść na
całość.
Kiedy na
naszych oczach zamieniła się w żywą pochodnię, przez chwilę byłem w stanie
tylko na nią patrzeć, oszołomiony i jednocześnie zaniepokojony obecnością
ognia. Jasper odsunął się mimowolnie, chcąc uniknąć kontaktu z dziewczyną,
kiedy ta bezceremonialnie ruszyła w jego stronę, podejmując jeszcze jedną
paniczną próbę ucieczki. W pierwszym odruchu chciałem zaprotestować albo
ruszyć za nią, ale przecież nie mogłem zostawić Aro, nie wspominając o szaleństwie,
jakim wydawała się chociażby próba pochwycenia żywej pochodni.
– Edwardzie,
nie! – doszedł mnie spanikowany krzyk Belli i w jednej chwili znów
wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Zauważyłem
jedynie zarys postaci, kiedy ojciec Renesmee postanowił dołączyć do swoich
braci, w przeciwieństwie do nich bez chwili wahania rzucając się na
nieznajomą. Trzeba było być naprawdę szalonym albo zdesperowanym, żeby próbować
walczyć z ogniem, jednak… No cóż, chyba powinniśmy byli spodziewać się
tego, że Edward spełnia oba te warunki, tym bardziej, że wszystko sprowadzało
się do jego jedynej, ukochanej córki.
Bella znów
krzyknęła i zrobiła taki ruch, jakby chciała dołączyć do męża, ale nim
podjęła decyzję, płonąca wampirzyca wylądowała na ziemi, jeszcze bardziej
rozeźlona. Walka rozpętała się na nowo, kiedy Edward opadł na kolana tuż obok
niej, bez chwili wahania chwytając ją za nadgarstki i spróbował
unieruchomić jej ręce nad głową. W tamtej chwili miałem wrażenie, że
obserwuję jakieś idiotyczne egzorcyzmy, bo płonąca dziewczyna miotała się na
wszystkie strony, bezskutecznie próbując zrobić użytek ze swoich ostrych
paznokci. Kiedy trafiła swojego przeciwnika w twarz, próbując przeorać mu
policzek, rozległ się przyprawiający o dreszcze dźwięk, swobodnie mogący
konkurować z równie przenikliwym drapaniem szkolnej tablicy. Skrzywiłem
się mimowolnie, zbyt oszołomiony dynamiką sceny, która rozgrywała się na moich
oczach, żeby być w stanie podjąć jakakolwiek sensowną decyzję, a tym
bardziej ruszyć się z miejsca – tym bardziej, że wciąż widziałem otaczające
walczących płomienie. Coś było nie tak i byłem tego świadom, bo nawet
zagniewany Edward nie byłby w stanie aż tak ryzykować, ale choć zdawałem
sobie z tego sprawę, instynktownie i tak wolałem przyjąć się z daleka.
– Przestań!
– Wampir w jednej chwili stracił nad sobą kontrolę, zwłaszcza kiedy
dziewczyna wymierzyła mu celnego kopniaka w twarz. Sama była niczym
płomień, na wpół szalona i niezdolna do trwania w bezruchu. Chyba
nawet by mi się to podobało, gdyby jej gniew nie zwrócił się przeciwko
któremukolwiek z nas. – Ich mogłaś omamić, ale nie mnie. Przestań się
szarpać i natychmiast powiedz mi, gdzie…
– Roso, daj
sobie spokój – wtrącił jakby od niechcenia Aro. Prawie zdążyłem zapomnieć jego
obecności, a w odpowiedzi na jego słowa, natychmiast zdwoiłem czujność
i przesunąłem się bliżej wampira. Zdołał usiąść, korzystając z chwili
mojej nieuwagi, ale nawet on nie był na tyle naiwny, żeby próbować uciekać. – Mówię
poważnie. Zasadniczo uważam, że wszyscy jedziemy na jednym wózku, więc gdybyś
przynajmniej ten raz nie zachowywała się jak jakaś histeryczka…
Dziewczyna –
Rosa, jeśli wierzyć słowom Aro – jedynie roześmiała się w sposób, który
zdecydowanie nie świadczył o tym, że w ogóle przyjmowała do
wiadomości to, że moglibyśmy z nią logicznie porozmawiać. Raz jeszcze
spróbowała zrzucić z siebie Edwarda, a kiedy to jej się nie udało,
znieruchomiała równie nagle, co i wpadła w szał. Płomienie nagle
zniknęły, a Rosa uspokoiła się i już tylko leżała, dysząc tak ciężko,
jakby właśnie przebiegła maraton. Jakby chcąc lepiej nad sobą zapanować,
przymknęła oczy; jasne, wzburzone włosy, częściowo opadły jej na twarz, ale
i bez tego można było stwierdzić, że jest ładna i w gruncie
rzeczy drobniejsza niż można byłoby sądzić po tym, jak zawzięcie starała się
z nami wszystkimi walczyć. Co więcej, kiedy w końcu się uspokoiła,
sprawiała wrażenie nie tyle pokonanej i wściekłej, ale… pustej. Jej twarz
nie wyrażała niczego i to wezwało się jeszcze gorsze i bardziej
niepokojące, niż gdyby znów zaczęła się rzucać i wyzywać na czymś świat stoi.
–
Zachowywać… jak histeryczka…? – wyszeptała, spoglądając na wampira z urazą.
– Niech on ze mnie zejdzie, do jasnej cholery! – syknęła na Edwarda, ale ten
nie ruszył się nawet o milimetr.
– Najpierw
porozmawiamy o mojej córce – oznajmił lodowatym tonem. Gdyby nie to, że
musiałem pilnować Aro i nie pozostało mi nic innego, jak wierzyć w to,
że ojciec Renesmee nie posunie się zbyt daleko, chyba nawet wolałbym przysunąć
się bliżej, żeby ewentualnie powstrzymać go przed rozerwaniem wampirzycy na
kawałeczki. – Może twoje sztuczki sprawdzają się w przypadkach innych, ale
dla mnie to nie ma znaczenia. Chcę wiedzieć, gdzie jest moja córka!
– Och! –
Oczy Rosy rozszerzyły się, kiedy pojęła coś, czego my mogliśmy tylko się
domyślać. – To jej rodzina, tak? Ich też mamy z Fi traktować tak, jakby
byli naszymi sprzymierzeńcami? –
zapytała gniewnie, puszczając mimo uszu pytanie Edwarda.
– Dobra
wystarczy tego! – wtrąciła się Rosalie, nie czekając aż jej brat znów zacznie
się rzucać. Wszyscy byliśmy zdenerwowani, co nie było dziwne, ale na pewno nie
pomagało w rozwiązaniu problemu. – Przestańcie się na siebie wydzierać, to
po pierwsze! Po drugie, do rzeczy – ponagliła.
Momentalnie
zapadła cisza, nie tylko dlatego, że nas zaskoczyła. Największy problem leżał
w tym, że dziewczyna miała racje, a ja chcąc nie chcąc musiałem jej
to przyznać. Nigdy nawet nie przypuszczałem, że zgodzę się z czymkolwiek
z Rosalie, tym bardziej, że w ostatnim czasie bynajmniej nie
sprawiła, że zapałałem do niej sympatią, ale to teraz nie miało znaczenia.
Musieliśmy działać szybko i wszyscy zdawaliśmy sobie z tego sprawę,
a przynajmniej taka miałem nadzieję.
Rosalie
wsparła dłonie na biodrach, w milczeniu spoglądając na każdego z nas
osobna. Edward nie puścił Rosy, wciąż klęcząc przy wampirzycy w taki
sposób, żeby ją unieruchomić, ale ta nie wydawała się z tego powodu
szczególnie poirytowana. W końcu znieruchomiała, najwyraźniej dochodząc do
wniosku, że najrozsądniej będzie milczeć, chociaż nie sądziłem, żeby to było aż
takie proste. W zasadzie miałem wrażenie, że Rosa próbowała zagrać nam na
nerwach, co nawet mnie nie dziwiło, bo zdążyła już pokazać, że ma charakterek –
i że potrafiła być naprawdę niebezpieczna, kiedy chciała. Wciąż nie byłem
pewien, co sądzić o tym, co wszyscy widzieliśmy, zanim Edwardowi udało się
nad nią zapanować, ale to akurat było teraz najmniej istotne.
W milczeniu
spojrzałem na pozostałych, próbując ocenić, co takiego sądzili o całej
sytuacji. Jasper i Emmett przyczaili się gdzieś w pobliżu swojego
przybranego brata, obserwując Rosę i sporadycznie spoglądając na Aro.
Kiedy spojrzałem na Alice, odniosłem wrażenie, że myślami nadal jest gdzieś
daleko, ale trudno było mi stwierdzić, czy znowu coś zobaczyła. Jej dar nie był
jakoś szczególnie praktyczny, zwłaszcza kiedy chodziło o Renesmee, bo
dziewczyna sprawiała, że jej wizje stawały się tym bardziej niespójne, o ile
w ogóle się pojawiały, ale to i tak było lepsze, niż gdyby nie
miewała ich wcale. Z drugiej strony, to przynajmniej dawało nam
przynajmniej względne pojęcie tego, że jesteśmy na dobrym tropie, a Nessie
jest cała… A przynajmniej miałem taką nadzieję.
Zwłaszcza
po zaniepokojonej Belli widać było, że ma podobne obawy. Nigdy nie
zastanawiałem się nad tym, jak to jest być rodzicem, ale nie musiałem zgadywać,
by domyślić się, jak bardzo stresująca była dla niej cała ta sytuacja.
– Moja
córka – odezwała się, nie będąc w stanie dłużej znosić ciszy. Wszyscy na
nią spojrzeliśmy, ale chyba nawet tego nie zauważyła. – Powiedzcie mi w końcu,
co z Renesmee.
– Ach,
Isabello, jak dawno się nie widzieliśmy… Dalej uważam, że nieśmiertelność ci
służy – wtrącił się ze swojego miejsca Aro. Warknąłem na niego ostrzegawczo,
kiedy z wolna podniósł się i staną na nogi, ale nie próbowałem go
zatrzymywać. W przeciwieństwie do Rosy, raczej nie miał sposobu na to,
żeby czymś nas zaskoczyć i uciec. – Całkiem niedawno mówiłem Renesmee, że
bardzo cieszy mnie to, że jednak nie dotknęła jej tak potężna strata, jak do
tej pory mogło się nam wydawać. Jak widzę, już wszystko zaczęło wracać do
normy, więc…
– Och,
niech on się zamknie, bo nawet nie mogę tego słuchać! – jęknęła Hannah,
potrząsając z niedowierzaniem głową. – Jak on zaraz zacznie gadać wierszem
i zapewniać nas o swojej dozgonnej przyjaźni, chyba oszaleję.
Rzuciłem
jej porozumiewawcze spojrzenie, po czym westchnąłem, sam niepewny tego, jak
powinienem się zachować. Miałem ochotę komuś przyłożyć, ale jednoczenie nie
chciałem pozwolić na to, żeby tak po prostu coś wytrąciło mnie z równowagi.
Przecież przez lata służby zdążyłem przekonać się, jak bardzo fałszywy bywał
Aro; mógł udawać dyplomatę, ale zwłaszcza w tych okolicznościach wątpliwym
było, żeby którekolwiek z nas dało się nabrać. Kiedy miał władzę, mógł
pozwolić sobie na wszystko, wzbudzając poczucie zagrożenia wystarczające, żeby
wyegzekwować od innych to, czego oczekiwał, ale od balu wszystko było inne.
Musiał
zdawać sobie z tego sprawę, bo tylko spojrzał kolejną na Hannę i na
mnie, nie reagując na jęki dziewczyny nawet słowem. Już nie przypominał tego
nieco ekscentrycznego wampira, którego widywaliśmy na co dzień, kiedy miał na
swoje zawołanie służbę i twierdzę, którą z powodzeniem można byłoby
określić mianem zamku. Teraz był zdany na siebie, a to zdecydowanie mu nie
odpowiadało. Nie dało się zaprzeczyć, że Volturi byli potężni – musieli być, skoro
udało im się zajść tak daleko i przez lata panować nad tak liczną armią,
utrzymując przynajmniej względny porządek w naszym świecie.
– Opanuj
się, Edwardzie. Carlisle, byłbym wdzięczny, gdyby twój syn jednak nie zamordował
jedne z moich nielicznych sprzymierzeńczyń – zwrócił się do doktora,
raptownie poważniejąc. – Mówię poważnie. Zdolności Rosy są dla nas bezcenne.
– Jakich
„nas”? – wtrąciłem podejrzliwym tonem, ale wampir nawet na mnie nie spojrzał.
To zaczynało być irytujące.
Carlisle
westchnął cicho.
–
Edwardzie… – zaczął z wahaniem, ale nie wyglądał na szczególnie
przekonanego. Miałem raczej wrażenie, że aż nazbyt dobrze rozumie zachowanie
syna.
– Najpierw
niech odpowiedzą na moje pytanie – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Co
z moją córką? Tylko bez wykrętów, bo inaczej…
– Co?
Jednak mnie zabijesz? – Rosa roześmiała się bez wesołości. – Proszę bardzo,
najwyraźniej to u was rodzinne – warknęła i spięła się cała, jakby
podświadomie przygotowując się na to, że wampir ją zaatakuje, ale nie zrobił
tego.
Obserwowałem
Edwarda, więc dobrze widziałem szok, który odmalował się na jego twarzy.
Bursztynowe tęczówki wampira pociemniały jeszcze bardziej, a już w następnej
sekundzie chwycił Rosę za szyję i szarpnięciem poderwał ją do pionu,
bezceremonialnie przyciskając ją do pnia najbliższego drzewa. Chociaż oddech
był jej zbędny do tego, żeby normalnie funkcjonować, usłyszałem, jak powietrze
ze świstem wymknęło się z jej płuc, a ona jęknęła cicho, praktycznie
bezwiednie wyrzucając obie ręce przed siebie i próbując protestować. Jasne
włosy tworzyły wokół jej głowy złocistą aureolę, ale w spojrzeniu i wyrazie
twarzy Rosy nie było niczego anielskiego.
W tonie jej
głosu również, kiedy jednak zdecydowała się odezwać. Dłoń na gardle nie musiała
być dla szczególnie uciążliwa, chociaż sprawiała, że jej głos wydawał się nieco
przytłumiony:
– Dobrze
słyszałeś – oznajmiła, spoglądając na Edwarda hardo. Gdyby nie to, że
zachowywała się jak ktoś, kto chętnie by nas wszystkich wybiła, chyba nawet bym
jej przyklasnął. To byłaby dobra kandydatka, gdybyśmy w końcu musieli
uświadomić nadopiekuńczego tatusia, że jego córeczka ma chłopaka… I że
jest nim Demetri. Nawet Cullenowie przyznali, że to nienajlepszy moment na
takie rozmowy, skoro zarówno Bella, jak i Edward, odchodzili od zmysłów
niepokoju o córkę. – Zabijesz mnie, tak jak twoja córka skazała na śmierć,
tego, którego kochałam? Teraz przynajmniej wiem, komu ten mały mieszaniec
zawdzięcza geny. Ona…
Poruszył
się tak szybko, że byłem niemal pewien, że – chociaż nie potrafiłem sobie
wyobrazić, że ktoś taki jak Edward się do tego posunie – właśnie zamierzał ją
uderzyć. Powstrzymał się niemal w ostatniej chwili i po prostu
odepchnął ją na bok, aż potknęła się i jakimś cudem upadła, znów lądując
na trawie. Natychmiast napięła mięśnie i odsłoniła zęby, gotowa się
bronić, chociaż w ten sposób jedynie się pogrążała, dodatkowo prowokując
kogoś, kto już teraz był na granicy wytrzymałości.
– Jeszcze
słowo… – Zacisnął usta, najwyraźniej powstrzymując się przed powiedzeniem
czegoś, czego później mógłby żałować. – Przysięgam, jeszcze jedno słowo, a…
–
Przestańcie!
Wszyscy
zamarliśmy, kiedy do rozmowy wtrącił się jeszcze jeden glos, tym razem kobiety
i zagniewany, chociaż nie tak, jak w przypadku Rosy. W pośpiechu
rozejrzałem się na boki, tak jak i pozostali, szukając wzrokiem kobiety,
która zdecydowała się do nas dołączyć; nie miałem pojęcia, jak wcześniej
mogliśmy nie zorientować się, że towarzyszy nam ktokolwiek jeszcze, ale w ogólnym
zamieszaniu wszystko wydawało się prawdopodobne.
Zauważyłem,
że Hannah drgnęła, po czym nerwowo obejrzała się przez ramię. Wampirzyca
pojawiła się kilka metrów za nią, częściowo skryta pomiędzy drzewami, trzymając
się od nas w odległości wystarczającej, żeby mogła czuć się przynajmniej
względnie bezpiecznie. Ciemne włosy falami opadały jej na ramiona i plecy,
przysłaniając twarz, ale i tak doskonale widać było jej idealne rysy
twarzy, bladą cerę oraz lśniące w gniewny, ostrzegawczy sposób oczy. Kiedy
nasze spojrzenia skoncentrowały się na niej, na moment przymknęła powieki, po
czym z wolna ruszyła przed siebie, jednak decydując się ujawnić, choć
musiała zdawać sobie sprawę z tego, że skoro już to zrobiła, nie
zamierzaliśmy tak po prostu pozwolić jej odejść.
Aro
westchnął i zrozumiałem, że ją zna. Jakby na potwierdzenie moich
przypuszczeń, wciąż leżąca na ziemi Rosa, poderwała głowę i spojrzała na
nowoprzybyłą niemal z rozdrażnieniem, wyraźnie niezadowolona.
– Nie
wtrącaj się, Fiona – rzuciła ostrzegawczym tonem. – Nie zamierzam milczeć,
tylko dlatego, że…
– A ja
powoli zaczynam mieć dość tego, że zachowujesz się jak dziecko – przerwała jej
ciemnowłosa. Wyglądała na zagniewaną i mocno zaniepokojoną. – Już o tym
rozmawialiśmy. Słyszałaś, co powiedziała ta dziewczyna. Nie mówię, że masz
udawać, że nic się nie wydarzyło, ale istnieją problemy ważniejsze niż twój żal
i powinnaś w końcu to zaakceptować! – dodała i na ułamek sekundy
spojrzała Rosie w oczy. Przez kilka chwili mierzyły się na spojrzenia, aż
w końcu blondynka niechętnie uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle markotna
i jakby wycofana. – Mamy ten sam interes, jak sądzę. Tylko dlatego tutaj
jesteśmy.
Patrzyliśmy
na nią w milczeniu. Jedynie Edward stał gdzieś na uboczu, wciąż pod
wpływem silnych emocji. Nie zareagował nawet wtedy, gdy Bella zdecydowała się
do niego podejść i zatrzymawszy się u jego boku, delikatnie musnęła
palcami jego ramię.
–
Kochanie…? – zapytała cicho.
Gwałtownie
potrząsnął głową.
– Za chwilę
– odparł cicho, ale przynajmniej ujął ją za rękę. Miałem wrażenie, że czerpał
z jej dotyku pociechę i ukojenie, obojętnie jak ckliwe mogłoby się to
wydawać. Co więcej, zupełnie machinalnie spojrzałem w stronę Hanny i… –
A ty mówi – zwrócił się do Fiony; wydawał się zrezygnowany i mocno
zniechęcony.
– W porządku.
– Fiona z wolna skinęła głową. – Jest tak, jak powiedziałam. Mamy wspólny
interes, nawet jeśli różne priorytety. Nie tak miało to wyglądać, ale skoro już
pewne rzeczy się wydarzyły… – Zamilkła, by rzucić przelotne, wymowne spojrzenie
Rosie. – Myśl sobie co chcesz, ale żadne z nas nie tknęło twojej córki –
oznajmiła z powagą, zwracając się do Edwarda.
Nie byłem
pewien dlaczego, ale coś w tonie jej głosu i wyrazie twarzy sprawiło,
że miałem wątpliwości co do tego, czy mówiła prawdę. Być może ojciec Renesmee
również to wyczuł, bo natychmiast spojrzał na Fionę.
– Była
tutaj – powiedział i wyczułem w jego głosie ulgę, ale również
napięcie. – To znaczy, że nie poszła do miasta, ale…
– Poszła –
przerwała mi Rosa. Tym razem brzmiała niemal łagodnie, jak mała dziewczynka,
której to, co mówiła, sprawiało wyjątkową przyjemność. – Powiedz im, Fi, skoro
już jesteś taka dobra.
– O czym
ona znowu… – Głos Hanny zabrzmiał wyjątkowo piskliwie i niecierpliwie,
chociaż nigdy nie grzeszyła zdolnością czekania.
Ja zresztą
również nie, ale tym razem to było coś zupełnie innego. Wszyscy żyliśmy w napięciu,
a już zwłaszcza w ostatnim czasie, chociaż sam nie byłem pewien,
kiedy to się zaczęło – przed balem, czy zaraz po. Wiedziałem jedynie, że to
była nasza wspólna sprawa, nawet jeśli nie przypuszczałem, że kiedykolwiek
znajdę się w takiej sytuacji i będę przejmować się życiem kogokolwiek
innego, prócz mnie samego.
Bezwiednie
zacisnąłem dłonie w pięści, coraz bardziej podenerwowany. Ani Rosa, ani
Fiona nie powiedziały tego wprost, ale…
– Co się
stało? – naciskała Hannah. – Jak wszyscy zaczynają milczeć, to znaczy, że mamy
przejeb… – zaczęła, ale – dzięki Bogu! – w tym samym momencie postanowił
odezwać się Edward:
– Nie…
Chyba nie
powinienem być szczególnie zdziwiony, że tym razem skoczył w stronę Fiony.
Stała spokojnie, kiedy chwycił ją za ramiona i lekką nią potrząsnął.
Emocje, które nim targały, były tak wyraziste, że nawet nie potrzeba było
wyjątkowych zdolności Jaspera, żeby być w stanie właściwie je
zinterpretować. To już nie był po prostu gniew, nawet nie furia, ale coś
zdecydowanie bardziej złożonego, składającego się przede wszystkim ze
zrozumiałej złości, rozżalenia i irytacji, ale przede wszystkim… lęku.
Zabawne,
ale sama myśl o tym, że Edward mógłby tak po prostu się bać, wydawała mi
się irracjonalna. Rodzicielstwo zmieniało, oczywiście, ale to i tak
wydawało się niedorzeczne. Ten wampir łatwo pozwalał wytrącić się z równowagi,
poza tym bywał narwany, zwłaszcza odkąd poznał Bellę i zaczął dosłownie
stawać na głowie, byleby zapewnić jej chociaż względne bezpieczeństwo, ale coś
takiego…
– Co wyście
najlepszego zrobiły? – zapytał i w tamtej chwili brzmiał jak
desperat. Patrzył jej w oczy, zagniewany, a przy tym na swój sposób
zimny, choć nie sądziłem, że takie połączenie jest w ogóle możliwe. – Nie
wiem, co wam zrobiła… o co ją oskarżacie, ale – na litość boską! – jak
mogłyście tak po prostu pozwolić na to, żeby tam poszła!
– Gdzie
poszła? – zapytała niespokojnym tonem Bella. Natychmiast dopadła do męża;
w jej przypadku przeważał niepokój, co było równie naturalne, co i napięcie,
które wszyscy czuliśmy. – Cały czas mówicie zagadkami! Gdzie jest Renesmee i…?
– Poszła
z Corin Volturi – odparła ze swojego miejsca Rosa. – Już prawie dobę temu.
Słyszałam, jak wymusiła na niej obietnicę, że wprowadzi ją do zamku. Niby po co
mieliśmy ją zatrzymywać? I tak nie była chętna, żeby nam pomóc, a skoro
była na tyle głupia, żeby tak ryzykować, chyba powinniśmy się cieszyć, że
jeszcze wszyscy żyjemy. Prawda jest taka, że naraża nas wszystkich, a to
zdecydowanie nie jest na rękę żadnemu z nas.
Miałem
ochotę na nią warknąć; znów ryzykowała, ale najwyraźniej nie dbała na to, jak
którekolwiek z nas odbierze jej słowa. Nie mogłem mieć pewności, ale Rosa
zachowywała się tak, jakby wręcz chciała zginąć.
– Tylko po
co? – wyszeptał nerwowo Edward. Przynajmniej ten jeden raz koncentrował się na
sednie sprawy, obojętny na jakiekolwiek zewnętrzne bodźce. – Dlaczego w ogóle
tutaj przyjechała? Co…?
– Nieważne
dlaczego – wtrąciłem pośpiesznie. To nie była pora na to, żeby dodatkowo
dolewać oliwy do ognia i sprawdzać, jak Edward zareagowałby na wieść na
to, że wszystko w istocie sprowadza się do Demetriego. Co prawda wiedział,
że – tak jak ja i Hannah – tropiciel pomagał jego córce i że słono za
to zapłacił, kiedy go złapali, ale nic ponad to, a przynajmniej tak mi się
wydawało. Nawet jeśli wychwycił coś w naszych myślach, najwyraźniej wolał
udawać, że niczego nie zauważył. – Właściwe pytanie brzmi, co takiego z tym
zrobimy?
– Chyba
właśnie nie sugerujesz wejścia do miasta, co Felixie? – prychnął Aro. Zdążyłem
już prawie zapomnieć o jego obecności, choć nie sądziłem, że to w ogóle
możliwe.
– Nie
wróciła stamtąd! Chyba nie sądzisz, że mamy czekać? – warknął Edward, nie dając
mi okazji na to, żebym odpowiedział. – Tutaj nie ma czas. Musimy coś zrobić,
natychmiast, albo… – Urwał, nie będąc w stanie dokończyć.
– Mieliśmy
plan, ale twoja córka nie zamierzała czekać, żebyśmy mogli go zrealizować. –
W głosie Aro nie wyczułem nawet nutki niepokoju, a jedynie znajomą
irytację, jak zawsze, kiedy coś szło nie po jego myśli. – Pójście tam teraz, to
samobójstwo. Popraw mnie, jeśli coś mi umknęło, ale co nam to da, jeśli damy
się pozabijać i…
Zrobiłem
krok do przodu, materializując się pomiędzy ojcem Renesmee a Aro, nie
chcąc ryzykować, że któryś z nich zrobi coś głupiego. Nie żebym sam nie
miał ochoty na to, żeby przyłożyć swojemu byłemu „panu”, ale to nie była pora
na to, żeby walczyć ze sobą. Nie było czasu i musieli być tego świadomi
w równym stopniu, co i ja.
– Na litość
Boską, zaczynacie naprawdę mnie denerwować! – wyrzuciłem z siebie na
wydechu, nagle tracąc cierpliwość. – Ty – warknąłem na Edwarda – przestań się
rzucać, bo to nic nie da. Z kolei ty – zwróciłem się do Aro – w końcu
się zamknij. Dziękuję bardzo!
– Rany,
Felutek… – Hannah gwizdnęła pod nosem, spoglądając na mnie w równym
oszołomieniu, co i pozostali.
Puściłem
jej uwagę mimo uszu, choć nie dało się ukryć, że pod obstrzałem spojrzeń
zaczynałem czuć się odrobinę niezręcznie. Teraz najważniejsze było działanie,
a to akurat wychodziło mi o wiele lepiej niż Aro. Kiedy jeździliśmy
z Demetrim, żeby spełniać kolejne polecenia, powierzone nam przez trójcę,
nie raz zdarzało się nam wymyślać plan na prędze – i to w wielu
przypadkach ryzykując albo podejmując decyzję nawet mimo tego, że nie mieliśmy
pewności, czy zawsze postępujemy słusznie. Nie zamierzałem tego mówić na głos,
ale nawet jeśli Aro miał rację, moje pojęcie tego, co było ryzykowne,
pozostawało na swój sposób… względne. Tak czy inaczej, czułem się bardziej
kompetentny, żeby podejmować konkretne decyzje; kiedy on i jego bracia
siedzieli na tronach, my musieliśmy troszczyć się o siebie samych, a to
o czymś świadczyło.
Westchnąłem
przeciągle, po czym spojrzałem na każdego z zebranych z osobna. Na
samym końcu skoncentrowałem wzrok na milczącej Fionie, chcą nie chcąc musząc
przyznać, że wydawała się najbardziej trzeźwo myślącą osobą w towarzystwie.
– Nie
wierzę, że to mówię, ale chyba faktycznie mamy problem. A do tego zostało
nam bardzo mało czasu… – zacząłem z wahaniem. – Ale to teraz bez
znaczenia. Mieliście plan. Jaki?
– Dość
ryzykowny, aczkolwiek... – Fiona zamilkła i wzruszyła ramionami. – Ja
i Rosa byłyśmy gotowe już od jakiegoś czasu. To on ciągle upierał się, że
powinniśmy wstrzymać się z atakiem – wyjaśniła, rzucając wymowne
spojrzenie w stronę Aro.
Wampir
prychnął.
–
Oczywiście, bo było nas za mało – odparł z przekonaniem. – Mam wrażenie,
że nie doceniasz mojego brata i naszych strażników – stwierdził, rzucając
jej pełne wyższości spojrzenie.
– Doceniam.
Doceniamy obie i to w większym stopniu niż ci się wydaje… – Przez
twarz wampirzycy przemknął cień; jej rubinowe tęczówki pociemniały na moment. –
Teraz już nie możemy czekać. Mam pewien pomysł, ale najpierw musicie puścić
wolno Rosę – zażądała z powagą.
– Tę
wariatkę? – wtrąciła z niedowierzaniem Rosalie. Patrzyła nieufnie zarówno
na mnie, jak i na Fionę, Aro, a już zwłaszcza Rosę. – Żartujesz
sobie?
– Chcesz
pomóc bratanicy? – zapytała rozsądnie Fiona.
Wampirzyca
zacisnęła usta. Chciała się odezwać, ale rozmyśliła się, kiedy Esme podeszła do
niej i w uspokajającym geście położyła córce obie dłonie na
ramionach. Obie wampirzyce wydawały się nienaturalnie blade, choć w przypadku
nieśmiertelnych nie powinno być to niczym dziwnym, przynajmniej teoretycznie.
–
Zaatakowała nas – odezwała się cicho Esme. – Dlaczego teraz mielibyśmy wam
zaufać?
Fiona nie
odpowiedziała, ale to nie było konieczne. Kiedy doszedł nas cichy, nieco
histeryczny śmiech samej zainteresowanej, a nasze spojrzenia
skoncentrowały się na Rosie, wszystko stało się oczywiste.
– Nie rozumiecie? – zapytała. Jej oczy lśniły w jakiś
niezdrowy, niepokojący sposób. – Ponieważ to ja jestem waszym planem.
Hannah
Nie wierzę, że to robimy.
W głowie mi wiruję i czuję się tak, jakbym była pijana, chociaż
z doświadczenia wiem już, że nie jestem w stanie się upić – i to
nawet gdybym bardzo się stała. W pamięci wciąż mam wszystko to, co ma
miejsce od chwili naszego przyjazdu do Volterry, jakby już sama konieczność
przebywania w tym miejscu nie stanowiła wystarczającego wyzwania dla mnie.
Nie chcę tutaj być, ale do tej pory nawet o tym nie myślałam,
skoncentrowana przede wszystkim na myśli o odnalezieniu Renesmee i wyplątania
się z tego cholernego bałaganu.
Nessie, coś ty najlepszego zrobiła?,
myślę po raz wtóry, coraz bardziej podenerwowana sytuacją. Na litość Boską, nie
dociera do mnie to, co się dzieje. Oczywiście, wiedziałam, że prędzej czy
później byśmy tu wróciły, ale na pewno nie wyobrażałam sobie tego w taki
sposób. Mam wrażenie, że świat oszalał, a my robimy wszystko na opak, aż
prosząc się o to, żeby wkrótce ponieść konsekwencje swoich błędów. Nie
przypuszczałam nawet, że Renesmee będzie zdolna do tego, żeby zachować się tak
lekkomyślnie, ale z drugiej strony… Jeśli mam być szczera, nie jestem
w stanie mieć jej czegokolwiek za złe. Wiem, że miłość jest skomplikowana
i pewnie sama nie zachowałabym się lepiej na miejscu mojej najlepszej
przyjaciółki. Mogę tylko zgadywać, co takiego czuła przez cały ten czas i teraz,
kiedy tak po prostu tutaj wróciła, ale bynajmniej nie zazdroszczę jej tego, co
w ostatnim czasie wycierpiała – i to przede wszystkim z mojej
winy.
Wiem, że
muszę się skoncentrować, ale to jest trudne i jestem tego boleśnie
świadoma. Skupiam się na wstrzymywaniu zbędnego mi oddechu; cisza jest teraz
najważniejsza, tak jak i ostrożne stawianie kroków, kiedy wraz z Rosą
przemieszczamy się pogrążonymi w ciemności ulice miasta. Jestem spięta
i zdenerwowana, a fakt, że wszystko zależy od tej niepokojącej,
wyraźnie wrogiej nam wampirzycy, stopniowo doprowadza mnie do szaleństwa. Nie
ufam jej – nie mam takiego zamiaru – ale też nie pozostało nam nic innego, jak
choć na kilka godzin zakopać topór wojenny i zdać się na siebie nawzajem.
Widzę jej
jasne włosy, częściowo skryte pod kapturem czarnej peleryny. Sama mam na sobie
podobną, co nieprzyjemnie kojarzy mi się z Volturi (jakże ironiczne, jeśli
wziąć pod uwagę to, gdzie jesteśmy i co zamierzamy zrobić), ale nie da się
ukryć, że czerń sprawdza się doskonale, jeśli chce się ukryć. Wiem, że gdzieś
w pobliżu czai się Fiona i że najpewniej otacza nas ochronną bańką
ciszy i spokoju, ale jej również nie ufam, a plan wydaje mi się głupi
i niezwykle ryzykowny. Mam ochotę biec, a nieśpieszny, powolny krok,
którym porusza się prowadząca mnie Rosa, z każdą sekundą wystawia moje
nerwy na próbę. Do cholery, zaraz wyjdę z siebie i stanę obok ze
zdenerwowania, choć podświadomie czuję, że postępujemy dobrze; jakikolwiek błąd
może kosztować nas życie (egzystencję?), a to ostatnim, czego nam trzeba.
Nie wiem,
jakim cudem doszło do tego, że się tu znalazłyśmy. Reszta jest gdzieś tam, co
teoretycznie mnie uspokaja, ale nie tak, jak mogłabym tego oczekiwać.
Metodycznie zbliżamy się do twierdzy, wprost do głównego wejścia – tak, tak,
głównego! – a ja z każda kolejną sekunda jestem coraz większym
kłębkiem nerwów. Niebezpieczeństwo,
niebezpieczeństwo!!!, tłucze mi się w głowie, ale raz po raz zmuszam
się do tego, żeby ignorować podszepty intuicji i posuwać się naprzód.
Teraz nie ma czasu na wątpliwości i wycofywanie się, zwłaszcza, że ja
i Rosa jesteśmy podstawą tego cholernego planu.
Ta noc…
Czuję, że
wszystko zmieni się tej nocy.
W pamięci
po raz wtóry odtwarzam sobie to, co ustaliliśmy w lesie. Już wcześniej
wszyscy zorientowaliśmy się, że z Rosą jest coś nie tak – i nie mam
tu na myśli tego, że pała jakimś szczególnym rodzajem nienawiści do Renesmee.
Nie było czasu na dłuższego rozmowy, ale wiem, że te dwie kobiety – Rosa
i Fi – mają jakiś związek z zadaniem w Greenpoint; tym samym,
w którym Nessie musiała wziąć udział, towarzysząc Demetriemu, Felixowi
oraz „piekielnym bliźniętom”. Nigdy tak właściwie nie zastanawiałam się nad
tym, co się wtedy wydarzyło, ale najwyraźniej konsekwencje ciągnęły się za całą
trójką aż do tej pory. Również Fiona wydaje się rozżalona, choć przy tym
zachowuje o wiele więcej rozsądku od Rosy, która ma wyraźny problem
z zapanowaniem nad emocjami i swoimi odruchami. Gdyby nie to, że
blondynka wygląda na chętną zamordować nas wszystkich, a już zwłaszcza
Nessie, chyba nawet zaczęłabym jej współczuć; coś – czy też raczej kogoś –
straciła, czuję to, ale…
Ta
dziewczyna jest niebezpieczna i to nie tylko przez wzgląd na to, że wydaje
się zdesperowana i obojętna na wszystko. Chyba wszyscy powinniśmy czuć
ulgę, że nie kontroluje ognia, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka,
ale wcale nie czuję się z tego powodu pewniej. Iluzja, którą tworzy, jest
tak prawdziwa i trudna do rozróżnienia od rzeczywistości, że za żadne
skarby nie chcę przekonać się, co to znaczy podpaść komuś takiemu, jak ona. Nie
wiem, co kryje się w zakamarkach umysłu kogoś tak rozżalonego, jak ona,
a sama myśl o tym, że Rosa może zakrzywić rzeczywistość do swoich
potrzeb, przyprawia mnie od dreszcze, choć to nie powinno być możliwe w moim
przypadku. Jest nieobliczalna, a to oznacza, że może stanowić zagrożenie
większe niż sam Kajusz i wszyscy jego poplecznicy razem wzięci.
Nie odrywam
od niej wzroku, również wtedy, gdy się zatrzymuje. Nie widzę wejścia, ale to
nie utrudnia mi orientacji. Czuję wyraźny zapach słodyczy, która należy do
innych wampirów, co jednoznacznie świadczy o tym, że jesteśmy na miejscu –
i że oni z równym powodzeniem mogą nas wyczuć.
Rosa ruchem
ręki daje mi do zrozumienia, że mam się zatrzymać. Posłusznie się
podporządkowuję, choć nie jestem z tego powodu zadowolona. Instynktownie przywieram
plecami do ściany budynku, po czym ostrożnie przemieszczam się o jeszcze
kilka kroków, żeby lepiej widzieć to, co się dzieje. Jasne włosy Rosy na ułamek
sekundy rozpraszają ciemność, wyróżniając się na ich tle, kiedy w pośpiechu
przecina plac przed głównym wejściem, tym samym narażając się na to, że ktoś ją
zauważy. Nie mam złudzeń co do tego, że drzwi jak zwykle są pilnowane,
zwłaszcza po tym, co wydarzyło się podczas balu i to jedynie potęguje moje
zdenerwowanie. Podświadomie wręcz czekam na to, aż ktoś wykrzyczy moje imię
albo na zdradę Rosy, która nagle uświadomi mi, jak bardzo wszyscy jesteśmy
naiwni.
Nic
podobnego się nie dzieje. Mimo wątpliwości, widzę, że dziewczyna kryje się
w cieniu budynku naprzeciwko, bliżej twierdzy. W mroku niezbyt dobrze
widzę jej twarz, ale wiem, że zamknęła oczy i próbuje zebrać myśli, żeby
wykonać tę część planu, która należy do niej.
Pierwsze
okrzyku przekonują mnie, że jej dar sprawdza się doskonale. Nie widzę niczego,
dzięki Bogu, bo mam dość ognia i pożaru, zwłaszcza w tym miejscu. Na
moment zamieram, po czym w końcu decyduję się wyjść z ukrycia i przekonać
się, co się dzieje; w efekcie omal nie wpadam na wampira – młodego
chłopaka, być może w moim wieku, choć w przypadku nieśmiertelnych
wiek jest pojęciem względnym. Udaje mi się zaobserwować jego regularne rysy
twarzy (obce, co uświadamia mi, że nie widziałam go na zamku nigdy wcześniej),
ciemne włosy oraz rozszerzone w panice rubinowe oczy, nim bezceremonialnie
odpycha mnie na bok i w pośpiechu biegnie gdzieś w ciemność,
chcąc jak najszybciej opuścić okolice twierdzy.
Krzyki
przybierają na intensywności i już wiem, że się udało. Kątem oka zauważam,
że Rosa – nie czekając na mnie – rzuca się biegiem przed siebie, wpadając
w sam środek ogólnego zamieszania. Nie wiem, czy to ona otworzyła drzwi,
ale kiedy ruszam za nią, główne wejście swoi otworem. Nie mam nawet czasu na
to, by przyjąć do wiadomości to, że właśnie wchodzę do przysłowiowej „paszczy
lwa” i to z kimś, kto z równym powodzeniem może okazać się moim
wrogiem. W duchu czuję ulgę, że
przynajmniej na razie Rosa oszczędza mi konieczności obserwowania sceny, która
zrodziła się w jej głowie. Byłam sceptycznie nastawiona, kiedy słuchałam,
że zgodnie z pierwotnym zamierzeniem, Rosa miała narobić zamieszania,
pozorując kolejny pożar (Cóż, Aro to ma fantazję… Chociaż nie spodziewam się po
nim niczego bardziej wyszukanego.), tym razem bez szkód, ale za to z zyskiem
dla nas. Mam już dość wspomnienia ognia, ale muszę przyznać, że to genialna
sprawa, jeśli chodzi o próbę zastraszenia wampirów – nawet najpotężniejszy
dar potrafi zdać się na nic, kiedy w grę chodzą płomienie, a więc
jedyny czynni, który jest w stanie nas unicestwić.
Rzucam się
biegiem przed siebie, nie dając sobie czasu na dalsze wątpliwości. Gwałtownie
przystaję na samym środku przedsionka, nerwowo rozglądając się na boki i szukając
czegokolwiek, co mogłoby okazać się dla mnie przydatne. Nikt nie zwraca na mnie
uwagi, ale ja jestem aż nazbyt świadoma tego, że pojawia się coraz więcej
ściągniętych krzykami osób. Nigdzie nie widzę Rosy, ale to nie ma w tym
momencie znaczenia, skoro bez większego wysiłku udaje mi się przedrzeć przez do
najbliższego, opustoszałego jak na razie korytarza. Z ulgą opieram się
o ścianę, kryjąc się w cieniu; gdyby moje serce wciąż biło, teraz
pewnie wyrywałoby się z piersi, tłukąc się jak szalone i próbując
wyrwać się z piersi.
Wypuszczam
powietrze ze świstem, choć tlen i oddychanie już dawno przestały być dla
mnie pociechą. Chcę biec dalej, w nadziei, że uda mi się trafić na
jakikolwiek trop Renesmee i Demetriego, ale w zamieszaniu trudno jest
mi się skoncentrować. Liczę na pojawienie się pozostałych, którym chaos
powinien dać do zrozumienia, że wszystko idzie zgodnie z planem. Felix ma
ich wprowadzić tyłem, bo – przy odrobinie szczęścia – wszyscy już wiedzą
o „pożarze” i to na nim się koncentrują, ale z drugiej strony…
Pod wpływem
impulsu chwytam za ramię kolejnego obcego mi wampira, który przebiega niedaleko
mnie. Wciąż jestem trochę silniejsza od przeciętnego nieśmiertelnego, choć od
mojej przemiany minęło kilka lat, dlatego udaje mi się przyciągnąć
nieszczęśnika do siebie i przycisnąć go do ściany. Z uwagą spoglądam
mu w oczy, zmuszając do tego, żeby skoncentrował na mnie wzrok. Nawet
jeśli jest świadom, że coś jest nie tak, zamiera w bezruchu, co pozwala mi
wpłynąć na jego wolną wolę i pamięć.
– Masz
zebrać wszystkich strażników i natychmiast opuścić zamek… A już
zwłaszcza tych, którzy pilnują bocznych wejść – oznajmiam z powagą, głosem
nieznoszącym sprzeciwu.
Oczy
chłopaka rozszerzają się w geście niedowierzania.
– Ale…
–
W tej chwili! To sam Kajusz wydaje ci te polecenia, jasne? – ciągnę
i starannie próbuję zmanipulować jego pamięć w ten sposób, żeby
potwierdzić swoją wersję. Ha! Jestem w tym coraz lepsza, dzięki tym
wszystkim tygodniom ucieczki, kiedy sporadycznie wpływałam na wspomnienia
ludzi, których czasami musieliśmy wykorzystać – czy to w hotelach, czy też
sklepach albo na lotnisku. – Mnie nie widziałeś.
– Nie
widziałem cię… – powtarza posłusznie; jego wzrok staje się dziwnie nieobecny,
co mnie satysfakcjonuje. Jego umysł jest słaby, ale i tak jestem ze swoich
poczynań zadowolona.
– Świetnie.
– Stanowczo pcham go w stronę ogólnego zamieszania, choć przedsionek
zaczyna już pustoszeć. Wiem, że muszę się pośpieszyć. – Teraz spadaj!
I pamiętaj, macie uciekać, a nie bawić się w prowadzenie
dochodzenia! – wołam za nią.
Jestem
wciąż spięta, kiedy wampir znika mi z oczu. Mam wrażenie, że został
przemieniony niedawno albo przynajmniej ma słaby umysł, ale to nie ma
znaczenia. Swoją drogą, niby dlaczego miałoby mi się nie udać? Kiedy chcę,
potrafię być bardziej kreatywna od samej Rosy, a to już o czymś
świadczy.
Raz jeszcze
rozglądam się dookoła. Teraz z czystym sumieniem mogę ruszyć na
poszukiwania Renesmee i Demetriego.
– Lepiej
dla was, żebyście żyli – mruczę pod nosem. Felix jak nic uznałby, że całkiem
już mi się w głowie poprzewracało. – I to oboje.
Nie chcę
nawet myśleć o tym, co by będzie, jeśli się mylę.
Nareszcie udało mi się dokończyć ten rozdział. Felix i Hannah to dla mnie niezmienne wyzwanie, ale z ogólnego efektu jestem zadowolona. Obiecywałam, że akcja będzie parła do przodu i teraz możecie się o tym przekonać. Mam nadzieję, że mój pomysł na zakończenie tej księgi będzie i zaskakujący, i intrygujący, ale zobaczymy, bo wszystko okaże się wkrótce. Swoją drogą, nie mogę się doczekać, aż zabiorę się za kolejny rozdział, bo bardzo długo na niego czekałam. Ale cii… Nie uprzedzajmy faktów.Dziękuję za wszystkie komentarze. To dla mnie wielka motywacja, a ja jak zwykle proszę o więcej szczerych opinii.Kolejny rozdział już wkrótce…Nessa.
Hej
OdpowiedzUsuńCzuję, że ten rozdział powstawał w bólach (czytało mi się to ciężej niż poprzednie) chociaż miło mnie zaskoczyłaś.:) Nie sądziłam, że tak szybko się uwiną i wejdą do zamku. Ich wejście było dość spektakularne:D hehe
Nie ufam Rosie. Jest zbyt rozżalona i nieprzewidywalna aby postępować tak jak należy. Ciekawa jestem co przyjdzie jej do głowy, bo przypuszczam, że nie odstąpi od zemsty tak łatwo.
Nie wiem czy to mądre, aby nie powiadamiać Edwarda o wybranku jego córki. Chociaż scena jak się dowie będzie epicka- tak przypuszczam^^ A tak swoją drogą ciekawa jestem co tam u Nessie i Dema..:D Czy się nudzą?:>
Czekam na następny rozdział- przypuszczam, że przejdziesz samą siebie, skoro nie możesz się go doczekać:)
Weny
Guśka
Super rozdział ! W końcu wszyscy są w Volterze. Wejście do twierdzy było zbyt proste. Nie mam wątpliwości, że w następnym rozdziale wszystko się skomplikuje...
OdpowiedzUsuńCiekawe co robią Nessi i Dem. ;) Czekam na reakcję Edwarda, gdy dowie się o tej dwójce. Zgadzam się z Guśką, na pewno będzie epicka ;3
Pozdrawiam i życzę dużo weny <3